Pobierz - ePrasa.pl

Transkrypt

Pobierz - ePrasa.pl
36
DOTACJE NA INWESTYCJE
DLA POLSKICH FIRM
49–68 MAGAZYN FRONDA
GRZEGORZA GÓRNEGO
Ž[
NA POCZĄTEK
6
9
9
10
28
32
ROBERT MAZUREK, IGOR ZALEWSKI
TRENDY I OWĘDY
34
KORSUN CHILI KORSUN
38
TYSIĄCE ZNAKÓW
42
MIARA CZŁOWIECZEŃSTWA
12
BYLI SZEFOWIE MON DO LATRYN
13
OCZYSZCZAJĄCA MOC HISTORII
14
WYCINKI WARZECHY
15
16
BRONISŁAW WILDSTEIN
ŁUKASZ WARZECHA
DOOKOŁA EUROPY
GRZEGORZ GÓRNY
KRYSTYNA GRZYBOWSKA
69
96
DLA KOGO DOBRA ZMIANA
JANUSZ SZEWCZAK
PRZEMIANY MII WASIKOWSKIEJ
WSZYSTKO NA SPRZEDAŻ
ROZMOWA Z ILONĄ ŁEPKOWSKĄ
79
FELIETONY
ZAREMBA PRZED TELEWIZOREM
PIOTR ZAREMBA
PIOTR CYWIŃSKI, TOMASZ ŁYSIAK
79
MISZMASZ
TEST (NIE)SCENICZNY
KAMILA ŁAPICKA
DOROTA ŁOSIEWICZ
80
104
SIĘ ZAŁATWI
105
FELIETONY
82
TWARZE MENUHINA
ZE SŁAWOMIREM KMIECIKIEM
84
ROZMAWIAJĄ JACEK I MICHAŁ KARNOWSCY
Ž[
86
WIELKIE KŁAMSTWO
JAN ROKITA
108
Ž[
112
BEZPIEKA I PISARZE
114
HISTORIA
ROZMOWA Z JOANNĄ SIEDLECKĄ
BISKUPI WOLĄ BROADWAY
DARIUSZ KARŁOWICZ
FELIETONY
111
ŁUKASZ ADAMSKI
PIOTR SKWIECIŃSKI, LECH MAKOWIECKI
DZIENNIKARZ JAK LEKARZ
110
POLECA I ODRADZA
WOJCIECH WENCEL
107
109
MAGDALENA OSIŃSKA
MAREK PYZA, MARCIN WIKŁO
106
RADIOHEAD: OKSFORDZKA KLASA
AREK LERCH
DUDA SILNY JAK NIGDY
Ž[
NA KONIEC
JOLANTA GAJDA-ZADWORNA
72
Ž[
GOSPODARKA
ŚWIĄTYNIA OJCA RYDZYKA
Ž[
KRAJ
26
94
W SIECI KULTURY
Ž[
22
92
POLITYCY JAK CELEBRYCI
ANDRZEJ RAFAŁ POTOCKI
TEMAT TYGODNIA
18
JAN ROKITA
eprasa.pl
11
JAN PIETRZAK
MAGNAT MOŁDAWII
EUROWIZJA Z POLITYKĄ W TLE
ROZMOWA Z GRZEGORZEM JANKOWSKIM
KRZYSZTOF FEUSETTE
MARTA KACZYŃSKA
JAN T. GROSS TO WYROCZNIA
ROZMOWA PIOTRA ZAREMBY
MICHAŁ KORSUN, PAWEŁ KORSUN
ŚWIAT
89
ROSZADA NIEMCY–POLSKA
PIOTR CYWIŃSKI
RYSZARD MAKOWSKI
Ž[
MAMY NOWE NAGRANIE Z Tu-154M
ROZMOWA Z WACŁAWEM BERCZYŃSKIM
PRZEGLĄD TYGODNIA
WOJCIECH RESZCZYŃSKI
JERZY JACHOWICZ, KATARZYNA ŁANIEWSKA
YAD VASHEM I JAD GROSSA
ALEKSANDER NALASKOWSKI
MANNEKEN PiS
ROBERT MAZUREK
FELIETONY
MAREK KRÓL, WITOLD GADOWSKI
DLA ZAKOMPLEKSIONYCH
WIKTOR ŚWIETLIK
NEOKOLONIALIZM
ANDRZEJ ZYBERTOWICZ
TEMAT TYGODNIA
NIA
IA
A
x2
Jakie innowacje ma pan na myśli?
