Było juŜ późne popołudnie, gdy zajechałam taksówką pod dom. Nie
Transkrypt
Było juŜ późne popołudnie, gdy zajechałam taksówką pod dom. Nie
Było juŜ późne popołudnie, gdy zajechałam taksówką pod dom. Nie był to taki dom, jakiego pragnęłam. Bałam się wejść do środka i zmierzyć ze smutkiem. Omal nie zawróciłam, Ŝeby uciec do samolotu i polecieć z powrotem do Kenii, do ludzi, którzy mnie zaakceptowali taką, jaką byłam, którzy niewiele wiedzieli o mojej przeszłości i moich dzieciach. Musiałam jednak przystąpić do dozwolonego w trzymiesięcznych odstępach rytuału starań o kontakt z Iddinem i Shahirah, a do tego konieczna była moja dłuŜsza obecność w Melbourne. Głęboko odetchnęłam i podąŜyłam ku frontowym schodom. Wprowadziliśmy się do tej duŜej, dwupiętrowej willi parę miesięcy po porwaniu, gdy poprzedni, wynajmowany przez nas dom został wystawiony na sprzedaŜ. Daisy, mój koń na biegunach, trzymał straŜ w oknie na piętrze niczym latarnia morska dla Iddina i Shahirah - jako znak, Ŝe to ich dom. Masywny i bezpieczny budynek, stojący na sporej działce z ogrodem, znajdował się w tej samej dzielnicy, z której dzieci zostały uprowadzone - miało im to ułatwić w przyszłości powrót do domu Wysokie, przestronne pokoje były dla mnie rzadko opuszczanym schronieniem. Wychodziłam tylko do pracy lub po zakupy i - sporadycznie - do teatru czy kina. Większość ludzi nie wiedziała, jak ze mną postępować. Nie zachowywalam się jak ofiara, nie chciałam obnosić się publicznie ze swoim smutkiem. Część osób ze świata mediów czuła do mnie urazę, Ŝe rzadko się pokazuję publicznie. Przyjmowałam niektóre zaproszenia stacji telewizyjnych na premiery filmów, ale dziennikarze i tak najchętniej oceniali mnie zjadliwie - byłoby im bardziej na rękę, gdybym podcięła sobie Ŝyły i skończyła ze sobą albo obleczona w czerń trwała w wiecznej Ŝałobie. Czuliby się lepiej, gdybym dała się zaszufladkować jako ofiara. Mieli mi za złe, Ŝe zarabiam na Ŝycie, mieli mi za złe, Ŝe nie siedzę cicho w sprawie porwania moich dzieci. Kobietę, która mimo osobistej tragedii okazuje siłę, media najczęściej obsmarowują. MęŜczyzna natomiast dostaje zielone światło, Ŝeby mógł iść dalej, zyskuje uznanie za hart ducha i próby budowania nowego Ŝycia. Stosowałam rozmaite wybiegi, aby zminimalizować kontakt ze światem zewnętrznym. Na przykład często udawałam własną sekretarkę, chcąc decydować, czy prowadzić rozmowę, czy ją przerwać. Przeniosłam biuro, w którym przygotowywałam audycję telewizyjną, do domu, Ŝebym nie musiała niepotrzebnie stykać się z obcymi. Nie przeczę, z przyjemnością prowadziłam House Hunt. Lubiłam wyszukiwanie materiałów i układanie scenariuszy na temat architektury i wystroju wnętrz czy spraw dotyczących środowiska. Ale pomijając same scenariusze, prezentowanie domów w telewizyjnej audycji o reklamowym charakterze było nuŜące. Ile razy moŜna mówić pochlebnie o blacie z granitu? Ciągle jednak sobie powtarzałam, Ŝe utrzymanie tego programu jest dla mnie koniecznością finansową. Chętnie podjęłabym się prowadzenia innej audycji na temat stylu Ŝycia czy podróŜowania, ale Iaina i mnie środowisko postrzegało jako profesjonalny, sprawny duet i trudno było to przekonanie zmienić. Dla ludzi z produkcji praca w prywatnym domu musiała wydawać się dziwna. Z pomocą mojej drogiej przyjaciółki Deb Gribble przekształciłam willę w przyjazne miejsce, w prawdziwy dom, przygotowany, Ŝeby pomieścić gromadkę dzieci. Ale jedynym dzieckiem, które w nim mieszkało, była moja kilkunastoletnia pasierbica Skye. Dwójki młodszych, do których strasznie tęskniłam, nadal