Zuzanna

Transkrypt

Zuzanna
Prawa autorskie: Langsuyar 2011. Odwiedź http://langsuyar.pl
Zuzanna
Leże osnuty bezsenną beznadzieją. Leże w bezruchu przykryty cieniem swojej puchowej
pościeli. Moje ciało napina się i kurczy dygocząc manifestacyjnie. Wstaję wpatrując się w
zegar z plastikową kukułką. Wlepiam weń ślepia, bezskutecznie doszukując się nowego.
Nowej rysy, złamanej wskazówki, ustania tykania. Bezskutecznie. Za oknem już jasno, chyba
od dawna. Niestrawna jasność naznaczona jadowitą szarością. Mam ochotę zwymiotować,
lecz brak mi odwagi.
Zapalam papierosa. Szturmujący płuca kwaśny dym pozostawia niesmak w zaschniętych
ustach. Gaszę go więc z pogardą. Wpadający przez okno cień przesuwa się powoli po
chropowatych ścianach. Chcę się pogrążyć w apatii. Co dzień rano oszukuje się w ten sam
sposób, że apatii już nie ma. Wciąż nie umiem się do niej przyzwyczaić. Jestem do niej
przymuszony, zacisnęła mi pętle na szyi. Dławię się nią i krztuszę, ale wciąż przełykam.
Przed lustrem poczułem dreszcz, emocje. Niczym narkotykiem zachłysnąłem się odrobiną
ludzkiego uczucia. Wyprostowałem się nagle nie zważając na wszechobecny ból
zmęczonych, przykurczonych mięśni. Dzisiaj wychodzę. Zobaczyć światło, dotknąć
porcelanowej filiżanki. Złożyć kolejny krzywy podpis pod kolejnym zesłaniem na banicje.
Rodzę się na nowo i niczym dziecko odgaduje znaczenia słów spodnie, but czy sznurówka.
Stopy świerzbią zamknięte w skórzanym więzieniu. Muszę wyjść, słyszę to wyraźnie w
słuchawce telefonu. Razem z kilkoma frazesami o "zdrowym" społeczeństwie, o normalności,
o życiu i pieniądzach. Czuję lejący się po pomarszczonym czole rozmówcy pot. Bawi mnie
jego zaangażowanie i wysiłek, czuję jego smród, jego lęk. Ale lubię go, żyje ze mnie, wydaje
mi się to zabawne. Ale on nigdy nie zrozumie że huba gnije razem z drzewem. Nie mogę mu
odmówić, prawdę mówiąc nie umiem wypowiedzieć żadnego słowa. Wściekły odkłada
słuchawkę. Oczywiście wie, że przyjdę.
Patrzę do lustra, grafitowy garnitur świetnie się prezentuje. Kolejne oszustwo. Spodnie są
jeszcze znośne, marynarkę rzucam w kąt. Gdyby istniała, zapisałbym się do Ligi Nie
Znoszących Schodów. Czuję się na nich nienaturalnie i idiotycznie. Wymieniam uśmiech z
jakąś zniszczoną i podstarzałą kobietą. Zapewne sąsiadka. Uśmiech był wymuszony. Musiało
niedawno padać. Wybieram drogę tak, żeby wydawało się, że idę normalnie. Osobiście
uwielbiam pęknięcia i szczeliny, stąpanie po gładkiej powierzchni ma w sobie coś
bezsensownie nudnego.
Przystaję przy jakiejś witrynie. Testuje kilka standardowych grymasów i uśmiechów
wyciągam rękę w powitalnym geście. Potem jeszcze raz, wolniej żeby nie nerwowo.
Udawanie normalności wychodzi mi coraz gorzej. Przyglądam się swojemu odbiciu.
Oczywiście się sobie nie podobam. Pani Maria jest świetną gospodynią... robi to co do niej
należy, a nawet więcej. Pewnego pięknego dnia odkryła swoje zamiłowanie do fryzjerstwa.
Rozłożyła swoje pomarszczone ręce w charakterystycznym geście stawiającym na baczność
zastępy świętych. Oczywiście nie oponowałem. Byłem w środku pracy, więc moje myśli
krążyły w odległej rzeczywistości. Efekt zobaczyłem dopiero teraz w witrynie.