Zanim Dudę zaatakowano, próbowano
go najpierw lekceważyć. To się zaczęło
już 11 listopada 2014 r., w dniu ogłoszenia
jego kandydatury. Pamiętamy, jak Bronisław Komorowski udawał, że nie rozróżnia kandydata PiS od szefa „Solidarności”
Piotra Dudy. Andrzej Duda miał być „królikiem z kapelusza”, „panem Nikt”, „kandydatem zastępczym”, „giermkiem” czy
„czeladnikiem”. Oczywiście Duda nie był
wówczas pierwszoplanowym politykiem,
ale też nie był kimś bez dorobku czy też
bez poważnego potencjału. Później pojawiły się ośmieszanie, jakieś porównania
do plastikowej polewaczki, aż wreszcie,
zgodnie z zasadą Gandhiego, weszliśmy
w fazę zwalczania.
Nadeszło jednak zwycięstwo 24 maja.
I wówczas zaczął się kolejny etap, czyli
kreowanie jakiejś wizji dyktatury rzekomo
grożącej Polsce, mówienie o „pierwszym akcie tragedii”, hasło „zbiórki
na trotyl dla nowego prezydenta”,
rzucanie zdań typu „jedyną szansą
dla Polski jest drugi tupolew”.
To wątki, które pojawiały się głównie w internecie.
Internet w porównaniu z okresem prezydentury Lecha Kaczyńskiego bardzo zyskał na
znaczeniu. Żyjemy w świecie
mediów społecznościowych,
23—29 MAJA 2016
4|
23—29 MAJA 2016
Były też akcje specjalne, kilkudniowe
wzmożenia wokół jednego „tematu”.
Klasyczną akcją tego typu była sprawa
„małpek”, czyli małych butelek z wódką.
Sprawa od początku do końca wykreowana. Sugerowano, że to jakieś tajne zakupy na osobiste potrzeby prezydenta, że
on siedzi i gdzieś w zakamarkach pałacu
popija sobie. Zaczęło to Radio Zet, publikując w tonie sensacji zwykłe, rutynowe
rachunki gospodarstwa pomocniczego
Kancelarii Prezydenta. Tego samego dnia
Janusz Palikot zorganizował w Lublinie
happening, częstując tymi małpkami jakichś kloszardów, wznosił toasty, żeby Lech
Kaczyński nie był alkoholikiem, żądał zaświadczenia o zdrowiu prezydenta. Podchwyciły to wszystkie największe media.
Budując opowieść zgodnie z przesłaniem
Palikota.
To jest sedno problemu. Cyniczna akcja
zyskuje pełne wsparcie medialne, na po-
ważnie debatuje się o „chorobie” prezydenta, nikt nie mówi, że tak nie wolno
postępować, że media powinny napiętnować agresora Palikota, a nie zaatakowaną
głowę państwa.
Akcja z „małpkami” nie była jedyna.
Oczywiście nie. Tego typu zorkiestrowane działania podejmowano również
w sprawach poważniejszych. Wystarczy
przypomnieć, co zrobiono z 90. rocznicą
odzyskania niepodległości. Prezydent Kaczyński zgłosił wówczas pomysł zorganizowania najpierw balu, później gali, z udziałem kilkudziesięciu przywódców z całego
świata. Z pewnością byłaby to bardzo
dobra promocja naszego kraju, okazja do
przypomnienia o naszej historii. Niestety
natychmiast pojawił się rechot. Lech Wałęsa ogłosił, że jest „napalony” na taniec
z panią Marią Kaczyńską. Politycy, nawet
ci niezaproszeni, głosili, że nie przyjdą,
choć przecież nie chodziło o imieniny
u cioci, ale o ważne święto państwowe.
Radosław Sikorski ogłosił, że musi przyjść,
ale zaraz zaznaczał, iż tylko dlatego, że tak
nakazuje mu — szefowi MSZ — protokół
dyplomatyczny.
