Berlin - oswiecicka

Transkrypt

Berlin - oswiecicka
GRUBE
Berlin
Olga Święcicka
foto:
Michał Grabowski, Kamil Zacharski
Ich bin
ein Berliner
fot. Michał Grabowski
Stolica Niemiec.
Zajmuje powierzchnię
890 km, zamieszkuje
je około 3,5 mln osób.
Znajdują się w nim
cztery opery, siedem
orkiestr symfonicznych, siedem dużych
teatrów, siedemnaście
szkół wyższych oraz
nieskończona liczba
mniejszych instytucji
kulturalnych.
Od 1 maja tego roku
Polacy mogą legalnie
zatrudniać się
w Niemczech.
tekst:
fot. Kamil Zacharski
Zuzia Kałużna: „Na mojej ulicy w ciągu miesiąca pojawiło
się 5 nowych knajp. Ludzie wyczuli, ze to tu jest teraz gorąco.
Zrobiło się tłoczno”
fot. Alessandro Russotti, dzięki uprzejmości Cosmit spa
Berlin. Miasto marzeń i nieskończonych możliwości.
3,5 miliona mieszkańców, 45 tysięcy Polaków, 3 historie.
70
exklusiv ... #101
#101 ... exklusiv
71
GRUBE
Granica między
Polską a Niemcami
stwarza dużo barier
Michał Grabowski miał być aktorem – pochodzi z rodziny aktorów, a teatralne tradycje zobowiązują, trudno uciec. Myśl, żeby
zostać operatorem filmowym, przyszła do niego niespodziewanie. – Oglądałem przed
maturą Czas Apokalipsy
– mówi. – Zauważyłem
wtedy istnienie obrazu
jako takiego, zacząłem
się zastanawiać, ile
światło może opowiedzieć o ludziach, jak
niesamowicie działa na
podświadomość. Zupełnie inaczej niż aktor
czy scenografia.
Od tego
momentu próbował
dostać się do szkoły
filmowej. Bezskutecznie. O berlińskiej
filmówce dowiedział
się przez przypadek, od znajomego rodziców. Na egzaminy
przyjechał, żeby się sprawdzić. Nie planował się dostać, dlatego
podszedł do nich bezstresowo. Nie znał dobrze języka, więc na
pisemnych testach pisał: „Tut mir leid, ich habe keine Ahnung”
(„Przykro mi, nie mam pojęcia”) i oddawał puste kartki. Swoją
beztroską zaimponował dyrektorowi szkoły. Dostał się pod
fot. Kamil Zacharski
fot. Michał Grabowski
Pierwsze berlińskie wspomnienia Zuzi Kałużnej sięgają
2007 roku, kiedy wraz z tatą przekraczała polsko-niemiecką
granicę, jadąc samochodem. Dobrze zapamiętała auto wypakowane po brzegi zakupami z Tesco zrobionymi kilka dni
przed wyjazdem. Dziś śmieje się na myśl, że przyjechała do
wielkiego miasta z zapasem tuńczyka i fasolki na cały rok,
ale wtedy czuła, że jedzie w nieznane. Zamieszkała
w 30-osobowej komunie na Prenzlauer Bergu. – Już na
wejściu poczułam się jak zahukana mieszczanka – opowiada.
– Wszyscy mieli małe walizeczki, z którymi objechali
cały świat, a ja wpadłam z kartonami książek.
Zuzia jest poznanianką, ale wcześniej była w Berlinie
tylko raz jako nastolatka. Kiedy pytam, dlaczego, robi słodką
minę: – W Poznaniu rzadko jeździło się do Berlina. Po prostu.
Nie jest dziwne więc, że jej wyjazd na Erasmusa postrzegany był na Poznańskiej ASP jako odważny krok. Zuzia
jednak nie przyznaje się do brawury. Uważa, że jej życiem
kieruje głównie przypadek: – Dopiero w Berlinie dojrzałam
do odważnych decyzji – wyznaje. – Po pół roku studiów
architektonicznych zaczęłam szkołę fotograficzną. To była
spontaniczna decyzja, ale to ona ukierunkowała moje życie.
Fotografia zawsze była moim marzeniem. Dopiero tu udało
mi się je wypowiedzieć na głos i spełnić. Kiedy skończyło
się stypendium, bałam się rzucić moje dotychczasowe życie
i „porządne” studia, ale też bardzo chciałam zostać w tym
mieście.
Znów pomógł przypadek. Zuzia dostała się na architekturę w Berlinie i mogła zrezygnować z tej poznańskiej.
Gdy organizowała casting na współlokatorów podczas kolejnej zmiany mieszkania, poznała swojego chłopaka. Jej życie
nagle stanęło i ostygło. Zajęła się portretowaniem matek
z córkami i obserwowaniem skomplikowanych relacji między
kobietami.
warunkiem, że nauczy się niemieckiego. – Kiedy tu przyjechałem, nie wiedziałem, o czym ludzie mówią – opowiada. – Język
podręcznikowy nijak się miał do języka, którym się komunikują.
