Ewa Kuls /UKS NOWINY WIELKIE/ jeździ na sankach, bo uwielbia

Transkrypt

Ewa Kuls /UKS NOWINY WIELKIE/ jeździ na sankach, bo uwielbia
Ewa Kuls /UKS NOWINY WIELKIE/ jeździ na
sankach, bo uwielbia adrenalinę
- Najszybciej pędziłam po torze w kanadyjskim Whistler. 131 kilometrów na
godzinę. Moja dyscyplina to sport ekstremalny. Dostarcza mi wrażeń, których nie
mam w codziennym życiu - mówi saneczkarka Ewa Kuls z UKS Nowiny Wielkie.
Urodziła się we wrześniu 1991 r. w Gorzowie Wlkp., ale do dziś mieszka w nadwarciańskim
Świerkocinie koło Witnicy. Przygodę ze sportem zaczęła w SP w Nowinach Wielkich od
czwórboju lekkoatletycznego i biegów przełajowych. Nawet z sukcesami na szczeblu gminnym
oraz powiatowym. Sześć lat temu zaczęła uprawiać saneczkarstwo. - Jestem wysoka, mierzę 177
centymetrów. Trener Jacek Zagozda od razu powiedział, że mój długi zasięg rąk będzie bardzo
przydatny podczas startów - mówi Ewa Kuls.
Talenty z moreny
W Nowinach Wielkich i okolicach saneczkarskie talenty rodzą się na kamieniu. Sześć lat temu
olimpijski start w Turynie zaliczyła dwójka Marcin Piekarski i Krzysztof Lipiński. Teraz w ich ślady
mogą pójść Kuls, Natalia Wojtuściszyn, Mateusz Woźniak oraz Artur Grudziński. Wszyscy
mieszkają w Świerkocinie, dosłownie dom obok domu.
- Podobnie, jak koleżanki i koledzy, zaczynałam od treningów na makiecie wieży startowej. Stoi
na szkolnym podwórku w Nowinach Wielkich - wspomina Ewa. - Potem były letnie i zimowe
obozy w Karpaczu oraz starty na sankorolkach na drodze dzieduszyckiej. Wije się po
nadwarciańskiej morenie, tuż obok naszego naturalnego toru. Po pierwszym zjeździe byłam tak
zafascynowana, że od razu wzięłam sanki pod pachę i pobiegłam z nimi do góry!
Wysoka, szczupła dziewczyna (tylko 61 kg wagi) nie od razu pojęła wszystkie techniczne tajniki
saneczkarstwa. Ale już w 2007 r. została wicemistrzynią Polski seniorek na lodowym torze w
łotewskiej Siguldzie. Do dziś sześć razy stawała na podium krajowego czempionatu.
Na horyzoncie Soczi
Do reprezentacji juniorek trafiła w 2007 r. Ostatni sezon spędziła w kadrze seniorek. Zaliczyła
osiem startów w Pucharze Świata. Jedne zawody opuściła z powodu choroby, a rosyjskiego
Paramonowa od początku nie miała w grafiku. Pięciokrotnie zakwalifikowała się do finałowych
rozgrywek jedynkarek, osiem razy reprezentowała nasz kraj w sztafetach. Najwyżej ceni sobie 7.
miejsce w młodzieżowych mistrzostwach świata w niemieckim Altenbergu, 12. w zawodach PŚ w
szwajcarskim Sankt Moritz i 17. w generalnej pucharowej klasyfikacji.
- W saneczkarstwie stosunkowo łatwo jest awansować do kadry, ale zdecydowanie trudniej się w
niej utrzymać - twierdzi Lubuszanka. - Do reprezentacji wskoczyłam po zakończeniu kariery przez
Ewelinę Staszulonek. Jeśli tegoroczne wyniki powtórzę w dwóch następnych latach, to zdobędą
kwalifikację na igrzyska w Soczi. Wystąpi tam czołowa dwudziestka Pucharu Świata. Premierowy
sezon potraktowałam przygotowawczo, nawet trochę asekuracyjnie. W kolejnych mam ambicję
jeździć regularnie w okolicach piętnastej lokaty.