Prezydentowi, przy niemal pełnym
aplauzie medialnym, próbowano blokować nawet możliwość wypełniania
obowiązków.
Najsłynniejszym przykładem jest tu „walka
o samolot” czy też „walka o krzesło w Brukseli”. To nie była oczywiście żadna walka,
ale po prostu próba okrojenia kompetencji głowy państwa przy jednoczesnym dążeniu do jej ośmieszenia. Tej akcji towarzyszyła przecież cała fala rysunków, na
których Lech Kaczyński leci samolotem,
trzymając się koła, siedzi gdzieś w luku
bagażowym albo próbuje złapać stopa
do Brukseli. A przecież nasza konstytucja jasno stwierdza, że to prezydent jest
najważniejszym przedstawicielem Rzeczypospolitej. Nie musi więc nikogo pytać
o zgodę na udział w jakimkolwiek szczycie.
Gdy rozmawiamy o przemyśle pogardy,
musimy więc pamiętać, że nie mamy na
myśli krytyki. Tu chodzi o skalę, o brutalność, o powtarzalność, a więc o cechy
charakterystyczne dla propagandy.
Wspomniany już Palikot, który był jednym
z najważniejszych kreatorów i wykonawców przemysłu pogardy, w jednej ze swoich książeczek napomknął, że wszystkie
te akcje były uzgadniane i planowane
w wąskim kręgu ówczesnego premiera.
Na zimno zastanawiali się, gdzie należy
uderzyć, co najbardziej zaboli, co będzie
najtrudniejsze do odparcia. Po drwinę i szyderstwo sięgano stosunkowo najczęściej,
bo wobec tych metod, przy braku standardów medialnych, polityk jest bezbronny.
Anglicy mówią „put-down humour”, czyli
powalający humor, a u nas znane jest
z kolei powiedzenie „zabić śmiechem”.
Skala tego zjawiska była ogromna. Przed
Smoleńskiem myślałem nawet o książce
o roboczym tytule „Prezydent zabijany
śmiechem”.
Czy estrada może
być polem bitwy,
piosenkarze mogą być
wojownikami, a utwory
wystrzeliwanymi
pociskami?
GRZEGORZ
GÓRNY
Niestety nie skończyło się na zabijaniu
śmiechem.
Dlatego taka książka nie powstała. Ale
z pewnością powinniśmy mieć świadomość, jak niszczące potrafią być takie akcje dyfamacyjne.
Przy wsparciu mediów. To media, które
wspierają takie działania, które udają,
że nie widzą rzeczywistości, są warunkiem skuteczności.
Bez mediów nie ma przemysłu pogardy.
Przemysł, jak sama nazwa wskazuje, musi
być zakrojony na szeroką skalę, musi angażować rozmaite środki, musi wreszcie
zakładać podział pracy. A więc ktoś wymyśla, ktoś inny inicjuje, ktoś inny jeszcze
nagłaśnia, a ktoś uwiarygodnia. W przypadku ataków na Lecha Kaczyńskiego
obstawiano także wszystkie pola — prasa,
radio, telewizja, internet, ale nie tylko, bo
tego typu wątki podejmował również świat
reklamy. Do tego ten przekaz autoryzowały
największe „autorytety”, ludzie o wielkich
nazwiskach, postaci historyczne.
Profesorowie, byli prezydenci, premierzy, marszałkowie, ministrowie, artyści,
celebryci…
Chodziło o stworzenie wrażenia, że to cała
Polska nie akceptuje prezydenta, że śmieszy on i jednocześnie przeraża absolutnie
wszystkich. Że potępienie Lecha Kaczyńskiego łączy rzekomo wszystkie środowiska. Co oczywiście nie było prawdą.
Tworzono spójny, domknięty świat alternatywnej rzeczywistości.
Rzeczywiście domknięty, bo pomyślano
o każdym szczególe. Nawet fotoreporterzy
się dostosowali, produkując masowo wyjątkowo niekorzystne zdjęcia prezydenta.
