Wróćmy do realizmu! Kolejny głos w sprawie Postmodernistycznej
Transkrypt
Wróćmy do realizmu! Kolejny głos w sprawie Postmodernistycznej
Wróćmy do realizmu! Kolejny głos w sprawie Postmodernistycznej Solidarności Marcin Suskiewicz D yskusje, jakie wywołała teza o postmodernistycznej Solidarności, są tak różne w treści i formie, że trudno je jakoś podsumować. Sądzę jednak, że zarówno dla autorów „Pressji”, zwłaszcza dla Wojciecha Czabanowskiego i Błażeja Skrzypulca, jak i części komentatorów, ważnym wątkiem był stosunek postmodernizmu do prawdy. Mój poprzedni tekst (2011) był próbą krytyki postmodernistycznej epistemologii, zwłaszcza inspirowanej Lyotardem „teorii narracji” (Czabanowski i Skrzypulec 2010a−b), próbą dość naiwną i − sądząc po odpowiedzi Czabanowskiego i Skrzypulca (2011a) − raczej nieskuteczną, jeśli chodzi o przekonanie moich adwersarzy. Chciałbym jeszcze raz wrócić do tamtego tematu. Tautologiczność postmodernizmu Odpowiedź Czabanowskiego i Skrzypulca, bardzo klarowna i błyskotliwie napisana, zwróciła moją uwagę na pewną ważną cechę postmodernizmu – jego tautologiczność. Autorzy piszą na przykład, że zwolennicy „fundamentalnie różnych” narracji nie mogą się nawzajem przekonać na drodze racjonalnej argumentacji (2011a: 252). Ponieważ nie zostają podane żadne kryteria pozwalające stwierdzić, które narracje są „fundamentalnie różne”, wydaje się, że chodzi po prostu o te narracje, których zwolennicy „nie mogą się nawzajem przekonać na drodze racjonalnej argumentacji”. Skoro tak, wnioski „tezy o nieprzekonywalności” zawierają się w jej przesłankach, jest ona zdaniem analitycznym, prawdziwym niezależnie od tego, czy istnieją jakiekolwiek dwie „fundamentalnie różne” narracje, bo jeśli istnieją, ich zwolennicy nie zdołają się nawzajem przekonać z definicji. Postmodernizm Czabanowskiego i Skrzypulca nie kończy się jednak na tego typu tautologiach. Padają zdania śmielsze, na przykład: „na gruncie teorii narracji jakakolwiek nauka roszcząca sobie prawo do pierwszeństwa jedynie sobie je bezpodstawnie uzurpuje” ( 2011a: 250). Jednak, co podkreślają sami autorzy w powyższym zdaniu, tezy te są ważne jedynie „na gruncie teorii narracji”, która sama jest czymś w rodzaju narracji, są „lokalne”, „słabe”, w pewnym sensie − opcjonalne. Postmoderniści zdają się więc postulować nie tyle prawdziwość tez śmielszych, takich jak ta o bezpodstawności roszczeń pewnych nauk do pierwszeństwa, Pressje 2012, teka 29 273 co ich opcjonalną prawdziwość, jak gdyby mówili: „teza A jest albo nie jest prawdziwa” (w zależności od narracji), czyli „A albo ¬A”, a takiej alternatywie nie da się zaprzeczyć. Dodatkowo, śmielsze tezy tego typu już się niejako zawierają w teorii narracji (która je apriorycznie zakłada), a więc jest oczywiste, że są prawdziwe na jej gruncie. Przemycanie Jeśli przez tautologiczność rozumiemy „spójność w świetle praw logiki”, będzie ona zaletą, pod warunkiem jednak, że postrzegamy spójność jako wartość i uznajemy prawa logiki. Postmodernizm akurat nie zawiera w sobie żadnego uzasadnienia, dlaczego spójność miałaby być atrakcyjna, a prawa logiki – bardziej godne zaufania niż pierwsze lepsze arbitralnie ustanowione zasady1. Jednak mimo wszystko tautologiczność jest dla niego pożyteczna, ponieważ gwarantuje odporność na krytykę ze strony tych, którym logika jest bliska, na przykład filozofów analitycznych, co z kolei przekłada się na większą swobodę wypowiedzi. Tak interpretuję zdanie Czabanowskiego i Skrzypulca: „niefalsyfikowalność może być uznana za własność pożądaną, umożliwia ona bowiem zupełną swobodę podmiotu do formowania postulatów politycznych i teorii naukowych” (2011a: 250). Tautologiczność może być jednak również wadą. Co prawda nawet zdania, których wnioski zawierają się już w przesłankach, mogą zwrócić naszą uwagę na coś, o czym wcześniej nie pomyśleliśmy, jednak nie będzie to nic, o czym wcześniej nie moglibyśmy pomyśleć, znając dane przesłanki. Tym samym, „doktryny tautologiczne”, bądź „tautologiczno-aprioryczne”, jak można by określić postmodernizm, nie posiadają żadnego „oficjalnego” kontaktu z rzeczywistością, który umożliwiałby poznawanie nowych treści. Sytuacja postmodernizmu jest więc podobna do tej, jaka była 274 Marcin Suskiewicz udziałem oświecenia w zakresia „badań nad moralnością”. Według Carla L. Beckera (2009), osiemnastowieczni filozofowie, odrzucając klasyczną metafizykę, zaprzeczyli możliwości uzyskania treści potrzebnych do dociekań moralnych, więc ich traktaty nie służyły, wbrew deklaracjom, badaniu „natury ludzkiej”, lecz Czy ich postmodernizm nie jest „przykrywką”? jedynie „przemycaniu” oświeceniowych ideałów (Smith 2010). Postmodernizm co prawda nie zaprzecza wprost „możliwości pozyskania nowych treści”, ale też jej nie sankcjonuje, nie tłumaczy, czy, dlaczego i w jaki sposób taka możliwość istnieje. Od oświecenia różni się też tym, że nie tworzy „naukowych metod”, pozwalających nadawać własnym przekonaniom znamion obiektywizmu. Zaryzukuję jednak stwierdzenie, że głównym ukrytym (być może przed samymi jego zwolennikami) celem postmodernizmu jako całości jest właśnie przemycanie, bez żadnego uzasadnienia, własnej wizji świata. Na przykład wśród wartości szczególnie bliskich Czabanowskiemu i Skrzypulcowi możemy wyróżnić: „maksymalną tolerancję” (rozumianą jako brak arbitralnego uprzedzenia do pewnych tez czy też postaw, także politycznych, religijnych – 2011a: 250), intelektualną oryginalność (2011b: 68), poważne traktowanie innych i ich przekonań (2010a: 24), swobodę do formułowania własnej „małej narracji” (2010a: 22, 24) itd. Czy ich postmodernizm nie jest w pewnym sensie jedynie „przykrywką” dla przekonań, które mają charakter pierwotny? Należy jednak zapytać, czy „przemycanie” dyskredytuje postmodernizm. Na pewno nie w takim sensie, w jaki zdyskredytowało oświecenie, to znaczy według wewnętrznych standardów danej doktryny. Po pierwsze dlatego, że postulowanie pewnych tez bez (wystarczającego) uzasadnienia i argumentacji postmoderniści mogą postrzegać właśnie jako wyraz upragnionej „zupełnej swobody podmiotu do formowania postulatów” (2011a: 250), czyli jako realizację, a nie zaprzeczenie, wyznawanych przez siebie wartości. Po drugie, wcale nie jest pewne, czy postmodernistyczni autorzy pragną uzasadniać i przekonywać, być może nie chcą oni wcale być postrzegani jako „autorzy”, „mocne podmioty” o stałej tożsamości, światopoglądzie i konkretnym celu, dla którego piszą swoje teksty (2011b: 68-69). „Przemycanie” może oczywiście zdyskredytować