GOŚĆ NIEDZIELNY o Zofii Czeskiej.
Transkrypt
GOŚĆ NIEDZIELNY o Zofii Czeskiej.
Matka Zofia. Ks. Tomasz Jaklewicz GN 23/2013 | Młoda, bezdzietna, zamożna wdowa mogła bez problemu dobrze się urządzić. Zadbała o innych. Założyła pierwszą w Polsce szkołę dla dziewcząt. Jej beatyfikacja przypomina o znaczeniu wychowania. (Reprodukcja: Roman Koszowski) Portret matki Czeskiej z Domu Dziecka w Łukowicy. Żeby w pełni docenić dzieło bł. Zofii Czeskiej, trzeba uwzględnić historyczno-społeczny kontekst jej życia. Jej aktywność przypadła na trudny XVII wiek. Rzeczpospolitą osłabiały kolejne wojny (szwedzkie, tureckie, kozackie, rosyjskie), które trwały łącznie 68 lat. Kraj nawiedzały epidemie czarnej śmierci, które dziesiątkowały ludność, zwłaszcza miast. Złota wolność szlachecka paraliżowała władzę królewską i systematycznie osłabiała państwo. W Kościele wprowadzano reformy soboru trydenckiego. Dążono do wzmocnienia kościelnych struktur osłabionych przez reformację, a zarazem do ożywienia życia religijnego w parafiach. Obawy przed protestantyzmem powodowały nieufność wobec nowatorów. Ale właśnie w tym czasie pojawiało się w Kościele wiele wybitnych postaci, które swoją świętością, wizją i odwagą przyczyniły się do autentycznej katolickiej odnowy. Nową polską błogosławioną możemy dopisać do tej listy. Obrałam sobie najmniejsze, dzieci i sieroty Urodziła się w roku 1584 w okolicy Wiślicy, jako córka Mateusza Maciejowskiego i Katarzyny z domu Lubowieckiej. Rodzice należeli do średnio zamożnej szlachty małopolskiej. Mieli pięciu synów i cztery córki. Zofia była trzecim dzieckiem z kolei. W wieku 16 lat wyszła za mąż za Jana Czeskiego, a mając 22 lata, została wdową bez potomstwa. Bez problemu znalazłaby drugiego małżonka. W aktach sądu krakowskiego zachował się zapis sprawy o porwanie Zofii Czeskiej, wracającej po nabożeństwie z kościoła na Skałce, przez niejakiego Gładysza, celem przymuszenia do ożenku. Ona sama wybrała inaczej. Nie miała potomstwa, ale wokół niej nie brakowało zaniedbanych dzieci. Postanowiła swój majątek i życie poświęcić wychowaniu i kształceniu dziewcząt, stać się dla nich matką. Swój cel opisała tak: „Obrałam sobie najmniejsze, dzieci i sieroty, to jest ubogie i opatrzenia niemające panienki, aby z tej najmniejszej cząstki (przy której mię Bóg z łaski i miłosierdzia swego zostawił) miały wychowanie dobre i z młodości ćwiczone były nie tylko w bojaźni Bożej, w uczciwych i chrześcijańskich obyczajach, ale też i w robotach powierzchownych stanowi panieńskiemu przynależących”. W tym samym czasie jezuici z wielkim 1 powodzeniem zakładali w całej Europie kolegia kształcące i wychowujące męską młodzież. W Polsce pierwsze powstało w Braniewie w 1564 r., a do kasaty zakonu w 1773 r. założono ich na naszych ziemiach 66. W tamtych czasach wykształcenie było przywilejem mężczyzn. Wychowaniem dziewcząt zajmowały się ich matki. Panny z bogatszych rodzin mogły mieć prywatnego nauczyciela albo oddawano je na dwory. Jedyną instytucją, która dawała kobietom szansę edukacji, były klasztory, które przyjmowały do siebie na wychowanie. Wszystkie żeńskie zakony miały bardzo ścisłą klauzurę. Zofia Czeska postanowiła stworzyć bardziej otwartą, nowatorską instytucję edukacyjno-wychowawczą, wzorując się na modelu jezuickiego kolegium. Mówi się o niej jako o założycielce sióstr prezentek. Słusznie, ale pierwszym jej dziełem była szkoła, którą nazwała Dom Panieński Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Zgromadzenie zakonne powstało później. Matka Czeska pragnęła reguły zakonnej bez ścisłej klauzury, akcent miał być położony na działalność wychowawczą. Warto wiedzieć, że idea apostolskiej czy charytatywnej działalności żeńskich klasztorów napotykała w tamtej epoce niezrozumiały z dzisiejszej perspektywy opór władz kościelnych. Po soborze trydenckim dążono do uporządkowania dyscypliny zakonnej. W przypadku żeńskich zakonów akcentowano konieczność ścisłej klauzury. Matka Czeska szła więc w jakimś sensie pod prąd trendów swojej epoki. Z grona matek założycielek wyróżnia ją to, że jej Dom Panieński nie był szkołą przyklasztorną, ale odwrotnie, to jej zgromadzenie było „przy-domowe”, czyli zostało powołane dla zapewnienia trwałości dzieła. Żywot na wychowaniu strawić Dom Panieński, zwany także Domem Sierocym, miał siedzibę w Krakowie przy ulicy Szpitalnej 18. Zofia Czeska organizowała go nie bez trudności w latach 1621–1627 z własnych funduszy. Była to pierwsza w Polsce formalnie zorganizowana szkoła żeńska. Obok niej działał internat. Biskup krakowski Marcin Szyszkowski zatwierdził ją 31 maja 1627 r. Decyzję potwierdzili 6 lat później nuncjusz Honorat Visconti oraz król Władysław IV. Protektorem szkoły miał być każdorazowy biskup krakowski, a opiekę duchową sprawowali jezuici z kościoła św. Barbary. Zachował się do dziś bezcenny