Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Przełożyła
Agnieszka Myśliwy
Tytuł oryginału
LUCKY IN LOVE
Copyright © 2012 by Jill Shalvis
All rights reserved
Projekt okładki
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcia na okładce
© Blend Images RF/Getty Images/Flash Press Media,
© Riser/Getty Images/Flash Press Media
Redaktor prowadzący
Katarzyna Rudzka
Redakcja
Ewa Charitonow
Korekta
Mariola Będkowska
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7839-533-1
Warszawa 2013
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukania Na Księżym Młynie, Łódź
Laurie, Melindzie i Mary za poprawienie moich błędów.
Jeśli jakieś zostały, to tylko z mojej winy.
Helenkay Dimon, Susan Anderson, Kristan Higgins
i Robyn Carr za najlepszą przejażdżkę limuzyną
w moim życiu (okej, JEDYNĄ przejażdżkę limuzyną
w moim życiu) w dzień, w którym złożyłam tę książkę
(zdobycie nagrody Rita tego samego wieczoru było jak
lukier na torcie!).
Jolie i Debbie za pomoc w stworzeniu Tya.
Robyn Carr za wszystko inne.
Kocham Was wszystkie!
Prolog
♥
Miłość jest wszystkim, czego potrzebujesz.
Odrobina czekolady od czasu do czasu na pewno jednak
nie zaszkodzi.
P
oszarpana błyskawica rozbłysła pod zamkniętymi
powiekami Tya Garrisona. Zagrzmiał grom, zatrzęsła się ziemia, a on poderwał się na łóżku, dysząc tak
ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton.
Sen. Ten sam cholerny koszmar od czterech lat.
Pocąc się i drżąc jak liść na wietrze, potarł twarz
rękami. Dlaczego nie może śnić o czymś przyjemnym?
Na przykład o seksie z trojaczkami.
Uwolnił się z pościeli, pokuśtykał nago do okna
i otworzył je na oścież. Chłodna mgła wiosennej burzy
musnęła jego rozpaloną skórę; zwalczył potrzebę, by
zamknąć oczy. Gdyby to zrobił, znów by tam powrócił.
Wspomnienia i tak napłynęły falą.
7
–Dziesięć minut do celu – ogłosił pilot, gdy samolot
mknął po niebie tuż pod szalejącą burzą.
Osiem minut od celu maszyna zaczęła wibrować.
Sześć minut od celu uderzyła błyskawica.
A potem nastąpiła eksplozja tak głośna, że niemal
wybuchły bębenki.
Ty odchylił głowę, pozwalając, by deszcz biczował
jego ciało w otwartym oknie. Słyszał Pacyfik rozbijający
się o klify poniżej. Powietrze przesycone aromatem
sosen pachniało jak Boże Narodzenie w kwietniu.
Zmusił się, by wziąć głęboki, drżący oddech.
Nie był już sanitariuszem SEAL wyciągającym
obolały tyłek z płonącego samolotu, dławiącym się
świadomością, że tylko on jeszcze oddycha, że nie
zdołał ocalić ani jednego człowieka. Był teraz w stanie
Waszyngton, w małej, nadmorskiej miejscowości Lucky Harbor. Przed nim rozpościerał się ocean, za nim
wznosiły góry Olympic.
Bezpiecznie.
A mimo to, gdy rozbłysła kolejna błyskawica, niemal
wyskoczył ze skóry. Rozgniewany własną słabością
zamknął okno. Nigdy więcej nie pochłonie całej pizzy
pepperoni tuż przed snem.
W głębi ducha wiedział jednak, że to nie coś tak
banalnego jak pizza sprawiło, iż znów miał złe sny. To
nerwowość wynikająca z bezczynności. Wciąż pracował
w służbach specjalnych, nie wrócił jednak na pierwszą
linię jako sanitariusz. Zamiast tego podjął pracę dla
8
rządu jako prywatny zleceniobiorca, co dostarczało
mu odpowiedniej dawki adrenaliny. A poza tym odpowiadała mu taka praca – dopóki sześć miesięcy temu
nie musiał wyskoczyć z okna na drugim piętrze, by
uniknąć postrzału, przez co ponownie uszkodził nogę.