Razem z Niemcami
Polska kadra spędza cały sezon razem z niemiecką. To efekt porozumienia, zawartego kilka lat
temu między obydwoma związkami saneczkarskimi. Z naszej strony w zajęciach uczestniczy
czworo zawodników: Kuls, jedynkarz Maciej Kurowski (AZS AWF Katowice) oraz dwójka Artur
Petyniak i Adam Wanielista (obydwaj ze Śnieżki Karpacz). Ich opiekunem i zarazem serwisantem
jest Marek Skowroński.
Wiosną mają średnio jeden wspólny obóz miesięcznie. Potem, we wrześniu i październiku,
zaczynają zajęcia na trenażerach, lodzonych wieżach startowych, zabawy i slalomy na
lodowisku, wreszcie wspólne treningi kondycyjne. Technikę jazdy doskonalą na lodowych torach
w Koenigssee, Oberhofie i Oberwiesenthal.
- Trochę rozumiem po niemiecku, ale rozmawiam z gospodarzami głównie po angielsku wyznaje Ewa. - Podczas zawodów mieszkamy osobno, lecz cały czas razem trenujemy. Nawet w
trakcie Pucharu Świata. Bez tego partnerstwa nie mielibyśmy żadnych szans na przyzwoite
wyniki. Bo w Polsce nie ma bazy treningowej do naszego sportu.
Najszybciej w Whistler
- Co najbardziej lubię w saneczkarstwie? Chyba prędkość - mówi po chwili zastanowienia Kuls. Najszybciej, 131 kilometrów na godzinę, jechałam po olimpijskim torze w kanadyjskim Whistler.
Moja dyscyplina to sport ekstremalny. Dostarcza mi wrażeń, których nie mam w codziennym
życiu.
Kobiety startują z trochę niższego poziomu niż mężczyźni. Jeden przejazd, w zależności od toru,
trwa od 45 do 55 sekund. - Zanim usiądziemy na sanki, każdy przejazd wykonujemy po kilka razy
mentalnie. W naszych głowach. To powoduje, że potem reagujemy odruchowo - zapewnia Ewa.
Sprzęt polskiej kadry jest przyzwoity, choć nie rewelacyjny. Kuls ma jedne sanki. W zależności od
specyfiki obiektu, zakłada do nich krótkie lub długie płozy. - Nasz problem polega na tym, że nie
możemy pójść do sklepu i kupić, co potrzebujemy. Trener Skowroński składa sanki z elementów,
które łaskawie odstępują nam Niemcy. O olimpijskim medalu nie mamy więc co marzyć. Bo
sprzętowo światowa czołówka zawsze wyprzedza nas o krok.
Nie tylko sanki
Ewa jest studentką drugiego roku wychowania fizycznego w gorzowskim ZWKF. Z ostatniego
obozu narciarskiego na Szrenicy wróciła z... ułamanym do połowy zębem. - Na sankach nigdy nic
sobie nie zrobiłam, za to na stoku staranował mnie nieuważny narciarz! - informuje z
naprawionym już uśmiechem. Na uczelni ma indywidualny tok nauki. Teraz, w ciągu trzech
miesięcy, musi zaliczyć dwa semestry. Od połowy października do końca lutego spędziła w domu
tylko kilka weekendów i święta Bożego Narodzenia. - W saneczkarstwie najtrudniejsze są nie
treningi i zawody, lecz ciągle wyjazdy - dodaje.
Po zakończeniu sezonu nie ma czasu na błogie lenistwo. Trener Skowroński dał jej dokładny
rozkład zajęć, więc sama musi ćwiczyć w siłowni, jeździć na rowerze oraz biegać po
nadwarciańskich łąkach. I oczywiście pilnie się uczyć. - Z saneczkarstwa nie da się w naszym
kraju wyżyć. Rodzice, dwóch starszych braci i siostra bardzo mi kibicują. Ale ja wiem, że muszę
zdobyć wykształcenie. By potem nie mieć problemów - mówi już całkiem poważnie Ewa Kuls.