rękopis pt. „Ustawy albo sposób życia Domu Panieńskiego”. Tekst ten wyszedł spod pióra błogosławionej lub jej sekretarki. Możemy się z niego dowiedzieć, jakie ideały przyświecały domowi Matki Czeskiej. Przyjmowano uczennice w wieku od 7 do 14 lat według trzech kluczy: sieroty i dzieci tak ubogie, że rodzice nie byli w stanie ich utrzymać. Te otrzymywały wszystko bezpłatnie. Drugą grupę stanowiły konwiktorki, czyli córki zamożniejszych rodziców, którzy wnosili pewną opłatę. Najmniej liczna grupa to dziewczyny dochodzące na zajęcia. Uczennice mogły pozostać w domu najdłużej do 16. roku życia. Akcent padał na formację religijną i wychowanie rozumiane jako praktyczne przygotowanie do dorosłego życia w małżeństwie lub w stanie zakonnym. Edukacja obejmowała naukę katechizmu, czytania, pisania i liczenia oraz śpiewu. Uczono także prac „stanowi panieńskiemu przynależących”, czyli szycia, gotowania, prania, haftowania, przędzenia. Uczennice bez względu na pochodzenie były wyznaczane do pracy w kuchni, w refektarzu, przy zmywaniu naczyń, do prania i sprzątania. Co miesiąc zamieniały się tymi zajęciami. Matka Czeska podkreślała konieczność indywidualnej pracy z każdą z dziewcząt. Wiele uwagi w „Ustawach” poświęca się formacji wychowawczyń. Matka nazywa je mistrzyniami. Mają one być „Chrystusowymi pomocnicami”, „Córkami Światłości” oraz matkami. Zadanie wychowawcze traktowane było jak powołanie. Mistrzynie powinny „żywot swój na ćwiczeniu i wychowaniu panienek tu, w tym domu strawić”. Miały kochać i wymagać od swoich wychowanek. Wspólnota życia sprawiała, że wychowywać miał przede wszystkim przykład własnego życia opartego na wierze. Zespół wychowawczy stał się zalążkiem nowego zgromadzenia. Jego patronką została Maryja. Matka Czeska upodobała sobie święto 2 Ofiarowania Maryi. Według tradycji, Matka Jezusa jako mała dziewczynka została przyprowadzona przez rodziców do świątyni jerozolimskiej i tam zaprezentowana, ofiarowana Bogu. W języku łacińskim to wydarzenie opisuje słowo praesentatio, stąd popularna nazwa sióstr – prezentki. Bł. Jan Paweł II jako biskup krakowski często nawiązywał do słowa „prezentacja”, spotykając się z siostrami. W liście na 350-lecie powstania Domu Panieńskiego pisał: „Pomóc każdej młodej duszy przeżyć swoją własną »Prezentację«, pomóc stanąć wobec Boga żywego, który jest miłością, i ukształtować z tej świadomości życie jako odpowiedź na tę miłość – to powołanie, któremu warto poświęcić siebie”. Przesłanie na nasze czasy Każda beatyfikacja wiąże się z pytaniem, jak dziś odczytać przesłanie życia i dzieła osoby wynoszonej na ołtarze. Kilka intuicji. Zofia Czeska nie była matką biologicznie, ale stała się duchową matką dla tak wielu. Historia jej życia pokazuje pewną prawidłowość. Aby stworzyć dobre, trwałe dzieło, potrzebne są śmiała wizja odpowiadająca wyzwaniom danego czasu oraz odwaga i konsekwencja we wcielaniu jej w życie. Matka Czeska okazała się kobietą bardzo pragmatyczną. Zadbała o materialne podstawy swojej szkoły, o instytucjonalne zatwierdzenia władz kościelnych i świeckich, opracowała jasne reguły działania. Ten solidny fundament sprawił, że szkoła przetrwała do dziś, mimo różnych przeciwności. Do 1922 r. siostry posiadały tylko jeden dom w Krakowie z 10 zakonnicami nauczycielkami. Dopiero później zgromadzenie zaczęło zakładać kolejne domy i dzieła. Krakowska szkoła przetrwała nawet za socjalizmu, jako jedno z nielicznych katolickich liceów, którym reżim zezwolił działać. W opracowaniach można spotkać określenie „chrześcijańska feministka”. Co prawda współczesne feministki pokroju Magdaleny Środy pojęcie feminizmu skutecznie skompromitowały, niewątpliwie jednak bł. Zofia przysłużyła się w swojej epoce do tego, by kobiety zajęły należne im miejsce w społeczeństwie i Kościele. Bez manifestów, ale pokorną, cierpliwą pracą służyła kobietom. I rzecz może najważniejsza. Beatyfikacja matki Czeskiej przypomina, jak ważne jest wychowanie. Fundamentem była wizja człowieka płynąca z wiary. Traktowała swój zakład jako autentyczną szkołę Chrystusa. Ważne dla niej było kształcenie ducha i charakteru, wpajanie uczennicom mądrości płynącej z wiary. Wiedza była również ważna, ale na drugim miejscu. Matka Czeska świadomie tak właśnie rozkładała akcenty. „Non scholae, sed vitae discimus” – ta łacińska maksyma była jej bliska. „Nie uczymy się dla szkoły, ale dla życia”, dodajmy – zgodnego z powołaniem, a ostatecznie dla życia wiecznego. Dokładnie tego brakuje współczesnej szkole. Za sprawą ogłupiających wymysłów władz oświatowych staje się ona coraz bardziej odhumanizowana. Liczą się dziś punkty, testy, statystyki i stosy bezsensownych papierów. Proces edukacji próbuje się sprowadzić do komputerowego algorytmu. Szkoły staną się wkrótce bezduszną maszynką rządzoną przez technokratów. Jak powiedziała mi ostatnio