Zanzibar - goździki z Afryki

Transkrypt

Zanzibar - goździki z Afryki
.::Monika::Witkowska::.
Zanzibar - goździki z Afryki
04.07.2007.
Miejscowi mówią o niej Unguja, turyści - Zanzibar… Niewielka wyspa, położona na Oceanie
Indyjskim zaledwie 40 km od kontynentalnej Afryki przez wieki kojarzyła się niechlubnie z
niewolnictwem. Teraz to mekka turystów, pragnących odpocząć po safari czy zdobywaniu Kilimandżaro.
Nie łudźmy się - nazwa Zanzibar nie ma nic wspólnego z barem (choć barów tu nie brakuje). W
oryginalne brzmiała "Zinj El Barr", co miało oznaczać "Ziemię czarnych ludzi". Tak o wybrzeżu
Wschodniej Afryki mówili żeglujący w tych rejonach od wieków Arabowie. To właśnie oni nadali charakter
wyspie. Mimo, że stanowi ona terytorium Tanzanii, nie jest to typowa "Czarna Afryka". Zdecydowanie
bardziej kojarzy się Zanzibar z krajami arabskimi, zwłaszcza z konserwatywnym Omanem, którego
sułtani rządzili wyspą od XVII do końca XIX wieku. Większość mieszkańców to sunnicy muzułmanie.
Wszędzie niemal są meczety, a i styl ubioru oparty jest na islamskich tradycjach. Turyści mogą czuć się
tu jednak swobodnie i bezpiecznie - Zanzibarczycy są bardzo gościnni i uczynni. Na każdym kroku słychać
wesołe "jambo!". To w języku suahili powitanie, odpowiednik "dzień dobry".
W Kamiennym Miescie
Wyspa nie jest duża - z jednego jej krańca na drugi jest raptem 110 km. Jedyne duże miasto też nazywa
się Zanzibar. To poniekąd brama wjazdowa - do niego właśnie dopływają promy, w pobliżu jest też
lotnisko z którego w ciągu 20 minut można dolecieć na kontynent. Najstarsza część stolicy to tzw.
Kamienne Miasto - miejsce wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W labiryncie krętych i
wąskich uliczek, którymi można poruszać się jedynie na piechotę, życie od 200 lat niemal się nie zmienia.
Jeśli pominąć anteny satelitarne i telefony komórkowe w kieszeniach niektórych mieszkańców, można
zapomnieć, że to XXI wiek. Życie toczy się tu swoim trybem - panowie grają w bao (lokalne warcaby),
mijają nas kobiety z zasłoniętymi twarzami, na progach wyciągają się leniwie koty. Wciąż znajdziemy
domy o misternie rzeźbionych balkonach i okiennicach zza których muzułmanki mogły obserwować
uliczne życie same nie będąc widzianymi. Najciekawsze są jednak drzwi, po których dawniej
rozpoznawało się status społeczny i majątkowy właściciela. Wielkie, masywne, z potężnymi mosiężnymi
ćwiekami. Mówi się o nich "słoniowe drzwi". Na Zanzibarze słoni nigdy nie było, ale moda na drzwi
przyszła z Indii, gdzie ćwieki miały chronić przed kopnięciami zwierzęcych olbrzymów. Do tej pory
zachowało się ponad 500 takich drzwi, najstarsze z 1694 roku.
Do miejsc, do których każdy turysta powinien trafić należy przede wszystkim skłaniająca do refleksji
katedra anglikańska, wybudowana na miejscu targu niewolników. Niechlubną przeszłość upamiętnia
wymowny pomnik afrykańskiej rodziny skutej łańcuchami. Aż do końca XIX wieku Zanzibar stanowił
główny punkt wywozu pojmanych we Wschodniej Afryce - rocznie było to 30 tysięcy ludzi! W jakich
warunkach ich przetrzymywano można zobaczyć w zachowanych ku pamięci celach.