postmodernizm na gruncie innych doktryn, jednak warto, by ich zwolennicy zastanowili się, na ile dobrze uzasadnione są ich własne przekonania. „Zupełna swoboda” postmodernistów uwidacznia bowiem w jaskrawym świetle, że pewien stopień spójności i odporności na argumenty jest być może wszystkim, czego można oczekiwać od filozofii rozumianej na sposób analityczny, czyli jako rygorystyczne rozważanie różnych zagadnień. Inaczej ma się sprawa, według mnie, tylko z realistyczną filozofią bytu. Filozofia ta jest realistyczna, ponieważ według niej poznanie nie polega na tworzeniu „idei” rzeczy, ale na bezpośrednim dostępie do rzeczy. Można więc, w pewnym sensie, równie dobrze, co o filozofii bytu, poznawaniu bytu, mówić po prostu o bycie. U podstaw bytu leży zaś Bóg, konieczny byt nieposiadający zewnętrznej przyczyny, stanowiący podstawę istnienia wszystkich rzeczy. Na gruncie tej doktryny nie pojawia się więc problem przyjmowania apriorycznych założeń podstawowych – źródłem prawdziwości nie są jakiekolwiek założenia, ale właśnie Bóg, który nie jest „przyjmowany apriorycznie”, bo po pierwsze istnieje niezależnie od naszego „przyjmowania”, a po drugie tego, co o nim wiemy (abstrahując od Objawienia), dowiadujemy się a posteriori: z kontemplacji rzeczy stworzonych, wymagających przyczyny. Twierdzę więc, że na gruncie filozofii realistycznej możliwa jest krytyka postmodernizmu jako doktryny niepotrzebnie apriorycznej. Intuicja partykularyzmu Tym, co jest mi najbliższe w postmodernizmie, jest pewna intuicja epistemologiczna − nazwę ją „intuicją partykularyzmu” − głosząca swego rodzaju lokalność w miejscu, czasie i tradycji wszelkich ludzkich wypowiedzi. Postmodernizm przypomina, że każda teza formułowana jest przez konkretnego człowieka, w jakimś języku, w takich, a nie innych okolicznościach, z wnętrza jakiejś narracji. Sądzę, że „intuicję partykularyzmu” dobrze oddaje cytat ze Stanisława Brzozowskiego: „nie ma w nas włókna, które by do niej [do historii] nie należało” W tym miejscu nasuwa mi się cytat ze Stefanii Skwarczyńskiej i każdy, kto chce temu zaprzeczyć, kto woli postrzegać siebie jako byt całkowicie niezależny, wpadnie „w cały szereg sprzeczności i powikłań” (1910: 9,10). Właśnie odrzucenie „intuicji partykularyzmu” stoi, według mnie, u podstaw kryzysu projektu oświeceniowo-liberalnego, którego poszególni przedstawiciele zaczęli w pewnym momencie dochodzić do odmiennych wniosków, choć każdy upierał się przy pełnym „naukowym obiektywizmie” i oczywistości własnych przekonań dla umysłów „pozbawionych uprzedzeń”. Jestem więc zwolennikiem „intuicji partykularyzmu”; sądzę, że dobrze oddaje ona, na czym polega ludzki charakter wszelkich twierdzeń. Fundamentalne jest jednak pytanie, czy musi ona prowadzić do sceptycyzmu, relatywizować resztę naszych przekonań. Innymi słowy, czy twierdzenia wysnuwane w takich, a nie innych okolicznościach, na gruncie konkretnej narracji, nie mają dostępu Wróćmy do realizmu! 