23—29 MAJA 2016
| 23
EUROWIZJA
Z POLITYKĄ
W TLE
redaktor naczelny
magazynu „Fronda”
PIOTR
CYWIŃSKI
publicysta,
korespondent zagraniczny
uż dawno żaden Konkurs Piosenki
Eurowizji nie miał tak wyraźnego
podtekstu politycznego jak tegoroczny. Zwycięstwo reprezentantki
Ukrainy, na dodatek Tatarki pochodzącej
z Półwyspu Krymskiego, wywołało euforię
w Kijowie. Tym bardziej że na ostatniej prostej wyprzedziła ona przedstawiciela Rosji.
J
DZIWNA ROSZADA
iemcy i Polacy powinni mieć
powody do radości: 25 lat temu
podpisano tzw. traktat dobrosąsiedzki. Znaczenia tego dokumentu nie
sposób przecenić. A jednak w nowym rozdziale znalazły się stare sprawy.
W układzie zawartym ćwierć wieku
temu przez Niemcy i Polskę znalazły się
konkretne zapisy, które zaprogramowały
konflikt trwający do teraz. Rzecz dotyczy
„asymetrii” w traktowaniu Niemców z polskimi dowodami osobistymi i Polaków
z ausweisem. Obserwator mógł ją dostrzec
już w słowie wstępnym do okolicznościowego wydruku pełnej treści dwóch układów: „Traktatu między Rzecząpospolitą
Polską a Republiką Federalną Niemiec
o potwierdzeniu istniejącej między nimi
granicy z 14 listopada 1990 r.” oraz traktatu
„O dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 17 czerwca 1991 r.”. Ten pierwszy
warunkował przyjęcie tego drugiego. Oba
dokumenty poprzedzał osobliwy dwugłos
ówczesnych ambasadorów RP i RFN.
Niemiecki ambasador w Warszawie
Günter Knackstedt napisał m.in.: „Mniejszość niemiecka nie tylko została po raz
N
32 |
23—29 MAJA 2016
Dlaczego rząd w Berlinie nie chce przywrócić niemieckim
Polakom bezprawnie odebranego statusu mniejszości?
pierwszy po II wojnie światowej w swej
egzystencji formalnie uznana, lecz stworzono dla niej również od strony prawnej
zabezpieczoną podstawę dla jej rozwoju
na rdzennych terenach ojczystych. Poza
tym przypisuje się w tym traktacie niemieckiej mniejszości w Polsce oraz osobom
pochodzącym z Polski, a mieszkającym
w Niemczech, funkcję pomostu między
obydwoma krajami i narodami”.
Ambasador RP w Bonn Janusz Reiter
podkreślił zaś: „Łączy nas m.in. szacunek dla praw człowieka, których częścią
są prawa mniejszości”.
Niby niewielka różnica, a jednak fundamentalna: Niemcy w Polsce zyskali
ogromne przywileje wynikające z formalno-prawnego statusu mniejszości narodowej, w tym pomoc finansową, zniesienie
dla niej 5-procentowego progu wyborczego
w wyborach do Sejmu, że o dwujęzycznych tablicach z różnorakimi nazwami
nie wspomnę. Polacy w RFN znaleźli się
z kolei w sytuacji hołysza żebrzącego o jałmużnę. Pozbawienie statusu mniejszości
powoduje bowiem, że nie przysługują im
żadne prawa. Piszę świadomie: „pozbawienie statusu mniejszości”, gdyż Polacy mieli
go jeszcze nawet po napaści hitlerowskich
Niemiec na nasz kraj. Polską mniejszość
zlikwidowano dopiero 27 lutego 1940 r. na
mocy rozporządzenia Göringa.
