Czwartek, 29 kwiecień 2010r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji
Transkrypt
Czwartek, 29 kwiecień 2010r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji
16 PARTNER CYKLU Czwartek 29 kwietnia 2010 Gazeta Wyborcza www.wyborcza.pl + + LECZYĆ PO LUDZKU Akcja społeczna „Gazety Wyborczej” oraz Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej Następny, proszę „Szanowni państwo. Godzina przyjęcia ustalona w rejestracji nie jest godziną wejścia” ako statystyczny Polak co dwa dni zmieniam bieliznę, każdego dnia cztery godziny oglądam telewizję, w kościele rzucam na tacę 2 zł, a lekarza pierwszego kontaktu odwiedzam cztery, czasami sześć razy w roku. Statystycznie – bo ja u lekarza pierwszego kontaktu nie byłam od trzech lat, za to moja teściowa była 50 razy. Przychodzi po recepty, czasami po skierowanie do specjalisty – boli ją brzuch, coś dzieje się z żyłami, straciła apetyt. Ostatnio dostała skierowanie do endokrynologa – czas oczekiwania pół roku albo od razu, za 70 zł. Teściowa dwa lata temu przeniosła się z wielkiej przychodni publicznej do małej, która mieści się na parterze jednej z sopockich willi. Dlaczego? – Bo jest miło, wystarczy, że zadzwonię rano, i tego samego dnia jestem przyjęta. Nie muszę czekać w kolejkach, rejestrują na określoną godzinę i nie ma opóźnień. W tej poprzedniej musiałam czekać godzinami, brakowało krzeseł i trudno się było dodzwonić. Skąd teściowa się dowiedziała? Od koleżanki z gimnastyki dla seniorów. Lekarza pierwszego kontaktu, pielęgniarkę i położną możemy zmienić trzy razy w roku. Potem kolejny raz kosztuje nas 80 zł na rzecz NFZ. Warto zatem szukać. J +++ +++ Stoję przed największą przychodnią w mieście Uzdrowisko Sopot. Betonowy gmach otoczony kamienicami z początku XX wieku. Chyba jestem statystycznym Polakiem, bo zamiast zadzwonić, wolałam przyjść osobiście. Jest dziewiąta rano, poniedziałek, przede mną duże tafle szkła – wejście. Pierwsze, co widzę, to duża tabliczka z przekreślonym psem, zaraz potem wzrok zawieszam na kartce „Lekarz chirurg dzwoń”, planszę kończy wielka czarna strzała, która wskazuje na dzwonek. Kolejna kartka to reklama nowej superwyposażonej poradni USG. Na pierwszym piętrze dowiem się, że na maj nie ma już miejsc, a rejestracja na czerwiec rozpocznie się 17 maja. Na razie stoję przed drzwiami. Po lewej stronie dwa arkusze lśniącego papieru formatu A3 z logo NFZ. Ten większy to reklama dentystki, która leczy na ubezpieczenie. Drugi zapisany jest dwa razy mniejszą czcionką. Czytam. KTO NAS LECZY? Jaką część świadczeń zdrowotnych obługują lekarze rodzinni, specjaliści, szpitale E 80 proc. lekarze specjaliści: 12 proc. szpitale: 8 proc. Pacjenci w przychodni specjalistycznej przy ul. Bolesława Chrobrego w Sopocie „NFZ realizuje świadczenia Podstawowej Opieki Zdrowotnej nocnej i świątecznej, nocnej i świątecznej wyjazdowej opieki lekarskiej, ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, leczenia szpitalnego, badań kolonoskopijnych...”