brakowało. Pokoje Iddina j Shahirah czekały w pełni wyposaŜone, dziecięce skarby były troskliwie przechowywane, a w domku zabaw w ogrodzie stały rowery i inny sprzęt do letnich rozrywek. Obrazki, które moje dzieci malowały w dzieciństwie, oprawiłam i powiesiłam na honorowych miejscach w salonie tuŜ przy kuchni, a ich rzeźbiarskie dzieła i dyplomy pływackie wystawiłam na pomocniku. Fotografie były dosłownie wszędzie. Na ogromnej, rodzinnej tablicy z korka widniały wspomnienia z minionego Ŝycia, pamiątki po obecności Iddina i Shah zdobiły kaŜdy pokój. Napisany ręcznie przez mojego syna przepis na spaghetti trzymałam przypięty do drzwi lodówki, dopóki nie spłowiał i nie rozpadł się na strzępy. Płakałam, gdy nie dało się go juŜ dłuŜej ratować taśmą klejącą. Ten prywatny świat był wyizolowany i ciasny, ale dopóki trzymałam się myśli, Ŝe dzieci wrócą, wciąŜ byłam ich matką i mogłam się oszukiwać, Ŝe spoczywają na mnie pewne obowiązki. W domu miałam teŜ kilka rzeczy, na które nie mogłam patrzeć albo o których nie mogłam myśleć spokojnie. Jedną z nich była maszyna do szycia. Robótki ręczne stanowiły tak waŜną część mojego wspólnego Ŝycia z dziećmi, Ŝe teraz samo jej dotykanie sprawiało mi wielki ból. Poza tym nie zostało we mnie nic z dawnej weny twórczej. Po uprowadzeniu dzieci szyłam na maszynie tylko dwukrotnie: raz, gdy przyjaciółka wychodziła za mąŜ i poprosiła mnie o stworzenie specjalnej kreacji dla jej maleńkiego synka, a potem, kiedy Skye nalegała, Ŝebym uszyła jej sukienkę na zabawę szkolną. Czerwoną krepę, którą wybrała sobie na wieczorowy strój, skroiłam na stole w jadalni, a potem pospinałam poszczególne kawałki szpilkami. W czasie pierwszej miary Skye zachwycała się tą sukienką, tak jak potrafią to robić tylko nastolatki. Natomiast mnie ogarnęło potworne przygnębienie. Przy pierwszej sposobności zamknęłam się w łazience na piętrze i udając, Ŝe biorę prysznic, wypłakałam cały Ŝal, całą tę niewiarygodnie duŜą dawkę smutku, która się we mnie zebrała. Chciałam szyć dla mojej pasierbicy, ale chciałam teŜ szyć dla moich biologicznych dzieci. Wykonywałam własnoręcznie ubranka i inne drobiazgi dla Iddina i Shah, jeszcze zanim przyszli na świat - te zajęcia stanowiły bez mała cząstkę mnie samej. Uwielbiałam tworzyć kreacje, dopasowywać letnie sukienki i stroje kąpielowe, a takŜe szyć ubranka dla lalek ze skrawków i resztek. Prawdę mówiąc, zamieniłam ten dom nie tylko w azyl, ale i w więzienie. Nie potrafiłam teŜ opuścić go na zawsze. Zrobiwszy to, przypieczętowałabym fakt, Ŝe rodzina składająca się z dwójki małych i trójki starszych dzieci oraz dwojga kochających się rodziców, która mieszkała w domu chętnie odwiedzanym przez gości w róŜnym wieku, po prostu się rozpadła. Spowodowałoby to takŜe kolejną serię problemów w aspekcie prawa islamskiego, kolejne utrudnienie w próbach nawiązania kontaktu z dziećmi. Gdyby wyszło na jaw, Ŝe jestem samotna, Bahrin postarałby się o uznanie mnie za kobietę niemoralną, a zatem niemającą prawa do własnych dzieci. Iddin, Shah i ja mieliśmy znacznie większe szansę na ponowne połączenie, gdy byłam zamęŜna. Sytuacja nie naleŜała do komfortowych, lecz na pierwszym miejscu postawiłam dzieci. Nikły cień nadziei, Ŝe pewnego dnia porozmawiam z nimi przez telefon albo dostanę od nich list, trzymał mnie przy zdrowych zmysłach i sprawiał, Ŝe bez względu na wszystko zachowywałam pozory. Nikt z wyjątkiem najbliŜszych przyjaciółek nie wiedział, Ŝe moje serce i dusza, ukryte pod maską opanowania, są w strzępach. Przyjaciółki były wiernymi i wyrozumiałymi