Rozmowa ze świadkiem historii
Transkrypt
Rozmowa ze świadkiem historii
Rozmowa ze świadkiem historii Monika K. kl. VI a Gdy wybuchła II wojna światowa mój dziadek miał wtedy 12 lat. Mieszkał w tym czasie we wsi Grzybów koło Mielca wraz z rodzicami i sześciorgiem rodzeństwa. W 1041 roku wraz z bratem został wywieziony na przymusowe roboty do Oświęcimia. Pracowali tam po 12godzin. Mieszkali w barakach. Po trzech miesiącach przewieziono ich w wagonach towarowych do obozu w Drezden w Niemczech, gdzie pracowali 8 godzin w warsztatach, a 2 godz. uczyli się w niemieckiej szkole. W tym obozie przebywali 10 miesięcy, później ponownie przewieziono ich do Oświęcimia. W 1943 roku mój dziadek został aresztowany za współpracę z partyzantami. Przebywał 3 miesiące w więzieniu w Mysłowicach. Po roku przewieziono go obozu koncentracyjnego, który znajdował się w obecnej Oleśnicy. Pod koniec 1943 roku ponownie przewieziony został do obozu Dora w Niemczech. Następnie został przetransportowany do innego obozu. Dwa miesiące przed zakończeniem wojny został przewieziony do Bergentelzyn. Tam wyzwolili go Amerykanie. Po wyzwoleniu przebywał w Lagrach do 1947 roku. Żyli z darów czerwonego krzyża, a szczególnie dzięki pomocy Amerykanów. Najgorszym wspomnieniem dziadka jest pobyt w obozach i tzw. „dziesiątkowanie”, które przeżył dwukrotnie. Raz w obozie Doren, gdzie przy odliczaniu był trzeci, drugi raz w o obozie w Erlichu, gdzie był ósmy. Takie formy terroru stosowali Niemcy z powodu ucieczki jednego więźnia. Inne zdarzenie, które utkwiło w pamięci dziadka to apele, podczas których sprawdzano obecność więźniów. Gdy zauważono, że kogoś brakuje, więźniowie musieli stać na placu tak dług, aż znaleziono zbiegłego więźnia. Nie było ważna czy świeciło słońce, czy padał deszcz, czy był 30- sto stopniowy upał, czy mróz. Do szukania zbiegów używano psów. Znalezionego jeńca nie zabijano od razu, lecz torturowano na placu apelowym w obecności innych więźniów. Taki człowiek konał w wielkim cierpieniu. Miało to być przestrogą dla innych. Dziadek przebywając w obozie, podobnie jak inni, cierpiał straszliwy głód i chłód. Miał odmrożone nogi, czego skutki odczuwa do dnia dzisiejszego. W jednym z obozów pewien Niemiec podrzucił mu kawałek chleba, który musiał zjeść w ukryciu przed innymi. Innym razem ukradł kawałek kiełbasy, gdy przyszła dostawa do kuchni dla Niemców. Strach, który wówczas czuł pamięta do dnia dzisiejszego, ale wtedy głód był silniejszy od strachu. Mój dziadek nie walczył na froncie, był tylko jeńcem. Kiedy go zabrano na roboty przymusowe nie robiono różnic między dorosłymi a dziećmi. Pracowali po tyle samo godzin, wymagania były takie same. W 1947 roku wrócił do kraju, do swojej rodzinnej miejscowości. W 1948 roku w poszukiwaniu pracy przyjechał w nasze strony, gdzie mieszka do dziś.