Pobierz w pdf - Extrastory

Transkrypt

Pobierz w pdf - Extrastory
Kamień, który spadł z nieba
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
JoannaP
- Boisz się! Trzęsiesz się ze strachu! Bojuch, bojuch! – Szyderczy głos Pulpy zabrzmiał w
rześkim grudniowym powietrzu czysto i wyraźnie. Jej szare oczy patrzyły złośliwie zza
grubych szkieł okularów.
- Kłamiesz! Wcale się nie boję!
- Boisz się. Nie zrobisz tego. Jesteś tchórzem – stwierdziła beznamiętnie Zapałka.
- Nie jestem tchórzem i zrobię to. – Martynka odrzuciła do tyłu cienkie kosmyki jasnych
włosów, wpadające jej do oczu. Cała jej postawa wyrażała stanowczość i zdecydowanie.
- Będziemy na ciebie czekać o dziesiątej trzydzieści. Tylko się nie spóźnij!
- Przyjdę.
- Musisz przysięgnąć! – Pulpa wycelowała palec w Martynkę. – Jak się spóźnisz, będziesz
przeklęta!
- Mówi się przysiąc. – Martynka odruchowo poprawiła koleżankę.
- Co powiedziałaś? – Twarz Pulpy stała się czerwona jak dojrzały pomidor. – Będę mówić jak
mi się podoba!
- Uspokój się Pulpa. Niech przysięgnie i chodźmy do domu, zimno mi. – Zniecierpliwiona
Zapałka wtuliła głowę w ramiona.
- Dobra – wysyczała ciągle naburmuszona Pulpa. – Przysięgnij, że przyjdziesz i nic nikomu
nie wypaplasz.
- Przysięgam.
Trzy czternastoletnie dziewczynki opuściły park i skierowały się w stronę pobliskiego
osiedla domków jednorodzinnych. Bliźniaczki, Pulpa i Zapałka, szły przodem. Obie były dość
wysokie. Nosiły okulary w dużych czarnych oprawkach. Włosy związywały niedbale w kucyk.
Miały nieprzyjemny zwyczaj żuć gumę i trzymać ręce w kieszeniach podczas rozmowy, co
było przyczyną nieustannej irytacji nauczycielek.
Chodnik był wąski, więc Martynka szła nieco z tyłu. Nie przeszkadzało jej to, dobrze
Strona: 1/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
się czuła sama ze sobą. Rozglądała się wokoło z zainteresowaniem. Zaglądała przez okna
do mijanych po drodze domów i starała się odgadnąć, kim są mieszkający w nich ludzie. Jej
myśli błądziły, na niczym nie zatrzymując się na dłużej.
Bliźniaczki pożegnały się z nią pod jej domem. Martynka podbiegła do drzwi i
nacisnęła dzwonek. Otworzyła jej pani Fela, tęga, wesoła niewiasta, darząca macierzyńskim
uczuciem niemal cały świat.
- Jesteś wreszcie Gwiazdeczko, już zaczynałam się o ciebie martwić. Rozbieraj się
szybciutko, dzisiaj przepyszny rosołek, a na drugie – karkóweczka! Czujesz jak pachnie? Myj
ręce, a ja wszystko przygotuję.
Martynka umyła ręce i weszła do kuchni. Zapach gorącego tłuszczu i mięsa był
odurzający pomimo otwartego okna. Dziewczynka wciągnęła go do płuc, zachłysnęła się
nim, aż zakręciło jej się w głowie. W żołądku poczuła rozkoszny skurcz.