Bardzo długo wszyscy uważali, że jestem półdebilem. Ale nogami i rękami broniłem się przed mówieniem po angielsku. To się
opłaciło, teraz mam swobodę w myśleniu po niemiecku.
Zanim wyjechał na stałe do Berlina, był tu tylko raz
w wieku 9 lat z rodzicami na pokazie iluzjonisty Davida Copperfielda. Z wyjazdu zapamiętał
czerwony kabriolet, którym
jeździł z tatą po K’Dammie.
Tylko tyle. – Czułem się
wtedy bardzo zagranicznie
– wspomina dziś. – Inaczej
brzmiały tu tramwaje na
ulicy, inaczej auta. Wszystko
miało inny niż w Polsce kolor.
Nawet ich wielka płyta była
inaczej skrojona. Przeżyłem
szok kulturowy. Obserwowałem zajęcia tubylczych
rówieśników – jak siedzą na
mostach, grają na gitarach
nad kanałem, urządzają
performansy środku miasta.
Totalna swoboda, nikt nikomu niczego nie nakazywał, niczym nie straszył.
Na początku Michał miał problem ze znalezieniem
mieszkania. Przegrywał casting za castingiem i w efekcie wylądował w pokoiku na stancji u „starej DDR-ówy”, który dzielił
z dwoma spasłymi kotami. Ona jeździła na swoją spółdzielczą
działeczkę, a on opiekował się zwierzętami i korzystał z uroków
Niemcy to
kraj o dość płaskiej
dramaturgii życia
Życie w Berlinie
jest jak w bajce,
choć czar czasem pryska
Michał Garbowski: „Jak przyjechałem do Berlina, to czułem
się bardzo zagranicznie. Wszystko miało tu inny kolor”
zuzia:
Dziś Zuzia nie ma już złudzeń. – Berlin to nie zawsze jest
bajka, szczególnie jeżeli chodzi o rynek pracy. Zanim jednak to
odkryła, przez długi czas szukała tu swojego miejsca, w przenośnym i w bardzo dosłownym sensie. To miasto ciągle się zmienia – artyści odkrywają kolejne dzielnice. Zuzia poddała się
temu mimowolnie. Najpierw mieszkała w modnym Prenzlauer
Bergu, potem przeniosła się na turecki Kreuzberg, by w końcu
zamieszkać w dzikim Neukölln. – Na mojej ulicy w ciągu
miesiąca pojawiło się pięć nowych knajp – opowiada. – Nagle
ludzie wyczuli, że to tu jest teraz gorąco i zrobiło się tłoczno.
Tłumu w kawiarniach i parkach nie tworzą jednak berlińczycy,
których prawie już nie ma, tylko zagraniczni studenci, stypendyści i Niemcy na zasiłkach socjalnych. – Berlin jest trochę
jak kulisy teatralne – opowiada Zuzia. – To miasto, gdzie
granice między czasem pracy a czasem wolnym są rozmyte,
gdzie wszyscy są artystami i indywidualistami. Nie ma tu
biurowców i facetów w garniturach, a studiowanie jest piękne.
Kiedy pierwszy raz weszłam do biblioteki na moim wydziale
i zobaczyłam 10 pięter książek, byłam w szoku. U nas na ASP
były dwa regały.
fot. Michał Grabowski
– Co mnie pociąga w Berlinie? Wolność. I nie jest to
tylko wolność bycia poza domem. Tu można być totalnie
sobą. Wyzwolić się z socjalnych ram i stworzyć je na nowo.
Poza tym Berlin jest absolutnie antykapitalistycznym miastem.
Kariera, pieniądze i mieszczańskie rozrywki nie grają tu wielkiej
roli. To jest miasto wielu możliwości.
michał: – Tu nie jest tak duszno. Człowiek jest o wiele swobodniejszy, nie musi cały czas się pilnować. Tu nikt mnie nie
zruga za głupoty typu picie piwa na ulicy czy przechodzenie
na czerwonym świetle przez jezdnię. Czasem mam wrażenie,
że jestem już trochę Berlińczykiem. Mam swoje rytuały jak
chodzenie na spacer z psem pożyczonym od kolegi. Nie
różnią się one specjalnie od rytuałów sprzed Berlina, ale tu
wszystko robi się łatwiej. Przede wszystkim dlatego, że dookoła nikt nie narzeka ciągle na wszystko i wszystkich.
romana: – Początkowo myślałam, że Berlin mnie nienawidzi,
ale po prostu go nie rozumiałam. Ludzie tu są inni, bardziej na
dystans, ostrożni, a ja mam taktykę na walca – od razu się zaprzyjaźniam i mówię o wszystkich emocjach. Berlinowi trzeba
dać szansę. Tu zawsze ma się wizję na coś dalej.