pewna nauczycielka: „uczymy życiowych analfabetów”. Gubi się relacja mistrz–uczeń, która jest fundamentem pedagogiki. W tym kontekście wychowawcze ideały bł. matki Czeskiej pozostają aktualne. Jej beatyfikacja raz jeszcze zwraca uwagę, że dobre szkoły katolickie są alternatywą dla niewydolnego systemu publicznej oświaty. Oczywiście szkoły te spełnią swoje zadanie, jeśli będą stawiały nie tylko na poziom wykształcenia, ale przede wszystkim na wychowanie zgodne z katolicką wiarą. Kościół w kwestii wychowania i edukacji ma o wiele większe tradycje niż współczesne ministerstwa. Kościół powinien więc robić to, co bł. Zofia Czeska – brać sprawy wychowania we własne ręce, tworząc sieć katolickich szkół. Zofia Czeska określała siebie jako służebnicę Chrystusa wychowującego. Do końca życia stała na czele domu, sama rozwiązywała problemy najtrudniejszych uczennic. Zmarła w opinii świętości 1 kwietnia 1650 r. Została pochowana w kościele Mariackim w Krakowie. Zgromadzenie 3 zakonne prezentek ostatecznie ukształtowało się już po jej śmierci. Droga na ołtarze rozpoczęła się 1 kwietnia 1995 r. w Krakowie. Doczesne szczątki znajdują się aktualnie w bocznej kaplicy przy kościele św. Jana w Krakowie. Siostry prezentki kontynuują działalność dydaktyczno-wychowawczą w Polsce i na Ukrainie. Prowadzą szkoły, internaty, przedszkola, podejmując wszelkiego rodzaju prace wśród dzieci i młodzieży. Wychowanie (s)prezentowane. Agata Puścikowska GN 11/2013 | Nowe czasy to nowe edukacyjne obyczaje. A w szkole matki Zofii jak 500 lat temu: bielenia twarzy zakaz i afektom ulegać nie wolno. I tylko trochę szkoda, że pończoszek się już nie dzieje… (Fot.Roman Koszowski/GN) Dyrektorka szkoły, s. Anna z młodzieżą podczas długiej przerwy. Nad drzwiami wielki napis: „Szkoła to poszerzony dom rodzinny”. Podpisano: Jan Paweł II, patron. W tym poszerzonym domu właśnie rozpoczyna się długa przerwa. Na korytarzach, na schodach, pod klasami zagranatowiło się w kilka chwil. Granatowa góra mundurków z tarczą szkoły wygląda trochę jak XIX-wieczna. Ale dół – dżinsowym przebojem spodni lub spódnic wkracza w wiek XXI. Połączenie starego z nowym. Czyli to, co w rzeszowskim Gimnazjum i Liceum Sióstr Prezentek najcenniejsze. Katolik Gabinet dyrekcji. – A wie siostra, że w Rzeszowie mówią na was nie „prezentki”, a „katolik”? – Niestety, uczniowie mówią „katol” – mówi s. Anna, dyrektor. – Nam to nie przeszkadza. Jesteśmy katoliccy: kształcimy, jak najlepiej się da, przekazujemy wiarę. Uczniowie są zadowoleni ze szkoły, nauczycieli najlepszych z najlepszych. Takie standardy. Szkoła powstała 16 lat temu. W Rzeszowie nie było wtedy katolickiej szkoły średniej. Siostry prezentki, znane z doskonałej, kilkusetletniej szkoły w Krakowie, rozpoczęły więc żmudne prace. Remont i adaptacja XIX-wiecznego budynku w centrum miasta, który otrzymały na potrzeby szkoły, to jedno. Drugie – budowa trudniejsza jeszcze chyba, choć bez cegieł, betonu i łopat: tworzenie dobrej atmosfery, mądrych relacji i takiego poziomu nauki, by w dość krótkim czasie w ogólnopolskich rankingach wynieść się na absolutne szczyty. – Mam dwie zasady w prowadzeniu szkoły: robić maksymalnie dużo, żeby była piękna i funkcjonalna, 4 ale kredytów nie brać. Druga zasada, która czasem niektórych gorszy: szkoła jest dla ucznia, nie dla nauczyciela – mówi s. Anna. – Gdy nauczyciele są na poziomie, nie tylko merytorycznym, ale i moralnym, całkowicie oddają się swojej pracy, wtedy i wyniki w nauce będą świetne, i atmosfera do wychowania pozytywna. Dodatkowo w tworzenie szkoły bardzo mocno włączeni są rodzice. I dopiero pełna wspólnota: uczniowie, siostry, nauczyciele i rodzice tworzą zamierzony efekt. Dobrej, wartościowej szkoły, nad którą czuwa nasza założycielka, matka Zofia Czeska. Rzeszowski „katolik” to szkoła publiczna, w której miesięcznie dopłaca się do nauki nie 1600 zł (jak w wielu szkołach prywatnych), a 160 zł. Przy czym jedna trzecia uczniów i tak płaci mniej. Liceum od lat nie schodzi z pozycji lidera wśród szkół Podkarpacia. Od lat też jest jedną z najlepszych szkół w kraju. Dom dla panien. Kilkaset metrów od szkoły, w starej kamienicy. Po schodkach na górę. Bratni, żeński internat sióstr prezentek. W recepcji najmłodsza z zakonnic, 80-letnia s. Eufrozyna. Najmłodsza duchem, bo mimo metrykalnych lat tryska uśmiechem i młodzieńczą pogodą ducha. Niejedna szesnastolatka, z nosem na kwintę i nastoletnimi humorkami od s. Eufrozyny czerpie radość życia. – Mieszka u nas 50 dziewcząt – s. Maria, kierowniczka internatu, pokazuje kolorowe, trochę niepokojąco czyściutkie pokoiki. – Większość to licealistki, w drodze wyjątku przyjmujemy uczennice gimnazjum. Gimnazjalistki powinny jeszcze mieszkać z rodzicami, w domu rodzinnym. Bo chociaż staramy się, by bursa była jak dom, miłości mamy i taty nikt nie zastąpi. Siostra