Pobierz - ePrasa.pl
Transkrypt
Pobierz - ePrasa.pl
36 DOTACJE NA INWESTYCJE DLA POLSKICH FIRM 49–68 MAGAZYN FRONDA GRZEGORZA GÓRNEGO [ NA POCZĄTEK 6 9 9 10 28 32 ROBERT MAZUREK, IGOR ZALEWSKI TRENDY I OWĘDY 34 KORSUN CHILI KORSUN 38 TYSIĄCE ZNAKÓW 42 MIARA CZŁOWIECZEŃSTWA 12 BYLI SZEFOWIE MON DO LATRYN 13 OCZYSZCZAJĄCA MOC HISTORII 14 WYCINKI WARZECHY 15 16 BRONISŁAW WILDSTEIN ŁUKASZ WARZECHA DOOKOŁA EUROPY GRZEGORZ GÓRNY KRYSTYNA GRZYBOWSKA 69 96 DLA KOGO DOBRA ZMIANA JANUSZ SZEWCZAK PRZEMIANY MII WASIKOWSKIEJ WSZYSTKO NA SPRZEDAŻ ROZMOWA Z ILONĄ ŁEPKOWSKĄ 79 FELIETONY ZAREMBA PRZED TELEWIZOREM PIOTR ZAREMBA PIOTR CYWIŃSKI, TOMASZ ŁYSIAK 79 MISZMASZ TEST (NIE)SCENICZNY KAMILA ŁAPICKA DOROTA ŁOSIEWICZ 80 104 SIĘ ZAŁATWI 105 FELIETONY 82 TWARZE MENUHINA ZE SŁAWOMIREM KMIECIKIEM 84 ROZMAWIAJĄ JACEK I MICHAŁ KARNOWSCY [ 86 WIELKIE KŁAMSTWO JAN ROKITA 108 [ 112 BEZPIEKA I PISARZE 114 HISTORIA ROZMOWA Z JOANNĄ SIEDLECKĄ BISKUPI WOLĄ BROADWAY DARIUSZ KARŁOWICZ FELIETONY 111 ŁUKASZ ADAMSKI PIOTR SKWIECIŃSKI, LECH MAKOWIECKI DZIENNIKARZ JAK LEKARZ 110 POLECA I ODRADZA WOJCIECH WENCEL 107 109 MAGDALENA OSIŃSKA MAREK PYZA, MARCIN WIKŁO 106 RADIOHEAD: OKSFORDZKA KLASA AREK LERCH DUDA SILNY JAK NIGDY [ NA KONIEC JOLANTA GAJDA-ZADWORNA 72 [ GOSPODARKA ŚWIĄTYNIA OJCA RYDZYKA [ KRAJ 26 94 W SIECI KULTURY [ 22 92 POLITYCY JAK CELEBRYCI ANDRZEJ RAFAŁ POTOCKI TEMAT TYGODNIA 18 JAN ROKITA eprasa.pl 11 JAN PIETRZAK MAGNAT MOŁDAWII EUROWIZJA Z POLITYKĄ W TLE ROZMOWA Z GRZEGORZEM JANKOWSKIM KRZYSZTOF FEUSETTE MARTA KACZYŃSKA JAN T. GROSS TO WYROCZNIA ROZMOWA PIOTRA ZAREMBY MICHAŁ KORSUN, PAWEŁ KORSUN ŚWIAT 89 ROSZADA NIEMCY–POLSKA PIOTR CYWIŃSKI RYSZARD MAKOWSKI [ MAMY NOWE NAGRANIE Z Tu-154M ROZMOWA Z WACŁAWEM BERCZYŃSKIM PRZEGLĄD TYGODNIA WOJCIECH RESZCZYŃSKI JERZY JACHOWICZ, KATARZYNA ŁANIEWSKA YAD VASHEM I JAD GROSSA ALEKSANDER NALASKOWSKI MANNEKEN PiS ROBERT MAZUREK FELIETONY MAREK KRÓL, WITOLD GADOWSKI DLA ZAKOMPLEKSIONYCH WIKTOR ŚWIETLIK NEOKOLONIALIZM ANDRZEJ ZYBERTOWICZ TEMAT TYGODNIA NIA IA A x2 Jakie innowacje ma pan na myśli? Zanim Dudę zaatakowano, próbowano go najpierw lekceważyć. To się zaczęło już 11 listopada 2014 r., w dniu ogłoszenia jego kandydatury. Pamiętamy, jak Bronisław Komorowski udawał, że nie rozróżnia kandydata PiS od szefa „Solidarności” Piotra Dudy. Andrzej Duda miał być „królikiem z kapelusza”, „panem Nikt”, „kandydatem zastępczym”, „giermkiem” czy „czeladnikiem”. Oczywiście Duda nie był wówczas pierwszoplanowym politykiem, ale też nie był kimś bez dorobku czy też bez poważnego potencjału. Później pojawiły się ośmieszanie, jakieś porównania do plastikowej polewaczki, aż wreszcie, zgodnie z zasadą Gandhiego, weszliśmy w fazę zwalczania. Nadeszło jednak zwycięstwo 24 maja. I wówczas zaczął się kolejny etap, czyli kreowanie jakiejś wizji dyktatury rzekomo grożącej Polsce, mówienie o „pierwszym akcie tragedii”, hasło „zbiórki na trotyl dla nowego prezydenta”, rzucanie zdań typu „jedyną szansą dla Polski jest drugi tupolew”. To wątki, które pojawiały się głównie