. Lista ma jeszcze kilka pozycji. Jestem statystycznym Polakiem i nic z tego nie rozumiem. Normalnie bym tego nawet nie przeczytała. Czy ktoś studiuje wywieszki na drzwiach, gdy są otwarte? +++ Wchodzę. Po lewej, w dół po schodach – chirurg, naprzeciwko szatnia, nad nią olbrzymia plansza z informacją i numerami pokoi poszczególnych specjalistów, po prawej – sklepik teoretycznie K Nikt jej nie słucha. – Ja druga, a ta pani trzecia, za nami jest jeszcze jedna, o ta w szarym płaszczu, apotem jeszcze ktoś –tłumaczy cierpliwie siwowłosa dama. Przerwała na kilkanaście sekund opowieść o operacji i lęku, gdy musiała podpisać zgodę na zabieg. Słuchał jej cały rząd. – Na którą była pani zapisana? – zagajam pacjentkę, która dołączyła do słuchaczy i zajęła ostatnie wolne miejsce. – Na 10.15. Jest dziesięć po, a przed nią w kolejce czeka pięciu pacjentów. Pewnie dlatego na każdych drzwiach wisi duża, żółta kartka: „Szanowni państwo. Godzina przyjęcia ustalona w rejestracji nie jest godziną wejścia”. Na kolejnych: „Proszę nie wchodzić bez wezwania”. Drzwi do onkologa mówią innymi kartkami: „O kolejności przyjęć decyduje personel”, „Proszę wchodzić pojedynczo” oraz „Książeczki przyjmowane są 30 minut przed wizytą”. +++ lekarze rodzinni: Statystycznie w większości trójmiejskich przychodni, aby się zarejestrować, trzeba zadzwonić dzień wcześniej, czasami dwa albo trzy – tak jest, gdy zaczyna się sezon grypowy. Statystycznie na jednego lekarza pierwszego kontaktu (nazywanego też lekarzem rodzinnym lub podstawowej opieki zdrowotnej) przypada w Polsce 2,5 tys. pacjentów. W innych krajach europejskich – od 1,5 do 1,8 tys. Dodatkowo taki lekarz ma do obrobienia sporo „sprawozdawczości statystycznej” i nie ma określonego czasu na poradę lekarską. Zwyczajowo to kwadrans, ale zdarzają się wizyty trwające tylko 5 min. Przyjmuje dziennie od 42 do 50 pacjentów, a w „sezonie” nawet 100 chorych. W zeszłym roku lekarze pierwszego kontaktu udzielili ponad 180 mln porad i wypisali prawie 300 mln recept. Polakom wydaje się jednak, że to szpitale ispecjaliści stanowią centrum systemu. Nieprawda. Podstawowa opieka zdrowotna obsługuje 80 proc. „zleceń”, 12 proc. –ambulatoryjna opieka specjalistyczna, a szpitale – zaledwie 8 proc. Lekarz rodzinny jest podstawą systemu –uniego pacjent otrzymuje pierwszą poradę, zanim doczeka się wizyty u specjalisty, i to właśnie R tu powinien być konkretną osobą zimienia i nazwiska, a nie numerkiem. Ale czy jest? DOMINIK SADOWSKI BOŻENA AKSAMIT medyczny. Ale na ladzie stoi kilka plastikowych nóg w pończochach samonośnych. Obok kolekcja majtek, skarpetek i butów – raczej nie ortopedycznych. Są tam szpilki i czółenka. Wszystkie brzydkie. Kilka lat temu w miejscu sklepu był punkt informacyjny. Pod ścianami stoją dwa automaty: batoniki i słodkie napoje w puszkach. Nie ma baniaków z wodą. Idę do chirurga, czeka tam kilka osób. Nie rozmawiają. Na pierwszych z brzegu drzwiach duża kartka. „Do chirurga ze skierowaniem z POZ, z wyjątkiem złamań, upadków, ran iskręceń. Ale najpóźniej do 24 godzin po”. Przy rejestracji wisi cennik opłat i kilka stron drobnego maszynopisu. Wczytuję się, że bez skierowania mogę iść do: ginekologa, derL matologa, dentysty, wenerologa, okulisty i psychiatry. A gdy mam HIV albo gruźlicę, przyjąć mnie muszą wszyscy specjaliści. Oczywiście tego nie wiedziałam, nie tylko ja – odpytałam znajomych – nikt nie podał mi pełnej listy. +++ Pierwsze piętro. Tu przyjmują kardiolog, gastrolog i onkolog. Jest