BEZIMIENNE BOHATERKI - LOSY MATEK SYBIRACZEK

Transkrypt

BEZIMIENNE BOHATERKI - LOSY MATEK SYBIRACZEK
BEZIMIENNE BOHATERKI - LOSY MATEK SYBIRACZEK
1
Zieloną Górę znałam z opowieści krążących w mojej rodzinie. Było to miejsce,
w którym uczyli się moi rodzice, potem mój brat, więc uznałam, że i mi będzie tam dobrze.
Postanowiłam podjąć naukę w LO w tym mieście. Od samego początku czułam się tu jak
w domu. Wszystko mnie interesowało i tak zachwycało. Rozpoczęłam swoją wędrówkę po
Zielonej Górze.
Któregoś wrześniowego popołudnia, przechadzając się ulicami miasta, w okolicy
dworca PKP zauważyłam duży pomnik, który od razu zwrócił moją uwagę. Bez
zastanowienia podeszłam do niego bliżej. Był to pomnik Matki Sybiraczki. Pierwszym na co
zwróciłam uwagę był smutny, otępiały, jakby wbity w ziemię wzrok kobiety, która przytulała
do siebie dwoje małych dzieci. Było w tym wiele bezsilności, zrezygnowania i rozpaczy.
Kobieta z pomnika całą sobą chciała przed czymś je ochronić, ale przed czym ? Tego na razie
nie wiedziałam.
Podczas drogi powrotnej do internatu, w którym obecnie mieszkam, nie mogłam
opanować swoich myśli, miałam tak wiele pytań i tak mało odpowiedzi. Z każdym dniem te
pytania coraz bardziej mnie nurtowały. Przyszedł czas powrotu do domu. Opowiedziałam
mamie o tym, gdzie byłam i co widziałam. Przypomniałam sobie, że w naszych
fotograficznych zbiorach jest tylko jedno zdjęcie Stryja Michała, który zginął w Ostaszkowie.
Postanowiłam : „Muszę wiedzieć więcej!” Kim były bezimienne bohaterki ?
Razem z mamą zajmujemy się starszą, samotną panią Hanią, która wiele opowiada
o dawnych czasach. To ona podpowiedziała mi, gdzie mogę znaleźć informację na ten temat.
Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu okazało się, że w mojej okolicy żyje rodzina, która
została doświadczona sybirackim losem. Dzięki jej życzliwości zdobyłam wiele cennych
i wartościowych dla mnie informacji.
Umówiłam się na rozmowę w domu rodzinnym nieżyjącej już niestety od czterech lat
pani Olgi Markowskiej, której to chciałabym poświęcić tę odrobinę wspomnień.
Rozmawiał ze mną jej mąż - pan Ryszard Markowski, któremu towarzyszyła dorosła już
córka Basia - jedna z siedmiorga dzieci pani Olgi. Bardzo się ucieszyłam, ponieważ rodzina
pani Olgi była w posiadaniu oryginalnych i bardzo ciekawych dla mnie dokumentów i zdjęć.
To niesamowite uczucie, trzymać w ręku te pamiątki i poznawać w taki sposób historię. Mąż
pani Olgi swoje wspomnienia rozpoczął, pokazując mi karty repatriacyjne rodziców swojej
żony, czyli Lidii Romaniuk - mamy i Pawła Romaniuka - jej taty. Byłam zaintrygowana tym,
że patrzę na pożółkłe, zniszczone kartki z licznymi stemplami. Oto one :
2
3
Rodzice pani Olgi urodzili się we wsi Babicze, niedaleko Nowogródka. Tę
miejscowość skojarzyłam z Adamem Mickiewiczem. Mama urodziła się w 1916 roku, a tata
w 1912r. Pan Ryszard wspominał też, jak razem z żoną odwiedzali daleką rodzinę
w okolicach Nowogródka, byli to ci, których nie zabrała wojna. Ojciec mojej bohaterki
w czasie wojny był żołnierzem w Armii generała dywizji Władysława Andersa. Walczył
w bitwie o Monte Casino, za co został odznaczony między innymi Krzyżem Świętego
Jerzego. Był cztery razy ranny. Jako żołnierz Andersa został wywieziony ze wsi Babicze
w rejonie Nowogródka do województwa Irkuckiego. Razem z nim zostali też deportowani
jego bliscy - żona i córka. Były to straszne czasy. Masowe aresztowania i wywózki żołnierzy
wraz z rodzinami, rozpoczęły się w nocy z 31 marca na 1 kwietnia 1951 roku. Na zesłani
rodzina pani Olgi przebywała do 15 lutego 1957 roku.