Wyciągnął ją teraz przed siebie i jęknął. Chciał odzyskać pracę. Musiał odzyskać pracę. Tyle że najpierw
potrzebował zaświadczenia od lekarza. Włożył dżinsy,
zdjął koszulę z oparcia krzesła i wyszedł z pokoju,
choć na zewnątrz wciąż szalała burza. Przeszedł przez
wielki, niemal pusty dom, który wynajął na okres rekonwalescencji, i wszedł do garażu. Będzie musiała
mu wystarczyć przejażdżka w środku nocy i być może
krótki przystanek w całodobowej jadłodajni.
Najpierw przejażdżka.
Włączył światło i odetchnął głęboko powietrzem
pachnącym olejem silnikowym, dobrze nasmarowanymi częściami i gumowymi oponami. Po lewej stał
GMC jimmy z siedemdziesiątego drugiego; Ty podjął
się jego renowacji bez zastanowienia. Nie potrzebował pieniędzy. Jak się okazało, umiejętności nabyte
w oddziałach specjalnych były w obecnych czasach
wysoko opłacane. Praca nad samochodem miała być
miłym odpoczynkiem od problemów.
Mustang shelby z sześćdziesiątego ósmego nie był
dodatkową pracą, lecz miłością jego życia, wzywał go.
Ty popchnął butem leżankę monterską ku klasycznemu sportowemu samochodowi. Położył się na niej
9
z grymasem bólu i wtoczył pod podwozie, odpychając
od siebie problemy, negując je, unikając.
Szukając spokoju pośród burzy.
Rozdział 1
♥
Włóż czekoladę do torebki,
to nikomu nie stanie się krzywda.
B
łyskawica rozświetliła niebo, oślepiając na chwilę
Mallory Quinn, biegnącą w ciemną deszczową
noc z samochodu do drzwi wejściowych restauracji.
Jeden.
Dwa.
Na trzy uderzył piorun i zatrząsł ziemią. Paskudny
wiatr niemal zbił Mallory z nóg. Tego ranka nie wzięła
parasola, co w sumie nie było takie złe, bo teraz odleciałaby z nim niczym Mary Poppins.
Gdy niebo przecięła druga, jeszcze bardziej jaskrawa
błyskawica, Mallory pisnęła. Nagle stało się jasno jak
w dzień: zobaczyła zatokę za restauracją, wzburzony
ocean, złowrogie chmury.
11
Gdy znów zapadł zmrok, wbiegła bez tchu do kafejki
Zjedz Mnie, jakby ścigało ją stado diabłów. Dobrze,
że nie ma na nogach szpilek, tylko podróbki uggsów!
W Lucky Harbor życie zamierało po dwudziestej
drugiej, a ten wieczór nie był wyjątkiem. W restauracji
siedziała tylko jedna klientka, przy barze, za którym
stała kelnerka. Kelnerka była przyjaciółką Mallory.
Bystra, cyniczna Amy Michaels, wysoka i długonoga
niczym Xena, wojownicza księżniczka, miała równie
bojowy stosunek do życia. Jej ciemne włosy były nieco potargane, jak zwykle, a jeszcze ciemniejsze oczy
rozbłysły rozbawieniem, gdy Mallory wpadła bez tchu
do kafejki.
–Cześć – przywitała się Mal, walcząc z wiatrem
próbującym zatrzasnąć za nią drzwi.
–Wyglądasz na przestraszoną – orzekła Amy, wycierając blat. – Znów pani czyta Stephena Kinga, gdy
na dyżurze jest spokój, siostro Nightingale?
Mallory wzięła głęboki, drżący oddech i zaczęła się
otrzepywać z lodowatego deszczu. Jej dzień rozpoczął
się milion lat temu, o świcie, gdy opuściła dom jak zwykle w pośpiechu, bez kurtki. Po niewiarygodnie wręcz
długim dyżurze w pogotowiu, siedemnaście godzin
później, nadal miała na sobie fartuch pielęgniarki, tyle
że teraz pod cienkim swetrem, który kleił się do niej
jak druga skóra. Mal nie przypominała wojowniczej
księżniczki, raczej jej przemoczoną damę dworu.
–Nie Stephena. Musiałam z niego zrezygnować.
12
Lektura Lśnienia w zeszłym miesiącu naprawdę mną
wstrząsnęła.
Amy skinęła głową.
–Dyspozytorka numeru alarmowego miała już dość
odbierania twoich rozmów rozpoczynających się od:
„Za moim oknem czai się jakiś cień”?
–Hej, to był jeden, jedyny raz. – Mallory zrezygnowała z wyciskania wody z włosów i postanowiła zignorować drwiny przyjaciółki. – A dla twojej informacji:
za moim oknem naprawdę czaił się wtedy człowiek.