Martynka jadła obiad, a pani Fela krzątała się w kuchni. Tu coś poprawiła, tam coś
przetarła ściereczką, odłożyła na miejsce. Kręciła się jak bąk od szafki do szafki, od stołu do
zlewu, ćwierkając radośnie. Grabińscy kupili nowy samochód. Czerwony. Dla niej, bo on ma
taki duży, czarny. Ten Grabiński to miły człowiek jest, zawsze mówi ,,dzień dobry” i
przepuszcza ją, Felę, na przejściu dla pieszych. Nie to, co ta jego żona! Ona patrzy na Felę,
jak na karalucha, nie odpowiada na pozdrowienie, tylko odburkuje coś pod nosem, łypiąc
spode łba. Kiedyś omal Feli nie przejechała, specjalnie przyspieszyła, a Fela niosła wtedy
ciężkie torby z zakupami, omal się nie przewróciła. Złośliwa baba! Niech Martynka nigdy nie
będzie złośliwa, bo to paskudna cecha, zwłaszcza u kobiety.
Pani Fela była dzisiaj na rynku. Kupowała owoce i warzywa. Pomidory. Pomidory są
zdrowe, więc wzięła całe dwa kilo. Pan Janek ma najlepsze, niepryskane. I marchewki od
niego wzięła. Martynka lubi surówkę z marchewek? I jeszcze kartofle wzięła, bo co to za
obiad bez kartofli! U pani Ani kupiła jabłka, może zrobi szarlotkę. Zjedzą ją jutro, w Nowy
Rok.
Do Martynki cała ta wesoła paplanina ledwo docierała. Myślała o tym, co musi zrobić
dziś wieczorem. Ma wejść na Górę Śmierci. Nie mogła się wycofać.
Blisko osiedla Martynki, na łące, z dala od zabudowań był kopiec. Usypano go
bardzo dawno temu. Podobno kiedyś grzebali w nim archeolodzy, nawet coś znaleźli.
Niektórzy mówili, że naczynia, narzędzia, ozdoby, inni twierdzili, iż odgrzebano kości, całe
mnóstwo kości: czaszek, żeber, piszczeli.
To Pulpa nazwała kopiec Górą Śmierci. Uznała, że to brzmi mrocznie i strasznie.
Bliźniaczki spotykały się na Górze, wyobrażając sobie różne straszne rzeczy.
Martynka była nowa w szkole, nie posiadała też daru łatwego nawiązywania
znajomości. Trzymała się więc na uboczu, obserwując klasę uważnie. Przyglądała się
kolegom, kiedy skupieni w małe grupki rozmawiali na przerwach, pochylali się nad
podręcznikami i wybiegali po skończonych lekcjach ze szkoły jak mrówki z mrowiska.
Tak było do ostatniego dnia przed feriami. Podeszły do niej Zapałka i Pulpa.
Powiedziały, że mogą się z nią zaprzyjaźnić. Pod jednym warunkiem. Musi pójść sama, w
nocy, na Górę Śmierci i wytrzymać na niej godzinę.
Na myśl, że ma spędzić samotnie godzinę na kopcu za miastem, w ciemności,
Strona: 2/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Martynka odczuwała lęk, ale też pewną tajemną radość, przyjemny dreszcz emocji. Niemal
nie mogła się doczekać. Zawsze lubiła noc. Kiedy słońce chowa się za horyzontem, a świat
pogrąża się w mroku, można dostrzec to, co za dnia jest niewidoczne. Drzewa szepczą,
powierzając sobie nawzajem sekrety, a wiatr opowiada historie starsze niż ludzkość.
Wysoko w górze widać kosmos, nieskończenie wielki.
- No, skończyłam. Dziękuję bardzo, było pyszne. Idę do siebie. – Martynka wstawiła brudne
naczynia do zlewu i poszła do swojego pokoju. Musiała się przygotować. Na nocną wyprawę.
Noc była ciemna, bezksiężycowa. Powietrze pachniało wilgotną ziemią i
butwiejącymi liśćmi. Dziewczęta szły raźno przed siebie. Milczały. Wsłuchiwały się w szum
wiatru oraz dobiegający z miasteczka warkot silników, wybuchy petard. Oświetlały sobie
drogę latarkami. Ich jaskrawożółte światło oddzielało je od wszechobecnej nocy, ukazywało
zmarzniętą trawę i ścieżkę, którą przebiegł spłoszony jeż.
