Grzegorz Gajek Nokturn (fragment) Część I: Chmury Przeszło trzy

Transkrypt

Grzegorz Gajek Nokturn (fragment) Część I: Chmury Przeszło trzy
Grzegorz Gajek
Nokturn
(fragment)
Część I: Chmury
Przeszło trzy tysiące mnichów z zakonu świętego Izmira odbywało właśnie ostatni
nokturn w archikatedrze na Nowym Bizancjum, kiedy ojciec Iulius Decymber, inkwizytor, został
wezwany przed oblicze jego ekscelencji arcybiskupa Jozafata. Przyszło po niego dwóch młodych
księży w czarno-czerwonych szatach Sekretariatu Biskupstwa Nowobizantyńskiego. Dyskretnie
wyprowadzili go z nawy głównej, ale zamiast poprowadzić w dół, do lokalnego portu wagonów
szybkobieżnych, zabrali go na dach, na lądowisko pojazdów powietrznych.
Na dworze trzymał lekki mróz. Płatki wilgotnego śniegu wirowały leniwie w blasku
latarń. Na horyzoncie szarzył się świt.
Iulius pomyślał przelotnie, że musi chodzić o coś ważnego, gdyż nawet ludzie, którzy,
jak arcybiskup, posiadali przywilej podróżowania prywatnymi śmigaczami, rzadko z niego
korzystali. Nie było jednak sensu wypytywać o to posłańców. Zresztą inkwizytor uważał, że
sprawy wielkich tego świata rzadko kiedy w istocie bywają wielkie.
Bez dłuższego ociągania wszyscy trzej mężczyźni wdrapali się na pokład czekającego na
lądowisku pojazdu, który błyskawicznie wzniósł się w powietrze i poniósł ich ponad iglicami
planetarnego miasta do bogatej Dzielnicy Awentyńskiej, w której arcybiskup miał jeden ze
swoich apartamentów.
Podróż zajęła tylko chwilę. Jozafat przyjął Iuliusa w oranżerii.
Wewnątrz było ciepło i cicho. Przez przeszklony sufit wpadało miękkie, szaropomarańczowe światło; można było odnieść wrażenie, że oto na zewnątrz wstaje ciepły
wiosenny dzień. Wypełniające pomieszczenie rośliny w ciężkich, glinianych donicach
rozsiewały intensywny aromat, który sprawił, że Iulius zaczął na poły świadomie marzyć o
lasach równikowych i sawannie.
- No – powiedział arcybiskup. Jego głos był dźwięczny, ale sposób mówienia niedbały. –
Witaj, jesteś. Siadaj, no, chodź tutaj.
Iulius przecisnął się między kilkoma roślinami i niemal wpadł na siedzącego na wielkim
wiklinowym fotelu Jozafata. Przy nim stał stolik, na którym postawiono srebrną tacę z
alkoholami. Nieopodal czekał wolny fotel, taki sam jak ten, na którym siedział gospodarz.
Iulius usiadł.
- Napijesz się? – zapytał Jozafat, ale nie czekał na odpowiedź, tylko wziął do ręki butelkę
i zaczął nalewać. – Koniak, co ty na to? Pierwsza klasa, spodoba ci się.
Inkwizytor bez słowa przyjął kieliszek i spróbował. Koniak był niezły. Na pewno drogi.
Być może nawet Kampanela z Taurusa albo coś z tej samej półki. Iulius jednak wątpił, żeby
Jozafat potrafił docenić nutkę słodyczy kryjącą się pod cierpkim smakiem. Iulius w ogóle
uważał, że wszyscy ludzie – poza nim oczywiście – nie potrafili docenić wartości trunków, które
spożywali.
- Jest problem, jest w sumie bardzo… - Jozafat zawahał się. – Brzydka sprawa. Niby nic
takiego wielkiego, ale wiesz, rozumiesz… Chciałem… no, chciałem cię poprosić o przysługę. To
pewnie głupota. Cholera, to zawsze są głupoty! Kolejne bagienko, w które mój syn raczył się
wpakować. No, co powiesz? Możesz mi poświęcić chwilę swojego czasu?