Co kuriozalne, ów akt hitlerowskiego
bezprawia potwierdzono w traktacie…
dobrosąsiedzkim z 1991 r., który różnicuje
mniejszość niemiecką w naszym kraju oraz
„osoby polskiego pochodzenia w RFN”. Odbyło się to za zgodą ówczesnych polskich
negocjatorów traktatu i trwa przy milczącej
aprobacie późniejszych rządów RP. Próby
dokonania korekty, które byłyby możliwe
— wprowadzano je np. w układach między
Francją a Niemcami — natrafiają na sprzeciw rządu w Berlinie. Jedną z tych prób
było wystąpienie mec. Stefana Hambury
w imieniu polskich organizacji do kanclerz
Merkel o przywrócenie polskiej mniejszości
dawnego statusu. A działo się to sześć lat
temu. W przeprowadzonej wtedy przeze
mnie rozmowie z Corneliusem Ochmannem ten politolog komentował:
„Z moralnego punktu widzenia sprawa
jest jasna. Można tylko zadać sobie pytanie,
dlaczego państwo niemieckie do tej pory nie
uchyliło tego rozporządzenia. […] Nie ulega
wątpliwości, że rozporządzenie z 1940 r.
o rozwiązaniu organizacji polskiej mniejszości w III Rzeszy i odebraniu ich majątków było krzywdzące i w żaden sposób nie
przystaje do obowiązujących dzisiaj demokratycznych norm. Z politycznego punktu
widzenia sprzeciwów być nie może”.
A jednak. Zarówno ten, jak i późniejsze
wnioski w tej sprawie odrzucono. Jedynym efektem tej przedjubileuszowej burzy
były powołanie mieszanych komisji i kilka
kosmetycznych działań na rzecz polskich
organizacji w RFN.
Argumenty niemieckie są dwa: po
pierwsze, dawna polska mniejszość niby
wymarła, po drugie, w ślad za „roszczeniem” niemieckich Polaków mogliby pójść
np. niemieccy Turcy. Absurd goni absurd.
Zgodnie z miarą rządu federalnego można
by wywodzić, że wymarła też niemiecka
mniejszość w Polsce, a dziś żyją tylko
„osoby z niemieckimi korzeniami”. Co
zaś dotyczy tureckiego „argumentu”,
w przeciwieństwie do Polaków obywatele pochodzący z kraju Atatürka nigdy
nie mieli i nigdy nie pozbawiono ich praw
mniejszości w Niemczech. Polacy stanowili grupę etniczną w Niemczech przez
całe nasze wspólne dzieje (nawet nazwa
Berlin ma słowiańską etymologię). Tereny
naszych krajów przechodziły z rąk do rąk
nie tylko, delikatnie mówiąc, z chwilą
dokonania I rozbioru Polski przez Prusy
w 1772 r. Polonia, np. w Nadrenii, wzięła
się z wewnętrznej migracji polskiej ludności na obszarze współczesnych Niemiec.
I kwestia ostatnia — o rzekomej niemożności przywrócenia statusu mniejszości:
jedną z czterech uznawanych w RFN (obok
duńskiej, fryzyjskiej i serbołużyckiej) są…
Sinti i Romowie, którzy przywędrowali
z Półwyspu Indyjskiego, a mniejszościowe
prawa przyznano im dopiero 20 lat temu.
O status należny niemieckim Polakom
upomina się dziś m.in. marszałek senior
w polskim Sejmie Kornel Morawiecki. Mecenas Hambura apeluje: jeśli nie teraz,
jeśli nie na marginesie przygotowań do
obchodów ćwierćwiecza polsko-niemieckiego traktatu, to kiedy będzie można
„zlikwidować ten problem”? Bo problem
jest. Nie jestem za tym, aby karać niemiecką mniejszość za postawę rządu RFN,
choć powinna obowiązywać wykładnia
wzajemności. Są inne środki, z odwołaniem się do Europejskiego Trybunału
Praw Człowieka w Strasburgu włącznie,
który de facto wydawał już orzeczenia
w podobnych sprawach.
Na koniec odpowiem na pytanie, które
przed pięciu laty postawił sam sobie
dyrektor Ochmann: dlaczego państwo
niemieckie do tej pory nie uchyliło hitlerowskiego rozporządzenia? Dlatego że
wówczas polska mniejszość nie musiałaby o nic prosić, lecz korzystałaby z wynikających z tego statusu obligatoryjnych
przywilejów, a poza tym nagle mogłoby
wyrosnąć w RFN silne polityczne lobby,
które trudno byłoby lekceważyć… Więc
lepiej załatwiać wszystko na gębę: od jubileuszu do jubileuszu.
