Mirasolla W 21 Dni Dookoła Świata

Transkrypt

Mirasolla W 21 Dni Dookoła Świata
Mirasolla
W 21 Dni Dookoła Świata
IV
BERLIN
OD AUTORA: Napisany tekst jest opowiadaniem w stylu gimbazjum. Podejdźcie do niego z
odpowiednim dystansem. „Komentujcie. Lajkujcie. Udostępniajcie…” (Zawsze chciałam to
napisać c:!)
Drużyna Gilberta płynęła statkiem wycieczkowym po Sprewie. Żaden z
uczestników wczorajszej, trwającej do późna imprezy nie miał na razie siły na coś
innego. Wybrali ciszę, spokój i „obcowanie z przyrodą”.
Mabel samotnie siedziała przy stoliku i przypatrywała się mijanym budynkom,
przy okazji szkicując coś w zeszycie. Spojrzała na swoich kolegów, którzy cisi jak
nigdy, siedzieli spragnieni odpoczynku. Tylko Erzsebet rozmawiała z Roderichem.
„A gdyby dodać tu trochę romantyzmu, akcji i prawdziwego życia…” – zamyśliła się
Monakijka. Pochyliła się nad czystą stroną zeszytu i zaczęła pisać.
***
„Marvelle siedziała w fotelu na kółkach, na nadbrzeżu w hamburskim porcie.
Rozmawiała ze swoją ukochaną siostrą – Elizą i jej niezwykle przystojnym
narzeczonym – Gilfordem.
- Kochanie, nie martw się, wkrótce wrócimy. Uratujemy cię. Zrobimy wszystko,
zobaczysz, siostrzyczko – zapewniła Eliza, uśmiechając się smutno.
- Będę na was czekać. Każdego dnia będę modlić się o wasz szczęśliwy powrót do
domu. Już tęsknię – powiedziała Marvelle, ocierając łzy.
Choroba powoli paraliżowała ciało złotowłosej dziewczyny. Z każdym
nadchodzącym dniem czuła się coraz słabsza, a życie uciekało z jej oczu. Eliza
postanowiła znaleźć lekarstwo dla swojej ukochanej młodszej siostry. Ostatnio
pojawił się promyk nadziei. Znalazła książkę napisaną przez pewnego znanego
naukowca podróżnika, który opisywał tajemniczą roślinę hodowaną przez jedno z
amazońskich plemion. Eliza wiedziała, że to jedyna nadzieja. Tajemnicza choroba
zabijała jej ukochaną siostrzyczkę z każdą mijającą chwilą. Kiedy Eliza opowiedziała
Gilfordowi o swoim odkryciu, mężczyzna bez wahania uznał, że musi towarzyszyć jej
1
w tej wyprawie. Dołączył do nich także Roderyk – przyjaciel Elizy jeszcze z czasów
dzieciństwa i nieodłączni przyjaciele Gilforda - Antoine i Francesco.
Marvelle była pogrążona w rozpaczy ponieważ Eliza, Roderyk i Gilford z
miłości do niej tyle zaryzykują. Była im bardzo wdzięczna za to, że chcieli jej pomóc,
ale wiedziała też, że ta podróż będzie długa i niebezpieczna. Była jednak świadoma
tego, że żaden z europejskich autorytetów nie mógł jej pomóc. Rodzina sprowadziła
ich wszystkich, a oni tylko spuszczali wzrok i radzili zdać się na łaskę Boga. Żarliwe
modlitwy niestety nie poprawiły jej opłakanego stanu.
- Do zobaczenia, Marvelle. Czekaj na nas, siostrzyczko. Jak wyzdrowiejesz, będziesz
tańczyć walca z każdym przystojniakiem na tym kontynencie. Pojedziemy w podróż
dookoła Europy i zatęsknisz za swoim fotelem. Odpoczywaj i czekaj… – głos Elizy
drżał z emocji.
- Żegnaj. Będę czekać. A jak wyzdrowieję, to razem spalimy mój fotel. Wróćcie
szybko… – odpowiedziała dzielnie Marvelle.
Zasmucona dziewczyna patrzyła, jak jej siostra ze swoim narzeczonym idzie w
stronę statku. Napotkała spojrzenie lazurowych oczu stojącego na pokładzie kapitana
Francesco. Posłał jej delikatny uśmiech, Marvelle odpowiedziała mu tym samym.