W katedrze, niedaleko ołtarza wisi skromny krzyż. Wykonano go z drzewa, pod którym będąc w Zambii
zmarł David Livingstone. Słynny szkocki misjonarz, a zarazem badacz Afryki, w mieszkał na Zanzibarze
przez 3 miesiące 1866 roku. Swoją drogą o samym mieście nie miał zbyt dobrej opinii, pisał bowiem w
pamiętnikach: "Smród jest nie do zniesienia. Słuszniej byłoby nazywać to miejsce Stinkbar niż Zanzibar"
http://akademia.ricoroco.com/monikaw/joomla
Kreator PDF
Utworzono 8 March, 2017, 06:25
.::Monika::Witkowska::.
("stink" po angielsku znaczy "smród"). Dzisiaj też nie jest tu może sterylnie czysto, ale większości
turystom wcale to nie przeszkadza. Poniekąd to również odróżnia Zanzibar od wypieszczonych kurortów
plażowych Europy. "Inność" tworzy mieszanina wpływów afrykańskich, arabskich, perskich i hinduskich.
Ten miks kulturowy ma odzwierciedlenie także w muzyce. Typowa muzyka Zanzibaru to tarab - z
dźwiękami bębnów, mandoliny i fletu zwanego nay. A skoro o muzyce mowa, warto pamiętać że z
Zanzibaru pochodził Freddie Merkury, nieżyjący już wokalista zespołu Queen. Jego dom ciągle przyciąga
mnóstwo fanów.
Największe skupisko typowych zabytków znajdziemy przy porcie. W Starym Forcie z początku XVIII
wieku mieści się teraz centrum kulturalne. Najciekawszym budynkiem jest bez wątpienia Beit El Ajaib dawna rezydencja sułtańska, zbudowana w 1883 roku i jak na tamte czasy niezwykle nowocześnie
wyposażona. Był to pierwszy w Afryce Wschodniej budynek z bieżącą wodą, elektrycznością, patentami
typu winda. Nic dziwnego że zwyczajowo mówiło się iż to "Pałac Cudów". W pobliżu jest też Beit il- Sahel,
kolejny pałac, teraz muzeum, budynek ważny historycznie, jako że rezydował w nim ostatni z
zanzibarskich sułtanów (zdetronizowano go dopiero w 1964 roku, kiedy Zanzibar połączył się z dawną
Tanganiką tworząc niepodległą Tanzanię). Ciekawe historie wiążą się również ze znajdującym się 2 km
poza miastem Pałacem Maruhubi. Powstał w końcu XIX wieku z myślą o 99 nałożnicach sułtana. Niestety
w dużej części zniszczył go pożar, jak się opowiada wzniecony przez jedną z zazdrosnych żon sułtana.
Goździkami słynąca
Mówi się o Zanzibarze "Przyprawowa wyspa". Jeśli chcemy kupić coś typowo tutejszego, a zarazem
praktycznego, kupmy właśnie przyprawy. Na bazarze, w sklepach jest ich pełno, zwykle w ładnie
opakowanych zestawach. Najważniejsze są goździki, główny produkt eksportowy, pokrywające do 80
proc. światowego zapotrzebowania! Podobnie jak i inne egzotyczne rośliny, znane nam m.in. z kuchni,
zostały na wyspę wprowadzone sztucznie, ale dobrze się w tym tropikalnym klimacie przyjęły.
Wycieczki zwane "Spice Tour" (Przyprawowe) to niemal obowiązkowy punkt programu każdego kto
odwiedza Zanzibar. Sama jestem zaskoczona jak fascynująca może być wizyta na zdawałoby się zwykłej
plantacji. Przewodnik pokazuje jak rośnie ananas, kardamon czy wanilia (pnącze), tłumaczy skąd się
bierze różnokolorowy pieprz (zależy od fazy zbierania i preparowania). Dopiero tutaj niektórzy odkrywają,
że laska cynamonu to tak naprawdę zwinięta kora, a słynne goździki to nierozwinięte pączki kwiatów
kilkunastometrowego drzewa, ręcznie zbierane i potem suszone. Co chwila czegoś próbujemy - najwięcej
emocji wzbudza degustacja durianów. Smak tego egzotycznego dla Europejczyka owocu jest całkiem
dobry, za to o wrażeniach węchowych lepiej nie mówić. W końcu nie na darmo mówi się, że "durian smak
ma niebiański, za to zapach - piekielny". Zdecydowanie bardziej wolimy guawy, marakuje zwane też
owocem Pasji (ich kwiat kojarzy się z chrystusową koroną cierniową) czy choćby prozaiczne papaje,
stanowiące stały element zanzibarskich śniadań. Przy okazji wędrówki przez pola wchodzimy też na
niewielki pagórek. -To najwyższy punkt Zanzibaru! Całe 117 m nad poziomem morza - oznajmia dumnie
przewodnik.