w internecie. Internet w porównaniu z okresem prezydentury Lecha Kaczyńskiego bardzo zyskał na znaczeniu. Żyjemy w świecie mediów społecznościowych, 23—29 MAJA 2016 4| 23—29 MAJA 2016 Były też akcje specjalne, kilkudniowe wzmożenia wokół jednego „tematu”. Klasyczną akcją tego typu była sprawa „małpek”, czyli małych butelek z wódką. Sprawa od początku do końca wykreowana. Sugerowano, że to jakieś tajne zakupy na osobiste potrzeby prezydenta, że on siedzi i gdzieś w zakamarkach pałacu popija sobie. Zaczęło to Radio Zet, publikując w tonie sensacji zwykłe, rutynowe rachunki gospodarstwa pomocniczego Kancelarii Prezydenta. Tego samego dnia Janusz Palikot zorganizował w Lublinie happening, częstując tymi małpkami jakichś kloszardów, wznosił toasty, żeby Lech Kaczyński nie był alkoholikiem, żądał zaświadczenia o zdrowiu prezydenta. Podchwyciły to wszystkie największe media. Budując opowieść zgodnie z przesłaniem Palikota. To jest sedno problemu. Cyniczna akcja zyskuje pełne wsparcie medialne, na po- ważnie debatuje się o „chorobie” prezydenta, nikt nie mówi, że tak nie wolno postępować, że media powinny napiętnować agresora Palikota, a nie zaatakowaną głowę państwa. Akcja z „małpkami” nie była jedyna. Oczywiście nie. Tego typu zorkiestrowane działania podejmowano również w sprawach poważniejszych. Wystarczy przypomnieć, co zrobiono z 90. rocznicą odzyskania niepodległości. Prezydent Kaczyński zgłosił wówczas pomysł zorganizowania najpierw balu, później gali, z udziałem kilkudziesięciu przywódców z całego świata. Z pewnością byłaby to bardzo dobra promocja naszego kraju, okazja do przypomnienia o naszej historii. Niestety natychmiast pojawił się rechot. Lech Wałęsa ogłosił, że jest „napalony” na taniec z panią Marią Kaczyńską. Politycy, nawet ci niezaproszeni, głosili, że nie przyjdą, choć przecież nie chodziło o imieniny u cioci, ale o ważne święto państwowe. Radosław Sikorski ogłosił, że musi przyjść, ale zaraz zaznaczał, iż tylko dlatego, że tak nakazuje mu — szefowi MSZ — protokół dyplomatyczny. Prezydentowi, przy niemal pełnym aplauzie medialnym, próbowano blokować nawet możliwość wypełniania obowiązków. Najsłynniejszym przykładem jest tu „walka o samolot” czy też „walka o krzesło w Brukseli”. To nie była oczywiście żadna walka, ale po prostu próba okrojenia kompetencji głowy państwa przy jednoczesnym dążeniu do jej ośmieszenia. Tej akcji towarzyszyła przecież cała fala rysunków, na których Lech Kaczyński leci samolotem, trzymając się koła, siedzi gdzieś w luku bagażowym albo próbuje złapać stopa do Brukseli. A przecież nasza konstytucja jasno stwierdza, że to prezydent jest najważniejszym przedstawicielem Rzeczypospolitej. Nie musi więc nikogo pytać o zgodę na udział w jakimkolwiek szczycie. Gdy rozmawiamy o przemyśle pogardy, musimy więc pamiętać, że nie mamy na myśli krytyki. Tu chodzi o skalę, o brutalność, o powtarzalność, a więc o cechy charakterystyczne dla propagandy. Wspomniany już Palikot, który był jednym z najważniejszych kreatorów i wykonawców przemysłu