też pokój z superwyposażonym USG. Przed drzwiami rzędy krzeseł, wszyscy siedzą. Zbliża się godz. 10. – Kto ostatni do gastrologa? – rzuca w przestrzeń miła pięćdziesięciolatka. – Ja jestem pierwsza – odpowiada starsza pani. Za chwilę kontynuuje: –No iztą młodą lekarką czuję się jak zwnuczką. Teraz ci młodzi są lepsi od starych. A Drugie piętro. Jest tu zdecydowanie przyjemniej. Są wolne krzesła i mniej kartek na drzwiach. Za szklaną szybą siedzi pielęgniarka – rejestruje do lekarza pierwszego kontaktu. W oczy rzuca się przekreślony telefon komórkowy, zachęta do bezpłatnej mammografii, szczepionek przeciw grypie i wirusowemu zapaleniu wątroby. Po prawej są gabinety lekarzy, po lewej dentysta. Przy wejściu wisi tablica informacyjna. Kilkadziesiąt kartek. Wśród nich widzę kilka stron A4 zapisanych drobnymi literami: prawa pacjenta, informacje o tym, kto może jechać karetką do przychodni. Na innej kartce znajduję akapit o nocnej pomocy lekarskiej, którą świadczy przychodnia. Podany jest numer telefonu, pod jaki należy dzwonić między godz. 20 i7 rano, aby umówić się na wizytę lub wezwać lekarza do domu. O nocnej pomocy nie wie nikt. Ja przynajmniej takiej osoby dotąd nie spotkałam. Podchodzę do rejestracji i pytam, czy jak się w nocy źle poczuję i nie dam rady tu przyjść, to czy mogę liczyć na wizytę lekarza w domu. – Tak, wystarczy zadzwonić – uśmiecha się do mnie pielęgniarka. Nie pytam o numer, ona mi go nie podaje. Lekarze pracujący w pogotowiu nie mają wątpliwości, że gdyby chorzy wiedzieli o nocnych dyżurach w przychodniach, oni mieliby znacznie więcej czasu dla pacjentów, których życie faktycznie wisi na włosku. +++ Zaglądam do poczekalni lekarzy pierwszego kontaktu. Przysiadam się do blondynki o filmowej urodzie. Ma na imię Ewa, jest astmatyczką, musi co miesiąc mieć nowe leki. Leczy się tu od roku, M A 2 www.wyborcza.pl/leczyc poznaj prawa pacjenta (broszura PDF) + Nasza strona w internecie: Wyborcza.pl/leczyc Od trzech lat tułam się po zakładach opiekuńczo-leczniczych. A gdyby wtedy, kiedy się rozchorowałem, system zadziałał prawidłowo, dziś NFZ nie musiałby wydawać na mnie pieniędzy, a ja nie musiałbym znosić nieludzkiego traktowania. Będę pisał skargi tak długo, aż wyegzekwuję swoje prawa Nasz e-mail: [email protected]. Pisz też na: „Leczyć po ludzku”, „Gazeta Wyborcza”, ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa +++ Zaczepiam ludzi siedzących pod gabinetami specjalistów. Pytam, jak długo czekali na wizytę. Długo – miesiąc, dwa, cztery. Coraz więcej pacjentów, aby uniknąć kolejkowej celebry, stosuje prosty fortel – w nocy wzywają pogotowie i robią wszystko, by trafić do szpitalnego oddziału ratunkowego, apotem do szpitala. Tam w ciągu kilku dni robią badania, na które w przychodniach czekaliby miesiącami. +++ W przychodni się zagęszcza. Największą nerwowość budzą osoby, które stają przed drzwiami na dłużej niż kilkanaście sekund. A nuż się będą chciały wcisnąć. Nie pomaga wypowiedziane przepraszającym tonem: „Ja tylko ocoś się spytam”. Gdy drzwi się otwierają i pada upragnione: „Następny, proszę”, kilka osób się podrywa –to już! Gdy okazuje się, że nie – opadają na krzesła z rezygnacją. Złota zasada kolejkowa brzmi: „Dobrze zapamiętaj tego, co