powierniczkami. Bezpiecznie zawierzałam im najskrytsze myśli, a one z wielką tolerancją odnosiły się do moich dziwactw i szalonych pomysłów. Trudno o prawdziwszą przyjaźń. Zwłaszcza w obecności Deb Gribble mogłam odkrywać swoje wnętrze do woli. Nie osądzała mnie, udzielała jedynie niezachwianego wsparcia. Mandy Fudge (obecnie Holdensen) przez kilka lat mieszkała po sąsiedzku. Miałam szczęście mieć w niej przyjaciółkę i wierną powierniczkę. Z obiema tymi wspaniałymi kobietami mogłam swobodnie się śmiać i być sobą, cokolwiek się działo. Sue MacArthur, jedna z moich najdawniejszych przyjaciółek, była osobą delikatną i umiejącą dodać otuchy. Ona i jej mąŜ Rob - rodzice chrzestni Shahirah i Iddina -kochali gorąco i moje dzieci, i mnie. Nieoceniona kumpelka Sally Nicholes ochoczo dzieliła moje perypetie i okazywała mi sympatię takŜe wtedy, gdy bywałam nieznośna. W późniejszym okresie często wspólnie podróŜowałyśmy i razem cieszyłyśmy się wolnością w San Francisco i Waszyngtonie. Heather Brown zawsze stała w odwodzie. Pozwalała mi wkraczać w swoje Ŝycie i z niego odchodzić, kiedy tego chciałam. Dzięki niej mogłam się domyślać, jak dorasta Iddin, bo patrzyłam, jak dorasta jej syn Jack, najlepszy przyjaciel Iddina. Ale co najwaŜniejsze, w towarzystwie tych pięciu kobiet mogłam być smutna - zawsze pozwalały mi na ten luksus. Gdy ogarniało mnie zwątpienie, podnosiłam słuchawkę i telefonowałam do kochanej Patsy z Belgii. Dodawała mi otuchy, koiła moje lęki i łagodziła zmęczenie. Spokój, który odnalazłam w Afryce, dobrze mi słuŜył, choć wydawało się, Ŝe wiodę trzy, prawie oddzielne, Ŝycia: pierwsze - intelektualne, związane z faktem, Ŝe pociągała mnie praca na rzecz organizacji humanitarnych, Ŝe czułam potrzebę pomagania innym, Ŝe mój umysł nieustannie wymyślał nowe projekty pomocowe; drugie - codzienne powinności związane z gotowaniem, pracą zarobkową i kontaktami z innymi ludźmi; oraz trzecie - w którym karmiłam się przeszłością, ale myślałam o przyszłości wspólnej z moimi dziećmi i o nią się modliłam. Nie wiedziałam, jak te trzy Ŝycia połączyć, a wysiłek, którego kosztem próbowałam tego dokonać, przerastał moje siły i kompletnie mnie wyczerpywał. Walka o zobaczenie się z Iddinem i Shahirah trwała nadal. Nigdy się nie poddałam, choć z upływem lat trzeba było zmieniać zakres Ŝądań i Ŝyć nadzieją nie na bezpośrednie spotkanie, lecz choćby na rozmowę telefoniczną. Pozwolono mi przesyłać listy zgodnie z procedurą ustaloną przez Bahrina, ale ta czynność rozdzierała mi serce. Nie mogłam pisać ani o miłości, ani o tym, Ŝe pragnę ich powrotu do domu. Wszystkie przesyłki przechodziły przez kancelarię adwokacką Bahrina w Melbourne, gdzie prawnicy sprawdzali, czy dana rzecz moŜe zostać wysłana - do moich własnych dzieci! To wspaniałomyślne pozwolenie, udzielone mi w połowie lat dziewięćdziesiątych, było ze strony byłego i jego prawników zagraniem czysto propagandowym. Powątpiewałam, czy dzieci rzeczywiście dostają to, co im wysyłam, zarówno za pośrednictwem owej „dozwolonej” metody, jak i zwykłą pocztą. Podporządkowałam się wytyczonej formule i pisząc listy, i przygotowując prezenty urodzinowe, ale jednocześnie starałam się na róŜne sposoby przechytrzyć cenzurę. Pewnego roku przemyciłam wiadomość do Iddina i Shah nagraną na wideokasecie filmu Star Trek, mając nadzieję, Ŝe dzieci będą go oglądały bez asysty. Rozpacz kazała mi się imać rozmaitych sposobów przychodzących mi do głowy. Wysyłałam kartki ze wszystkich miejsc na świecie, ze wszystkich podróŜy, zawsze ostroŜnie waŜąc słowa, świadoma, Ŝe daję