«Nie trzeba mi tłumu przystojniaków. Wystarczą mi jego silne ramiona. Będę na nich
czekać, a jeżeli zdarzy się mój wymodlony cud, to właśnie z nim popłynę w moją
wymarzoną podróż» – pomyślała.
Siedziała w porcie aż do momentu, kiedy statek schował się za horyzontem i
widziała tylko morze i niebo błękitne, jak jego oczy. Potem razem z opiekunką
wróciła do pustego domu.
~
Kiedy po wielu dniach żeglugi przybyli do Ameryki Południowej, spotkali się z
przyrodnikiem, który napisał książkę o leczniczym zielu. Udzielił im wskazówek, jak
dokładnie dotrzeć do terenów zamieszkiwanych przez opisane przez niego niezwykłe
plemię. Czekała ich dalsza podróż. Niezastąpiony i przedsiębiorczy kapitan
Francesco wynajął mniejszy statek, na który zabrał część swojej załogi i popłynęli w
górę Amazonki. Byli gotowi na wszystko.
Płynęli już wiele dni i zdaniem wynajętego, poleconego przez naukowca
przewodnika, zbliżali się do celu. Gilford wpatrywał się w przepiękny zachód słońca.
Myślał. O tym, co było i co będzie. O tej niesamowitej, ale i niebezpiecznej
przygodzie, w której brał teraz udział razem ze swoją ukochaną. Nagle jego
2
rozmyślania przerwał aksamitny głos Roderyka dobiegający z niższego poziomu
pokładu.
Eliza i Roderyk stali koło siebie i rozmawiali. Gilford zaczął uważnie im się
przyglądać. W pewnym momencie fiołkowooki brunet położył rękę na ramieniu
dziewczyny, a ona wtuliła się w niego i westchnęła cichutko.
Gilford wiedział, że Roderyk od dawna kochał Elizę. Nawet wtedy, kiedy
Albinos jej się oświadczył, dalej łudził się, że ją zdobędzie. Jednak dziewczyna zawsze
patrzyła na tego utalentowanego pianistę, jakim był Roderyk, jak na przyjaciela,
nikogo więcej.
Gilforda ogarnęła fala złości. Jakby nagle wyrosły mu skrzydła, zbiegł po
schodach i ruszył w kierunku wtulonej w siebie dwójki. Chwycił wściekle Roderyka za
kołnierz śnieżnobiałej koszuli i odciągnął go od zdziwionej Elizy. Zdzielił go pięścią
w twarz. Roderyk gwałtownie odepchnął go od siebie. Spojrzenie lawendowych oczu
spotkało się ze szkarłatem, rozpoczynając morderczy pojedynek.
- Nie będę z tobą walczył, to nie ma sensu – powiedział Roderyk.
- Zostaw moją narzeczoną w spokoju – odparł Gilford, szczególnie podkreślając
drugie słowo.
- Ty na nią nie zasługujesz. Nigdy nie zasługiwałeś.
- Zamknij się! Eliza jest ze mną, pogódź się z tym! – krzyknął ze złością białowłosy.
- Zawsze ją kochałem. Nie rozumiem, jak może być z kimś tak... – Roderyk urwał w
połowie zdania, bo coś strasznego odwróciło jego uwagę.
Kątem oka dostrzegł węża, który oplótł się wokół ronda słomkowego kapelusza
Elizy i miał niecny zamiar zsunąć się na plecy nic nie przeczuwającej dziewczyny.
Podły gad musiał spaść z jednego z drzew, pod którymi przepływali. To były sekundy.
Roderyk zrobił błyskawiczny krok w kierunku dziewczyny i chwycił gada w swą dłoń.
Chciał go odrzucić, ale nieprawdopodobnie szybkie zwierzę wbiło swe kły w jego
dłoń. Roderyk krzyknął i spoglądał zdziwiony w gadzie oczy. Potem wyrzucił gada do
wody i osunął się na ziemię. Wszyscy zamarli, a Eliza krzyknęła z przerażenia.
Młodzieniec czuł jak śmiercionośny jad rozprzestrzenia się po jego ciele. Przewodnik
opowiadał mu o tutejszej faunie. Wiedział, że jego szanse na przeżycie są żadne.
Zszokowana Eliza kucnęła przy nim i położyła jego głowę na swoich kolanach.