23—29 MAJA 2016
| 33
Euforia Tatarów
Symboliczne znaczenie miało nie tylko pochodzenie zwyciężczyni. Miała je także
pieśń, którą artystka wykonywała podczas
sztokholmskiego finału. 33-letnia Jamala,
właściwie Susana Dżamaładinowa, urodziła się w Kirgistanie, dokąd jej tatarscy
przodkowie zostali przymusowo deportowani z Krymu w 1944 r. na rozkaz Stalina. Rodzina przyszłej piosenkarki mogła
powrócić do swej ojczyzny, gdy Susana
miała sześć lat.
W dzieciństwie mała Jamala często słuchała opowieści swej babci Nazil-chan,
która wspominała dramatyczne momenty
przymusowej wywózki, pozostawienia dobytku całego życia, jazdy całymi dniami
w bydlęcych pociągach w nieznane,
a w końcu wyrzucenia z wagonu w pustym
stepie. Tym właśnie doświadczeniom swojego narodu wokalistka poświęciła pieśń
„1944”, którą zaśpiewała w finale Eurowizji.
Utwór Jamali miał jednak nie tylko wymowę historyczną, lecz wpisywał się także
w kontekst obecnych stosunków politycznych na Krymie. Po niedawnej aneksji
półwyspu przez Rosję Tatarzy, którzy de92 |
23—29 MAJA 2016
klarują się jako lojalni obywatele Ukrainy,
podlegają różnym szykanom i represjom.
W przeddzień konkursu w Sztokholmie
wypowiedział się jeden z ich liderów —
Refat Czubarow, deputowany do ukraińskiego parlamentu, a zarazem przewodniczący Medżlisu, czyli tatarsko-krymskiego
samorządu, przebywający w Kijowie
i mający zakaz wjazdu na półwysep.
Ogłosił on, że w rosyjskich więzieniach
przebywa obecnie 18 czołowych działaczy
tatarskich. Oskarżeni zostali o przygotowywanie zamachów terrorystycznych.
Sama Jamala wskazywała również na
aktualność swego utworu, mówiąc, że są
dziś na świecie narody, które nadal stają
się ofiarą prześladowań, represji, a nawet
ludobójstwa.
Wynik konkursu w Sztokholmie wywołał euforię wśród Tatarów. Wspomniany
już Czubarow napisał: „Zwycięstwo Jamali jest krokiem ku wyzwoleniu Krymu
od rosyjskich okupantów. […] Pewnego
pięknego dnia zbierzemy się wszyscy razem na wolnym od rosyjskich okupantów
Krymie, w starym i słynnym Bachczysaraju! Dziś uczyniono jeszcze jeden ważny
krok w tym kierunku!”.
W podobnym duchu wypowiedział
się inny tatarski lider Lenur Islamow:
„Pierwsze i całkowite zwycięstwo nad putinowską Rosją. Kluczem do wyzwolenia
Krymu są krymscy Tatarzy — krymsko-tatarska autonomia w składzie Ukrainy!”.
Finał Eurowizji, który odbył się
14 maja, niemal się zbiegł z 72. rocznicą
deportacji Tatarów krymskich z półwyspu. 18 maja 1944 r. wyruszył bowiem
do Azji Środkowej pierwszy transport
przedstawicieli tego narodu. Ogółem wywieziono wówczas ok. 180 tys. Tatarów.
46 proc. nie przeżyło deportacji. W ten
sposób Stalin, stosując odpowiedzialność
zbiorową, ukarał naród tatarski za to, że
podczas II wojny światowej jego przywódcy wystąpili przeciw władzy sowieckiej i wsparli wojska niemieckie. W przypadku małżeństw mieszanych władze
ZSRS dawały rosyjskim współmałżonkom
ultimatum: albo rozwód i pozostanie na
Krymie, albo kontynuowanie związku
i deportacja do Azji. Doszło wówczas do
rozbicia wielu rodzin, choć większość
zachowała wierność.
Na pamiątkę tamtych wydarzeń co roku
18 maja Tatarzy obchodzą dzień pamięci
o przymusowym wygnaniu. Przez ostatnie ćwierćwiecze organizatorem uro-
czystości był Medżlis. Władze rosyjskie
rozwiązały go jednak jako „organizację
ekstremistyczną” i zezwoliły na oficjalne
obchody jedynie pod swoją kontrolą.