W końcu dotarły do celu. Góra wznosiła się przed nimi spowita. Wydawała im się
zupełnie inna niż za dnia: wyższa i bardziej tajemnicza. Martynkę ogarnęło dziwne uczucie
jakby mieszaniny lęku oraz czegoś w rodzaju nabożnej czci. Zapałka i Pulpa odczuły ulgę, że
są razem.
- Pamiętaj, musisz tam siedzieć całą godzinę. Masz zegarek?
- Mam. Jest jedenasta.
- To dobrze. Idź już. My zaczekamy na ciebie tutaj.
Martynka ruszyła. Szła przed siebie powoli, z namysłem, bez pośpiechu. Kiedy
znalazła się na szczycie, spojrzała w niebo. Zgasiła latarkę i rozejrzała się dookoła. Nad
miastem widać było łunę, światła tysięcy latarni, neonów, lamp przesłoniły gwiazdy. Od
czasu do czasu kolorowa raca mknęła w niebo, po czym rozpryskiwała się. Po okolicy kręciły
się hałaśliwe grupki młodzieży. Niedaleko stały Zapałka i Pulpa ze swymi latarkami.
Martynka przechadzała się. Rozmyślała. Mama tak ładnie wyglądała w tej nowej
sukience. Prawdziwa dama. Uśmiechała się do swojego odbicia w lustrze, oglądała się z
boku i z tyłu, wyginała się, jak smukła, młoda sosenka. Śmiała się, a Martynka przyglądała
jej się z panią Felą. Teraz mama tańczyła, a Martynka stała samotnie na Górze Śmierci,
czekając, aż minie godzina.
Zbliżała się północ. Nagle usłyszała huk. Dochodził z góry. Spojrzała w niebo.
Zobaczyła jakby ogromną kulę światła, zbliżającą się z wielką prędkością do ziemi. Silny
podmuch rzucił ją na ziemię. Straciła przytomność.
Powoli otworzyła oczy. Szumiało jej w uszach, czuła się odrobinę ociężała. Poruszyła
prawą ręką. Potem lewą. Nogami. Dobrze. Nic nie pękło. Powoli wstała, rozejrzała się.
Stwierdziła, że coś odrzuciło ją kilka metrów. Pulpy i Zapałki nigdzie nie było widać. Na
górze, tam, gdzie wcześniej stała Martynka, coś lekko dymiło. Ostrożnie podeszła bliżej.
Zobaczyła coś, co wyglądało, jak kamień. Był idealnie okrągły, miał gładkie, lekko
błyszczące jasnopomarańczowe ściany. Rozmiarami przypominał piłkę do siatkówki. Ziemia
wokół niego była nienaruszona. Martynka spodziewała się czegoś w rodzaju krateru,
tymczasem niczego takiego nie było. Kamień leżał na trawie, jakby ktoś go tam położył.
Dziewczynka ostrożnie obeszła go dookoła. Biło od niego ciepło, jak od kaloryfera,
powietrze wokół lekko falowało. Wyciągnęła rękę w jego kierunku, ale szybko ją cofnęła.
Strona: 3/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Zrobiła krok w tył. Lepiej stąd iść. Gdzie Zapałka i Pulpa? Bliźniaczek nigdzie nie było. W
ciemności nic się nie poruszało. Od czasu do czasu z oddali dochodził odgłos wybuchu.
Martynka odwróciła się, chciała zbiec z góry. Nie mogła. Stała jak posąg odwrócona tyłem
do kamienia, sparaliżowana, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Spróbowała
krzyknąć, ale dźwięk, który wydobył się z jej gardła nawet w jej uszach brzmiał bardzo słabo.
Nagle poczuła przyjemne, rozchodzące się po całym ciele ciepło, podobne do tego
ogarniającego człowieka tuż po przebudzeniu. Z jej głowy zniknęły wszystkie myśli, pozostał
tylko błogi spokój. Wtedy stało się coś dziwnego. Coś niepokojącego zaczęło się dziać z
otaczającą ją przestrzenią: zafalowała lekko jak morze przy słabym wietrze. Obraz drgał,
potem wszystko zaczęło się wydłużać, rozmazywać, kształty i kolory wymieszały się ze sobą.