- Roderyk! Pomożemy ci! Przewodnik ci pomoże. Zaraz poczujesz się lepiej... –
szeptała.
- Ukąsił mnie… - jęknął Roderyk. Ból uniemożliwiał mu mówienie.
3
- Musisz być silny! Na pewno za niedługo dopłyniemy! Jestem pewna, że to plemię ma
jakieś antidotum na jad węża!
- Nie mam tyle czasu, Eli. Nie martw się o mnie, ważne, że ty jesteś bezpieczna.
Musisz uratować Marvelle… Eli, zawsze cię kochałem. Pamiętaj o tym, dobrze?
- Nie możesz umrzeć! Mieliśmy uratować ją razem! Tyle razem przeszliśmy! – łkała
Eliza. – Roderyku… Nie możesz mi tego zrobić… Musimy razem wrócić… Co ja
powiem siostrze…? Nie pozwalam ci mnie zostawiać. Słyszysz…? Nie możesz…
Roderyk z trudem podniósł rękę do twarzy dziewczyny. Odgarnął jej
kasztanowe włosy i starł łzę z jej policzka.
- Nie płacz, Eli. Zawsze będę z tobą... Tu jest tak zielono, tak pięknie. Chcę tu zostać.
Twoje oczy, tylko one przewyższają piękno tego lasu… Pamiętaj o mnie, Eli… –
wymamrotał.
Dziewczyna z rozpaczą przysłuchiwała się jak nierówny i płytki oddech
mężczyzny zanika. Jeszcze dłuższą chwilę siedziała na deskach pokładu, nie mogąc
się poruszyć. Nie docierało do niej, że Roderyk zginął, ratując ją. Już nigdy z nim nie
porozmawia. Już nigdy nie zagra dla niej na fortepianie. Już nigdy nie zobaczy
porozumiewawczego spojrzenia lawendowych oczu zza szkieł okularów. Straciła
przyjaciela. Jedna chwila, mrugnięcie oka i już… Jak to możliwe? Jak ona będzie
mogła dalej żyć?
Pogrążyła się w bezdennej rozpaczy. Myślała, że jej serce roztrząśnie się na
miliony kawałków, jak kryształ, gdy nagle poczuła silne, ale jakże delikatne ramiona,
które przygarnęły ją. Te ramiona to było jej światełko w tunelu rozpaczy, jej kłębek
Ariadny. Ona trzymała na kolanach głowę przyjaciela, a białowłosy szeptał jej słowa
otuchy. Może on pomoże pożegnać jej przyjaciela, który stanowił część jej duszy.
Może wypełni tę wielką pustkę.
~
Nim słońce zaszło tego strasznego dnia, Eliza i Gilford znaleźli tajemnicze
plemię opisane w książce. Ich wódz – Vladezuma – po wysłuchaniu historii Marvelle,
zgodził się im pomóc. Szaman – Desis - nauczył ich odpowiednio łączyć kwaśne
mleko z wyjątkowymi amazońskimi składnikami. Obiecał opiekować się grobem
Roderyka, na którym Eliza własnoręcznie posadziła kwiaty w kolorze oczu
przyjaciela.
Wrócili do Niemiec, gdzie czekała na nich Marvelle. Jej stan był poważniejszy
niż wtedy, kiedy wyjeżdżali, zostało jej pewnie tylko kilka dni. Na szczęście lek
zadziałał. Po kilku dniach dziewczyna mogła poruszać się bez wózka.
4
Eliza i Gilford wkrótce pobrali się. Mieli syna, którego nazwali Roderyk dla
uczczenia odwagi i poświęcenia przyjaciela jego matki.
Marvelle, już wolna od choroby, mogła na zawsze połączyć się z ukochanym.
Ona i Francesco zamieszkali razem na Lazurowym Wybrzeżu…”
Mabel skończyła pisać i przejrzała swój tekst. Stwierdziła, że jest „naprawdę
dobry” i postanowiła, że opublikuje go na blogu.
Vlad z Desislawem, którzy niezauważeni stali za jej plecami i na bieżąco
czytali tekst pisany przez Monakijkę, mieli niezły, chociaż milczący, ubaw.
- Szamanie, chodźmy pogadać z Gilbertem … - mruknął Vlad, uśmiechając się do
Bułgara. Po chwili jednak poprawił się. - To znaczy z Gilfordem…
5

Podobne dokumenty