Leonia z Wojciechowskich Regulska

Transkrypt

Leonia z Wojciechowskich Regulska
niniejszy dokument jest kopią nieistniejącej już strony regulscy.republika.pl stworzonej przez Aleksandra Regulskiego
Leonia z Wojciechowskich Regulska
moja matka
Moja mama urodziła się 14 marca 1902 w Pruszkowie. Kiedy miała zaledwie 2 lata umarła jej matka.
Maleńką dziewczynką zaopiekowali się stryjostwo z Remiszewic k/ PiotrkowaTryb. Mając osiem lat rozpoczęła naukę
u stryjostwa. Początkową naukę przerwały choroby, najpierw szkarlatyna a następnie tyfus. Stryjostwo umieścili ją na
pensji p. Domańskiej w Piotrkowie. Najpierw do kl.wstępnej a w 1913 do kl. I, którą to klasę ukończyła już w
Skierniewicach. W grudniu 1914 wyjechała ze stryjenką do Rygi. Z powodu braku książek i pomocy nie uczyła się do
grudnia 1915. Po rocznej przerwie została przyjęta do kl.II na pensję p. Jastrzębskiej w Piotrogrodzie, tam skończyła
też III kl. W roku 1917 z racji rewolucji w Rosji, choroby stryjenki i braku środków, następuje znów roczna przerwa w
nauce. 3 maja 1918 wraca do kraju i przy pomocy nauczycielki p. Wióniewskiej przygotowuje się do kl.IV, kończy ją
na pensji p.Pętkowskiej w Łodzi w 1919. Na następny rok (kl.V) zostaje umieszczona u Sióstr Sacré Coeur w
Zbilitowskiej Górze k.Tarnowa. Po skończeniu tej klasy w Zb.Górze, silna choroba zmusza ją do całkowitego rozbratu z nauką. W sierpniu 1921
odbyła skuteczną kurację w Ojcowie. A gdzie ją potem rzucił los? W liście do ciotki Mazarakowej napisała „ (...) Ciocia Podczaska chce się już
zupełnie mną zająć. Cioteńko droga znowu nowy dług wdzięczności u ludzi, którego nigdy nie potrafię spłacić to mnie doprowadza do rozpaczy i
aż strach myśleć. Lecz już się pogodziłam z losem i już go opłakałam. Tak smutne jest życie sieroty bez Matki, zwłaszcza, gdy losy nią rzucają
jak piłką. Ja już wpadam w czwarte ręce, a gdzie mnie te rzucą? Od 1 stycznia 1922 na stałe zamieszkuje w Żelaznej k.Skierniewic w majątku
ciotki Leonii Mazarakowej, rodzonej siostry jej ojca. Pomaga ciotce w prowadzeniu gospodarstwa i ogrodu a także ucząc się samodzielnie. Z
powodu braku nauczyciela w żelezkiej szkole, 3 stycznia 1923 podjęła pracę nauczycielki. Praca ta dawała jej duże zadowolenie i pragnęła
zostać nauczycielką. W czerwcu 1923 okazało się, że władze oświatowe nie mogą jej zatwierdzić jako nauczycielki. Postanowiła zgłosić się na
kurs dopełniający wykształcenie nauczycielskie. Niestety na kursie tym nie była. Od kwietniu 1924 była przez ponad pół roku w Dębach k.
Równego na Wołyniu w osadzie krechowieckiej gdzie miał swą działkę jej brat Janusz Wojciechowski, ułan I Pułku Ułanów Krechowieckich.
W 1925 zapisała się na kurs ogrodniczy w Warszawie, który ukończyła z wynikiem b.dobrym. Ciotce pomagała też w pracach
społecznych. Najbardziej lubiła pracę w skierniewickim Oddz.PCK, którego ciotka Mazarakowa była założycielką, wieloletnią prezeską i
dożywotnim członkiem. Praca ta pochłonęła ją całkowicie, została członkinią PCK i aktywnie współpracowała z Zarządem Oddz. W 1926
skończyła kurs sanitarny, prowadzony przez Oddział PCK w Warszawie, została zaliczona do rezerwy Sióstr Miłosierdzia PCK w stopniu
aspirantki. W tym samym roku ukończyła również kurs instruktorski w zakresie obrony przeciwchemicznej, zorganizowany przez Szkołę
Gazową w Warszawie, uzyskała kwalif. instruktora obrony przeciwchemicznej. Jako instruktorka prowadziła na terenie pow. skierniewickiego
kursy obr. przeciwgazowej. Praca w skierniewickim oddz. PCK dawała jej dużo satysfakcji i związała się z tą organizacją właściwie na całe
życie. W tym środowisku poznała przyszłego męża.
24 września 1932 w kościele pw Wsz.Św.w Żelaznej odbył się ich ślub. Ojciec mieszkał w Skierniewicach z rodzicami. Po ślubie
