"Pokot" - z książki na ekran
Transkrypt
"Pokot" - z książki na ekran
"Pokot" - z książki na ekran Napisano dnia: 2015-09-22 09:09:50 Ostatnia aktualizacja dnia: 2015-12-13 21:38:13 ROZMOWA Z AGNIESZKĄ HOLLAND, REŻYSEREM FILMOWYM Jak do tej pory twórczość Olgi Tokarczuk raczej nie była filmowana. Co takiego jest w jej książce pt. „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, że pani zdecydowała się zaadaptować ją dla widza kinowego? - Ależz było kilka filmów według opowiadań Olgi Tokarczuk, jeden z nich, zresztą bardzo sympatyczny, nazywał się „Żurek”, a grała w nim m.in. Kasia Figura. Później młoda reżyserka, Agnieszka Smoczyńska, zrobiła według innego opowiadania krótki, półgodzinny film, zresztą też z Kasią Figurą. A obraz nazywał się „Aria diva”. Te dwie prace Olgi były więc z powodzeniem sfilmowane. Olga współpisała również scenariusz „Tataraku” Andrzeja Wajdy. Tak więc jej twórczość nie jest tak kompletnie dziewicza dla filmu. Ale faktem jest, że najważniejsze książki Olgi Tokarczuk nie były jeszcze sfilmowane. Wspaniale można by na przykład nakręcić jej „Księgi Jakubowe”, jednak to musiałby być serial tak długi, jak „Gra o tron”. W filmie fabularnym tak bogata książka nie dałaby się zawrzeć… A powracając do podstawy pani filmu... - „Prowadź swój pług przez kości umarłych” to książka naprawdę intrygująca. Nie chcę opowiadać treści, bo jest to jednak rodzaj kryminału i nie chciałabym zdradzać intrygi tym, którzy książki nie czytali. Mnie osobiście powieść ta zafascynowała również jako osobiste wyzwanie. Naprawdę nie wiadomo, jak się do niej dobrać. Pozornie łatwa i prosta okazuje się w adaptacji szalenie złożona. Przy tym ma fantastycznie ciekawą, bardzo niejednoznaczną bohaterkę, tym dla mnie bliższą, że jestem w jej wieku. W dzisiejszych czasach stara kobieta przeżywa rodzaj wykluczenia. Ludzie łatwo postrzegają ją jako wariatkę, a patrząc na nią tak naprawdę jej nie widzą. Jest dla nich nieistotna, przezroczysta – jak powietrze…. Tak zwykle patrzy się na kobiety, które przekroczą magiczną granicę pewnego wieku. Podtytuł tego filmu mógłby – parafrazując film braci Coen – brzmieć: „To nie jest kraj dla starych kobiet”… W Duszejko, bohaterce książki i naszego filmu, jest jednak ogromna pasja, namiętności i potrzeba sprawiedliwości. Niekoniecznie to oznacza, że jej działanie jest moralne czy sprawiedliwe. Ale mnie od dawna fascynują ludzie, którzy próbują meblować świat po swojemu.. Ten rodzaj namiętności, pasji czy nawet gniewu może wydać najwspanialsze owoce, może też wydać jak najgorsze. Więc ta opowiastka jest dwuznaczna. Ziemia kłodzka jawi się w niej jako takie dziwne, tajemnicze miejsce; nasi bohaterowie są często wewnętrznie połamani, często jakoś zranieni przez los, zamknięci, niepewni. Funkcjonują jednak otoczeni niebywale intensywną i piękną przyrodą, wśród zwierząt. To wszystko jakoś koegzystuje pod czaszą nieba. Powinno współżyć w harmonii, zaś tej harmonii z jakiegoś kosmicznego czy historycznego powodu brak. Więc jest to troszkę opowieść o gniewie, o braku równowagi i o tym, że szukając jej, można ją całkowicie zaprzepaścić. Do jakiego gatunku filmowego ten powstający obraz będzie można zaliczyć? - To nie jest dobre pytanie, może inaczej – pytanie jest dobre, ale ja nie mam dobrej odpowiedzi. Największy problem mieliśmy, długo pracując nad adaptacją, która okazała się trudniejsza niż sądziłam. Kiedy przeczytałam tę opowieść, pomyślałam: oto jest jedyna książka Olgi, którą można zaadaptować w kilka miesięcy. A okazało się, że wcale nie, że ona