275 do prawdy w rozumieniu premodernistycznym? Uważam, że gdyby tak było, „intuicja partykularyzmu” obalałaby samą siebie. W końcu nie ma w nas ani „włókna”, które by nie należało do „historii” – nawet nasze intuicje są obciążone „partykularyzmem”. Uważam więc, że musimy dopuścić, iż nasze wypowiedzi, choć uwikłane w tu i teraz, są w stanie, właśnie jako takie wypowiedzi, wznieść się wyżej i traktować o rzeczywistości. W tym miejscu nasuwa mi się cytat ze Stefanii Skwarczyńskiej: „Należy […] odróżnić powszechnie przyjęty jako «przeciwstawność» obiektywizmu – subiektywizm od momentu osobowościowego, którego i nie można, i nie trzeba wyrugować w sądach naukowych. [...] Z organizacją duchową badacza wiąże się w pracy naukowej wszystko: zakres jego doświadczeń, jego postawa wobec przedmiotu, skrupulatność pracy, wszelkie sądy w swojej treści i formie, stosunek do prawdy […] – jednym słowem – morale pracy naukowej” (1951: 81-82). Można także spojrzeć na tę sprawę inaczej. Paradoksalnie, doktryny modernistyczne, a także „mocny postmodernizm”, są nie tyle zbyt sceptyczne, co za mało sceptyczne: ich sceptycyzm bowiem zazwyczaj dotyczy jedynie bezpośredniego poznania rzeczywistości i metafizyki, nie rozciąga się natomiast na inne sfery, na przykład jakieś pojedyncze, pozornie odporne na wszystko założenia („teorię narracji” rozumianą jako „metadoktrynę” w wypadku „mocnego postmodernizmu”, prawa logiki w wypadku filozofii analitycznej, prawa człowieka w wypadku politycznego liberalizmu). Czasem pojawia się argumentacja, że przecież z tego typu podstawowymi założeniami zgodziłby się każdy. Wydaje mi się jednak, że doświadczenie uczy nas raczej, iż nie ma takiej tezy, co do której panowałby całkowity konsens. Pewnego rodzaju sceptycyzm powinien być więc rozciągnięty na całość naszych przekonań i postaw. Jeśli tak – można go 276 Marcin Suskiewicz w pewnym sensie „wyciągnąć poza nawias”: nie ma elementów radykalnie pewniejszych od innych, nie ma również elementów radykalnie bardziej niż inne podejrzanych. Taką drogą zdają się iść Czabanowski i Skrzypulec, gdy twierdzą, że ich stanowisko jest „zdecydowanie antyrelatywistyczne” (2011a: 249) i dopuszcza, by zwolennicy poszczególnych narracji uznawali swoje twierdzenia za jedynie słuszne (2010a: 24). Czy są oni w takim razie zwolennikami klasycznego realizmu? Nie, ponieważ pragną jednocześnie zjeść jabłko i je nadal zachować: nie uznawać „teorii narracji” za „metadoktrynę”, a w tym samym czasie posługiwać się nią do „najprostszego (bo arbitralnego) odrzucenia dowolnych obiektów” (2011a: 250). Jest to możliwe, argumentują, ponieważ „teoria narracji” w ogóle nie jest doktryną, tezą teoretyczną, lecz raczej „obiektem nieteoretycznym w klasycznym sensie”, „swego rodzaju praktyką, postawą, strategią lub sprawnością”, podobną do uprzejmości (2011a: 250). Wydaje mi się jednak, że obiekt całkowicie „nieteoretyczny” jest złudzeniem: każda nasza sprawność czy strategia zakłada, przynajmniej ograniczoną, znajomość celu, który chcemy osiągnąć, i środków, które nam ten cel pozwolą zrealizować (na co zwraca uwagę św. Tomasz, zob. np. ST I, q. 79), a jeśli nie „znajomość”, to w każdym razie jakiś teoretyczny pogląd na to, co i jak chcemy osiągnąć. Przeniesienie „teorii narracji” do sfery racjonalności praktycznej nie umożliwia więc, według mnie, upragnionego „wyjścia poza obszar racjonalnego myślenia i wkroczenia w inne sfery” (Czabanowski i Skrzypulec, 2011:250). W swoim tekście również argumentowałem za cnotą, a dokładniej − pokorą i szacunkiem (Suskiewicz 