Z drugiej strony witryny patrzyły na mnie oczy. Z pewnością widziały ten sam chaos
udający fryzurę co i ja. Miały w sobie coś zapraszającego. Wchodzę, naprawdę wchodzę. Sam
nie wierzę skąd we mnie pokłady tej "normalności". Oczy patrzą się na mnie w taki ciepły
1/2
Prawa autorskie: Langsuyar 2011. Odwiedź http://langsuyar.pl
sposób. Robi mi się gorąco. Pożółkły wentylator ospale porusza się pod sufitem. Zewsząd
atakuje mnie wypłowiały plastik. Postanawiam jednak nie był estetą. Siadam na
wyznaczonym miejscu. Odchylam głowę do tyłu. Czuje szorstki ręcznik który za
pośrednictwem eterycznie zwinnych palców znajduje się za moim kołnierzykiem.
Odchylam głowę, jest mi niewygodnie. Niewygodnie ze szczyptą "cholernie". Widzę jej
krzątające się za mną odbicie w lustrze. Wytężam wzrok usiłując odczytać imię z plakietki.
Odwraca się. Szybka ocena figury. Zaskakuje i onieśmiela mnie jej energia. Miota
szufladami, jej ręce nikną w ruchliwym szale. Wydaje się być zdenerwowana. Ja jestem na
pewno. Znowu widzę plakietkę. Na kształtnej piersi. Decyduje się jednak ogniskować w
kierunku imienia. Zuzanna. W tym samym momencie, jakby odczytując moje myśli Zuzanna
się uśmiecha. Jestem coraz sztywniejszy i bardziej skrępowany. Żałuję podjętej decyzji.
Zaciskam nerwowo pięści. Mam wrażenie, że pot ze skurczonych dłoni kapie na podłogę
niosąc się wstydliwym echem. Krępującą ciszę skutecznie zagłuszającą malutkie radio
ustawione na parapecie. Nie mam czasu wsłuchać się w audycję, przerywa mi szum wody
oblewającej mój cierpiący łeb.
Pyta się czy woda dobra. Ma wspaniały głos. Miękki, otulający i entuzjastyczny. Ten
entuzjazm mnie peszy, zwlekam z odpowiedzią patrząc w lustro. Dotychczas była schylona,
teraz się wyprostowuje i ponawia pytanie. A ja dalej nie wiem. Za ciepła, być może, ale lubię
ciepłą. Mówię że dobra. Oblewa mnie więc tym wrzątkiem. Wydaje z siebie dziwny odgłos,
oblewam się obficie rumieńcem. Robi zimniejszą, teraz jest dobrze. Moje ciało walczy ze
złowrogim fotelem każącym mu się rozluźnić. Jej ruchy są szybkie ale nie pozbawione gracji
i delikatności. Ogrania mnie przerażenie, jej narkotyczne palce masują mi skronie, zataczając
ledwie wyczuwalne kręgi. Dotyka mojego czoła kreśląc znaki przyjemności. Intensyfikuje
pieszczoty. W jej ruchach czuje drżenie. Drażni płatki moich uszów, roztacza niewidzialną
nic spokoju. Wirują we mnie poszarpane strzępki myśli, czy to jeszcze standardowa usługa
fryzjerska? Opadam powoli na fotel rozluźniony.
Nie wiem co było pierwsze, myśl czy działanie? Efekt jest niezaprzeczany, poznaje smak
jej warg, z każdym haustem upajając się nim bardziej.
*
Leżę w cieniu swojej pościeli, zegar tyka beznadziejnie przesuwając wskazówki.
Odwracam się w kierunku paczki papierosów. Jest pusta. Kręci mi się w głowie, nie
rozumiem dlaczego. Przypominam sobie wszystko, cały ten amok. Jej wargi, jej włosy, jej
ciało. Zrywam się jak poparzony, ciężko dysząc. Zginęła szarość, okna są otwarte na oścież.
Widzę ją teraz ja w samych majteczkach niesie mi herbatę. Siada koło mnie śmiejąc się z
tanga senność i przerażenie tańczonego na mojej twarzy. Przytula się do mnie a ja czuje jej
wielkie sutki na twarzy. Dzwoni telefon.
To znowu on, mów menadżer. Jak co rano. Zna swoją misję. Przemówić mi do rozsądku,
przekazać kilka życiowych prawd. Zmusić do wyjścia.
Jest zdziwiony tym, że mówię. Poci się przez to chyba jeszcze bardziej. Oznajmiam mu, że
Pani Maria może sobie wolne. Krzyczy, a ja w duchu widzę jego zabawną gestykulację.
Zanim cokolwiek wytłumaczę nie mam już słuchawki w ręce. Dalej w samych majteczkach
podeszła i wydarła mi ją by zdecydowanym głosem oznajmić, że przez najbliższy tydzień
jestem zajęty oraz, że mogę umówić się na kolejne spotkanie z wydawcą po podwojeniu gaży.
2/2