pogardy, w jednej ze swoich książeczek napomknął, że wszystkie te akcje były uzgadniane i planowane w wąskim kręgu ówczesnego premiera. Na zimno zastanawiali się, gdzie należy uderzyć, co najbardziej zaboli, co będzie najtrudniejsze do odparcia. Po drwinę i szyderstwo sięgano stosunkowo najczęściej, bo wobec tych metod, przy braku standardów medialnych, polityk jest bezbronny. Anglicy mówią „put-down humour”, czyli powalający humor, a u nas znane jest z kolei powiedzenie „zabić śmiechem”. Skala tego zjawiska była ogromna. Przed Smoleńskiem myślałem nawet o książce o roboczym tytule „Prezydent zabijany śmiechem”. Czy estrada może być polem bitwy, piosenkarze mogą być wojownikami, a utwory wystrzeliwanymi pociskami? GRZEGORZ GÓRNY Niestety nie skończyło się na zabijaniu śmiechem. Dlatego taka książka nie powstała. Ale z pewnością powinniśmy mieć świadomość, jak niszczące potrafią być takie akcje dyfamacyjne. Przy wsparciu mediów. To media, które wspierają takie działania, które udają, że nie widzą rzeczywistości, są warunkiem skuteczności. Bez mediów nie ma przemysłu pogardy. Przemysł, jak sama nazwa wskazuje, musi być zakrojony na szeroką skalę, musi angażować rozmaite środki, musi wreszcie zakładać podział pracy. A więc ktoś wymyśla, ktoś inny inicjuje, ktoś inny jeszcze nagłaśnia, a ktoś uwiarygodnia. W przypadku ataków na Lecha Kaczyńskiego obstawiano także wszystkie pola — prasa, radio, telewizja, internet, ale nie tylko, bo tego typu wątki podejmował również świat reklamy. Do tego ten przekaz autoryzowały największe „autorytety”, ludzie o wielkich nazwiskach, postaci historyczne. Profesorowie, byli prezydenci, premierzy, marszałkowie, ministrowie, artyści, celebryci… Chodziło o stworzenie wrażenia, że to cała Polska nie akceptuje prezydenta, że śmieszy on i jednocześnie przeraża absolutnie wszystkich. Że potępienie Lecha Kaczyńskiego łączy rzekomo wszystkie środowiska. Co oczywiście nie było prawdą. Tworzono spójny, domknięty świat alternatywnej rzeczywistości. Rzeczywiście domknięty, bo pomyślano o każdym szczególe. Nawet fotoreporterzy się dostosowali, produkując masowo wyjątkowo niekorzystne zdjęcia prezydenta. 23—29 MAJA 2016 | 23 EUROWIZJA Z POLITYKĄ W TLE redaktor naczelny magazynu „Fronda” PIOTR CYWIŃSKI publicysta, korespondent zagraniczny uż dawno żaden Konkurs Piosenki Eurowizji nie miał tak wyraźnego podtekstu politycznego jak tegoroczny. Zwycięstwo reprezentantki Ukrainy, na dodatek Tatarki pochodzącej z Półwyspu Krymskiego, wywołało euforię w Kijowie. Tym bardziej że na ostatniej prostej wyprzedziła ona przedstawiciela Rosji. J DZIWNA ROSZADA iemcy i Polacy powinni mieć powody do radości: 25 lat temu podpisano tzw. traktat dobrosąsiedzki. Znaczenia tego dokumentu nie sposób przecenić. A jednak w nowym rozdziale znalazły się stare sprawy. W układzie zawartym ćwierć wieku temu przez Niemcy i Polskę znalazły się konkretne zapisy, które zaprogramowały konflikt trwający do teraz. Rzecz dotyczy „asymetrii” w traktowaniu Niemców z polskimi dowodami osobistymi i Polaków z ausweisem. Obserwator mógł ją dostrzec już w słowie wstępnym do okolicznościowego wydruku pełnej treści dwóch układów: „Traktatu między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy z 14 listopada 1990 r.” oraz traktatu „O dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 17 czerwca 1991 r.”