2011: 245), jako formą, którą może przybierać „intuicja partykularyzmu”. Starałem się jednak jednocześnie wykazać, że nie tylko nie stoi ona w sprzeczności z podejściem realistycznym (przywiązaniem do obiektywnej prawdy), lecz nawet z niego wynika (ponieważ pokora jest następstwem poznania prawdy o samym sobie). Takie podejście wydaje mi się bardziej konsekwentne, ale znów – i to jest chyba najmocniejsza broń postmodernistów – konsekwencja nie jest wymagana, gdy dopuszczalna jest zmienna tożsamość podmiotu. Tak czy inaczej, niebezpieczne wydaje mi się miejsce, jakie „intuicja partykularyzmu” zajmuje w postmodernizmie, także „słabym postmodernizmie” Czabanowskiego i Skrzypulca. Nawet jeśli nie jest elementem całkowicie pewnym, wydaje się podstawą dla całej doktryny. Gdy oświecenie mówiło: nie mamy żadnej narracji, jesteśmy obiektywni, postmodernizm również zdaje się nie przyznawać do żadnej narracji, chlubi się za to świadomością tego, że wszystko jest jakąś narracją. Po wyegzorcyzmowaniu „oświeceniowego ducha obiektywizmu”, nie proponuje nic w zamian. Zostaje pustka, a wtedy „słaby postmodernizm” może się łatwo przerodzić w „postmodernizm mocny”, zgodnie z ewangelicznym ostrzeżeniem: „Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku, ale nie znajduje. Wtedy mówi: Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem; a przyszedłszy, zastaje go niezajętym, wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze z sobą siedmiu innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy, niż był poprzedni” (Mt 12: 43−45). Verwindung postmodernizmu Jak do tej pory, nie udało mi się zakwestionować postmodernizmu w świetle jego własnych standardów. Wydaje mi się, że – między innymi ze względu na jego „tautologiczno-aprioryczny charakter” – jest to bardzo trudne, może nawet niemożliwe. Chciałbym jednak poddać postmodernistom pod rozwagę kilka punktów. Czabanowski i Skrzypulec piszą, że bunt właśnie tej klasy, którą PRL „uświęcał”, to znaczy proletariatu, był objawem Verwindung („przebolenia”, „przezwyciężenia”) modernizmu demokracji ludowej (2011a: 21). Odnoszę wrażenie, że postmodernizm również w pew- „Słaby postmodernizm” może łatwo przerodzić się w „mocny”, zgodnie z ewangelicznym ostrzeżeniem nym sensie uświęca pewną grupę społeczną – „prostych ludzi” niezindoktrynowanych postępowymi narracjami, niedążących do reformowania całej rzeczywistości, zainteresowanych głównie własnym życiem, rodziną, lokalną społecznością. Zaryzukuję jednak stwierdzenie − choć nie posiadam na nie żadnych mocnych dowodów − że właśnie owi „prości ludzie” są szczególnie niechętni wobec postmodernizmu, który jawi im się raczej jako wymysł intelektualistów niż odbicie ich własnego światpoglądu, wartości, stosunku do prawdy itd. Jeśli rzeczywiście tak jest, z pewnością częściowo wynika to „z irracjonalnych uprzedzeń, nieznajomości tej teorii lub antypatii wobec konkretnych osób, które posługują się daną teorią w innych kontekstach” (Czabanowski i Skrzypulec, 2011a: 248). Jednak czy zjawisko to nie stanowi mimo wszystko Verwindung postmodernizmu? Być może cele postmodernizmu lepiej realizuje filozofia realistyczna, która również potrafi dowartościować „małe narracje” i ich autorów − uznajac, że poznanie jest czymś dla człowieka naturalnym − nie każąc im jednocześnie rezygnować z klasycznego rozumienia prawdy? Drugą sprawą pozostaje kwestia „zmiennej tożsamości”. Autorzy piszą, że solidarnościowcy mogli wybierać między „narracjami katolika, socjalistycznego robotnika, działacza społecznego i zaangażowanego intelektualisty” Wróćmy do realizmu! 