–Tak. Siedemdziesięcioletni pan Wykowski, który
zabłądził podczas spaceru.
Niestety, była to prawda. I choć Mallory wiedziała,
że pan Wykowski to bardzo miły staruszek, wtedy
naprawdę wyglądał jak Jack Nicholson w Lśnieniu.
–To była potencjalnie bardzo niebezpieczna sytuacja.
Amy pokręciła głową i zaczęła napełniać serwetniki.
–Mieszkasz przy Senior Drive. Potencjalnie najbardziej niebezpieczna sytuacja na tej ulicy zdarza się
wtedy, gdy taksówka nie zjawi się na czas, by odwieźć
wszystkich na wieczór bingo.
Fakt. Malutki domek Mallory rzeczywiście był otoczony podobnymi malutkimi domkami, zamieszkanymi
głównie przez seniorów. Nie było to takie złe. Sąsiedzi stanowili przemiłą gromadkę i zawsze częstowali
ją kawowym tortem. I historyjką o takim czy innym
schorzeniu. Albo dwustu.
13
Mallory odziedziczyła domek po babci, razem
z kredytem, który kosztował ją niemal pierworodnego. Gdyby tego pierworodnego miała. Do tego jednak
musiałaby być mężatką, a żeby być mężatką, trzeba
najpierw spotkać Pana Odpowiedniego.
Przez ostatnich dwóch Panów Odpowiednich została porzucona.
Wiatr i coś cięższego uderzyły w okna jadłodajni.
Mallory nie mogła uwierzyć własnym oczom. Śnieg.
–Ojej, temperatura musiała naprawdę bardzo spaść.
I to gwałtownie.
–Mamy wiosnę – stwierdziła Amy z niesmakiem.
– Dlaczego więc pada śnieg? Zmieniłam już opony.
Samotna klientka przy barze odwróciła się, by wyjrzeć na zewnątrz.
–Niech to szlag. Ja też nie mam zimówek. – Wyglądała na dwadzieścia parę lat i mówiła z akcentem
wskazującym na północno-wschodnie pochodzenie.
Jeśli Amy była Xeną, a Mallory jej damą dworu, nieznajoma wyglądała jak jasnowłosa siostra Barbie, tyle
że młodsza, ładniejsza i o wiele bardziej naturalna.
– Jeżdżę garbusem z siedemdziesiątego drugiego – dodała.
Opony Mallory były po prostu łyse, dziewczyna
przygryzła więc tylko dolną wargę i wyjrzała przez
okno. Może jeśli wyjdzie od razu, dojedzie do domu?
–Powinnyśmy przeczekać – zasugerowała Amy.
– Przecież to nie potrwa długo.
14
Mallory miała na ten temat odmienne zdanie.
Za obecną sytuację mogła winić wyłącznie siebie.
Ignorowała prognozy przez cały poprzedni tydzień,
odkąd prezenter oświadczył, że będzie trzydzieści
stopni, temperatura doszła zaledwie do dziesięciu,
przez co cały długi dzień Mallory marzła na dyżurze.
Jej sutki wciąż jeszcze o tym pamiętały.
–Nie mam czasu, by to przeczekiwać. – Czekała
ją randka z ośmioma godzinami porządnego snu.
Właścicielka garbusa miała na sobie zwiewną letnią
spódnicę i dwa cienkie sweterki. Jak widać, nie tylko
Mallory dała się zaskoczyć. Tyle że nieznajoma nie wyglądała na szczególnie przejętą tym faktem, ponieważ
pochłaniało ją pożeranie wielkiego czekoladowego
ciastka, na widok którego ślinka napływała do ust.
–Przepraszam – powiedziała Amy, czytając w myślach przyjaciółki. – To było ostatnie.
–Nieważne. – I tak nie po to przyjechała. Była
niemal nieprzytomna, a zatrzymała się w kafejce jedynie na prośbę matki. – Przyjechałam odebrać tort
dla Joego.
Joe był jej młodszym bratem; nazajutrz miał skończyć
dwadzieścia cztery lata. Nie miał ochoty na przyjęcie
w gronie rodziny, ale w spawalni, gdzie pracował, interesy szły marnie, więc plany wycieczki do Vegas z kolegami spaliły na panewce z powodu braku funduszy.
Wtedy zainterweniowała matka i nakazała Mallory
przynieść tort. Mallory w zasadzie dostała polecenie,
15
by go upiec, ale że potrafiła przypalić nawet wodę,
postanowiła uciec się do oszustwa.