. Ten pierwszy warunkował przyjęcie tego drugiego. Oba dokumenty poprzedzał osobliwy dwugłos ówczesnych ambasadorów RP i RFN. Niemiecki ambasador w Warszawie Günter Knackstedt napisał m.in.: „Mniejszość niemiecka nie tylko została po raz N 32 | 23—29 MAJA 2016 Dlaczego rząd w Berlinie nie chce przywrócić niemieckim Polakom bezprawnie odebranego statusu mniejszości? pierwszy po II wojnie światowej w swej egzystencji formalnie uznana, lecz stworzono dla niej również od strony prawnej zabezpieczoną podstawę dla jej rozwoju na rdzennych terenach ojczystych. Poza tym przypisuje się w tym traktacie niemieckiej mniejszości w Polsce oraz osobom pochodzącym z Polski, a mieszkającym w Niemczech, funkcję pomostu między obydwoma krajami i narodami”. Ambasador RP w Bonn Janusz Reiter podkreślił zaś: „Łączy nas m.in. szacunek dla praw człowieka, których częścią są prawa mniejszości”. Niby niewielka różnica, a jednak fundamentalna: Niemcy w Polsce zyskali ogromne przywileje wynikające z formalno-prawnego statusu mniejszości narodowej, w tym pomoc finansową, zniesienie dla niej 5-procentowego progu wyborczego w wyborach do Sejmu, że o dwujęzycznych tablicach z różnorakimi nazwami nie wspomnę. Polacy w RFN znaleźli się z kolei w sytuacji hołysza żebrzącego o jałmużnę. Pozbawienie statusu mniejszości powoduje bowiem, że nie przysługują im żadne prawa. Piszę świadomie: „pozbawienie statusu mniejszości”, gdyż Polacy mieli go jeszcze nawet po napaści hitlerowskich Niemiec na nasz kraj. Polską mniejszość zlikwidowano dopiero 27 lutego 1940 r. na mocy rozporządzenia Göringa. Co kuriozalne, ów akt hitlerowskiego bezprawia potwierdzono w traktacie… dobrosąsiedzkim z 1991 r., który różnicuje mniejszość niemiecką w naszym kraju oraz „osoby polskiego pochodzenia w RFN”. Odbyło się to za zgodą ówczesnych polskich negocjatorów traktatu i trwa przy milczącej aprobacie późniejszych rządów RP. Próby dokonania korekty, które byłyby możliwe — wprowadzano je np. w układach między Francją a Niemcami — natrafiają na sprzeciw rządu w Berlinie. Jedną z tych prób było wystąpienie mec. Stefana Hambury w imieniu polskich organizacji do kanclerz Merkel o przywrócenie polskiej mniejszości dawnego statusu. A działo się to sześć lat temu. W przeprowadzonej wtedy przeze mnie rozmowie z Corneliusem Ochmannem ten politolog komentował: „Z moralnego punktu widzenia sprawa jest jasna. Można tylko zadać sobie pytanie, dlaczego państwo niemieckie do tej pory nie uchyliło tego rozporządzenia. […] Nie ulega wątpliwości, że rozporządzenie z 1940 r. o rozwiązaniu organizacji polskiej mniejszości w III Rzeszy i odebraniu ich majątków było krzywdzące i w żaden sposób nie przystaje do obowiązujących dzisiaj