Maria krząta się po korytarzach. Sprawdza porządek. Pyłku na podłodze być nie może. A łóżka muszą być posłane idealnie, na specjalną zakładkę. Przecież jak sobie pościelisz, również w dorosłym życiu, tak się wyśpisz. – Długo się tego uczyłam – śmieje się Gabrysia, pierwszoklasistka z liceum. – Najpierw przy łóżku miałam nawet przypinane specjalne karteczki „Pościel mnie ładnie”. A teraz to już w nawyk weszło. Raz, dwa, trzy i łóżko wygląda przyzwoicie. – W internacie dziewczyny sprzątają same: nie tylko w swoich pokojach, ale i na korytarzach, schodach. I w… toaletach. O te toalety to czasem największe boje się toczy – śmieje się. – Bo gdy do nas trafiają, „kibli” nie chcą sprzątać. Takie teraz czasy nastały, że w wielu domach od dzieci pomocy się nie wymaga. Więc przychodzą dziewczyny do nas, dostają szmatę, szczotkę, wodę. Staną nad zlewem i… zaczynają płakać. Po prostu nie potrafią. Więc wszystkiego trzeba nauczyć. Najlepiej przykładem starszej, życiowo przeszkolonej już, koleżanki. Lub siostry kierowniczki czy wychowawczyni. Raz w tygodniu siostry zakładają fartuchy, gumowe rękawice. Habit podwinięty do łokci, detergenty w dłoń i dezynfekcja na całego. „Kible” lśnić muszą i żadna bakteria siostrzanym zabiegom się nie oprze. – Nasza matka założycielka Zofia Czeska mówiła w XVII w., że panienki – wychowanki powinny doskonale „prać, pończoszki dziać i strawę warzyć”. W XXI w. dziewczyny muszą wiedzieć, do czego służy pralka i jak ją dobrze obsłużyć. Pończoszek dziać już nie trzeba. A „strawy” co prawda restrykcyjne przepisy nie pozwalają uczennicom na co dzień robić, ale nauczymy dziewczyny gotować. Niedługo ruszamy z warsztatami gotowania – mówi s. Maria. – Koniecznie! I to jak najszybciej – przekrzykują się trzy licealistki, mieszkanki bursy. Kilkaset lat temu matka Czeska pisała i zarządzała: „Na każdy miesiąc raz starsza uczyni schadzkę powszechną sióstr wszystkich tego zgromadzenia, na której mówić będą o zachowaniu ustaw, o potrzebach tak doczesnych, jak duchownych wszystkiego zgromadzenia i o rzeczach znaczniejszych, które się trafiły tego miesiąca”. W XXI w. dziewczęta i siostry też spotykają się regularnie, co tydzień na „schadzkach”, żeby szczerze mówić, co im się podoba, a co nie. Co jest we wspólnotowym życiu dobre, co słabe. A co wymaga stanowczej, wzajemnej poprawy. – Mówię im: narzekajcie sobie, mówcie o problemach, o wszystkim, co was boli. Jak się rozmawia, 5 to wszystko trudne można na dobro zamienić – mówi s. Maria. Dzięki takim rozmowom nie tylko dziewczyny uczą się od nas. My, zakonnice, uczymy się również od nich. Pracuję w tej bursie od 15 lat. I wciąż uczę się od dziewczyn. A jakie wnioski z tej nauki? Że nie można być za surowym, bo bursa to dom, nie wojsko. Nie można być i za łagodnym. Bo gdy „z dobrego serca” nie pilnuje się choćby wspólnego odrabiania lekcji, na wspólnej sali, to dziewczyny potem, z pretensją mówią: „lepiej jest, jak się od nas wymaga”… – Kochać trzeba te dzieci mądrze: być z nimi, pozwolić się i pobuntować, i popłakać, i zwierzyć. Ale porządek i dyscyplinę trzymać – mówi s. Maria. – Jak w domu. Długa przerwa z krówkami Tymczasem w szkole trwa długa przerwa. Na półpiętrze usadowiła się prawie cała licealna klasa olimpijska (taka specjalizacja dla orłów) i kilku chłopaków z klasy męskiej gimnazjalnej (same chłopaki, by zgodnie z nowoczesnymi zasadami edukacji zróżnicowanej osiągać coraz lepsze wyniki w nauce). Wprost na schody dosiada się siostra dyrektor. Chłopcy z liceum akurat opowiadają o krówkach, czyli reklamie oddolnie wymyślonego konkursu wiedzy o zasadach szkoły. Bo to było tak, że jeden z uczniów miał same szóstki i piątki prawie. Ale z regulaminem na bakier był, więc ocena z zachowania zaniżała mu średnią. Marcin z klasy olimpijskiej wymyślił więc konkurs wiedzy o szkolnych zasadach. A żeby sprawę nagłośnić i dobrze PR-owsko rozegrać, powstał słodki chwyt marketingowy, w formie krówek. Siedzieli więc uczniowie jak świstaki – zawijali krówki w papierki. – Żeby było jasne: zawijaliśmy w gumowych rękawiczkach – śmieją się chłopaki. – Każda krówka została zawinięta w papierek z logo konkursu, a w środku na zjadacza czekało małe memento: wydrukowana jedna zasada ze szkolnego regulaminu. Można się było dowiedzieć, a to o włosach: krótkich u chłopaków, związanych estetycznie u dziewcząt, a to o stroju na co dzień i od święta (jak się nie przyjdzie we własnym, trzeba za dwa złote wykupić pożyczony – dyżurny). O braku makijażu już dawno temu matka Zofia pisała: „Twarzy bielania i brwi farbowania nie przystoi pannom, osobliwie w tym domu zażywać”. Zasady dotyczące słownictwa, przez setki lat też się niewiele zmieniły: „Będą tedy strzec pilnie zmysłów swoich, a zwłaszcza, oczu, uszu i języka, afekty i skłonności do złego w sobie za łaską Bożą przełamując i