Romana Janik: „Berlin jest molochem. Jest duża szansa,
że w nim znikniesz. Po prostu”
72
exklusiv ... #101
#101 ... exklusiv
73
GRUBE
dentki medycyny, które skrupulatnie zbadały go i postawiły
diagnozę. – Łatwowierność ekipy szpitala wystarczyła, bym
naprawdę pokochał to miasto – śmieje się.
Michał: – Berlin nie jest zupełnie niemiecki, głównie przez to,
że był podzielony na sektory i zderzały się w nim wpływy ze
wschodu i zachodu. Jest pomieszany, jest multi. Po upad
ku muru miasto stanęło na głowie – wszyscy zaczęli biegać
z prawa na lewo i odwrotnie, szukać swoich rodzin, przyjaciół,
miejsc i oczywiście pracy. Do tego chaosu doszli imigranci.
Umiejętność porozumiewania się z kimś odmiennym była
i jest obligatoryjna do funkcjonowania w tym mieście. Dzięki
temu jest tolerancyjne, swobodne. Oczywiście, Paryż czy
Londyn są tak samo pokiereszowane, ale tu wszystko wydarzyło się w bardzo krótkim czasie. Berlin jako taki ma dopiero
22 lata. Dwa lata temu była duża akcja społeczna, wisiały na
mieście zdjęcia ludzi różnych kultur podpisane: „Ich bin ein
Berliner”. Ludzie tu często mają problem z tożsamością.
Wszystko fajnie,
ale duszę się
fot. Kamil Zacharski
nie znał
języka, więc na
testach pisał:
»Przykro mi,
nie mam pojęcia«
i oddawał
puste kartki
Berlina. – Jadłem kebaby, piłem piwo i po roku ważyłem
już 105 kilo – śmieje się. –
Biesiadne życie wciąga.
Od swojej właścicielki
nasłuchał się historii o starym
Berlinie, a na pożegnanie
dostał „albumik-harmonijkę”
ze zdjęciami, na których
mógł zobaczyć, jak jego
ciało rośnie z dnia na dzień.
Przez pięć lat, kiedy Michał
mieszkał w Berlinie, zmieniał
się nie tylko on, ale i miasto.
Michał: – Jak tu przyjechałem, moim głównym
punktem orientacyjnym był
Alexander Platz. Codziennie przejeżdżałem przez niego po
drodze do szkoły. Nakręciłem nawet o nim film na egzaminy
wstępne. To niesamowite, ale ten plac zmienił się diametralnie pod względem architektury w ciągu niemalże roku. To jest
zresztą domeną Berlina – jest w wiecznej budowie. Co rusz
coś gdzieś wyrasta. To potwornie zadłużone miasto, ciągle
pompowana jest w nie kasa.
Stąd się wyjeżdża tylko
po to, żeby zarabiać pieniądze
74
exklusiv ... #101
Polska,
jestem z Polski
zuza:
Trudno tu wyżyć ze swojej
kreatywności. W tak wielkim natłoku
artystów trudno czuć się wyjątkowym. Kiedy to zauważysz, czar
Berlina pryska.
michał: Najbardziej nie lubię tego,
że wszyscy się tu obrzydliwie spóźniają. Mimo że to Niemcy!
romana: To miasto jest molochem,
jest duże niebezpieczeństwo,
że w nim znikniesz. Po prostu. EX
Pamiętam czasy,
kiedy Berlin był
fot. Kamil Zacharski
Michał w Berlinie nie zakochał się od razu. Pierwszy rok żył tu
trochę na niby, jakby na próbę, bez meldunku i ubezpieczenia. Życie na czarno dało mu się we znaki dopiero podczas
wypadku, kiedy zderzył się na rowerze z ciężarówką. Ledwo
podniósł się z ulicy, ale z zawziętą miną dojechał do szkoły.
Koledzy odesłali go do szpitala, jeden z nich pożyczył mu
ubezpieczenie. Schody zaczęły się, kiedy pielęgniarka spytała
go o nazwisko panieńskie matki. Michał udał, że mdleje.
Kiedy pielęgniarka zniknęła za drzwiami, był przekonany,
że wróci z policją. Jednak przyprowadziła trzy ponętne stu-
Kiedy Romana siedem lat temu wprowadziła się na Kreuzberg,
raz w miesiącu kradli jej tam rower. Teraz jest spokojnie. – Pamiętam jak przez jakiś czas Mitte było zajebiste – opowiada.
– Alternatywne, pełne ruin i nielegalnych klubów. Teraz go nie
lubię, bo jest pełne snobów i komercji. Z kolei w Neukölln ryglowało się zamki, a dziś jest hitem. Na szczęście Kreuzberg jest
stały. To moje miejsce. Uwielbiam siedzieć nad kanałem.
