Tam gdzie pieprz i goździki rosną

Transkrypt

Tam gdzie pieprz i goździki rosną
.::Monika::Witkowska::.
Tam gdzie pieprz i goździki rosną...
04.07.2007.
Nie wszystkim Zanzibar się podoba. Jeśli ktoś myśli, że to taka bardziej odległa Ibiza - na pewno się
rozczaruje.... Nie jest tu sterylnie czysto, brakuje wysadzanych palmami bulwarów, wybór nocnych
rozrywek jest ograniczony (choć tam gdzie są turyści, coś zwykle jest), a muzułmańskie tradycje
narzucają pewne normy obyczajowe także i turystom. Nie brak jednak i tych, którzy są w Zanzibarze
zakochani. Ja w każdym razie wcale nie chcę, by wyspa się zmieniała.
W Kamiennym Mieście
Zazwyczaj pobyt na wyspie zaczyna się od jej stolicy, miasta Zanzibar. To właśnie tu dopływają promy z
odległego o 40 km, położonego na afrykańskim kontynencie Dar el Salam. Wygodny, klimatyzowany
wodolot z którego zwykle korzystają turyści, pokonuje ten dystans w 1,5 godziny, zatłoczony, ale za to
tani prom dla miejscowych (płynąc nim miałam wątpliwości, czy dotrzemy do celu) - w 8 godzin. W grę
wchodzi jeszcze lot samolotem - w tym przypadku wystarczy 20 minut.
Najciekawsza część stolicy to Stone Town - Kamienne Miasto. Zamiast regularnej siatki ulic jest w nim
labirynt przejść wąskich do tego stopnia, że niekiedy nawet trudno się wyminąć. Ulubiona zabawa
turystów to próba powrotu w to samo miejsce, z którego się wyruszyło (bez pytania o drogę).
Początkowo zwykle się nie udaje...
Widząc, że jestem sama co i rusz jakiś samozwańczy przewodnik proponuje mi swoje usługi, no ale wolę
zrobić użytek ze świeżo kupionej mapy. Docieram do domu Freddiego Merkurego (wokalista zespołu
Queen na Zanzibarze się urodził), zahaczam też o dom Livingstone`a - szkockiego misjonarza, badacza
Afryki, a także orędownika zniesienia niewolnictwa. Zanzibar z handlu ludźmi słynął - w II połowie XIX
wieku na tutejszym targu sprzedawano 30 tys. osób rocznie. Dziś stoi w tym miejscu katedra anglikańska
i sugestywny pomnik rodziny powiązanej łańcuchami.
Ciągle ktoś mnie zatrzymuje. A to właściciel prasy do trzciny cukrowej częstuje mnie szklanką słodkiego
soku, a to uliczny rzeźbiarz proponuje mi kupno drewnianej żyrafy. Fascynują mnie tradycyjne drzwi masywne, misternie rzeźbione, niekiedy z metalowymi ćwiekami (wpływy hinduskie; w Indiach owe
ćwieki miały chronić przed kopaniem słoni). Przy portowym nabrzeżu zwiedzam dawny portugalski fort
oraz powstały w 1883 roku pałac sułtański zwany Domem Cudów. Nazwa była uzasadniona - był to
pierwszy we Wschodniej Afryce budynek z oświetleniem elektrycznym i windami. Rezydencji sułtańskich
było zresztą na wyspie kilka. Do dzisiaj przetrwały w nie najlepszym stanie. W pobliżu miasta mamy
okazję zobaczyć postawiony w 1882 roku Pałac Maruhubi - sułtan mieszkał w nim ze swoimi 99
nałożnicami. Od 1890 roku sułtani mieli już tylko władzę reprezentacyjną - praktycznie wyspa przeszła
pod protektorat brytyjski. Dopiero w 1963 roku udało się Zanzibarowi uzyskać niepodległość - rok później
połączył się z kontynentalną Tanganiką w jedno państwo (Tanzanię), zachowując jednak dużą autonomię.
Spróbuj baobaba
http://akademia.ricoroco.com/monikaw/joomla
Kreator PDF
Utworzono 1 March, 2017, 22:45
.::Monika::Witkowska::.
Dumą Zanizbaru są przyprawy. Nic dziwnego, że wycieczką numer jeden zaliczaną niemal przez
wszystkich cudzoziemców jest tzw. Spice Tour. Jej główną atrakcją jest... chodzenie po polach. Ale ile