Wokoło panowała absolutna cisza.
Martynka zamknęła oczy. Sądziła, że zaraz zemdleje albo umrze, ale nic takiego nie
nastąpiło. A może już umarła? Otworzyła oczy i rozejrzała się. Znajdowała się w czymś w
rodzaju tunelu, którego ściany zdawały się zrobione z jakiejś płynnej substancji, tworzyły się
w nich prądy i wiry. Zrobiła krok wprzód. Tajemnicza substancja nie przykleiła się do jej
butów, podeszwy pozostały czyste. Nie widziała początku ani końca tunelu. Może nie było
początku ani końca? Może świat zniknął, a cała przestrzeń zwinęła się jak dywan w tunel,
którego nie można opuścić?
Dziewczynka ruszyła przed siebie. Ledwo widziała przez łzy, głucha cisza dźwięczała
jej w uszach. Cisza. Tak doskonała, że zdawała się materialna: gęsta i lepka ciecz
zatykająca uszy, przeszywająca mózg, wpychająca krzyk rozpaczy z powrotem do gardła.
Martynka nie wiedziała, że cisza może być tak straszna. Tak bolesna. Zrobiło jej się
niedobrze. Otworzyła szeroko usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wrzeszczała,
aż rozbolało ją gardło. W końcu, wyczerpana osunęła się na podłogę.
Siedziała z głową opartą na kolanach. Nogi objęła ramionami. Nie wiedziała, jak
długo już tak siedzi. Nie odczuwała upływu czasu. Nie było jej zimno ani gorąco, nie chciało
jej się jeść ani pić. Położyła dłoń na ,,podłodze”. Nic nie poczuła, materia, z której
zbudowany był tunel zdawała się w ogóle nie oddziaływać z jej skórą. Dotykała swoich
ubrań, włosów, twarzy, poznawała szorstkość dżinsów, gładkość kurtki, miękkość włosów.
Faktura tunelu była niewyczuwalna. Martynka siedziała, patrząc przed siebie. Wpatrywała
się w złotawe pasma, jasne i ciemne, mieszające się ze sobą, płynące w różnych kierunkach,
tworzące wiry. Pomyślała, że musi iść. ,,Jeśli żyję, może uda mi się znaleźć wyjście. Chcę do
domu. Muszę wrócić do domu!” Wstała powoli. Maszerowała, zadzierając głowę do góry w
celu dodania sobie odwagi. I wtedy to się stało. Usłyszała coś. Dźwięk był cichy, ale wyraźny.
Gdzieś w oddali orkiestra grała ,,Nad pięknym modrym Dunajem”.
***
Orkiestra grała ,,Nad pięknym modrym Dunajem”, a ona wirowała i wirowała, aż
zaczęło jej się kręcić w głowie. Nie przejmowała się tym, pozwoliła się ponieść muzyce,
jasnej i pogodnej, szlachetnej, a jednocześnie nieco frywolnej. Kilkadziesiąt innych par
tańczyło wokół, obracając się, krążyli po całej sali jak dziecinne bączki. Wszyscy uśmiechali
się, czas nie istniał, liczyła się tylko ta chwila i ten walc. Orkiestra grała, wino szumiało w
głowach, gdyby tak mogło być zawsze! Za kilka godzin zabawa się skończy, trzeba będzie
zdjąć sukienkę, zmyć makijaż, a potem położyć się spać, by móc powrócić do codzienności.
Strona: 4/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Ale jeszcze nie teraz. Teraz liczy się tylko walc.
Walc się skończył. Ewa stała pod ścianą, rozmawiając ze swoim partnerem i sącząc
wino. ,,Ależ ten Adam jest przystojny. I jakie ma białe zęby. Szkoda tylko, że taki nudny.”
Nie chciało jej się siedzieć z nim przy stoliku. Powiedziała, że musi iść do toalety. Jeszcze
chwila wolności.