zwyciężając”. Retro, czyli dobrze „Panny, które ani do klasztoru, ani za mąż do szesnastego roku nie idą, jeśli nie chcą w zgromadzeniu panieńskim żyć, takie rodzicom abo opiekunom, abo więc przystojnie odziane, do pań na służbę oddane być mają” – pisała również matka Zofia dawno temu. Retro i nie na współczesne czasy? – Zależy jak się jej słowa odczyta. Po pierwsze, „panny” trzeba zamienić na panny i kawalerów. Bo nasza szkoła jest koedukacyjna – mówi s. Anna. – Po drugie 16 lat, jako datę zmiany stanu cywilnego, należy również uwspółcześnić. A dalej? Dalej jest mądrze i wcale nie archaicznie. Uczniów czeka w przyszłości albo małżeństwo, albo stan zakonny (czy kapłański). Albo też praca dla innych w stanie wolnym. Bo przecież nowoczesny singiel też jest powołany do świętości. Piękne, proste i nowoczesne. Szczególnie gdy się jeden nakaz połączy z kolejnym zaleceniem matki: żeby młodzież czytać, pisać, rachować nauczyć. Czytać i pisać najlepiej w kilku językach, a rachować na poziomie finałów konkursów matematycznych. Ale nie samą nauką szkoła prezentek żyje. Ewa niedługo będzie zdawać maturę. Jest poważnie chora. W swojej wsi, w gminnej szkole, gdzieś na Podkarpaciu, zawsze była najgorsza, najsłabsza, wyśmiewana. – Myślę sobie: koniec z tym, ja im pokażę! Nie jestem gorsza. I poszłam do najlepszej szkoły w okolicy, do sióstr prezentek – wspomina. Ewa olimpijskich laurów nie zdobyła. Samych szóstek nie ma. 6 Ale ciężko pracuje i radzi sobie coraz lepiej. W przyszłości będzie dobrym, mądrze uformowanym człowiekiem. A to, w (s)prezentowanym przez matkę Zofię wychowaniu najważniejsze. Oddała nawet dom. Monika Łącka Gość Krakowski 23/2013 | Błogosławiona Zofia Czeska. Bezgranicznie zaufała Bogu i 20 lat pokornie czekała na Jego odpowiedź. Opłaciło się. (Fot. Monika Łącka) – Każdego dnia rozmawiamy z matką Zofią – wyznają mieszkanki internatu Współczesny człowiek, który często chce mieć wszystko od zaraz, od założycielki sióstr prezentek może uczyć się wiary, otwartości na prowadzenie przez Ducha Świętego i cierpliwości. – Matka Zofia nie miała gwarancji, że dzieło, które chciała podjąć, uda się. W XVII w. kształcenie dziewcząt – bo na tym właśnie jej zależało – nie było powszechne. A jednak nie poddała się, tylko wytrwale pytała Jezusa o drogę swojego powołania. I to nie kilka chwil, ale prawie 20 lat – od momentu gdy została wdową, do czasu, gdy utworzyła instytut wychowawczy – opowiada s. Aurelia Patrzyk ze Zgromadzenia Panien Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Zachwyciłyśmy się Gdy s. Aurelia była w szkole średniej, przez rok mieszkała w rzeszowskim internacie prowadzonym przez siostry prezentki. Nie sądziła, że kiedyś i ona wstąpi do zakonu. – Dziś dziękuję Bogu za to, że od dwóch lat mogę opiekować się dziewczętami z naszego krakowskiego internatu i że mieszkam w domu, który kiedyś należał do m. Zofii. Ona tu żyła i pracowała, a my cały czas czujemy jej duchową obecność. Pomaga nam zbliżać się do Boga i dzielić się Jego słowem – mówi. W macierzystym domu zgromadzenia (Dom Matki, ul. Szpitalna 18) mieszka obecnie sześć sióstr, a w prowadzonym przez nie internacie – dziewczęta, które do Krakowa przywędrowały ze Szwajcarii, Austrii, Niemiec, Częstochowy i niedalekiej Orawy. Zanim trafiły pod opiekuńcze skrzydła sióstr, o Zofii Czeskiej wiedziały bardzo niewiele. Dziś o swojej przyjaźni z nią mogą opowiadać godzinami. – Zachwyciłyśmy się matką Zofią. Ona nie żyła dla siebie, ale dla innych ludzi, a przede 7 wszystkim dla Boga. Młodym dziewczętom, które znalazły się w bardzo trudnej sytuacji życiowej, oddała wszystko, co miała, nawet dom – mówią zgodnie Lidia, Basia, Klara, Oliwia i Kinga. – Chciała tylko, żeby się uczyły i mogły coś w życiu osiągnąć. W czasach, gdy nauka dziewcząt nie była powszechna jak dziś, ona ufała Bogu i robiła swoje. A najważniejsze było dla niej to, żeby dziewczęta żyły w przyjaźni z Bogiem. Siostry też nam to powtarzają – podkreśla Klara. Do Polski przyjechała na rok. – W niemieckiej szkole jest zwyczaj, by w pierwszej klasie szkoły średniej wyjechać na pół roku albo na rok do innego państwa, aby szlifować język. Większość osób wybiera Wielką Brytanię albo Francję. Mam polskie korzenie, więc tu chciałam przyjechać – opowiada. W szkole i internacie urzekły ją zaangażowanie nauczycieli, rodzinna atmosfera i gorące serca sióstr. – Czasami myślę, patrząc na zabytkowe ściany tej kamienicy i czując atmosferę tamtych czasów, że to niesamowite – dotykam tego, co kiedyś należało do błogosławionej matki Zofii. Odkąd tu mieszkam, otrzymałam za jej wstawiennictwem wiele łask – mówi Klara. – Ona prawdziwie jest wśród nas, codziennie z nią rozmawiam – dodaje Oliwia. Kinga marzyła o nauce w liceum, w którym mogłaby rozwijać swoją pasję – taniec. Plany nieco się jednak skomplikowały. – Ostatecznie Bóg