mojemu byłemu męŜowi do ręki obosieczną broń. Znaczenie kartki pocztowej mogło być łatwo wypaczone: „Wasza matka dobrze się bawi, podróŜując po całym świecie”. Ponawiane co trzy miesiące próby nawiązania kontaktu z dziećmi wykańczały mnie psychicznie. JuŜ na kilka godzin przedtem czułam paraliŜujący lęk. Zwlekałam i szukałam wykrętów, Ŝeby oddalić od siebie to zadanie. W końcu dzwoniłam do adwokatów Bahrina w Melbourne - co przypominało załatwianie sprawy słuŜbowej - i prosiłam o pozwolenie nawiązania kontaktu telefonicznego z własnymi dziećmi. Potem wydzwaniałam pod wszystkie numery telefonów, jakie miałam, do licznych rezydencji królewskiej rodziny, a następnie pod wszystkie numery telefonów słuŜbowych. Jeszcze później siadałam w sypialni z malezyjską ksiąŜką telefoniczną, którą zdobył dla mnie przyjaciel w czasie podróŜy słuŜbowej do tego kraju, i sporządzałam listę osób, które mogłyby mi ewentualnie pomóc. śebranie o wsparcie wśród obcych stało się moją drugą naturą prosiłam, Ŝeby pomogli mi przemycić dzieciom jakąś wiadomość albo Ŝeby powiedzieli mi cokolwiek o wyglądzie i zajęciach Iddina oraz Shahirah. Nie wstydziłam się prosić. Musiałam przywyknąć do upokorzeń. Kierowane pod moim adresem ordynarne słowa spływały po mnie jak woda po gęsi, niemniej złośliwy śmiech, który nieraz wybuchał, gdy zaczynałam płakać, budził we mnie obawy, czego muszą doświadczać Shahirah i Iddin. Cierpiałam i niepokoiłam się o dzieci, bo wychowywali je właśnie moi rozmówcy, ludzie bez serca, bo otaczały je osoby o religijnych uprzedzeniach, głuche na człowieczeństwo tych maleństw. Przez wszystkie lata tylko jedna osoba rozmawiała ze mną uprzejmie, później jednak ten sam męŜczyzna szydził ze mnie w Internecie dla korzyści politycznych. Jak mogłam pomóc moim dzieciom, skoro były tak daleko i skoro celowo zostałam pozbawiona kontaktu z nimi? Poddawałam się temu upodlającemu rytuałowi przez sześć i pół roku. Uparcie podejmowałam wyzwanie, Ŝeby dobić się do moich dzieci albo przynajmniej zebrać o nich jakieś informacje. Lepsze skutki miałoby chyba bicie głową o mur - gdybym uszkodziła sobie trochę szarych komórek, moŜe lŜej odczuwałabym ból. (W dwa tysiące szóstym roku dzieci powiedziały mi, Ŝe Ŝaden z moich listów ani moich prezentów do nich nie dotarł). Dziennikarka pewnej ukazującej się w niedziele gazety zatelefonowała w sobotnie popołudnie - tuŜ przed oddaniem tekstu do druku - i poinformowała mnie, Ŝe przeprowadziła wywiad z moim byłym męŜem w Malezji. - KsiąŜę powiedział, Ŝe dzieci pani nienawidzą - zaszczebiotała. - Czują się znacznie lepiej w Malezji, co wyraźnie widać. Kobieta odbyła podróŜ do tego kraju i została tam po królewsku przyjęta, ale ani nie widziała Iddina i Shah na oczy, ani z nimi nie rozmawiała. Nigdy teŜ nie spotkała się ze mną. Gdy poprosiłam ją o numer telefonu do dzieci, przyznała, Ŝe go ma, lecz nie chciała mi podać, zasłaniając się etyką dziennikarską. Uciekła się do chytrego wybiegu, aby zlekcewaŜyć moje prawa rodzicielskie. Pod koniec rozmowy moja wściekłość sięgnęła granic. Dopadniecie wydawcy w sobotę byłoby nie lada wyczynem, ale skoro dziennikarka miała numer telefonu moich dzieci bezpośredni numer telefonu do domu, w którym mieszkały - to chyba i ja miałam prawo go mieć? Ostatecznie w świetle australijskiego prawa byłam jedyną legalną opiekunką ich obojga. Prawie godzinna rozmowa telefoniczna z wydawcą okazała się jednak kolejnym pogrąŜającym i jałowym doświadczeniem. Mogłam „starać się o sądowy nakaz podania numeru”, ale redaktor zapewnił mnie, Ŝe gazeta i tak mu