jest przed tobą, o reszcie zapomnij”. Po drugiej stronie drzwi jest inny świat – czysto, cicho i lekarz, który rzadko patrzy w oczy. – Lekarze, którzy są po prostu bufonami, to na szczęście margines – mówi prof. Krystyna de Walden-Gałuszko, psychiatra, prezes Polskiego Towarzystwa Psychoonkologicznego. – Większy problem stanowią młodzi medycy nastawieni na sukces. Są przekonani, że ich obowiązkiem jest zapisać właściwy lek, a reszta to zawracanie głowy. Lekarz robi wszystko, co do niego należy, ale z kamienną miną. Wtedy chory, mimo że dostał receptę, odbiera jednocześnie przekaz: „Ja się tobą nie interesuję, jesteś dla mnie przedmiotem”. +++ Schodzę. Ostatni rzut oka na kartki przypięte na wielkich kolorowych planszach. Same reklamy leków. Jeden niweluje irytację, drugi gwarantuje piękną cerę, trzeci nawilża bez końca. Wielka tablica przy wejściu do okulisty mówi: „Najtańsze okulary w Sopocie, dwa piętra niżej”. Litery są tak duże, że każdy to zauważy – dwadzieścia razy większe niż te na kartce z numerem nocnej pomocy lekarskiej i prawami pacjenta. 1 + Czytaj jutro: Pan Marian walczy o zdrowie E Jak rozmawiać z pacjentem? Z lekarzem? ROZMOWA Z dr Małgorzatą Majewską* JACEK KOWALSKI: W listach do „Gazety” czytelnicy skarżą się na to, że lekarze ich nie słuchają. Zacznę zatem rozpaczliwie – czy lekarz z pacjentem mogą się porozumieć? M AŁGORZATA M AJEWSKA *: Są na to szanse. Problem w tym, że oni mają w pewnych momentach sprzeczne interesy. Lekarzowi chodzi głównie o to, żeby postawić diagnozę, dobrać badania czy leki. Natomiast dla pacjenta często ważniejsza jest emocjonalna strona komunikatu – w jakie słowa lekarz ją ubierze. Obie strony mają ten sam cel, ale stoją po innych stronach barykady. Jak sprawić, żeby stanęli po jednej? – Barykada – dobre słowo. Lekarz ma szanse zaangażować pacjenta w proces leczenia, jeśli np. uruchomi metaforę wspólnej walki z wrogiem – chorobą. Wtedy szanse na porozumienie obu stron gwałtownie wzrastają. W rezultacie szanse na wyleczenie też są większe. Niestety, w praktyce wygląda to inaczej. – Lekarzowi chodzi o to, żeby w jak najkrótszym czasie konkretnie załatwić sprawę, natomiast dla pacjenta ważne jest nie tylko to, żeby dostać informację, ale też to żeby o niej porozmawiać. Koniecznie z jakąś obudową nadziei, co paradoksalnie wcale nie jest takie oczywiste dla lekarza. Pacjent czasem ma potrzebę przegadania pewnych rzeczy. Ale na oddziale onkologicznym lekarz dyżurujący ma pod opieką, powiedzmy, 20 pacjentów. Gdyby każdemu chciał poświęcić godzinę, zabrakłoby mu czasu na leczenie. To pragmatyka. Czym innym jest, gdy lekarz powie: „Niech sobie zrobi prześwietlenie”, a czym innym, gdy powie: „Panie Jacku, prześwietlenie może pokazać, czy pana ból jest spowodowany tym, czy tym. Kiedy już je pan zrobi, będziemy mogli wykluczyć pewne schorzenia”. Proszę zwrócić uwagę na liczbę mnogą – to tzw. my solidarnościowe. Przejawia się też w mówieniu: „Poradzimy sobie z tym”. Albo przykład z onkologii dziecięcej: pani doktor mówi do ośmiolatka: „Wiesz co, zwalczymy tego gada w twojego głowie”. I już jest inaczej. Takie zdanie daje pacjentowi poczucie, że ma współudział w tym, co się dzieje. – Niezmiernie. W naszym myśleniu bardzo wyraźnie oddziela