przyprowadził mnie do Krakowa. To On chciał, żebym uczyła się u sióstr. Mieszkając u prezentek, każdego dnia naśladuję matkę Zofię, uczę się od niej ogromnej wrażliwości na drugiego człowieka – wyznaje. Nie tylko kromka chleba Wrażliwość na ludzką biedę i krzywdę to jedna z najważniejszych cech matki Zofii. – Niestety, w XVII w. nie było mediów i fleszy, które informowałyby ludzi o charytatywnych poczynaniach m. Zofii – mówi s. Renata Gąsior, postulatorka procesu beatyfikacyjnego sł. Bożej Zofii Czeskiej. – Nasza matka była prekursorką – założyła pierwsze nieklauzurowe żeńskie zgromadzenie zakonne i pierwszą szkołę dla dziewcząt. Wiedziała, że mądra pomoc to nie tylko kromka chleba... Zofia Czeska urodziła się w 1584 r. Była trzecim z dziewięciorga dzieci Katarzyny i Mateusza Maciejowskich – średniozamożnej i bardzo religijnej małopolskiej szlachty. Gdy miała 16 lat, wydano ją za mąż za Jana Czeskiego, dziedzica podkrakowskiej miejscowości Czechy. Sześć lat później została bezdzietną wdową. Choć mogła ponownie wyjść za mąż, postanowiła poświęcić się Bogu. Po ojcu odziedziczyła część pomieszczeń w dwóch krakowskich kamienicach przy ul. Szpitalnej 18. Kolejne odkupiła od rodzeństwa, wyremontowała je i stworzyła w nich instytut wychowawczy, czyli Dom Panieński Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny, nazywany także Domem Sierocym. – W czasach wojen i epidemii wysoka śmiertelność ludzi pociągała za sobą ogromną liczbę osieroconych dzieci. Smutną przyszłość miały przed sobą zwłaszcza biedne i niemające krewnych dziewczęta. Nie mogły się kształcić (dotyczyło to tylko chłopców), więc pozostawione na pastwę losu mogły jedynie żebrać lub stoczyć się na margines społeczeństwa. Zofia Czeska nie umiała na to spokojnie patrzeć – opowiada s. Renata. W instytucie dziewczęta, które trafiały tu z różnych stron Polski, miały zapewnioną opiekę, kształcenie i przygotowanie do dorosłego życia, czyli naukę gotowania, sprzątania i innych kobiecych zajęć. Gdy kończyły 15 lat, zgodnie z ówczesnym zwyczajem były wydawane za mąż lub – jeśli czuły w sobie powołanie – oddawane do klasztoru. Jeśli chciały pracować, mogły iść na służbę do zamożnego domu. Matce Zofii bardzo zależało, żeby przy instytucie była kaplica z Najświętszym Sakramentem, by dziewczęta i pracujące w nim siostry codziennie uczestniczyły we Mszy św. i raz w tygodniu przyjmowały Komunię św. Bardzo chciała też, by instytut formalnie stał się zgromadzeniem zakonnym. 8 Jest dla mnie matką Pierwsze czynne (nieklauzurowe) żeńskie zgromadzenie zakonne Panien Ofiarowania NMP (nazywanych powszechnie prezentkami) zostało jednak zatwierdzone dopiero 10 lat po śmierci założycielki, w 1660 roku. Proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny m. Zofii otwarto w 1995 r. Cud niezbędny do wyniesienia jej na ołtarze wydarzył się na początku XXI w. 20 grudnia 2012 r. zatwierdził go papież Benedykt XVI. – Cud dotyczy uzdrowienia małego chłopca z bardzo ciężkiego zapalenia mózgu. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie, jego stan był krytyczny. Wydawało się, że niebawem umrze. Cały czas trwała jednak modlitwa za wstawiennictwem matki Zofii. Wielkie było zdziwienie lekarzy i mamy dziecka, gdy nagle, w nocy, stan chłopca zaczął się poprawiać. W niewytłumaczalny z medycznego punktu widzenia sposób choroba nie tylko ustąpiła, ale też nie zostawiła żadnych śladów. Dziś ten chłopiec jest już młodym mężczyzną i jest zupełnie zdrowy – opowiada s. Renata. – W matce Zofii najbardziej ujmuje nas Boża miłość, którą kochała każdego człowieka. Kocha i dziś, i obdarza wieloma łaskami – mówią s. Renata Gąsior i s. Celina Zagórowska, przełożona wspólnoty sióstr z Domu Matki oraz kierownik internatu, pracująca w komitecie organizacyjnym uroczystości beatyfikacyjnej. – Wyniesienie m. Zofii na ołtarze w Roku Wiary to dla mnie wyraźny znak, że Kościół stawia nam ją za wzór wiary w czasach, gdy na rodzinę czyha tak wiele zagrożeń. Dla naszej założycielki wartości rodzinne i patriotyczne były ogromnie ważne. Uważała też, że szkoła jest przedłużeniem domu rodzinnego, w którym rosną nowe pokolenia, i dlatego w naszym internacie bardzo dbamy o rodzinną atmosferę – podkreśla s. Celina. W Domu Matki mieszka już trzeci rok, a przed laty to właśnie w nim odkrywała swoje powołanie. Jak trafiła do zgromadzenia sióstr prezentek? – Można powiedzieć, że przypadkowo, ale dla Boga nie ma przecież przypadków – uśmiecha się s. Celina. Zofia Czeska zauroczyła ją swoją osobowością, gdy była w szkole średniej i nie myślała, że kiedyś trafi do zakonu. – Przeżywałam wtedy poważne życiowe trudności. Pewnego dnia Bóg postawił na mojej drodze prezentki i od jednej z sióstr dostałam obrazek z wizerunkiem m. Zofii. Niedługo po moim spotkaniu z nią rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny. Zaczęłam gorąco modlić się za jej wstawiennictwem o pomoc w moich trudnościach. Powiedziałam, że jest dla mnie jak matka. Uprosiłam bardzo ważną łaskę, a potem wiele kolejnych – wspomina. To, że może mieszkać w Domu Matki w tak gorącym, beatyfikacyjnym czasie, traktuje jak łaskę, zadanie i jeszcze większą motywację do naśladowania m. Zofii w ufności wobec Boga. – Uczę się też od niej odwagi, bo nie zrażała się trudnościami, tylko z Bożą pomocą szła do przodu – dodaje s. Celina.