demokratycznych norm. Z politycznego punktu widzenia sprzeciwów być nie może”. A jednak. Zarówno ten, jak i późniejsze wnioski w tej sprawie odrzucono. Jedynym efektem tej przedjubileuszowej burzy były powołanie mieszanych komisji i kilka kosmetycznych działań na rzecz polskich organizacji w RFN. Argumenty niemieckie są dwa: po pierwsze, dawna polska mniejszość niby wymarła, po drugie, w ślad za „roszczeniem” niemieckich Polaków mogliby pójść np. niemieccy Turcy. Absurd goni absurd. Zgodnie z miarą rządu federalnego można by wywodzić, że wymarła też niemiecka mniejszość w Polsce, a dziś żyją tylko „osoby z niemieckimi korzeniami”. Co zaś dotyczy tureckiego „argumentu”, w przeciwieństwie do Polaków obywatele pochodzący z kraju Atatürka nigdy nie mieli i nigdy nie pozbawiono ich praw mniejszości w Niemczech. Polacy stanowili grupę etniczną w Niemczech przez całe nasze wspólne dzieje (nawet nazwa Berlin ma słowiańską etymologię). Tereny naszych krajów przechodziły z rąk do rąk nie tylko, delikatnie mówiąc, z chwilą dokonania I rozbioru Polski przez Prusy w 1772 r. Polonia, np. w Nadrenii, wzięła się z wewnętrznej migracji polskiej ludności na obszarze współczesnych Niemiec. I kwestia ostatnia — o rzekomej niemożności przywrócenia statusu mniejszości: jedną z czterech uznawanych w RFN (obok duńskiej, fryzyjskiej i serbołużyckiej) są… Sinti i Romowie, którzy przywędrowali z Półwyspu Indyjskiego, a mniejszościowe prawa przyznano im dopiero 20 lat temu. O status należny niemieckim Polakom upomina się dziś m.in. marszałek senior w polskim Sejmie Kornel Morawiecki. Mecenas Hambura apeluje: jeśli nie teraz, jeśli nie na marginesie przygotowań do obchodów ćwierćwiecza polsko-niemieckiego traktatu, to kiedy będzie można „zlikwidować ten problem”? Bo problem jest. Nie jestem za tym, aby karać niemiecką mniejszość za postawę rządu RFN, choć powinna obowiązywać wykładnia wzajemności. Są inne środki, z odwołaniem się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu włącznie, który de facto wydawał już orzeczenia w podobnych sprawach. Na koniec odpowiem na pytanie, które przed pięciu laty postawił sam sobie dyrektor Ochmann: dlaczego państwo niemieckie do tej pory nie uchyliło hitlerowskiego rozporządzenia? Dlatego że wówczas polska mniejszość nie musiałaby o nic prosić, lecz korzystałaby z wynikających z tego statusu obligatoryjnych przywilejów, a poza tym nagle mogłoby wyrosnąć w RFN silne polityczne lobby, które trudno byłoby lekceważyć… Więc lepiej załatwiać wszystko na gębę: od jubileuszu do jubileuszu. 23—29 MAJA 2016 | 33 Euforia Tatarów Symboliczne znaczenie miało nie tylko pochodzenie zwyciężczyni. Miała je także pieśń, którą artystka wykonywała podczas sztokholmskiego finału. 