277 i że możliwość takiej zmienności mogła być zaletą na gruncie ich małej narracji (2010a: 24). O ile jednak taka „zmienność tożsamości” wydaje się adekwatnym opisem tego, co de facto miało miejsce w wypadku niektórych solidarnościowych biografii, czy rzeczywiście może być ona zaletą z punktu widzenia którejkolwiek z wymienionych tożsamości? Czy na przykład dla katolika rzeczywiście dopuszczalne jest przestać być na jakiś czas katolikiem i popierać jakiś postulat sprzeczny z wiarą? Czy, analogicznie, socjalistyczny robotnik może z czystym sumieniem wejść w rolę katolika, gdy chodzi o sprawy, co do których socjalizm i Kościół się spierają? Sądzę, że dla wszystkich wymienionych ról – „katolika, socjalistycznego robotnika, działacza społecznego i zaangażowanego intelektualisty” – wartością jest konsekwencja działania, a zmiana tożsamości w sytuacjach, gdy pojawia się konflikt między różnymi rolami, będzie z każdej z tych perspektyw postrzegana jako zdrada. Perspektywa postmodernisty, zezwalająca na zmianę tożsamości, będzie im więc obca. „Prostemu człowiekowi” nasuną się pewnie pytania: czy postmodernista, postrzegając siebie jako podmiot o zmiennej tożsamości, nie ucieka od tego, co zwykliśmy nazywać odpowiedzialnością? Czy nie jest nieuczciwy, wymagając czasem od innych osób większej konsekwencji niż od siebie? Czy nie jest hipokrytą, gdy mimo swoich poglądów na temat tożsamości skrupulatnie planuje na przykład własną karierę naukową? Celowo wysuwam te prowokujące, niesprawiedliwe być może zarzuty, ponieważ moralność zdaje mi się czułym punktem postmodernizmu. Gdy się spojrzy na postacie takie, jak na przykład Michel Foucault, trudno pozbyć się wrażenia, że postmodernizm jest swego rodzaju powrotem do filozofii w sensie starożytnym, to znaczy motywowanej etycznie intelektualnej przygody. Wreszcie ostatnia kwestia. Postmodernizm stara się rozsadzać skostniałe spo- 278 Marcin Suskiewicz łeczne i myślowe struktury. Czy jednak jest rzeczywiście w stanie zrealizować ten swój subwersywny, kontrkulturowy telos, skoro nie proponuje żadnej metody badania rzeczywistości, a jedynie „przemyca” i ochra- Mimo że nie mówią i nie myślą, dopuściliście płody do głosu nia gotowe przekonania? W końcu nasze przekonania są kształtowane przez zastany stan rzeczy, przez owe „społeczne i myślowe struktury”, które chcielibyśmy zakwestionować. Uważam, że aby móc naprawdę zagrozić temu, co w świecie nieprawdziwe, nieuczciwe, co ogranicza swobodę i twórczość człowieka, trzeba potrafić odkryć to, co prawdziwe, uczciwe i piękne, choćby stało w sprzeczności z naszymi dotychczasowymi przekonaniami. Potrzebna jest filozofia, która jest realistyczna, ale nie sankcjonuje automatycznie wszystkich naszych aktualnych intuicji i przekonań, raczej wymaga konwersji, zanużenia się w tradycji i wewnętrznej przemiany pod kierunkiem mistrza. Taką filozofią jest właśnie klasyczna filozofia bytu, szczególnie