Mimo to w Bachczysaraju duża grupa Tatarów zebrała się na publicznej modlitwie
w intencji ofiar deportacji. Ich przemarszowi towarzyszyła muzyka pieśni „1944”.
Niezadowolenie Rosjan
Jak można się było spodziewać, rezultat
finału Eurowizji wywołał pomruki niezadowolenia w Rosji. Już w 2003 r. główny
ideolog eurazjatyzmu Aleksander Dugin
twierdził, że tylko spisek Unii Europejskiej odebrał wówczas pewne zwycięstwo moskiewskiemu duetowi t.A.T.u.,
który w rzeczywistości powinien zająć
pierwsze, a nie trzecie miejsce. Tym
razem w krytykę wyników konkursu zaangażowali się wysocy rangą urzędnicy
państwowi.
Przewodniczący komitetu ds. międzynarodowych Dumy Państwowej Aleksander Puszkow stwierdził, że scena Eurowizji „zamieniła się w pole politycznej
bitwy”. Z kolei przewodniczący analogicznego komitetu przy Radzie Federacji
Rosyjskiej Konstantin Kosaczow napisał,
że zwycięstwo Jamali świadczy o tym,
iż w Europie otwarcie zwyciężyła zimna
wojna. Jeszcze mocniej wypowiedziała
się rzeczniczka MSZ w Moskwie Maria
Zacharowa, która stwierdziła, że najlepszą receptą na sukces w przyszłorocznym
konkursie będzie wykonanie pieśni na
temat syryjskiego prezydenta Baszara
al-Assada, a nawet zaproponowała linię
melodyczną do tego utworu.
Nie wszyscy zajęli jednak tak konfrontacyjne stanowisko. Szef okupacyjnego
rządu krymskiego Gieorgij Muradow zaproponował Jamali, by zrzekła się obywatelstwa ukraińskiego i przyjęła rosyjskie.
Stwierdził, że czas deportacji już minął
i Tatarzy powinni wracać do swej ojczyzny. Zapewnił śpiewaczkę, że stworzone
zostaną dla niej odpowiednie warunki,
by mogła kontynuować swą karierę. Wokalistka odpowiedziała jednak krótko:
„Mam jedno obywatelstwo. Dziękuję.
Innego nie potrzebuję”.
Entuzjazm Ukraińców
Triumf Jamali został powitany entuzjastycznie na Ukrainie. Co prawda, kiedy
w finale Eurowizji zwyciężył/zwyciężyła
Conchita Wurst, impreza straciła na artystycznym znaczeniu, ale Ukraińcy bardzo
potrzebowali międzynarodowego sukcesu. Zwłaszcza po referendum w Holandii, w którym większość głosujących
mieszkańców tego kraju opowiedziała
się przeciwko umowie stowarzyszeniowej
UE z Ukrainą, nad Dnieprem i Dniestrem
chciano mocno zaznaczyć swą obecność
w Europie. Zwycięstwo w Sztokholmie
wyszło więc naprzeciw oczekiwaniom
i pragnieniom Ukraińców.
Wyjątkowy smak miało także zwycięstwo nad Rosją, tym bardziej że przedstawiciele obu krajów rywalizowali do
ostatniej chwili. Podobnie odbierano
w październiku 2013 r. wynik pojedynku
bokserskiego w Moskwie, w którym
Władimir Kliczko zdemolował na ringu
Aleksandra Powietkina. Parafrazując
Carla von Clausewitza, który powiedział, że „wojna jest tylko kontynuacją
polityki innymi środkami”, można rzec,
iż rywalizacja sportowa czy piosenkarska stała się dziś przedłużeniem sporów
politycznych.
Nie wszyscy jednak ulegli atmosferze
konfliktu. Symptomatyczny jest fakt,
że w głosowaniu słuchaczy na Ukrainie
zwyciężył rosyjski piosenkarz Siergiej Łazariew, uzyskując 12 punktów. Niewiele
mniej, bo 10 punktów, zdobyła natomiast
wśród rosyjskiej publiczności Jamala. To
pokazuje, że mimo militarnej i politycznej konfrontacji oba narody są mocno
związane.