33-letnia Jamala, właściwie Susana Dżamaładinowa, urodziła się w Kirgistanie, dokąd jej tatarscy przodkowie zostali przymusowo deportowani z Krymu w 1944 r. na rozkaz Stalina. Rodzina przyszłej piosenkarki mogła powrócić do swej ojczyzny, gdy Susana miała sześć lat. W dzieciństwie mała Jamala często słuchała opowieści swej babci Nazil-chan, która wspominała dramatyczne momenty przymusowej wywózki, pozostawienia dobytku całego życia, jazdy całymi dniami w bydlęcych pociągach w nieznane, a w końcu wyrzucenia z wagonu w pustym stepie. Tym właśnie doświadczeniom swojego narodu wokalistka poświęciła pieśń „1944”, którą zaśpiewała w finale Eurowizji. Utwór Jamali miał jednak nie tylko wymowę historyczną, lecz wpisywał się także w kontekst obecnych stosunków politycznych na Krymie. Po niedawnej aneksji półwyspu przez Rosję Tatarzy, którzy de92 | 23—29 MAJA 2016 klarują się jako lojalni obywatele Ukrainy, podlegają różnym szykanom i represjom. W przeddzień konkursu w Sztokholmie wypowiedział się jeden z ich liderów — Refat Czubarow, deputowany do ukraińskiego parlamentu, a zarazem przewodniczący Medżlisu, czyli tatarsko-krymskiego samorządu, przebywający w Kijowie i mający zakaz wjazdu na półwysep. Ogłosił on, że w rosyjskich więzieniach przebywa obecnie 18 czołowych działaczy tatarskich. Oskarżeni zostali o przygotowywanie zamachów terrorystycznych. Sama Jamala wskazywała również na aktualność swego utworu, mówiąc, że są dziś na świecie narody, które nadal stają się ofiarą prześladowań, represji, a nawet ludobójstwa. Wynik konkursu w Sztokholmie wywołał euforię wśród Tatarów. Wspomniany już Czubarow napisał: „Zwycięstwo Jamali jest krokiem ku wyzwoleniu Krymu od rosyjskich okupantów. […] Pewnego pięknego dnia zbierzemy się wszyscy razem na wolnym od rosyjskich okupantów Krymie, w starym i słynnym Bachczysaraju! Dziś uczyniono jeszcze jeden ważny krok w tym kierunku!”. W podobnym duchu wypowiedział się inny tatarski lider Lenur Islamow: „Pierwsze i całkowite zwycięstwo nad putinowską Rosją. Kluczem do wyzwolenia Krymu są krymscy Tatarzy — krymsko-tatarska autonomia w składzie Ukrainy!”. Finał Eurowizji, który odbył się 14 maja, niemal się zbiegł z 72. rocznicą deportacji Tatarów krymskich z półwyspu. 18 maja 1944 r. wyruszył bowiem do Azji Środkowej pierwszy transport przedstawicieli tego narodu. Ogółem wywieziono wówczas ok. 180 tys. Tatarów. 46 proc. nie przeżyło deportacji. W ten sposób Stalin, stosując odpowiedzialność zbiorową, ukarał naród tatarski za to, że podczas II wojny światowej jego przywódcy wystąpili przeciw władzy sowieckiej i wsparli wojska niemieckie. W przypadku małżeństw mieszanych władze ZSRS dawały rosyjskim współmałżonkom ultimatum: albo rozwód i pozostanie na Krymie, albo kontynuowanie związku i deportacja do Azji. Doszło wówczas do rozbicia wielu rodzin, choć większość zachowała wierność. Na pamiątkę tamtych wydarzeń co roku 18 maja Tatarzy obchodzą dzień pamięci o przymusowym wygnaniu. Przez ostatnie ćwierćwiecze organizatorem uro- czystości był Medżlis. Władze rosyjskie rozwiązały go jednak jako „organizację ekstremistyczną” i zezwoliły na oficjalne obchody jedynie pod swoją kontrolą. Mimo to w Bachczysaraju duża grupa Tatarów zebrała się na publicznej modlitwie w intencji ofiar deportacji. Ich przemarszowi towarzyszyła muzyka pieśni „1944”. Niezadowolenie Rosjan Jak można się było spodziewać, rezultat finału Eurowizji wywołał pomruki niezadowolenia w Rosji. Już w 2003 r. główny ideolog eurazjatyzmu Aleksander Dugin twierdził, że tylko spisek Unii Europejskiej odebrał wówczas pewne zwycięstwo moskiewskiemu duetowi t.A.T.u., który w rzeczywistości powinien zająć pierwsze, a nie trzecie miejsce. Tym razem w krytykę wyników konkursu zaangażowali się wysocy rangą urzędnicy państwowi. Przewodniczący komitetu ds. międzynarodowych Dumy Państwowej Aleksander Puszkow stwierdził, że scena Eurowizji „zamieniła się w pole politycznej bitwy”. Z kolei przewodniczący analogicznego komitetu przy Radzie Federacji Rosyjskiej Konstantin Kosaczow napisał, że zwycięstwo Jamali świadczy o tym, iż w Europie otwarcie zwyciężyła zimna wojna. Jeszcze mocniej wypowiedziała się rzeczniczka MSZ w Moskwie Maria Zacharowa, która stwierdziła, że najlepszą receptą na sukces w przyszłorocznym konkursie będzie wykonanie pieśni na temat syryjskiego prezydenta Baszara al-Assada, a nawet zaproponowała linię melodyczną do tego utworu. Nie wszyscy zajęli jednak tak konfrontacyjne stanowisko. Szef okupacyjnego rządu krymskiego Gieorgij Muradow zaproponował Jamali, by zrzekła się obywatelstwa ukraińskiego i przyjęła rosyjskie. Stwierdził, że czas deportacji już minął i Tatarzy powinni wracać do swej ojczyzny. Zapewnił śpiewaczkę, że stworzone zostaną dla niej odpowiednie warunki, by mogła kontynuować swą karierę. Wokalistka odpowiedziała jednak krótko: „Mam jedno obywatelstwo. Dziękuję. Innego nie potrzebuję”. Entuzjazm Ukraińców Triumf Jamali został powitany entuzjastycznie na Ukrainie. Co prawda, kiedy w finale Eurowizji zwyciężył/zwyciężyła Conchita Wurst, impreza straciła na artystycznym znaczeniu, ale Ukraińcy bardzo potrzebowali międzynarodowego sukcesu. Zwłaszcza po referendum w Holandii, w którym większość głosujących mieszkańców tego kraju opowiedziała się przeciwko umowie stowarzyszeniowej UE z Ukrainą, nad Dnieprem i Dniestrem chciano mocno zaznaczyć swą obecność w Europie. Zwycięstwo w Sztokholmie wyszło więc naprzeciw oczekiwaniom i pragnieniom Ukraińców. Wyjątkowy smak miało także zwycięstwo nad Rosją, tym bardziej że przedstawiciele obu krajów rywalizowali do ostatniej chwili. Podobnie odbierano w październiku 2013 r. wynik pojedynku bokserskiego w Moskwie, w którym Władimir Kliczko zdemolował na ringu Aleksandra Powietkina. Parafrazując Carla von Clausewitza, który powiedział, że „wojna jest tylko kontynuacją polityki innymi środkami”, można rzec, iż rywalizacja sportowa czy piosenkarska stała się dziś przedłużeniem sporów politycznych. Nie wszyscy jednak ulegli atmosferze konfliktu. Symptomatyczny jest fakt, że w głosowaniu słuchaczy na Ukrainie zwyciężył rosyjski piosenkarz Siergiej Łazariew, uzyskując 12 punktów. Niewiele mniej, bo 10 punktów, zdobyła natomiast wśród rosyjskiej publiczności Jamala. To pokazuje, że mimo militarnej i politycznej konfrontacji oba narody są mocno związane. Tymczasem Tatarzy, wykorzystując dogodny