zaś filozofia św. Tomasza z Akwinu. Wróćmy do realizmu! Na koniec, odwołując się do tekstu Błażeja Skrzypulca o aborcji (2011), chciałbym się zwrócić z odezwą do obu autorów. Panowie! Jesteście lepszymi tomistami niż wspomniani Robert P. George i Christopher O. Tollefsen (Skrzypulec 2011: 36), którzy takimi zapewne chcieliby się mienić. Oni, za Humem i Kantem, twierdzą, że nie można wyprowadzać powinności z tego, co istnieje. Wy z pozoru też nie: ściśle odróżniacie – według mnie niesłusznie – cechy „fizyczne” od „aksjologicznych”, potępiacie – tym razem słusznie – używanie arbitralnych „zasad pomostowych”. A jednak nie pozwoliliście na całkowite wykluczenie rzeczywistości z ludzkiego dyskursu! Mimo że nie mówią i nie myślą, dopuściliście płody do głosu. Uznaliście celowość wpisaną w ich naturę, ich dążenie do dobra, unikanie tego, co temu dążeniu nie sprzyja. Zaproponowaliście taki dyskurs, na który składają się bezgłośne wypowiedzi płodów na równi z wypowiedziami dorosłych Homo sapiens. Dopuście do głosu resztę rzeczywistości, dopuśćcie całą metafizyczną głębię obecną w świecie! Niech ona kształtuje nasze poglądy – inaczej skazane są one na jałowość! Jak długo można wyciągać kolejne wnioski z tego, co już wiemy? Dowiedzmy się czegoś nowego! Nie bądźmy „szowinistami gatunkowymi” jak współczesna humanistyka, która bierze pod uwagę tylko ludzkie teksty. Sięgnijmy do tego tekstu, który wszyscy mamy przed oczami – do rzeczywistości. Wszak, jak pisał Hugon z opactwa św. Wiktora, „cały postrzegalny świat jest w rzeczy samej niczym księga pisana ręką Boga” . Dopuśćmy, że jest w niej więcej, niż chcieli filozofowie oświecenia. W końcu to właśnie postmodernizm nauczył nas, że ludzkie wypowiedzi nie przekazują treści w sposób, który nie pozostawiałby miej- sca na ich takie albo inne odczytanie, a tym samym nie są radykalnie mniej kontrowersyjne od reszty rzeczywistości. Idziecie za etycznymi wskazaniami Lyotarda, który każe „oddać sprawiedliwość zdaniom i potraktować je jako rzeczywiście wyrażające to, na co wskazują użyte w nich słowa i struktury gramatyczne” (Czabanowski, Skrzypulec 2011b: 69). Czy nie należałoby analogicznie „oddać sprawiedliwości” rzeczom, temu, na co wskazują (na ile to możemy ocenić na gruncie naszej narracji) ich struktura, właściwości, przygodność, celowości? Zastąpmy dyskusję humanistyczną taką formą dyskursu, w której uczestniczy, na równi z dorosłymi i płodami, także cała reszta rzeczywistości. Nie dajmy się „wyalienować”: nie pozwólmy ograniczać naszej wiedzy do cudzych konwencji, pytajmy wciąż, co jest rzeczywiście prawdziwe. Błażej Skrzypulec pisał, że w perspektywie queer rozmywa się granica między płodem a dorosłym człowiekiem (2011a: 43). Niech zapanuje absolutna perspektywa queer! Niech rozmyją się wszelkie granice wynikające z konwencji, niech zostaną tylko te, które istnieją rzeczywiście. Niech zostaną natury rzeczy! Przypisy: 1. Z punktu widzeniu postmodernizmu szkolna logika, jaką posługiwałem się w pierwszym paragrafie, jest nie do zaakceptowania, ponieważ zakłada „mocniejsze” pojęcie prawdy jako czegoś „ponadnarracyjnego”. Co dalej? Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, teka 21, s. 280, oprawa miękka, cena 20,00 zł, przesyłka za darmo. 279