zaczęła stawiać jakiś opór, że jakoś w ogóle to się nie układało. No i – szczerze mówiąc - do końca nie wiem, jak to wyjdzie. Tak że dla mnie to jest taka podróż-niespodzianka, w nieznane, póki co. Zaś co do gatunku - jest to trochę kryminał, trochę czarna komedia, trochę dramat psychologiczny, trochę taka – ja wiem – anarchistyczno-ekologiczna bajka. Trudno powiedzieć do końca, co to będzie. Czy Olga Tokarczuk jest współautorką scenariusza tego filmu? - Ona właściwie napisała scenariusz, później ja go z nią jeszcze przerabiałam, tak że ona jest autorką, zaś ja współautorką. A współpraca układa się nam dobrze. Olga jest osobą otwartą i życzliwą, samokrytyczną. Kiedy napisała ten pierwszy scenariusz, a mnie się wydawało, że to kompletnie nie działa, to jej nawet dość brutalnie o tym powiedziałam. I proszę sobie wyobrazić, że ona to przyjęła z wielką pokorą i natychmiast zabrałyśmy się wspólnie do roboty, aby znaleźć właściwy ton. Poza tym Olga jest nie tylko świetną pisarką ale i wspaniałym człowiekiem. To jej dodatkowa zaleta. Cieszę się, że mogłam się z nią zaprzyjaźnić. Akcja „Pokotu”, bo taki tytuł obraz ma nosić, toczy się w różnych częściach ziemi kłodzkiej. Czy z tego powodu dochodzi do jakichś zderzeń fabuły z realiami, czy jako reżyser pani od siebie musi dużo dopowiadać? - Ten film ma swoją dynamikę, więc rzeczywiście troszkę nowych sytuacji powstaje w trakcie jego realizacji. Tym bardziej, że kręcimy trzy pory roku. Dlatego zaczęliśmy w czerwcu, a skończymy w zimie, czekamy na śnieg. Potem mamy jeszcze kilka dni na hali w warszawie i w Berlinie. Będziemy kręcić w Międzygórzu, Nowej Rudzie, Bystrzycy Kłodzkiej, na pograniczu czeskim. Czy uda nam się uchwycić specyfikę i prawdę tego kawałka Ziemi? Mam nadzieje, że tak. Poszczególne obiekty wybieramy według logiki zdjęciowej. W Nowej Rudzie natrafiliśmy na kilka interesujących wnętrz. Tutaj kręcimy szkołę i komisariat policji, ale planujemy też plenery zimowe. W Bystrzycy Kłodzkiej pokazywaliśmy również wnętrza i fragmenty ulic, kręciliśmy również nocą malowniczą panoramę miasta. W Kłodzku nie kręcimy, chociaż jest to piękne miasto. Ale tam nas jakoś nie zaniosło. No i Międzygórze – głównie pejzażowo. Na nasze potrzeby rozbudowujemy ten lokalny świat, chociaż w filmie to będzie jedno miasto i jego okolice. Między tymi poszczególnymi etapami zdjęć będą przerwy, kiedy zajmiemy się montażem. Wtedy zobaczymy, jak rozłożą się akcenty. Dużo zależy także od aktorów. Oni muszą złapać styl, który nie jest wcale oczywisty. Dlatego bardzo starannie do tego filmu dobieraliśmy obsadę. Kogo zobaczymy w rolach głównych? - Główną rolę gra aktorka, która nie jest bardzo znana, ale jest po prostu wspaniała. Agnieszka Mandat, aktorka z Krakowa, z Teatru Starego. Żeby było zabawniej – ona debiutowała w... moim debiucie pt. „Aktorzy prowincjonalni”. Tam grała sporą rolę , którą w całości wycięłam, bo film był za długi, a jej wątek jako uboczny jedyny nadawał się do wycięcia . Tak że ona teraz mówi: „Naczekałam się, naczekałam i wreszcie mam”. Wystąpią także Wiktor Zborowski, Jakub Gierszał, Borys Szyc, Andrzej Grabowski, Andrzej Konopka, młoda aktorka Patrycja Wolny, która jest zresztą córką Jacka Kaczmarskiego, z którym się przyjaźniłam (ale obsadziłam ją bez kumoterstwa, wydaje mi się szalenie interesująca). Również bardzo fajny czeski aktor, z którym pracowałam, gdy ostatnio kręciłam w Czechach miniserial dla HBO „Gorejący krzew”. To Miroslav Krobot. Współpracujemy również z miejscowymi statystami. Muszę powiedzieć, że są bardzo