Tymczasem Tatarzy, wykorzystując
dogodny moment historyczny, zwrócili
się do władz ukraińskich z konkretnym
pakietem propozycji. Ich projekt przewiduje proklamowanie na Krymie (mimo
rosyjskiej okupacji) krymsko-tatarskiej
autonomii terytorialnej, uznanie ich
nacji za rdzenny naród Ukrainy oraz
stworzenie w Kijowie rządu autonomicznej republiki krymsko-tatarskiej na
wychodźstwie, na czele z Refatem Czubarowem. W odpowiedzi prezydent Petro
Poroszenko zainicjował już proces zmian
w konstytucji Ukrainy, tak aby znalazł się
w nim postulowany zapis o autonomii
terytorialnej.
Zarówno Tatarzy, jak i Ukraińcy chcą
wykorzystać swoje pięć minut, póki skoncentrowana jest na nich uwaga świata.
Jutro bowiem te same oczy mogą być już
zwrócone na nową Conchitę.
23—29 MAJA 2016
| 93
41/0516/F
22 |
To charakterystyczne, że wobec kandydatów obozu niepodległościowego
najostrzejsze środki uruchamia się
po wyborach, a nie — jak można by się
spodziewać — w trakcie kampanii wyborczej. W odniesieniu do kandydatów
III RP mamy odwrotny proces: dzień po
wygranej są obejmowani ochroną jako reprezentanci majestatu Rzeczypospolitej.
To rzeczywiście tak działa. Oczywiście
atakom na prezydentów niewygodnych
nadaje się pozory oddolności. Najpierw
są więc wybryki internautów czy mało
znanych komentatorów, ale na tym się
nie kończy. To bardzo szybko wdziera się
do mainstreamu, głównego nurtu, pod
pozorem opisywania zjawisk rzekomo
autentycznych. Często towarzyszy temu
jakaś linia przewodnia. W 2005 r. był to
motyw „kaczystanu”, kraju „w którym nie
da się żyć”. Szybko wprowadzono również postacie „kaczek” czy „kaczorów”,
pojawiły się niesmaczne nawiązania do
bliźniactwa czy też do niewielkiego wzrostu. I to stale eskalowało, aż do określeń
takich jak „cham”, „dureń”, „kurdupel”,
„wariat”, „postać psychopatyczna”.
FOT. SHUTTERSTOCK
Wobec Andrzeja Dudy stosuje się te same
techniki, którymi próbowano zniszczyć śp. Lecha
Kaczyńskiego. Na szczęście świat jest już inny,
umiemy stawiać opór, a wielu ludzi uodporniło
się na te wszystkie wrzutki i prowokacje
Facebooka i Twittera, które dekadę temu
dopiero raczkowały. Choć należy pamiętać, że już w dniu zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego uruchomiono takie strony jak
Spieprzajdziadu.com czy Chomiks.com,
wyszydzające głowę państwa.
Mija właśnie rok od wyborczego zwycięstwa Andrzeja Dudy. Czy wobec
obecnego prezydenta jego przeciwnicy
stosują ów przemysł pogardy, którym
tak brutalnie zaatakowano śp. Lecha
Kaczyńskiego?
Oczywiście tak. To są te same metody,
te same techniki, te same kalki myślowe,
którymi posługiwano się, atakując śp. prezydenta Kaczyńskiego. I robią to ci sami
ludzie, te same środowiska. Można nawet powiedzieć, że jest to przemysł pogardy 2.0, a więc zasadniczo to samo,
co poprzednio, ale w wersji ulepszonej,
poprawionej, z innowacjami.
FOT. EAST NEWS/AFP PHOTO/JONATHAN NACKSTRAND
PRZEMYSŁ
POGARDY 2.0
Ze SŁAWOMIREM KMIECIKIEM,
dziennikarzem, publicystą, autorem
książek „Przemysł pogardy”, „Przemysł
pogardy 2” i „Cel: Andrzej Duda”,
rozmawiają Jacek i Michał Karnowscy