- Oczywiście – odparł Iulius, zastanawiając się, jak duży wybór tak naprawdę ma.
- Więc chodzi o to… Chodzi o to, że Josh zniknął.
- Zniknął… - powtórzył machinalnie Iulius.
- No tak. Tak jak wtedy, kiedy się zamieszał w te rozruchy… Pamiętasz, „Twój świat,
mój świat”? Dlatego pomyślałem o tobie. Wtedy go z tego wyciągnąłeś, pamiętasz?
Iulius pamiętał. Kiwnął głową.
- No więc w sumie to nic takiego wielkiego, nie ma go w domu dopiero od paru godzin.
Ale boję się, że znowu wpakował się w coś takiego. Wiesz, w jakim on towarzystwie się obraca,
jacyś lewacy, artyści i Bóg wie, kto jeszcze.
Iulius nie wiedział. Ostatni raz widział Josha jakieś dwadzieścia lat temu, kiedy tamten
był prawie dzieckiem.
- Rozumiem, że ktoś już sprawdził dla waszej ekscelencji monitoring miejski? – zapytał
wreszcie.
- Tak, tak, już się tym zajmuje milicja planetarna, poprosiłem też Emanuela, żeby
skoordynował działania od naszej strony.
- Więc po co ja…?
- Posłuchaj. Josh poszedł na tę swoją wystawę i po prostu zniknął. Nie ma go w galerii,
kamery nie zarejestrowały, żeby gdzieś wyszedł, sygnatura jego komlogu wyparowała z sieci, po
prostu nie ma po nim śladu. Policyjne komputery nie mogą go znaleźć nigdzie w mieście, nie ma
też śladu, żeby opuścił planetę. Emanuel to dobry fachowiec i z pewnością da z siebie wszystko,
ale ty… no, ty to ty. Zawsze wypatrzysz coś, czego nikt inny nie zauważy. Chciałbym, żebyś
trochę poszukał, pogadał z ludźmi, wyczuł aurę czy co tam robisz. Z całym szacunkiem dla
Emanuela i milicji planetarnej, ale coś im ewidentnie umyka.
Iulius uniósł brwi, ale nie skomentował. Zamiast tego rzekł po prostu:
- Dobrze, mogę się tym zająć.
Arcybiskup z zadowoleniem klepnął się w kolano.
- Świetnie! To nie będę cię zatrzymywał…
- Ależ proszę – wtrącił Iulius. Na jego brzydkiej twarzy pojawił się cień uśmiechu. –
Najpierw chciałbym usłyszeć jeszcze kilka rzeczy od waszej ekscelencji.
- No tak, oczywiście. Przypuszczam, że nie widziałeś Josha od dawna, przyda ci się
jakieś wprowadzenie, jak się jego sprawy mają.
- Jak najbardziej. Z pewnego punktu widzenia.
Jozafat potarł czoło i spojrzał na niego. Być może zastanawiał się, czego miała dotyczyć
ta ostatnia uwaga.
- No to tak… - zaczął po chwili. – Josh jest artystą. Ostatnio widziano go właśnie w
galerii… O ile to miejsce można tak nazwać. W każdym razie tworzy te psimorfy… Na pewno
wiesz, co to jest, to modne ostatnio.
- Tak. Myślałem, że Kościół nie pochwalał tej sztuki?
- Ostatnio musimy pokazać trochę łagodniejsze oblicze. Cesarz… Zresztą, co ja ci będę
tłumaczył. Wiesz, jak to się toczy.
- Tak.
- No właśnie, więc, co to ja...?
- Czy był dobry? – zapytał Iulius.
- W sensie?
- Czy był dobry w tym, co robił?
- O tak. Bardzo dużym powodzeniem się cieszyły te jego „seanse”, jak to nazywał.
Wydaje mi się, że jest kimś w rodzaju osobistości w swoim światku. No i czerpał też z tego duże
zyski.
- Rozumiem.
- Czy sądzisz, że to sprawka jego konkurencji? Jakiegoś zazdrosnego artysty, jakiegoś
Salierego naszych czasów?
- Nie wiem jeszcze… – Iulius zawahał się. – Jak wasza ekscelencja myśli, co taki
zazdrosny artysta mógłby mu zrobić?