dobrzy, przy tym oddani i niezwykle inteligentni. Mamy dzieci ze szkoły z Nowej Rudy, grające mniejsze i większe rólki. Współpracują z nami również myśliwi, mimo że to jest film pokazujący myślistwo w sposób kontrowersyjny. „Pokot” - tytuł filmu - to określenie łowieckie oznaczające ułożoną w szeregu, według rozmiarów i gatunków upolowaną zwierzynę. Główna bohaterka jest namiętną przeciwniczką polowań i miłośniczką zwierząt – dodałabym – na granicy szaleństwa. Myśliwych nienawidzi. I tu muszę powiedzieć z wielką wdzięcznością i uznaniem, że miejscowi myśliwi wykazali się wielkim dystansem do samych siebie i rozumieją, że to jest po prostu fikcja i zarazem pewna wizja świata. I pomagają, ile mogą. Dziękuję im za to. Kiedy film będzie gotowy do wejścia na ekrany? Czy jest planowana jego prapremiera właśnie gdzieś tutaj, na ziemi kłodzkiej? - Dokładnego terminu nie podam, ale to będzie w przyszłym roku, najwcześniej pod jego koniec. Zdjęcia jeszcze będziemy realizować w lutym, później trzeba materiał zmontować, udźwiękowić, pokazać trochę gdzieś na świecie... Co do prapremiery – bardzo bym chciała, aby wyszło tak, jak pan proponuje. Nie ma powodu, żeby tak nie było. Można to uczynić albo w Nowej Rudzie, albo w Bystrzycy Kłodzkiej - nie wiem, gdzie jest lepsze kino. A czy pani może myśli o kolejnym sfilmowanym przez siebie obrazie opartym o twórczość Olgi Tokarczuk? - Na tę chwilę nie mam takich planów. Natomiast moja córka, Katarzyna Adamik, która też jest reżyserem i przy tym filmie mi pomaga, pracuje nad adaptacją jednego z opowiadań Olgi Tokarczuk. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda się jej to zrealizować. Pochylam się nad wspomnianymi już „Księgami Jakubowymi”, będącymi takim opus magnus, bo mało który pisarz polski - z wyjątkiem może Sapkowskiego w dziedzinie fantasy, a przedtem klasyków - napisał coś tak długiego i grubego, a przy tym tak historycznie udokumentowanego i fascynującego dla współczesnych. Bo to jest przecież fantastyczne kompendium wiedzy o epoce, której nie znamy, a w której są korzenie współczesności. Myślę też, że literacko to jest wspaniałe. Żeby jednak sfilmować tak ambitną sagę, musielibyśmy mieć telewizję, która jest gotowa zainteresować się czymś większym i ambitniejszym niż „M jak miłość” lub sensacyjne seriale. To powinien być serial. Adaptacja nie byłaby łatwa, mnóstwo tam wątków i miejsc, jednak można byłoby zrobić wspaniały serial. Pani Agnieszko, czy usłyszę, który to jest pani film? - Teraz nie jestem w stanie odpowiedzieć, musiałabym to jakoś obliczyć. Ale faktem jest, iż dużo ich już zrobiłam. Nad każdym filmem sporo pracuję, przy tym szczególnie, bo ma inny styl, niż moje ostatnie prace. Pracując nad nim, mam poczucie takiej niepewności, jak bym jeszcze niczego nie zrobiła. Mam nadzieję, że to poczucie okaże się twórczo owocne. To jest to, co jest pociągające w tym moim zawodzie, że nie można spocząć na laurach, że on ciągle wymaga poszukiwania jakiegoś nowego języka, wchodzenia na nowe obszary… Jak panią obserwuję, to odnoszę wrażenie, że Agnieszka Holland to taka nad wyraz niespokojna osoba... - O, chyba tak. Może właśnie jestem taka biegunka, jak postacie Olgi Tokarczuk. Ona sama zresztą jest ciągłą podróżniczką. Napisała też książkę „Bieguni”, za którą dostała Nike. Ja ją odbieram jako drobną kobietę, której odwaga porywania się na wielkie góry jest godna podziwu. Ogromnie się cieszę, żeśmy się spotkały. Dziękuję za rozmowę BOGUSŁAW BIEŃKOWSKI Zdjęcia R. Palka Przedruk z tygodnika Euroregio Glacensis nr 36/913