W tym momencie spośród wielu dokumentów pan Ryszard wybrał i pokazał mi
oryginalne zaświadczenie MSW Komitetu Grodnieńskiego, które chciałabym przedstawić:
4
Na zesłaniu przychodzi na świat 7 sierpnia 1951 moja bohaterka - pani Olga
Markowska z domu Romaniuk.
Były to dla mnie szokujące - jak ciężarna kobieta wytrzymała trzy tygodnie jazdy
w zamkniętych, bydlęcych wagonach? Mąż pani Olgi kiwa głową ze zrozumieniem. Brak
wody do picia, brak jedzenia…, ale teściowa przetrwała. W wagonie umierali ludzie, którzy
siedzieli obok, a ich trupy wyrzucano do rowu. Wszyscy byli przerażeni, bo nie wiedzieli, co
ich czeka. Nie mogłam zrozumieć, jak żołnierzy walczących na frontach drugiej wojny
światowej można było w taki sposób karać? Czemu winne były kobiety i dzieci ? Dlaczego
były skrzywdzone aż do takiego stopnia ?
5
To, co się zdarzyło tej rodzinie było podobne do nieszczęść, które dotknęły wiele
rodzin zesłańców na Syberię. Mąż pani Olgi pokazuje mi również inny dokument, z którego
wynika, że państwo Romaniuk zamieszkali w Babiczach. Posiadali tam dziesięciohektarowe
gospodarstwo oraz budynki gospodarcze, sześć par koni, hodowali świnie, drób. Wszystko to
zostało im odebrane. Jak mówi pan Ryszard za to, że byli kułakami zesłano ich na Sybir.
Słucham tego, jakbym oglądała film. Zabrano im wszystko. Mogli mieć przy sobie tylko po
pięć kilogramów bagażu. To właściwie nic. Może ubranie, trochę jedzenia, a może coś, co
było pamiątką. Najczęściej trzeba było wszystko sprzedać, aby przetrwać jeszcze trochę,
kolejny dzień…
Do Bajkału mieli dwadzieścia kilometrów. Ojciec pani Olgi został wysłany do pracy
w kopalni rudy żelaza do Workuty. Było to jedno z gorszych miejsc. Żona opowiadała,
kontynuuje pan Ryszard, jakie były tam zimy. Temperatura dochodziła do -40 albo -50 stopni
Celsjusza. Był wielki mróz i śnieg. Kiedy ich przywieziono do Marasów, nie mili gdzie
mieszkać. Nie było tam baraków. Musieli sobie sami je wybudować. Najpierw mieszkali
w ziemiankach, a potem sami budowali swoje mieszkania. Podczas pracy w Workucie Paweł
Romaniuk, ojciec pani Olgi, miał wypadek. Nikt go nie leczył, bo kto i po co ? Do lekarza
było 250 kilometrów. Teraz nie nadawał się już do pracy w kopalni i postanowiono, że ma
pracować przy wyrębie lasu. Z chorymi nogami nie było to łatwe. Cały tydzień pracował
w lesie, a na niedzielę wracał do domu. Mrozy były tak straszne, że od nich pękały drzewa.
Ojciec pani Olgi najbardziej zapamiętał popękane brzozy. Niektórzy mężczyźni pracowali
przy wyrębie drzew, a inni palili gałęzie. Często zasypiali na wygaszonym popiele, gdyż to
było źródłem ich ciepła. Roztopiony śnieg był napojem do picia.
6
Pytam o to, czym zajmowały się kobiety ? Pan Ryszard opowiada, jak podczas
krótkiego lata zbierały jagody, grzyby, czasem żurawinę, aby mieć co jeść. Potrafiły szyć
ubrania, robić łapcie, a nawet hodowały świnie.
Po sześciu latach rodzina Romaniuków mogła powrócić do Polski. Mąż pani Olgi posiada
również w swoich dokumentach kartę zdrowia swojej sześcioletniej wówczas żony :
Dalsze losy tej rodziny toczą się już w Polsce. Wracają najpierw do miejscowości
Gace w województwie gdańskim, a następnie do wsi Lubin w dzisiejszym województwie
lubuskim. W Lubinie otrzymują mieszkanie i pracę w PGR. Początkowo ludzie trochę
dziwnie patrzą na przybyłych Sybiraków. Jedni współczują, inni obserwują - takie czasy,
mówi Pan Ryszard.
Wszystkiego, co opowiada słucham z niedowierzaniem. Ale chcę wiedzieć wciąż więcej.
Żołnierz, który walczył pod Monte Casino jest pochowany na naszym cmentarzu
w Boczowie. Kto o tym dziś pamięta ? Pani Olga urodziła się nad Bajkałem. Jak to brzmi ?
Ale to działo się naprawdę.