Patrzyła na swoją twarz w lustrze. Nawet ładna. Może tylko odrobinę znużona.
Sukienka całkiem elegancka. Operowanie dentystycznym wiertłem nie jest może
szczególnie fascynujące, ale są bywa opłacalne. Wszystko dobrze leży. Nos nie błyszczy.
Trzeba wracać.
Obcasy stukały. Lubiła ten dźwięk już jako mała dziewczynka. Stuk, stuk. To jest to.
Szła powoli, dokładnie odmierzając kroki. Zatrzymała się przed stojącą w korytarzu choinką.
Sztuczne drzewko obwieszone identycznymi niebieskimi bombkami, kolorowe lampki i nowe
łańcuchy. Złoty czubek na wierzchołku. Zupełnie inna niż choinka, którą pamiętała z
dzieciństwa. Przechowywała jej obraz starannie w najgłębszych zakamarkach umysłu, choć
nigdy do niego nie wracała. Proszę. Już jest. Pachnące zielone drzewko. Prawdziwy świerk,
nie plastykowa imitacja. Niski, niezbyt rozłożysty, żeby nie zajmował zbyt wiele miejsca.
Tata wkraczał z nim do mieszkania tuż przed wigilią i domagał się pochwał. Prawda, że
ładny? Świeży, niedawno ścięty. I gałązek w sam raz. Nie za dużo i nie za mało.
Potem tata oprawiał drzewko i wstawiał do stojaka. Ewa i jej dwie starsze siostry
ubierały choinkę. Niektóre ozdoby robiły same. Łańcuchy z kolorowego papieru.s
Dziewczęta zawieszały swoje dzieła w skupieniu. Przechylały głowy na bok, sprawdzając,
czy wszystko do siebie pasuje. Czy wszystko jest na swoim miejscu. Ubieranie choinki to
rodzaj sztuki. Trzeba uważać, by po jednaj stronie nie było zbyt wielu ozdób, a gdzie indziej
za mało, żeby nie zawiesić gdzieś samych aniołków albo samych gwiazdek. Do papierowych
ozdób dokładały trochę kupionych tu i ówdzie bombek. Srebrne serduszka, różowe,
niebieskie, czerwone Mikołaje, zielone szyszki a także okrągłe: białe, srebrne, złote,
czerwone. Niektóre były nowe, inne stare i odrapane. Lampki. Kiedy były małe, używali
świeczek, ale mama stwierdziła, że lampki są bardziej bezpieczne. Jak pięknie wyglądała
choinka przy zgaszonym świetle! Ewa lubiła stawać przy niej i wyobrażać sobie, że to
ogromna sala balowa, a ona jest księżniczką, tańczącą wśród jej barwnych świateł.
Śpiewali kolędy. Najładniej śpiewała mama, ale zagłuszał ją silny, lecz fałszywy bas
taty. Wieczorem szli na pasterkę…
Tuż po ślubie też kupowali z Bartkiem prawdziwą choinkę, wycinali z papieru
serduszka, gwiazdki i aniołki, zaśmiewając się jak para dzieciaków w niewielkiej kuchni w
ich pierwszym, małym mieszkanku. To było zabawniejsze niż kupowanie ozdób w sklepie.
Zmiany zachodziły powoli. Zaczęło się od przeprowadzki. W drugim roku mieszkania we
własnym domu, tuż przed wigilią, Ewa kupiła w sklepie nowe bombki. Podobały się jej: były
nowe, eleganckie, doskonałe. Nie mieli czasu na wycinanki, w domu pojawiło się małe
dziecko. Zresztą, kto teraz sam robi ozdoby? Chyba rok później Bartek przywiózł sztuczne
drzewko. Na początku brakowało jej sosnowego zapachu, ale szybko się przyzwyczaiła.
Przynajmniej nie musiała już sprzątać igieł.
Teraz nie ma już Bartka. Znudziła mu się. Dobrze, że ma chociaż Martynkę. I panią
Felę, dzięki której nie musi martwić się sprzątaniem ani gotowaniem. ,,Zmiany, zmiany,
ciągłe zmiany. Wszystko się zmienia.” Tymczasem zza niedomkniętych drzwi sali popłynął
walc.