się duszę od ciała. Lekarz częstokroć tak przekazuje komunikat na temat pana ciała, jakby była to jakaś zepsuta śrubka w mechanizmie. A lekarz jest inżynierem, który tę śrubkę wymieni i będzie działało. Ale to tak nie jest. Jesteśmy całością i nie ma mowy o mechanizmach ani śrubkach. Może warto się zastanowić, co dobrego przynosi moja choroba? Chyba nic dobrego... – Błąd. Jeśli ma pan chory kręgosłup, to jest to problem. Ale z drugiej strony odpada panu dźwiganie różnych rzeczy, prawda? Wiadomo, że onkolog czy ortopeda nie ma czasu, żeby rozmawiać z panem na temat psychosomatyki. Natomiast może „uruchomić pacjenta” w tym kierunku myślenia. Najgorsze, co można zrobić, to ustawić sobie pacjenta w pozycji biernego wykonawcy poleceń. Czy lekarz powinien się z nami zaprzyjaźnić? – W tym czasie nie zbuduje komunikatu, który w pełni dałby wsparcie pacjentowi. Nikt też tego lekarzy nie uczy. A gdyby pewne komunikaty odpowiednio obudować językowo, byłyby jednocześnie pełne informacji i pełne nadziei dla pacjenta. Co to znaczy „odpowiednio obudować językowo komunikat”? Zachowanie tej równowagi wydaje się trudne. – Lekarz przy pierwszym kontakcie musi tak sformułować komunikat, żeby dać panu konkretne wytyczne (np. jakie badania zrobić), a jednocześnie sprawić, aby pan zobaczył siebie jako aktywnego uczestnika tego leczenia. To znaczy: nie jako biernego wykonawcę zalecanych, magicznych czynności, tylko jako kogoś, kto ma współudział w swoim leczeniu. K – Dystans musi być budowany świadomie zarówno na poziomie werbalnym, jak i zachowań niewerbalnych. Słowo, ale i gest. I kolejna ważna sprawa – pacjenta trzeba słuchać. Znałam panią, która w wyniku chemioterapii straciła włosy. Kto jej nie odwiedzał, wszystkim ze szczegółami opowiadała, jak te włosy traciła. Przyszła do mnie jej siostra i mówi: „Proszę pani, ja już tego nie mogę słuL nie ciężka noc była”. Wtedy – choćby nawet pozwolił sobie na oszczędny komentarz typu: „Tak, 30 pacjentów miałem” – to po tej wymianie zdań trudno będzie mu przejść do oschłej i formalnej rozmowy. Oczywiście – bywają sytuacje, że lekarz ma już tak dość wszystkiego, że nic nie poradzimy. Natomiast jeśli lekarz jest choć odrobinę otwarty, próba „uczłowieczenia” relacji powinna pomóc. Często lekarz zasypuje pacjenta niezrozumiałą terminologią. Jak sobie z tym radzić? A to rzeczywiście takie ważne? – Nie. Jeśli dopuści do zbytniej poufałości, może się to źle odbić na procesie leczenia. W czasie szkoleń duży nacisk kładziemy na to, żeby lekarz potrafił wyznaczyć i utrzymać dystans. Lekarz ma wspierać, ale dawać jasny komunikat: Nie jestem twoim kolegą, tylko twoim lekarzem. To ważne, bo jeśli jesteśmy z kimś zbyt blisko, o wiele trudniej wydawać polecenia i egzekwować je. Lekarz ma na pacjenta najwyżej kwadrans. MICHAŁ ŁEPECKI w poprzedniej, gdańskiej przychodni źle się działo. – W pracy zaczęło mi kołatać serce, zemdlałam. Przestraszyłam się, że to może zawał – opowiada. – Dzwonię do rejestracji, oczywiście miejsc już nie ma, więc przełączają rozmowę do lekarza. Jeśli się zgodzi, mogę przyjść. Pyta mnie: „Ma pani gorączkę?”, odpowiadam, że nie, ale ledwo żyję. Usłyszałam, że mam iść do domu, zmierzyć temperaturę ijeśli mam, to mnie przyjmie, inaczej