–Proszę, powiedz, że nikt z mojej szalonej rodzinki
nie widział tortu i będę mogła udawać, że zrobiłam
go samodzielnie.
Amy prychnęła.
–Najgrzeczniejsza mieszkanka Lucky Harbor okłamie własną mamę! Co za wstyd.
Wszyscy w miasteczku tak z niej żartowali. Mallory
Dobra Dziewczynka. Okej, fakt, musiała przyznać, że
odgrywa tę rolę. Miała jednak po temu swoje powody
– słuszne – i nie chciała znów tego słuchać. Nigdy
więcej.
–Tak, tak. Dawaj tort. Mam randkę.
–Nie masz. Gdybyś miała, to bym o niej wiedziała.
–To potajemna randka.
Amy wybuchnęła śmiechem. Cóż, nic dziwnego.
Lucky Harbor było cudownym, małym miasteczkiem,
w którym znali się wszyscy. Można było zostawić
w samochodzie garnek ze złotem, a i tak nikt by go
nie ukradł.
Tyle że nikt nie znał tutaj znaczenia słowa „tajemnica”.
–Mam randkę. Z własnym łóżkiem. Zadowolona?
Amy rozsądnie zachowała drwiny dla siebie i poszła
do kuchni po tort. W tej samej chwili rozbłysła kolejna
błyskawica, a zaraz potem rozległ się grzmot. Zawył
wiatr, budynek zatrząsł się w posadach. Trwało to
16
i trwało, a trzy młode kobiety przywarły do siebie tak
ściśle, jak to tylko było możliwe, biorąc pod uwagę,
że Amy wciąż tkwiła po drugiej stronie baru.
–Teraz nie mogę przestać myśleć o tym Lśnieniu…
– mruknęła blondynka.
–Nie martw się – pocieszyła ją Amy. – Sceny jak
z horrorów rzadko mają miejsce w naszym małym
raju.
Wszystkie wybuchnęły słabym śmiechem, który
zamarł, gdy ich uszy rozdarł gwałtowny trzask i brzęk
tłuczonego szkła.
W pełnej przerażenia ciszy powalone drzewo zaczęło machać do nich bezwstydnie gałęziami przez
rozbite okno.
Mallory chwyciła nieznajomą za rękę i schowała
się za ladą, obok Amy.
–Na wypadek gdyby rozbiły się kolejne okna…
– Zdołała wykrztusić. – Tu jesteśmy bezpieczne, z dala
od latającego szkła.
Amy głośno przełknęła ślinę.
–Już nigdy więcej nie będę nabijać się z ciebie i pana
Wykowskiego.
–Chciałabym to mieć na piśmie. – Mallory podniosła się nieco i wyjrzała zza kontuaru. Frontowe drzwi
zablokowało drzewo.
–Nie dosięgnę stąd mojego ciastka – oświadczyła
drżącym głosem blondynka. – A naprawdę go teraz
potrzebuję.
17
–Tak naprawdę to potrzebujemy się stąd wydostać
– mruknęła Amy.
Mallory pokręciła głową.
–Teraz za mocno wieje. Na zewnątrz jest niebezpiecznie. Powinnyśmy jednak powiadomić kogoś o tym
powalonym drzewie.
Blondynka wyjęła komórkę i zerknęła na wyświetlacz.
–Zapomniałam, że jestem w dziurze. W połowie
miasta nie ma zasięgu. – Skrzywiła się. – Przepraszam.
Dopiero tu przyjechałam. Jestem pewna, że Lucky
Harbor to bardzo miła dziura.
–Miewa swoje uroki. – Mallory zaczęła przeszukiwać
kieszenie. Cholera. – Zostawiłam komórkę w samochodzie.
–Mnie padła bateria – przyznała Amy. – Mamy jednak
w kuchni telefon stacjonarny. O ile wciąż jest prąd.
W tej samej chwili zgasły wszystkie światła.
Mallory poczuła bolesny skurcz w żołądku.
–Musiałaś to powiedzieć, prawda?
Blondynka wierciła się przez chwilę. Znienacka
rozbłysło bladoniebieskie światło.
–Mam w komórce aplikację zapalniczki – wyjaśniła, unosząc telefon. – Jedyny problem polega na tym,
że bardzo szybko wyczerpuje baterię, więc będę ją
włączać tylko w razie nagłego wypadku. – Nacisnęła
jakiś przycisk i znów zapanowały nieprzeniknione
ciemności.
18