się nie podporządkuje. Iddin i Shah są wprawdzie niepełnoletni, a ja nadal jestem ich legalną opiekunką w Australii, ale wydawca musi chronić swoje źródła informacji. Nie miałam dość pieniędzy, Ŝeby starać się o ten numer telefonu z pomocą nakazu sądowego. Poza tym cała procedura trwałaby nie krócej niŜ tydzień - w tym czasie artykuł ukazałby się drukiem, a Bahrin zmieniłby numer telefonu. Byłam więc matką całkowicie wyzutą z prawa do opieki nad własnymi dziećmi, a dziennikarze mieli do nich łatwiejszy dostęp niŜ ja. OdłoŜyłam słuchawkę. Czułam taki ucisk w klatce piersiowej, Ŝe omal się nie udusiłam. Znów, po raz pierwszy od dwóch lat, poczułam nudności i dopadł mnie kaszel. Musiałam wyjść z domu, musiałam znaleźć się z dala od telefonu, Ŝeby w przypływie fali rozpaczy nie poddać się przymusowi wykonania jeszcze jednego telefonu do wydawcy. Nie chciałam więcej prosić obcych ludzi o pomoc. Z odrazą myślałam o tym, Ŝe moja rodzina i ja staniemy się tego wieczoru ekscytującym tematem rozmów dziennikarki i wydawcy, tematem plotek wymienianych przy drinku lub w czasie kolacji w lokalu. Nieobecność dzieci w domu była dokuczliwa i namacalna. Zapadła noc. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do parku, gdzie Shahirah i Iddin bawili się po raz ostatni przed porwaniem. KrąŜyłam nad brzegiem rzeki i po wzgórzu, z którego widać było plac zabaw. Wybrałam stary dąb na szczycie wzniesienia - w dali przede mną rozciągało się rozświetlone miasto. Osunęłam się po pniu na trawę, zahaczając ubraniem o szczerbatą, nierówną korę, i przycisnęłam kolana do piersi. Byłam bliska zakończenia tego trudnego zadania, jakim jest Ŝycie, zamierzałam odebrać egoistycznym dziennikarzom pokusę wyrabiania sobie nazwiska kosztem Iddina i Shah. Jeśli przestanę istnieć, cała sprawa się skończy, przynajmniej dzieci będą miały spokój. Siedziałam tak na deszczu większą część nocy, obracając w dłoniach paczkę Ŝyletek. Nacięłam poziomo skórę i patrzyłam tępo na wyciekającą z wolna krew. Nagle zrozumiałam, dlaczego u dziewcząt, które były molestowane, tak powszechne jest samookaleczanie. Przez kilka cudownych chwil udało mi się skupić gorycz i smutek, ból i tęsknotę w jednym, wyraźnie widocznym na moim ciele miejscu. Doznałam ulgi wspaniałej i kuszącej. Mogłam dokładnie zlokalizować ból, przenieść go z duszy gdzieś indziej. Czy miałam dość odwagi, Ŝeby przeciąć skórę na nadgarstku skuteczniej? Chyba nie. O czwartej nad ranem wsiadłam do samochodu, pojechałam do domu przyjaciela i zastukałam do drzwi. Gdy Andrew je otworzył i zobaczył, Ŝe jestem przemoczona i upaprana, bez mrugnięcia powieką, bez jednego słowa zaprowadził mnie do pokoju gościnnego, a ja, lejąc łzy, mamrotałam coś o gazetach i dzieciach. Chwycił z suszarki ręcznik i podkoszulek, rzucił je w moją stronę i zostawił mnie samą, Ŝebym się przebrała. Po chwili wrócił z filiŜanką gorącej herbaty. Polecił mi wejść do łóŜka. Okrył mnie kołdrą, dopilnował, Ŝebym wypiła herbatę, i wyłączył światło. Spałam pięć godzin, po czym, zawstydzona, wysunęłam się z pokoju. Zastałam Andrew w kuchni. Robił kawę. Na kuchennym blacie leŜała rozłoŜona gazeta. - Dzięki, Ŝe w nocy... znaczy nad ranem... - zaczęłam. - Nie ma sprawy - odparł z szerokim uśmiechem. - Ty teŜ zrobiłaś dla mnie coś podobnego, gdy miałem pod górkę. Nie powiedzieliśmy nic więcej. Był przyjacielem na stary, dobrze mi znany sposób, nie oczekiwał wyjaśnień. Siedliśmy w milczeniu przy stole, Andrew zaczął przeglądać strony tej koszmarnej niedzielnej gazety. Musiałam coś zrobić. Tak dalej być nie mogło.