• Kobieta Ducha ks. Roman Tomaszczuk Gość Świdnicki 23/2013 | Zmarła przeszło trzysta lat temu. Dopiero dzisiaj jest błogosławioną – wiadomo dlaczego! Czekała na Rok Wiary. 9 (Fot. ks. Roman Tomaszczuk) Siostra Bernadeta podczas występów artystycznych dzieci z okazji przedszkolnego Święta Rodziny. Proces beatyfikacyjny tej szlachcianki na etapie diecezjalnym został zamknięty w roku 1997; szesnaście lat później w Krakowie Zofia z Maciejowskich Czeska zostaje ogłoszona błogosławioną. Czasy – zawsze Boże – Świętość zawsze jest młoda – mówi s. Bernadeta, prezentka, przełożona domu zakonnego w Świdnicy. Opowiada z zapałem o życiu matki założycielki. – Była piękną i podziwianą kobietą, gdy w wieku 22 lat, po sześciu latach małżeństwa, została wdową. Ubiegali się o jej rękę możni i dobrze urodzeni. Ona jednak miała inne plany – robi pauzę. – To czasy bardzo podobne do naszych, także posoborowe, także niespokojne – zarówno politycznie, jak i religijnie, gdy dochodzą klęski żywiołowe i zaraza. Śmierć zbiera bogate żniwo, a wiara zostaje wystawiona na wielką próbę. Nabierająca rozpędu kontrreformacja potrzebuje nowych środków głoszenia Ewangelii. Sięga więc po nową sztukę, zaczyna się masowa edukacja na poziomie katechizmu, jezuici zakładają szkoły, są przekonani, że wykształceni mieszczanie i arystokraci będą umieli odróżnić ziarno zdrowej nauki od plew zamętu i buntu, zakonnicy głoszą misje ludowe. Zofia widzi w tym systemie wyłom, niebezpieczną szczelinę: marginalizację kobiet. One mają stać z boku, w ukryciu zajmować się domem, stronić od życia publicznego, żeby mieć czas na niańczenie dzieci, opiekowanie się kalekami i modlitwy za swoich mężów, braci i ojców toczących wojnę za wojną – siostra maluje obraz epoki. Zofia zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę i wbrew tradycji, wbrew utartym normom proponuje dziewczętom nową perspektywę. Idea – ta sama od wieków – Owszem, bądź kobietą, ale poznaj swoją wartość – przekonuje Zofia Czeska i zakłada w Krakowie pierwszą w Polsce szkołę dla dziewcząt. Szkołę na nowych zasadach. Tutaj bogate szlachcianki uczą się z biednym plebsem. Tutaj dziewczyny uczą się zarówno prostych prac, jak i prostych modlitw, ale zdobywają też ogólne wykształcenie. Zofia wbrew opiniom doradców walczy o kaplicę w swoim własnym domu, w którym umieściła internat i sale lekcyjne. Uczy swoje wychowanki odwagi w słuchaniu Boga. Sama przekonała się, jak jest to ważne i błogosławione, więc nie ma zamiaru pozbawić tego swoich uczennic. Nie buja w obłokach, stąpa twardo po ziemi, walczy z przeciwnościami losu, z niechęcią decydentów, ze sprzeciwem i niezrozumieniem tzw. opinii publicznej. – Ale nie odpuszcza, bo daje się prowadzić Bogu. Więc już nie można się dziwić, że jej dzieło wytrzymuje próbę czasu. Rozwija się, cieszy coraz większym uznaniem ze strony króla i hierarchów kościelnych. To niezwykłe, ale potrafi oprzeć się wszystkim dziejowym burzom: wojnom, zaborom, okupacji, komunizmowi, a teraz i liberalizmowi – wylicza s. Bernadeta. Jako kobieta roztropna Zofia zabiega o prawną i materialną stabilizację swego dzieła. Z nauczycielkami, które zgromadziła wokół siebie, jeszcze jako świeckie kobiety, tworzy instytut 10 do wychowania dziewcząt. Zostaje on zatwierdzony przez biskupa krakowskiego, potem także przez nuncjusza apostolskiego i polskiego króla. To coś nowego, bo jest to instytucja religijna, ale nie zakonna. Duchową opiekę nad nauczycielkami i uczennicami roztaczają jezuici. Zofia jednak idzie dalej, chce założyć zgromadzenie zakonne, ale o charakterze czynnym. To kolejna nowość na tamte czasy. Do niedawna w Kościele istniały bowiem tylko żeńskie zakony o ścisłej klauzurze papieskiej. Prezentka – wzór pociągający – Zgromadzenie Zakonne Panien Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny (prezentki) powstaje, ale już po śmierci Zofii – mówi s. Teresa, pracująca w kurialnym archiwum. Jego „ustawy” zatwierdził 13 stycznia 1660 roku biskup krakowski Andrzej Trzebicki. Przedmowa Zofii Czeskiej do tych „ustaw” jest jej duchowym testamentem. Wyraźnie zaakcentowała poczucie otrzymanego od Boga wezwania, by podjąć dzieło wychowania dziewcząt, i to jako wyraz wdzięczności wobec Boga za Jego dobroć i miłość – „Bóg jako Pan wszystkich rzeczy żadnej darowizny naszej nie potrzebując, przyjaciołom to swoim, sługom i