Strona: 5/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
***
Orkiestra grała ,,Nad pięknym modrym Dunajem”, a ludzie w eleganckich
wieczorowych strojach wirowali, przytuleni do siebie, po całej sali. Stary Rok umierał
samotny wśród śmiechu, tonął w morzu szampana, wszyscy o nim zapomnieli. Wytworni
mężczyźni i wystrojone kobiety tańczyli, nie pamiętali o przeszłości, wierzyli, że teraz
wszystko się zmieni, jutro będzie inne niż wczoraj. Jeszcze jeden obrót, kolejny i następny,
bo wszystko przecież się kręci.
Martynka stała pod ścianą, oślepiona przez światła, ogłuszona przez muzykę. Serce
biło jej jak oszalałe. Była wolna, wydostała się z tunelu, udało się! Melodia doprowadziła ją
do wyjścia. Szła za jej głosem. Nagle znalazła się tu, na sali balowej.
Na początku wszystko wydawało się zbyt głośne, zbyt jaskrawe, wszystkie wrażenia
zmysłowe wymieszały się ze sobą, zupełnie jakby Martynkę wrzucono do jakiejś ogromnej
pralki. Wkrótce jednak jej mózg oddzielił kolory od dźwięków oraz zapachów i odbudował
świat. Martynka rozglądała się niepewnie po sali. Zaraz ktoś ją zauważy. Pomoże jej wrócić
do domu. Wszystko będzie dobrze.
Niedaleko przy stoliku siedziała wyglądająca znajomo starsza pani. Czy to nie pani
Łukaszewska, sąsiadka? Tak, to ona. Jak zawsze elegancka, starannie uczesana, popijała
małymi łyczkami kawę lub herbatę. Martynka zebrała się na odwagę i podeszła.
- Proszę pani? – Pani Łukaszewska nie zareagowała. Może trzeba głośniej?
- Proszę pani… Ja przepraszam… Pomoże mi pani? Proszę pani? – Dziewczynka wyciągnęła
rękę, chcąc dotknąć kobiety. Ręka przeszła na wylot. Przeszła przez ramię pani
Łukaszewskiej, utkwiła w jej brzuchu. Jakby jedna z nich była duchem. Tylko która?
Martynka krzyknęła. Odskoczyła. Nikt nic nie usłyszał, nic nie zauważył. Pani
Łukaszewska piła spokojnie swoją kawę albo herbatę, ludzie tańczyli lub rozmawiali.
Tymczasem Martynka oglądała swoją rękę. Widziała ją wyraźnie. Czy to możliwe, żeby nie
była prawdziwa?
Przerażona dziewczynka cofnęła się kilka kroków. Wpadła na nią jakaś para:
przeszła przez nią, jak przez powietrze. Martynka odwróciła się i popędziła przed siebie.
Przenikała przez ludzi. Biegła w stronę ściany. Nie musiała szukać drzwi.
Znalazła się na korytarzu. Był szeroki, utrzymany w jasnych pastelowych kolorach.
Posadzka była czysta i śliska. Kilka metrów dalej, obok choinki, stała kobieta. Martynka od
razu poznała tę sylwetkę, sukienkę i jasnobrązowe miękkie włosy. Mama.
- Mamusiu... Mamo, pomóż mi. Powiedz, że mnie słyszysz, mamo, proszę! Mamo! – Ciche
kwilenie zamieniło się w rozpaczliwy krzyk. Dziecko podbiegło do matki, próbowało ją objąć,
na próżno jednak, matka nie mogła jej słyszeć, nie czuła przenikających ją ramion dziecka
ani jego łez. Nagle kobieta odwróciła się. Odeszła. Wróciła na bal. Martynka szlochała,
równie samotna, jak zapomniana przez wszystkich, stojąca na końcu korytarza, choinka.