przy tym wrażeń - wzrokowych, zapachowych i smakowych! W sumie to doskonała okazja, aby zobaczyć
jak w naturze rośnie to co używamy w kuchni - imbir, cynamon, wanilia, kardamon, kakao etc., a przede
wszystkim goździki. Właśnie z goździków Zanzibar słynie, pokrywając 80 proc. światowego
zapotrzebowania. Większość turystów jest wyraźnie zdziwiona kiedy staje pod wielkim, ponad 10
metrowym drzewem, dowiadując się że goździki to nic innego jak pochodzące z niego nierozwinięte
pączki kwiatowe, ręcznie zbierane, a potem suszone. Podobne zaskoczenia są również na widok wielu
owoców. Palma kokosowa nikogo nie zaskoczy, ale durian, rambutany, guawy czy owoce baobaba owszem.
Przy okazji przyprawowej edukacji mamy też szansę zdobyć najwyższą "górę" wyspy. Ma ona raptem 117
m n.p.m. W jej pobliżu znajdują się odnowiony ostatnio kompleks perskich łaźni - postawił je jeden z
sułtanów dla swojej pochodzącej z Persji żony.
W berka z delfinem
Większość turystów przyjeżdża na Zanzibar oczywiście głównie dla plaż. Ostatnio wyspa jest modna
przede wszystkim wśród Włochów. Do najpopularniejszych plaż w pobliżu stolicy należy Bububu - nazwa
nawiązuje do odgłosu wydawanego przez jeżdżącą tam niegdyś ciuchcię. Najładniejsze plaże są jednak
dalej. Niektóre z nich prezentują się iście pocztówkowo - z palmami, białym paskiem i turkusową wodą. Z
oceanem trzeba jednak uważać. W czasie odpływu do głębokiej wody często trzeba dość daleko iść,
natomiast kiedy jest przypływ, lepiej pilnować, aby fala nie zabrała nam zostawionych na plaży rzeczy. Ze
względu na pobliskie rafy, warto skorzystać z okazji i ponurkować. Koło północnego przylądka Nungwi
jest nawet centrum nurkowe w którym instruktorami są Polacy (East Africa Diving Centre). Organizuje
ono wyprawy m.in. w okolice wyspy Mnemba, gdzie nurkowie mają okazję zobaczyć wyjątkowo
łagodnego w usposobieniu rekina wielorybiego. Z kolei powodem by pojechać na południe Zanzibaru są
głównie delfiny, przy czym w tym wypadku nie trzeba już nurkować z butlą - wystarczy zwykły snorkling
z masą i fajką. W okolicach wioski Kizimkazi delfiny pojawiają się praktycznie w niemal każde
przedpołudnie. Dawniej miejscowi rybacy polowali na te sympatyczne zwierzęta, jako że ich mięso było
wykorzystywane jako przynęta na rekiny. Na szczęście czasy się zmieniły - teraz przyjeżdżający turyści
stanowią lepszy biznes. Chętni wypływają w morze na łodziach, po czym na znak dany przez kapitana
wskakują do wody. Oczywiście delfiny są dzikie, nie dają się więc dotknąć, ale zobaczyć je można
całkiem blisko - sprawiają wrażenie jakby bawiły się z nami w berka.
Wyprawa do Kizimkazi to także okazja, by zwiedzić stojący tam XII wieczny meczet, najstarszy na całym
Zanzibarze, a być może w całej Wschodniej Afryce. W drodze powrotnej do Stone Town warto przystanąć
jeszcze w Jozani Forest - leśnym rezerwacie, w którym żyją endemiczne małpy. Swoją drogą tamtejszy
gęsty las to resztki równikowej dżungli, jaka kiedyś w całości porastała wyspę.
Przed wyjazdem robię jeszcze ostatnie zakupy. W ramach pamiątki kupuję tinga-tinga - typowo
zanzbarskie malowidło w jaskrawych kolorach i wianuszki z goździków. Mają mi przypominać Wyspę
Przypraw.
Monika Witkowska
Tekst opublikowany w magazynie "Obieżyświat"
http://akademia.ricoroco.com/monikaw/joomla
Kreator PDF
Utworzono 1 March, 2017, 22:45

Podobne dokumenty