Delfiny czy żółwie?
Większość turystów przyjeżdża na Zanzibar dla oceanu. Do najpopularniejszych plaż należy położona
blisko stolicy Bububu. Nazwa nawiązuje do pociągu, którym niegdyś można było w to miejsce dojechać.
Jeśli mamy jednak trochę czasu, lepiej jednak wybrać dalsze, bardziej ustronne miejsce. A jeśli
zamierzamy przy okazji ponurkować (pobliskie rafy nadają się do tego znakomicie!), najlepiej od razu
jechać na północny kraniec wyspy, gdzie jest kilka baz nurkowych i nawet polscy instruktorzy. Magnesem
dla nurków jest m.in. możliwość zobaczenia (w niektórych okresach) imponującego, ale bardzo łagodnego
w usposobieniu rekina wielorybiego. Niestety podczas swoich "nurów" nie mam takiego szczęścia. Ale i
http://akademia.ricoroco.com/monikaw/joomla
Kreator PDF
Utworzono 8 March, 2017, 06:25
.::Monika::Witkowska::.
tak jest ciekawie - spotykam m.in. mureny, rybę-Napoleona, morskie żółwie, barakudy, płaszczkę…
Na Zanzibarze nie ma ciągnących się kilometrami ekskluzywnych hoteli, nie ma eleganckich promenad,
mało tego - ze względu na islamskie obyczaje nie ma zbytniego luzu obyczajowego, ale za to jest to
"coś". Szczególnym powodzeniem cieszy się wyspa wśród niewymagających plecakowiczów. Właśnie w
takim gronie wybieram się na wycieczkę, tym razem na południe wyspy, w okolice wioski Kizimkazi.
Znajduje się tam najstarszy na wyspie meczet (z XII wieku), jednak nie on jest naszym celem, lecz
delfiny. Każdego dnia pojawia się w tamtych okolicach stado tych sympatycznych morskich ssaków, z
którymi przy odrobinie szczęścia można popływać. Wyruszamy w morze na popularnej tu dłubance z
bocznym statecznikiem, nazwanej dumnie "Rambo". Siedząc w maskach i z płetwami na nogach, w
napięciu czekamy. Wreszcie - pojawiają się! Na znak dany przez kapitana wskakujemy do wody. Delfiny
bawią się z nami, przepływają tuż obok nas, ale o dotknięciu ich nie ma mowy, bo w końcu to dzikie
zwierzaki.
W drodze powrotnej do stolicy zatrzymujemy się w Jozani Forest. Mający 10 ha gąszcz to jedyna
pozostałość tropikalnego lasu, jaki dawniej porastał wyspę. W 95 proc. go wycięto. Zachowany fragment
chroni się teraz jako rezerwat zamieszkały m.in. przez endemiczne małpy z gatunku czerwonych
colubusów (gerezy).
Z innych zwierząt dumą Zanzibaru są żółwie. Konkretnie - wielkie okazy przetrzymywane na Wyspie
Więziennej na której więzienie kiedyś rzeczywiście istniało, choć nie kryminalistów w nim
przetrzymywano lecz skierowanych na kwarantannę niewolników. Teraz jest tu hotel, no i owe żółwie, z
których najstarsze mają 120 lat, a wielkością dochodzącą do 120 cm i wagą nawet 250 kg, spokojnie
konkurują ze słynnymi żółwiami z Galapagos. Te pochodzą jednak z Seszeli - przywieziono je około stu
lat temu jako podarunek od tamtejszego gubernatora.