Błąkała się po korytarzach, wśród unoszącego się w powietrzu zapachu perfum i
Strona: 6/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
szelestu sukni, przenikała przez ściany. Obserwowała życie Hotelu Merkury w noc
sylwestrową. Nigdzie nie zatrzymywała się na dłużej, nie zmierzała do żadnego celu. Nie
starała się zrozumieć tego, co ją spotkało, jej umysł był zbyt otępiały, żeby analizować
sytuację, przyjmowała wszystko takim, jakim było. Twarze. Setki twarzy. Małe dzieci
bawiące się na dywanie, starsza kobieta siedząca na łóżku i wpatrująca się w ścianę, pijany
mężczyzna wymiotujący na dywan. Widziała dwoje staruszków: siedzieli obok siebie na
łóżku, oglądali zdjęcia sprzed bardzo wielu lat. Byli na nich tacy młodzi: kwitnące dziewczę
o czarnych włosach i gładkiej skórze oraz wysoki, silny młodzieniec. Obok, na stoliku stała
miska pełna jabłek, większość była świeża, kilka jednak zaczęło się marszczyć. Martynka
przyglądała się wszystkiemu obojętnie, bez emocji. Krążyła od pokoju do pokoju, od piętra
do piętra, najpierw w górę, potem znowu na dół. Tam i z powrotem. Wreszcie znalazła się w
holu. Wyszła na zewnątrz.
W miasteczku było głośniej niż zwykle o tej porze. Ulice były pełne ludzi, głównie
młodych, którzy śmiali się głośno, krzyczeli. Powietrze nieustannie przeszywały odgłosy
wybuchów oraz tłuczonego szkła, gdzieś niedaleko grała muzyka.
Dokąd iść? Ruszyła w stronę placu. Wokół sceny tłoczyło się sporo ludzi. Wyglądało
na to, że dobrze się bawią. Tłok nie pozwalał na taniec, więc podskakiwali tylko w miejscu.
Dziewczęta i chłopcy tulili się do siebie, młodzi, zachłanni.
Muzyka zagłuszała wszystkie inne dźwięki. Martynka szła przez tłum, śpiewający,
krzyczący, tak doskonale zgrany, jakby był jednym wielkim organizmem. Człowiek w tłumie
przestaje być jednostką, staje się częścią stada, myśli i czuje tak, jak myśli i czuje stado.
Silne indywidualności albo zostają jego przewodnikami albo pozostają niewidzialne.
Dziewczynka opuściła plac, weszła w jedną z bocznych ulic. Co chwilę mijały ją
niewielkie grupki. Ludzie wyrzucali z siebie słowa nie zastanawiając się nad sensem
wykrzykiwanych zdań lub przeciwnie, szeptali sobie do ucha słowa pełne znaczenia, nie
zważając na to, co działo się dookoła. Wysoko nad miastem milczały gwiazdy oraz
niewidzialna dziewczynka, wędrująca samotnie po ulicach. Martynka przyspieszyła kroku.
Postanowiła wrócić do domu. W domu będzie lepiej. Nie zwracała uwagi na mijających ją
ludzi, od czasu do czasu doleciał ją czyjś śmiech. Jakiś chłopak rozmawiał z dziewczyną o
wspólnie obejrzanym filmie:
- Przereklamowany i nudny. Żeby przez piętnaście minut kazać ludziom słuchać jakiejś
drętwej muzyki!
- To był walc Straussa.
- Nieważne. Nuda.
,,Walc. Mama lubi walce. Chcę do domu!” Znowu przyspieszyła. Prawie biegła. Nagle
zatrzymała się. Spojrzała pod nogi. Na chodnik. Biegła po chodniku. ,,Jak to możliwe, że
przenikam przez ściany i ludzi, a mogę stać na ziemi. Dlaczego nie wpadnę tam… do środka
ziemi? A jeśli to nie ja jestem duchem, tylko oni? Może ja jestem prawdziwa, a to, co widzę
naprawdę nie istnieje?”
Zatrzymała się, by rozważyć ten nowy pomysł. Jeśli to, co teraz widzi, gdzie jest
prawdziwy świat? Czy ona sama ciągle znajduje się w tunelu? A może to tylko jej się śni?