Jozafat przez chwilę obracał coś w myślach, potem zamaszystym ruchem pociągnął łyk
koniaku i odpowiedział:
- Są dwie możliwości, prawda? Albo go uprowadzili, albo zamordowali. I tak,
przypuszczam, że któryś z tych… ludzi mógłby się na coś takiego szarpnąć. Co o tym sądzisz,
no?
- Sądzę, że są to ewentualności, których nie można wykluczyć, ale… Dobór miejsca
wydaje się cokolwiek niefortunny. Przeprowadzenie czegoś takiego na Nowym Bizancjum
wymagałoby ogromnego nakładu środków. Monitoring planety obejmuje kamery, medskanery,
systemy śledzenia sygnałów, trakery broni…
- Ale ktoś jednak mógłby się pokusić. Pomyśl o znaczeniu ideologicznym takiego aktu.
- Cóż… Może jakaś technokratyczna sekta miałaby odpowiednie środki i motywację,
ale… Chwilowo lepiej nie spekulować. Co jeszcze wasza ekscelencja może mi powiedzieć o
Joshu?
Arcybiskup zamyślił się na chwilę.
- Ostatni raz widziałeś się z nim jak miał co, piętnaście, siedemnaście lat? – powiedział
wreszcie. – Trochę się zmieniło od tego czasu. No, ożenił się. Cyntia, tak się ta dziewczyna
nazywa. Też z tej samej stajni. Krytyk sztuki. Nie lubi mnie, choć próbuje być miła. Mieszkają w
Marleto, mają tam apartament w kamienicy. Wiesz, taki stylizowany na przedwojenną
architekturę. Z dziesięć lat temu był na to straszny bum w tej ich dzielnicy i tak im już zostało,
choć kto tam może wiedzieć, co jest teraz u nich w modzie.
- Czy ta żona… Czy ich małżeństwo jest udane?
- Chciałeś zapytać, czy go kocha? – Jozafat uśmiechnął się nieznacznie. – Przypuszczam,
że tak. Wyglądają na szczęśliwych. Ale kto zrozumie kobiety, prawda?
- A o tych psimorfach, które tworzył, co może mi wasza ekscelencja opowiedzieć?
- Niewiele. To znaczy widziałem je oczywiście kilka razy, ale szczerze powiedziawszy
nie widzę dużej różnicy między nimi a wszystkimi innymi. No, są lepsze, jakby wyraźniejsze,
ale obawiam się, że się na tym po prostu nie znam. Wiem, że grupował je jakoś tematycznie, w
cykle. Miał taki cykl „Noce Samsona”. Ładne to było, ładne, bardzo wzruszające. Teraz też nad
czymś pracuje. Strasznie dużo czasu mu zajmuje. Przesiaduje w tej ich „galerii”, namyśla się,
wczuwa. Kiedyś nawet latał do jakichś guru czy kogoś takiego na Węzeł i Betelgeusę.
- Rozumiem – mruknął Iulius i wstał niespodziewanie. – Chyba tyle mi wystarczy na
razie. Spróbuję się rozejrzeć.
- Znakomicie – arcybiskup również uniósł się z miejsca i uścisnął jego dłoń. – Jakbyś
miał jeszcze jakieś pytania, to łap mnie przez komlog. I wybacz, że cię fatygowałem osobiście,
ale wiesz, że pewne sprawy…
- Oczywiście.
- Jeśli chcesz, udostępnię ci mój śmigacz.
- Nie sądzę, żeby była taka potrzeba.
Iulius skłonił się niezgrabnie, jakby chciał dać znać, że będzie wychodził i… no cóż,
wyszedł.
Tymczasem Jozafat potarł nerwowo czoło, opadł ciężko na swój fotel i popijając koniak
zaczął rozmyślać, co począć z tym ponurym człowiekiem, kiedy to wszystko już się skończy.
Niewątpliwie facet miał swoje zalety. Tylko trudno było dojść, co tak naprawdę sobie myśli. A
dobry inkwizytor, który za dużo myśli i jeszcze nie tak, jak powinien, nadaje się na zwierzątko
domowe mniej więcej tak samo jak spory aligator.