moment historyczny, zwrócili się do władz ukraińskich z konkretnym pakietem propozycji. Ich projekt przewiduje proklamowanie na Krymie (mimo rosyjskiej okupacji) krymsko-tatarskiej autonomii terytorialnej, uznanie ich nacji za rdzenny naród Ukrainy oraz stworzenie w Kijowie rządu autonomicznej republiki krymsko-tatarskiej na wychodźstwie, na czele z Refatem Czubarowem. W odpowiedzi prezydent Petro Poroszenko zainicjował już proces zmian w konstytucji Ukrainy, tak aby znalazł się w nim postulowany zapis o autonomii terytorialnej. Zarówno Tatarzy, jak i Ukraińcy chcą wykorzystać swoje pięć minut, póki skoncentrowana jest na nich uwaga świata. Jutro bowiem te same oczy mogą być już zwrócone na nową Conchitę. 23—29 MAJA 2016 | 93 41/0516/F 22 | To charakterystyczne, że wobec kandydatów obozu niepodległościowego najostrzejsze środki uruchamia się po wyborach, a nie — jak można by się spodziewać — w trakcie kampanii wyborczej. W odniesieniu do kandydatów III RP mamy odwrotny proces: dzień po wygranej są obejmowani ochroną jako reprezentanci majestatu Rzeczypospolitej. To rzeczywiście tak działa. Oczywiście atakom na prezydentów niewygodnych nadaje się pozory oddolności. Najpierw są więc wybryki internautów czy mało znanych komentatorów, ale na tym się nie kończy. To bardzo szybko wdziera się do mainstreamu, głównego nurtu, pod pozorem opisywania zjawisk rzekomo autentycznych. Często towarzyszy temu jakaś linia przewodnia. W 2005 r. był to motyw „kaczystanu”, kraju „w którym nie da się żyć”. Szybko wprowadzono również postacie „kaczek” czy „kaczorów”, pojawiły się niesmaczne nawiązania do bliźniactwa czy też do niewielkiego wzrostu. I to stale eskalowało, aż do określeń takich jak „cham”, „dureń”, „kurdupel”, „wariat”, „postać psychopatyczna”. FOT. SHUTTERSTOCK Wobec Andrzeja Dudy stosuje się te same techniki, którymi próbowano zniszczyć śp. Lecha Kaczyńskiego. Na szczęście świat jest już inny, umiemy stawiać opór, a wielu ludzi uodporniło się na te wszystkie wrzutki i prowokacje Facebooka i Twittera, które dekadę temu dopiero raczkowały. Choć należy pamiętać, że już w dniu zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego uruchomiono takie strony jak Spieprzajdziadu.com czy Chomiks.com, wyszydzające głowę państwa. Mija właśnie rok od wyborczego zwycięstwa Andrzeja Dudy. Czy wobec obecnego prezydenta jego przeciwnicy stosują ów przemysł pogardy, którym tak brutalnie zaatakowano śp. Lecha Kaczyńskiego? Oczywiście tak. To są te same metody, te same techniki, te same kalki myślowe, którymi posługiwano się, atakując śp. prezydenta Kaczyńskiego. I robią to ci sami ludzie, te same środowiska. Można nawet powiedzieć, że jest to przemysł pogardy 2.0, a więc zasadniczo to samo, co poprzednio, ale w wersji ulepszonej, poprawionej, z innowacjami. FOT. EAST NEWS/AFP PHOTO/JONATHAN NACKSTRAND PRZEMYSŁ POGARDY 2.0 Ze SŁAWOMIREM KMIECIKIEM, dziennikarzem, publicystą, autorem książek „Przemysł pogardy”, „Przemysł pogardy 2” i „Cel: Andrzej Duda”, rozmawiają Jacek i Michał Karnowscy