Bohaterka moich wspomnień chodziła do szkoły podstawowej- najpierw w Lubinie,
a potem w Boczowie, gdzie zamieszkała. Dalej uczyła się w szkole krawieckiej w Gubinie.
Trochę pracowała w lesie, ale nigdy w swoim zawodzie. 13 stycznia 1973 roku wyszła za mąż
za pana Ryszarda. On pracował na kolei w Rzepinie, a ona zajmowała się domem i rodziną.
7
W tym momencie zauważam błyszczące oczy pana Ryszarda. Odnajduje jedno z rodzinnych
zdjęć. Swoją żonę wspomina jako pogodną, radosną osobę i dobrego człowieka. Mieli co
robić. Siedmioro dzieci, sześciu synów i jedna córka. Tu pani Basia się uśmiecha. Synowie
wyjechali do Anglii jeszcze za życia pani Olgi, a pani Basia mieszka ze swoją rodziną
i panem Ryszardem. Córka pani Olgi ma dwoje dzieci. Oglądamy wspólnie niektóre zdjęcia,
a obok nas przechodzi mała blondyneczka, obecnie pierwszoklasistka. Patrzę na dziewczynkę
i na zdjęcie jej babci i zauważam, jakie są podobne. To bardzo wzruszający moment dla nas
wszystkich.
Pani Olga po ciężkiej chorobie zmarła w 2010 roku. Ile ja miałam wtedy lat ?
Trzynaście. Chodziłam tu do szkoły, czasem przyjeżdżałam z rodzicami tu do kościoła
parafialnego. Bohaterka moich wspomnień mieszkała przy ulicy Sikorskiego w tej samej
miejscowości.
Moje myśli trochę się poukładały. Patrzę na zdjęcia, dokumenty, jej rodzinę
i w pamięci staje mi ten pomnik z Zielonej Góry. Teraz już rozumiem, dlaczego ta kobieta, ta
matka chroni swoje dzieci. Przed oczami staje mi obraz maleńkiej Olgi, która przemierzała
bezkresy ZSRR będąc dzieckiem. Myślę o jej mamie, która musiała ją chronić…
Czy jestem w stanie wyobrazić sobie cierpienie matek, które doświadczyły losu Sybiraków ?
Nie. To, co usłyszałam od tej rodziny jest tylko małym fragmentem tych czasów i historii tych
ludzi. Z perspektywy matki, Sybir musiał być drogą do śmierci. W dzień zajmowała się
dziećmi i domem, nie mała czasu myśleć o sobie, a po powrocie męża, opiekowała się nim.
Mężczyźni wracali wygłodzeni, zmęczeni i zrezygnowani. Nie miała wyjścia. Nie mogła
powiedzieć- Nie! Matka narażała życie dla dzieci. To ona wpajała im podstawowe wartości,
przekazywała wiedzę o świecie. To matka była dla nich opiekunką i nauczycielką. Miłość
i poświęcenie, wytrwałość, wiara w Boga, wola przetrwania, ogromna i niezachwiana
nadzieja na zmianę losu - to wszystko dawało tym kobietom siłę, by walczyć o następny
dzień. Jak w takich warunkach być matką ? Płacz, nieprzespane noce, strach to uczucia, które
towarzyszyły tym kobietom w ciągu pierwszych dni. Później musiały się przystosować.
Musiał być twarde. To bez wątpienia bohaterki.
Pani Olga przeżyła tylko dzięki swojej matce. To ona chroniła ją na każdym kroku, oddawała
jej porcje swojego jedzenia. Dzięki poświęceniu swojej matki, pani Olga wyrosła na
wspaniałą kobietę, która mimo tak traumatycznych przeżyć, w dorosłym życiu umiała
stworzyć szczęśliwą, kochającą rodzinę. Moje spostrzeżenia znajdują potwierdzenie w oczach
pana Ryszarda - męża mojej bohaterki. Kiedy patrzy na jej zdjęcie, kiedy o niej mówi, widać
jak wielkim uczuciem ją darzył.
8
Jestem bardzo wdzięczna panu Ryszardowi i Barbarze Markowskiej za okazaną
pomoc i możliwość zredagowania tych wspomnień. Wiem, że jest to zaledwie kropla
w morzu, że to zaledwie dotknięcie ich życia, ale dla mnie to krok do poznania historii. Teraz
pomnik Matki Sybiraczki - bezimiennej bohaterki nie jest już dla mnie bezimienny.
Przechodząc tamtędy mam w myślach imiona Lidia, Maria, Olga… Stawiając przy pomniku
zapalone światełko, pomyślałam przez chwilę – „dobrze było tutaj przyjść. To dla pani – pani
Olgo”.
9