nie ma mowy. Dwa dni leżałam w łóżku. Po kilku dniach objawy się powtórzyły, Ewa poszła do innej przychodni – zakład pracy wykupił świadczenia, tyle że trzeba jechać na drugi koniec miasta. Tam zrobiono jej badania serca, skierowano do kardiologa. Diagnoza: tachykardia. Lekarz był zaszokowany zachowaniem tamtego lekarza, powiedział, że w takich przypadkach trzeba wzywać pogotowie. R Leczyć po ludzku 17 www.wyborcza.pl Gazeta Wyborcza Czwartek 29 kwietnia 2010 Dr Małgorzata Majewska Lekarzowi chodzi o to, żeby w jak najkrótszym czasie konkretnie załatwić sprawę, natomiast dla pacjenta ważne jest nie tylko to, żeby dostać informację, ale też to, żeby o niej porozmawiać. Bo przez gadanie oswaja nową sytuację chać”. Wytłumaczyłam jej, że siostra właśnie poprzez opowiadanie o tej sytuacji uczy się, jak sobie z nią radzić. No tak, ale który lekarz ma czas przez godzinę słuchać o tym, jak pani Krysi wypadają włosy? – Żaden. Ale mając świadomość, że taki mechanizm występuje, może stworzyć pacjentce do tego przestrzeń. Zachęcając ją: „Proszę opowiadać o tym bliskim”. A co, jak lekarz trafi na gadułę? – Musi mu wyznaczyć ramę czasową: „Panie Franku – mam dla pana dziesięć minut”. Starczy? – Starczy. Dla lekarza to zaledwie dziesięć minut. Dla pacjenta – aż. Trafiam do izby przyjęć, przyjmuje mnie zmęczony, burkliwy lekarz. Jak mam go obłaskawić? – Jedyną techniką jest próba spersonalizowania tej relacji. Trzeba zbudować takie zdanie, które przełamie relację lekarz – pacjent. Choćby powiedzieć: „Pan taki zmęczony, pewA – Są różne typy pacjentów. Jeden ma nieprawdopodobną potrzebę rozumienia, co się z nim dzieje, i to w najdrobniejszych szczegółach. Takiemu trzeba mówić jasno, bez łacińskich słów, może z pomocą metafory. Poprzez rozumienie i racjonalizację taki człowiek oswaja się z trudną diagnozą. Inny typ pacjenta wprost przeciwnie – ma potrzebę, żeby na lekarza patrzeć jak na proboszcza w małym miasteczku. To Pan Autorytet, Pani Autorytet. Takiej osobie lekarz, który używa lekarskiego slangu, daje poczucie, że dobrze się nim opiekują. Pacjenci skarżą się na zdrobnienia. Czy lekarz może powiedzieć do pacjentki: „Babciu”? – To, niestety, dość częsty przypadek. Niewielkiej części pomaga traktowanie z czułością, jakiej wymaga dziecko. Większość zdecydowanie to odrzuca. Ja odradzam. Poproszę o dwie złote rady dla lekarzy w kontekście kontaktu z pacjentem. – Jeśli wprowadzimy jakąkolwiek blokadę – terminologię, zdrobnienia itp. – pacjent nie będzie nas słuchał ani współpracował. Więc pierwsza i najważniejsza rada: Nie blokuj pacjenta! A druga: Lekarzu, przypatrz się dokładnie pacjentowi. Obserwacja pomoże ci dobrać właściwy komunikat. A co radzi pani pacjentom? – Po pierwsze – pamiętajmy, że lekarz nie jest psychologiem. Pytajmy więc go o to, co dotyczy jego wiedzy fachowej. Współczucia poszukajmy gdzie indziej. Wyłączmy emocje, słuchajmy fachowca. To ważne. Ważniejsze niż nasze oburzenie, rozczarowanie czy frustracja. ROZMAWIAŁ JACEK KOWALSKI *DR MAŁGORZATA MAJEWSKA jest lingwistą, specjalistą od komunikacji werbalnej i niewerbalnej, pracownikiem Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UJ. Prowadzi szkolenia dla lekarzy z dziedziny komunikacji z pacjentem M A 29112384