zamieszkali w Skierniewicach. Mama nie pracowała a ojciec pracował w Monopolu Spirytusowym (PMS). Potem przeprowadzka do Brwinowa.
9 marca 1938 ojciec umarł. Mama z trójką dzieci, nie pracując, utrzymywała się jedynie z renty po mężu dla siebie i dzieci oraz pomocy
rodzinnej. Były to bardzo ciężkie lata. Zbliżała się wojna.
Na zaproszenie ciotki z całą trójką wróciła do Żelaznej. 1 wrzesień – wojna. Mama jako sanitariuszka, otrzymała kartę
mobilizacyjną, ale została z tego obowiązku zwolniona. Uważała jednak za swój moralny obowiązek nieść pomoc potrzebującym w Żelaznej
gdyż nie było tam żadnej opieki medycznej. Całą wojnę spędziliśmy w Żelaznej. 11 marca 1942 zmarła nasza siostra Krysia. Mama bardzo to
przeżyła zwłaszcza, że cztery lata wstecz zmarł jej mąż. Przyszedł styczeń 1945. Bierutowska „reforma rolna” w majestacie ówczesnego prawa
odbierała prawowitym właścicielom majątki ziemskie, nie ominęło to rodziny Mazarakich. Cała rodzina Mazarakich, ze wszystkimi krewnymi,
została zmuszona do opuszczenia Żelaznej z wyjątkiem mojej mamy. Mieszkańcy Żelaznej, udali się do Starosty skierniewickiego z żądaniem
pozostawienia mamy w Żelaznej z racji pełnienia funkcji sanitariuszki. Mama w Żelaznej została. Był to jednak początek trudnego okresu.
Majątek przejęła Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Kierownictwo Majątku nie mogło mamy zatrudnić na etacie
sanitariuszki a w Żelaznej nie było jeszcze żadnego punktu medycznego, w którym mogłaby pracować i zarabiać. Zatrudniono ją w 1948 jako
świetlicową bez wynagrodzenia dając jedynie bezpłatny wikt i opierunek oraz mieszkanie w pałacu i jakiś deputat, który mogła spieniężyć.
„Praktykę sanitarną” uprawiała w części naszego pokoju wydzielonego szafami. Próby otrzymania pracy w służbie zdrowia nie dawały rezultatu,
posiadanie jedynie kwalifikacji sanitariuszki już wtedy były niewystarczające. Ówczesne władze pow. służby zdrowia skierowały mamę w
końcu 1949 na kurs pielęgniarski do Łodzi. W styczniu 1950 uzyskała kwalifikacje pielęgniarki. Przez kilka miesięcy szukała pracy pielęgniarki
pozostając wciąż świetlicową. Rozwiązanie sprawy nastąpiło w końcu kwietnia 1950. W gospodarstwie zwolnił się etat kierowniczki stołówki i
zaproponowano mamie przyjęcie tej funkcji. Mama zgodziła się i z dniem 1 maja 1950 objęła te obowiązki. Pracowała przez 12 lat aż do
przejścia na emeryturę w 1962. Przez cały ten czas nie wykonywała zawodu pielęgniarki jednak dalej pomagała ludziom, kiedy zaszła taka
potrzeba. W dalszym ciągu była członkinią PCK. Za wieloletnią ofiarną i aktywną służbę w tej organizacji, Zarząd Główny PCK w Warszawie
nadał jej „Honorową Odznakę PCK”. Ogromnie się z tego wyróżnienia cieszyła.
Tak zakończyło się pracowite, pełne poświęcenia, życie zawodowe i społeczne mojej mamy.
Kiedy przechodziła na emeryturę była już babcią. Dzieciom i wnukom oddawała wszystkie swoje siły i czas, zostawiając tak
niewiele dla siebie. A było tych sił coraz mniej a i choroby się nasilały, bo słabego zdrowia była zawsze.
W grudniu 1978 w Żelaznej mama zasłabła, ale na święta Bożego Narodzenia pojechała do Szczecina. Po Nowym Roku przyjęta
została do szpitala. Okazało się, że musi mieć założony rozrusznik, który może otrzymać tylko w Warszawie na Banacha. Przetransportowano
mamę helikopterem 5 lub 6 marca. Kiedy przywieźli ją z lotniska, byłem w szpitalu. Była okropnie wyczerpana. Przewieźli na „R-kę”. W tej
krótkiej drodze z izby przyjęć na „R-kę” towarzyszyłem mamie i chwilę przy łóżku. Chwilę rozmawialiśmy, ale jak się okazało niedługo była to
nasza ostatnia rozmowa. 9 marca 1979 mama zmarła. Odeszła dokładnie w 41 rocznicę śmierci taty, który zmarł też 9 marca. Pochowaliśmy
mamę zgodnie z jej życzeniem w Żelaznej.

Podobne dokumenty