Są jednak na Zanzibarze także rodzime żółwie. Tyle że mniejsze i morskie. Można je zobaczyć podczas
nurkowania, albo w okolicach wioski Nungwi, gdzie powstała placówka zajmująca się ich ratowaniem.
Przynoszone przez ludzi żółwiki mogą tu bezpiecznie dorastać, aż przychodzi moment kiedy są
wpuszczane do morza. Kto chce, może sobie w niewielkim stawie z żółwiami popływać, albo przynajmniej
popatrzeć na wodne zabawy miłych gadów i ich opiekuna. Są m.in. całusy, wspólne jedzenie wodorostów
(chłopak tylko trzyma je w ustach), drapanie żółwi po wyciągniętych szyjach itp. pieszczoty.
Rekin za 24 dolary
Moje ulubione na Zanzibarze miejsce to rybacka wioska Nungwi. Na jej obrzeżach jest kilka hoteli i
sklepików z pamiątkami, pojawiają się też wędrowni sprzedawcy od których kupuję tinga-tinga - typowe
zanzibarskie malunki o jaskrawych barwach. Poza tym jest jeszcze sympatyczny bar w którym można
popijać drinka leżąc w hamaku rozwieszonym między palmami, z widokiem na turkusowy ocean, ale
przede wszystkim jest wspomniana wioska, jakimś cudem opierająca się wpływom cywilizacji. Chodząc
między skromnymi chatkami co i rusz trafiam na rozwieszone sieci, suszące się ryby. Tutejsi mieszkańcy
są uzależnieni od połowów. Na ocean wypływają na własnoręcznie konstruowanych dhow. Te typowe dla
Zanzibaru łodzie z wielkim, ukośnym żaglem dawniej budowano bez użycia gwoździ. Uważano, że metal
jest przyciągany przez morskie dno, przez co łódź może zatonąć.
Postanawiam wstać przed świtem, by zobaczyć dhow wracające z nocnych połowów. Kiedy zjawiam się w
"porcie", a dokładniej przy plaży nieopodal kotwicowiska, jest jeszcze szaro. O wschodzie słońca na
horyzoncie ukazują się pierwsze żagle. Niedługo potem jest ich już ze dwadzieścia, cała flotylla. Rybacy
są zmarznięci, grzeją się przy rozpalonych na łodziach mini-ogniskach. Rozładowywanie łodzi odbywa się
jedynie siłami ludzi. Niektóre z ryb są na tyle duże, że musi je nieść kilku rosłych mężczyzn. Najwięcej
jest tuńczyków, ale zdarzają się też groźnie wyglądające rekiny i włóczniki czyli ryby-miecze. To co
jednak wzbudza szczególne emocje, to aukcja. Licytowane ryby kładzione są na piasku, gromadzi się
wokół nich wianuszek zainteresowanych i zaczyna się… Co chwila pada jakaś kwota, ktoś ją
przebija, prowadzący sprawnie przeprowadza transakcje. Dwa ogromne tuńczyki idą za 20 tys. szylingów
tanzańskich - niecałe 16 dolarów, rekin - za równowartość 24 "zielonych". Przypominam sobie o aukcji
wieczorem, kiedy w knajpce nad brzegiem oceanu kelner stawia przede mną talerz z zamówioną rybą. To
http://akademia.ricoroco.com/monikaw/joomla
Kreator PDF
Utworzono 8 March, 2017, 06:25
.::Monika::Witkowska::.
moja ostatnia na Zanzibarze kolacja - następnego dnia wracam już do kraju. Teraz, już w domu, o
Przyprawowej Wyspie przypomina mi pachnący wianuszek z goździków. No i kolorowa tinga-tinga…
Monika Witkowska
Tekst z "Kalejdoscope" - magazynu pokładowego PLL LOT
http://akademia.ricoroco.com/monikaw/joomla
Kreator PDF
Utworzono 8 March, 2017, 06:25

Podobne dokumenty