,,Wrócę na Górę, może uda mi się stąd wydostać.” Zawróciła i pobiegła w stronę
Strona: 7/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Góry. Skracała sobie drogę przenikając przez budynki, jedne mroczne i opuszczone, inne
pełne gwaru. Dotarła na miejsce. Góra Śmierci stała samotnie, od czasu do czasu
oświetlana przez sztuczne ognie. Kamień znajdował na swoim miejscu. Co teraz?
Wyciągnęła rękę i dotknęła go. Świat zawirował, zamazały się kształty, zapadła cisza...
- Martyna! Słyszysz mnie? Rety, ocknij się wreszcie. – Martynka stała oszołomiona,
porządnie przestraszona Zapałka ciągnęła ją za rękaw.
- Co ci jest? Dobrze się czujesz?
- Tak, chyba… chyba tak. Gdzie jest kamień?
- Jaki kamień?
- Taki duży, okrągły. Był tutaj! Nie widziałyście go? Musiałyście go widzieć! – Martynka
rozejrzała się. Kamień zniknął. Nie został po nim żaden ślad. – Co się właściwie stało?
- Nie wiem, o czym mówisz. Zobaczyłyśmy światło, myślałyśmy, że to może petarda! Nic ci
nie jest?
- Chyba nie. Nie wiem. Może… może to była petarda... Chodźmy do domu. – W tym
momencie wybuchy stały się bardziej intensywne. Wybiła północ. Zaczął się rok 2014.
Trzy dziewczynki wróciły do miasteczka. Przez całą drogę nie odzywały się do siebie.
Następnego dnia Martynka nie pamiętała pożegnania z koleżankami pod domem ani tego,
co działo się po przekroczeniu progu. Pozostało jej tylko mgliste wspomnienie dotykania
ścian w pokoju.
Kiedy Martynka się obudziła, było prawie południe. Ubrała się i zeszła na dół. Z
salonu dochodziły dźwięki muzyki. Ewa siedziała na fotelu, słuchając transmisji Koncertu
Noworocznego w Wiedniu. Na kolanach trzymała talerz świeżych jabłek.
- Hej, mamo.
- Hej. Wyspałaś się? Dobrze się wczoraj bawiłyście?
- Tak. W porządku. – Martynka usiadła obok matki, objęła ją i położyła głowę na jej ramieniu.
Nie miała ochoty opowiadać o tym, co jej się przydarzyło. Ewa pocałowała córkę w policzek i
uśmiechnęła się.
- Kiedy ostatnio chciałam cię przytulić, powiedziałaś, że jesteś na to za duża. Cieszę się, że
zmieniłaś zdanie.
Siedziały razem objęte w pół, w błogim milczeniu. Orkiestra zagrała ,,Nad pięknym
modrym Dunajem”. Martynka wstała i podeszła do okna. Niebo zasnuły ciężkie, kłębiaste
chmury. Mżyło. Ulice były puste. Wszystko wyglądało tak samo, jak wczoraj, a jednak
dziewczynka wiedziała, że coś się zmieniło. Wszystko nieustannie się zmienia, ta zmienność
jest jedyną stałą rzeczą we Wszechświecie.
-Mamo?
- Tak, kochanie? – Ewa spojrzała na córkę. Wydało jej się, że Martynka nagle urosła, że nie
była tym samym dzieckiem, które żegnała poprzedniego wieczoru, kiedy wychodziła na bal.
Strona: 8/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Nieważne. Ciepło jest jak na styczeń. – Martynka chciała o coś zapytać, ale tak naprawdę
nie wiedziała, o co. Zresztą, czy ktokolwiek umiałby na to pytanie odpowiedzieć, gdyby
udało jej się je sformułować?
Martynka spojrzała w niebo. Być może wysoko ponad chmurami, w
nieprzeniknionym mroku, kryje się odpowiedź.
A może nie?
Strona: 9/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl

Podobne dokumenty