Zakończenie

Transkrypt

Zakończenie
Zakończenie
Pozycja aforyzmu, wyniesionego w krajowym odbiorze czytelniczym do niezmiernie wysokiej rangi przez Leca zupełnie nagle, wraz z jego odejściem
ponownie się obniżyła1307. Pamięć o Lecu-poecie miała jeszcze krótszy żywot.
Co znamienne, nazwisko Lec stało się w Polsce wtórnie synonimem wesołka
— także dla tych, którzy nie zdają sobie sprawy z nazwiska tego etymologii.
Użycie hebrajskiego słowa lec zatoczyło tym samym koło, przekształcając je
w słowo „skrzydlate”. Autor MN osiągnął mniej więcej tyle co jego mistrz
Heine, o którym pisał: Sukces Heinego! Stać się na cały świat znanym „nieznanym poetą”! Lec nawiązuje w swym aforyzmie do tego, że w hitlerowskich
Niemczech słynna Lorelai drukowana była z adnotacją „autor nieznany”.
O fakcie tym wspomina Theodor W. Adorno w eseju rozpoczynającym się
od słów: „Kto w stulecie śmierci Heinego chce na serio uczcić jego pamięć,
a nie tylko wygłosić przemówienie, musi mówić o ranie; o tym, co w nim
i w jego stosunku do niemieckiej tradycji boli, a co zwłaszcza w Niemczech
powojennych zostało wyparte ze świadomości. Jego imię wywołuje irytację,
W latach 60. i 70. sukces MN zaowocował mnożeniem się w Polsce aforystów. W czołówce tworzących równolegle z Lecem i później (zob. Współczesna aforystyka polska. Antologia
1945-1984, oprac. i wstęp J. Glensk, Łódź 1986) wymieniani byli Wiesław Brudziński, Jan
Czarny, Aleksander Kumor, Jacek Wejroch. Różnica klas jest jednak uderzająca. Stosunkowo
łatwo imitować strukturę myśli nieuczesanych, lecz pozbawiona intelektualno-poetyckiego
ducha razi czczą monotonią. Własny aforystyczny ton, jakby mimochodem, znajdują czasem
poeci: wspominany już z atencją Tymoteusz Karpowicz, Czesław Miłosz w Zdaniach z Hymnu
o perle i fragmentarycznych zapisach z Nieobjętej ziemi, Jacek Łukasiewicz w Albumie, Julia Hartwig
w kolejnych Błyskach.
1307
742
•
Zakończenie
i tylko bez upiększeń mierząc się z tym faktem, wolno mieć nadzieję, że uda
się temu zaradzić”1308.
Lecowi przyrosło do grzbietu błazeńskie wdzianko, co było do pewnego
stopnia jego wyborem, bo znał z góry koszty, jakie mu przyjdzie zapłacić za
śmiech — nie władzy, lecz czytelnikom. Uważał jednak dowcip za probierz
inteligencji, a postawę satyryczną za najbardziej uczciwą w sytuacji życiowej,
w jakiej się wraz z rodakami znajdował. Pisząc o MN, chciałam wsłuchać
się jednak nie tylko w śmiech, lecz także w ich „zawsze drugi i drugi ton”,
ukazać nie tylko ich sceptyczny program, lecz również metafizyczne perspektywy, jakie się otwierają z napowietrznej ścieżki zdania.
Mimo ogromnego wzrostu w ostatnich latach zainteresowania kulturą
żydowską oraz literaturą, która powstawała w Polsce na styku polskości
i żydowskości, Lec i tu znalazł się trochę poza stawką, przemknął milczkiem,
bokiem. Jako poeta nie eksponował bowiem toposów tej tematyki, lecz starał się docierać do obrazów, źródeł czy uzasadnień tak podstawowych, że
przyznają się do nich niemal wszyscy. Był linoskoczkiem, wątłym Dawidem
z obrazu Picassa, tańczącym na kuli (punkt oparcia!) przed Goliatem, który
nieporuszony siedzi na kamieniu. (Ten Dawid poucza siebie w duchu: Satyra
powinna stąpać na puentach dla wdzięku, a nie ze strachu). Był Lec przedstawicielem środkowoeuropejskiej intelektualnej formacji, która wykwitła
w XIX wieku, na gruncie upowszechniających się idei haskali, a przestała
istnieć w połowie następnego, stając się ofiarą Zagłady, a która niepodleganie
dyktatowi nacjonalistycznego wyboru uczyniła swoją zasadą, opowiadając się za uniwersalnym. Los sprawił, że umierając w 1966 roku, aforysta
został zamknięty „jak mucha w bursztynie” w owych „ustabilizowanych”
początkowych latach 60. Wymknął się, wyśliznął, nie został skonfrontowany
ponownie przez czynniki zewnętrzne ze swoją żydowskością ani zmuszony
do dokonania kolejnego wyboru.
Mówiąc uniwersalnym językiem kultury, Lec mówi językiem cudzym
i własnym jednocześnie. „Cytaty wyrywał z siebie” — jak postulował w jednym z aforyzmów. Stała, uporczywa i wręcz obsesyjna obecność gotowych
i wielokrotnie już użytych elementów kultury jest deklaracją przynależności. Gdy pytamy o miejsce i znaczenie Leca, o zasadę jego oryginalności,
1308
T.W. Adorno, Rana imieniem Heine, w: idem, O literaturze…, s. 126.
Zakończenie
•
743
najważniejsze wydaje się to, że bez sentymentów opisał, jak w XX wieku
ludzka świadomość, tożsamość i słowo rozpadają się, redukują i plączą. Ale
równie istotne jest, że pisząc o destrukcji świata i kultury — języka owej
kultury nie dał sobie odebrać. Zgoda na to byłaby współuczestnictwem
w tryumfie barbarzyńców, którzy nosili eleganckie i kulturalnie skrojone
mundury, a także barbarzyńców całkiem nieeleganckich. Autor MN poddał
ów język sprawdzianom i torturom, zredukował poetycką wybujałość, odarł
go do kości, ale nie porzucił. Z powstających równolegle z aforyzmami wierszy ostatniego dziesięciolecia znikła sentymentalna nuta, słyszalna jeszcze
w utworach z lat 40. i 50., transponując się może w czułość dla skamielin,
resztek, które dla Leca są zawsze cytatami, czyli przywołaniami, wołaniem.
(„Mówię tylko / nie śpiewam / aby ukryć melodię, / ale ma ona / we mnie
echo / jakbym był / tumem kolońskim”, Mówię tylko, LG). I więcej jeszcze:
poeta uważał, że porzucenie tego języka oznaczałoby porzucenie tożsamości,
że tylko podróżując między tekstami, które zbudowały kategorie naszego
myślenia, zdolni jesteśmy do opisywania i poznawania rzeczywistości, w tym
do „poznania samego siebie”. Użyteczność i niezwykłe oddanie, z jakim ów
język się nam powierza, polega również na tym, że w razie potrzeby pozwala
nam on przemycić pod maską takie treści, których oficjalny język nie toleruje. Staje się wówczas językiem Ezopowym albo językiem mitu, albo figur
i gier. Ten stary język Europy bywa w niektórych epokach językiem tajnego
związku ludzi i słów. Marian Pankowski, który MN uważał za proklamację
nowej dykcji poetyckiej, zdolnej wyrazić „aspiracje obywateli przywiązanych
do wolności”1309, pytał z niepokojem: jak długo jeszcze język ten będzie
zrozumiały?
ukończone Im wunderschönen Monat Mai 2014
1309
M. Pankowski, op.cit., s. 5.