Tak jak zmieniały się dzielnice, tak też zmieniało się
podejście Romany do języka: – Jak studiowałam tłumaczenia,
to bardzo mi zależało, żeby wymowa była czysta, pozbawiona
polskiego akcentu. Teraz lubię grać moim akcentem, na przykład,
kiedy dzwonię do firmy, żeby coś
załatwić. Na studiach w Niemczech
zaczęłam też mówić po śląsku. Złapałam fazę na ten język. Poczułam
wolność.
Romana co dwa tygodnie jeździ
do domu, żeby pomóc tacie i nagotować mu obiadów.
fot. Kamil Zacharski
Przez większą część życia Romana
Janik uciekała. Najpierw przed
Śląskiem i mamą, która najczęściej
mówiła: „Absolutnie nie!”, potem
przed kolejnymi miastami, pracami
i studiami. Dopiero w berlińskiej
szkole filmowej złapała oddech.
– Po maturze od razu uciekłam
z Polski – opowiada. – Miałam
bardzo konserwatywny dom, nigdy
tam nie pasowałam. Pochodzę
z Głogówka, który ma 6 tysięcy
mieszkańców, gdzie każdy każdego
zna. Wystarczy, że raz przejdziesz
przez miasto, a matka już wszystko
wie. Moim jedynym życiem była
kapela kościelna Oczajdusze.
Choć Romana ma podwójne
obywatelstwo, to rodzice nigdy
z nią nie rozmawiali ani po niemiecku, ani po śląsku, nie chcieli, bali się.
Języka uczyła się z telewizji satelitarnej i od dziadków, którzy często opiekowali się wnuczką,
a sami słabo mówili po polsku. Mimo to Romanie nie przyszło
do głowy, żeby zdawać tam na studia. Dostała się do Wrocławia, a na uczelnię w Dreźnie namówili ją znajomi. Miała 18 lat,
kiedy z dnia na dzień rzuciła wszystko i uciekła. Po roku na
koncercie muzyki gotyckiej poznała chłopaka. Zaczął się jej
romans. Berliński romans.
Co weekend łapała na autostradzie stopa, żeby zobaczyć się z chłopakiem. – Strasznie się zakochałam – wspomina. – Od początku chciałam wszystko rzucić i jechać za nim,
ale śląskie wychowanie mi na to nie pozwoliło. Wiedziałam,
że muszę być solidna – najpierw trzeba coś skończyć, by móc
coś nowego zacząć.
Po kilku latach pękła i w tajemnicy przeprowadziła
się do Berlina. Rodziców postawiła przed faktem dokonanym, zostawiła im list na stole. Romana: – Przez długi czas
ukrywałam się, prowadziłam podwójne życie. Tu byłam sobą,
a w domu kimś zupełnie innym.
Początki w nowym mieście nie były łatwe. Zaczęła pracę
w barze u Turka za 3 euro za godzinę, potem przeniosła się
do Mozaiki – organizacji, która zatrudnia osoby niepełno-
dziki i zajebisty
sprawne intelektualnie. Nosiło ją, więc zaczęła drugą pracę
jako barmanka w olbrzymiej alternatywnej dyskotece. – Lubię
prowokację i kontrasty, więc przebierałam się w bawarski strój
– śmieje się. – O godzinie 17, kiedy kończyłam pracę, wsiadałam na rower i jechałam do kościoła. Wszyscy się dziwili,
jak tak można, czy nie stanę w płomieniach, idąc tam prosto
z piekła. A ja mogłam. Wytrzymałam pół roku. W dyskotece
było strasznie dużo narkotyków. Ja nie biorę, boję się, że nikt
mnie nie podniesie, kiedy się przewrócę.
W bufecie w szkole filmowej poznała polską reżyserkę
Renatę, która powiedziała jej wprost: „Będziesz producentką!”. Romana długo się opierała, kiedy jednak znów zaczęła
„dusić się” na kolejnych studiach,
podjęła wyzwanie i pojechała na
plan. – Pierwsze projekty to był
prawdziwy rock'n'roll
– opowiada. – Traktowałabym
to jak hobby, gdyby mama nie
dostała wylewu. W ciągu godziny spakowałam się i pojechałam
do Polski. To był trudny czas,
ale wyszliśmy z tego cudem
niemalże.
Kiedy Romana zajmowała się
domem, jej znajomi podjęli za
nią decyzję: – Będziesz zdawać
do filmówki. W trzy dni i trzy
noce przygotowała swoją teczkę.
Udało się. Romana:
– Po wypadku mamy wróciłam
na łono rodziny. Nie muszę
już się ukrywać, prowadzić
podwójnego życia. Teraz mój
dom to mój dom. Mam tu pełne
wsparcie.
#101 ... exklusiv
75