sierotom i dzieciom oddawać każe, i co się im daje, jakby się Jemu samemu dawało przyjmuje” – cytuje. – Dlatego poświęciła swoje życie najbardziej potrzebującym: „Między tymi obrałam sobie najmniejsze dzieci i sieroty, to jest ubogie i opatrzenia nie mające panienki, aby z tej najmniejszej cząstki, przy której mnie Bóg z łaski i miłosierdzia swego zostawił, miały wychowanie dobre (...)” – kończy z wypiekami na twarzy, bo nie umie ukryć swojej fascynacji osobą matki Zofii. Siostra Teresa ma jeszcze inne powody, żeby ze czcią mówić o założycielce prezentek. Otóż przyszła na świat 9 czerwca w szpitalu, w którym pracowały inne siostry, serafitki. – Kiedy dowiedziałam się, że datę beatyfikacji wyznaczono na 9 czerwca, nie mogłam nie zdumiewać się łaską, jaką otrzymałam. Co więcej, tego dnia chwały ołtarzy dostępuje nie tylko nasza matka, ale i s. Małgorzata Łucja Szewczyk, założycielka serafitek – mówi. – Przyznam się, że najpierw, zanim poznałam prezentki, patrzyłam z uznaniem na pracę serafitek. Jednak przez cztery lata obserwowałam, jak prezentki z Jordanowa Podhalańskiego zajmują się grupą niepełnosprawnych dziewcząt. Robiły to z taką miłością, że przekonały mnie do siebie. I tak zostałam prezentką, a nie serafitką – uśmiecha się. Dzieci – po pierwsze Dzisiaj prezentki prowadzą szkoły, ośrodek dla niepełnosprawnych dziewcząt i przedszkola. Wszędzie tam kierują się zasadą swej założycielki: „Pan Bóg jest ważniejszy i robię to, czego On chce”. – Kościół przypomina nam przez matkę Zofię, że wielkość człowieka mierzy się tym, w jaki sposób i na ile otwiera się na słowo Boże. W Roku Wiary dostajemy za wzór osobę, która absolutnie kierowała się wiarą w swojej działalności wychowawczej – zapewniają siostry i zapraszają na Święto Rodziny, organizowane przez swoje przedszkole w Świdnicy. – Bo to jest tak – zaczyna opowiadać s. Amabilis, przedszkolanka. – Kiedy przyjmujemy do przedszkola dziecko, przyjmujemy do niego także jego rodzinę. Zaczyna się ewangelizacja. I to nie na zasadzie obowiązku, ale współpracy dla dobra dziecka. Bo przecież byłoby ono bardzo nieszczęśliwe, gdyby w przedszkolu uczyło się czegoś innego niż potem w domu rodzinnym – zapewnia. I rzeczywiście, przedszkolaki dają swoim rodzicom bardzo konkretną lekcję chrześcijańskiej kultury i zwyczajów. Modlitwa przed posiłkiem, zachowanie piątkowego postu, pacierz, pozdrowienie „Szczęść Boże” czy świętowanie niedzieli – nawet jeśli do niedawna rodzina o tym wszystkim nie pamiętała. Odkąd maluch jest pod opieką sióstr, staje się to czymś naturalnym. – Bo dziecko nie wystarczy, żeby rozwijało się fizycznie, intelektualnie i psychicznie, musi także czerpać z przestrzeni ducha – 11 dodaje s. Amabilis. Zatem mały absolwent przedszkola duchowych córek Zofii Czeskiej to człowiek, który wie, czego chce. Wymaga od siebie, dostrzega i rozumie potrzeby innych, koleżeńsko rozwiązuje konflikty, ma poczucie własnej wartości, wyraża i nazywa swoje uczucia, jest zadowolony z wyboru wartości wyższych, zna kulturę narodu. – Jak to możliwe? – pyta s. Amabilis. – Bo jest wychowywany z szacunkiem dla całej złożoności swego życia i ufa Bogu, w którym ma oparcie i na którym polega. Błogosławiona – dzieło Ducha Świętego Dla świdnickich prezentek beatyfikacja matki Zofii to nie tylko odnowienie w sobie fascynacji jej osobą, ale mocne uświadomienie, że jej dzieło naprawdę pochodzi z natchnienia Bożego. Matka Zofia przekonuje zarówno swoje córki, jak i współczesnych, że to, co pochodzi z Boga, jest uniwersalne, nadaje się na każde czasy. – Także nasze – zapewnia s. Bernadeta. – Bo Bóg wie lepiej, i jeśli dajemy się Mu prowadzić, nasze działanie rodzi błogosławione owoce. Wymaga jednak od nas odwagi. Tchórzliwe kulenie uszu po sobie, zamykanie się w zakrystii czy oddawanie pola naszego życia osobistego czy publicznego przeciwnościom i przeciwnikom zaprzepaszcza szansę na zwycięstwo – zauważa. Sukces wychowawczy w XXI wieku? Matka Zofia przekonuje, że jest możliwy i tak naprawdę wyraża się w tym, co zawsze: odkryciu i przyjęciu całej prawdy o sensie i celu ludzkiego życia. Wtedy człowiek nie marnuje życia na durnotki, wtedy potrafi wybierać to, co lepsze, i nie chce poprzestawać na tym, co tylko dobre; wtedy też szuka wszędzie chwały Bożej. – Co ciekawe, wielkość człowieka, tak jak rozumiała ją i wyrażała nasza matka, polega na przekonaniu, że dzieło Boże wymaga od człowieka pokory i zawierzenia. Pewnie dlatego interesowało ją wszystko, co wiązało się z realizacją Bożego zamysłu. Doglądała więc spraw budowlanych, pełniła prozaiczne posługi życia codziennego, ale także dawała się ponieść natchnieniom Ducha Świętego – wtedy właśnie wytyczała pionierskie szlaki życia publicznego, edukacji i godności kobiety. Niewiele kobiet w tamtym czasie podejmowało tak duże wyzwania – dodaje s. Bernadeta. • 12