pobierz pdf - Nowy Łowiczanin
Transkrypt
pobierz pdf - Nowy Łowiczanin
I 12.07.2012 r. dziko rosnących krzewów i drzew. Wreszcie stanęliśmy przed dwoma nagrobkami, które postawiono na mogile Skworcowa i jego żony Lidii. Celem Leontjewa było umieszczenie krzyży w miejscu ich pochówku, świadectwa chrześcijańskiej wiary oraz dowód pamięci dla przodków. Po krótkiej modlitwie za dusze zmarłych opuszczaliśmy w zadumie cmentarz. Nie wiem, o czym myślał pan Walerij, ale mnie przyszła do głowy refleksja, jak niewiele wiemy o życiu religijnym prawosławnych mieszkańców Łowicza, których szczątki kryją się tutaj. A już na pewno niewielu łowiczan dziś zdaje sobie sprawę, że w okresie zaborów w naszym mieście istniały aż trzy prawosławne świątynie. Cerkwie w Łowiczu Rok X, nr 2 (37) ISSN 1730-9581 Lipiec 2012 Sprzedaż łącznie z Nowym Łowiczaninem i Wieściami z Głowna i Strykowa Wyznawcami prawosławia byli w Łowiczu przede wszystkim Rosjanie. Na stałe pojawili się w mieście po upadku powstania listopadowego, zasilając kadry różnych urzędów, instytucji i szkół. Najliczniejszą grupę Przełożony łowickiej cerkwi Nie tak dawno Marek Wojtylak apelował na łamach „NŁ” o ratunek dla cmentarza prawosławnego przy ul. Listopadowej. Stan tej najstarszej łowickiej nekropolii jest wciąż opłakany – porozrzucane i poniszczone nagrobki, zrujnowana kaplica, rozkradzione ogrodzenie. Nadal otwarte pozostaje pytanie, kto zadba o pomniki i zabytki tego cmentarza? Przed kilkoma tygodniami przyszło mi ponownie odwiedzić cmentarz przy Listopadowej. Towarzyszył mi gość z Ukrainy – pan Walerij Leontjew, prawnuk księdza Wieniamina Skworcowa, którego szczątki tu spoczywają. Z trudem przedzieraliśmy się przez gęstwę wyznawców prawosławia stanowili jednak żołnierze ze stacjonujących tu czasowo oddziałów wojskowych. Obecność Rosjan zrodziła potrzebę utworzenia cerkwi, w której wierni mogliby sprawować obrzędy. W Łowiczu powstały jednocześnie dwie cerkwie: cywilna – dla mieszkańców miasta i wojskowa – dla żołnierzy. Cerkiew pułkową utworzono w 1836 r. w byłym klasztorze OO. Dominikanów przy ulicy Podrzecznej. Jak wspomina Romuald Oczykowski w Przechadzce po Łowiczu: „W prezbiterium kościoła na parterze urządzili [Rosjanie – przyp. PW] salę balową, w której odbywały się zabawy taneczne, koncerty i przedstawienia teatralne, a na piętrze od r. 1836 mieli cerkiew pułkową”. Świątynia mogła pomieścić 300 osób. Od 1863 r. przy cerkwi tej istniała szkoła junkierska. Historia cerkwi cywilnej jest bardziej skomplikowana. Mieściła się ona w opuszczonym budynku klasztornym OO. Bernardynów Cerkiew prawosławna w Łowiczu w gmachu pomisjonarskim (obecnie muzeum) na karcie „w górnej części byłego prezbiterium”. pocztowej ok. 1915 r. Fot. w: E. Miziołek, Łowicka pocztówka 1899-1999, Łowicz 2000 dok. na str. II Pani Maryjka w Dąbrowie Zduńskiej Publikujemy drugą część artykułu Dobiesława Jędrzejczyka omawiającego kontakty Marii Dąbrowskiej z Dąbrową Zduńską w świetle pełnego wydania jej „Dzienników”. Maria Dąbrowska przebywała w Dąbrowie Zduńskiej aż do połowy 1945 r. W tym czasie kilkakrotnie wyjeżdżała do Warszawy, remontując i porządkując mieszkanie przy ulicy Polnej. Wreszcie 2 lipca 1945 r. mogła zabrać chorego Stanisława Stempowskiego do swego prawdziwego „miejsca na ziemi”. Nie straciła jednak kontaktu ze Zdunami. Do miejscowego liceum ogólnokształcącego uczęszczali bowiem Ela i Jurek Szumscy. Ela kierowała nawet miejscową drużyną harcerską, tu też zdała tzw. małą maturę. Ela, a właściwie Gabriela Maria, potem Lipkowa (1929-1983), ukończyła później warszawską ASP i pracowała w warszawskim Muzeum Narodowym. Z kolei Jurek (ur. 1932) po studiach na Politechnice Warszawskie przez wiele lat pracował na placówkach handlu zagranicznego, m.in. w Indiach. Jest też spadkobierca dorobku literackiego Marii Dąbrowskiej. To między innymi dzięki jego inicjatywie ukazał się pełny tekst „Dzienników”, z honorarium za które zrezygnował. Nic też dziwnego, że autorka „Ludzi stamtąd” przyjechała 18 listopada 1945 r. do Zdun na uroczyste otwarcie liceum ogólnokształcącego, pierwszej tego typu szkoły wzniesionej po II wojnie na polskiej wsi. Maria Dąbrowska miała też duży udział w jej budowie. To właśnie dzięki jej znajomości z Bolesławem Drożniakiem, ówczesnym prezesem Narodowego Banku Polskiego, a później ambasadorem w USA udało się zamienić zebrane wśród mieszkańców pieniądze (tzw. okupacyjne „młynarki”) na nowe, wprowadzone po wojnie (tzw. „lubelskie”). A była to kwota nie mała, gdyż wynosiła ponad 100 tys. złotych ! Teraz, dzięki obecnej, pełnej edycji dzienników, wiemy dokładnie o udziale tej wybitnej pisarki w zduńskich uroczystościach. Dotychczas bowiem fakt ten był znany jedynie z lakonicznej wzmianki we wspomnieniach L. i K. Wyszomirskich „Dąbrowa Zduńska żyła praca i pieśnią”, wydanych w 1965 r. Po powrocie do Warszawy M. Dąbrowska zapisała: ”W Dąbrowie tłumy. Przyjechał Wycech i wojewoda łódzki Kocioł”. Nawet na korytarzach tłok był tak wielki, że nie dostała się do sali gimnastycznej, gdzie odbywały się uroczystości. Dopiero w ich trakcie odnaleziono ją i wprowadzono na salę. Nie była jednak zachwycona wystąpieniami przybyłych dygnitarzy. „Przemówienia Wycecha i Kotła stały na poziomie demagogicznych gminnych przemówień wiecowych czy najwyżej powiatowych. Nie były to mowy mężów stanu. Ten cały rząd mógłby najwyżej zarządzać gminą, gdyby go jeszcze douczyć”. dok. na str. III Poświęcenie przez ks. kan. Bolesława Stokłosę tablicy upamiętniającej pobyt w szkole Marii Dąbrowskiej przy drzwiach do budynku dawnej Ludowej Szkoły Żeńskiej 19 czerwca 2010 r. Fot. M. Wojtylak II 12.07.2012 r. Przełożony łowickiej cerkwi dok. ze str. I Świątynia funkcjonowała również od roku 1836 i znajdowała się na drugim piętrze poklasztornego gmachu. Taki stan rzeczy utrzymywał się do roku 1886, kiedy to cerkiew przeniesiono do kaplicy św. Karola Boromeusza w gmachu pomisjonarskim. Z zachowanych ksiąg metrykalnych wynika, że do 1867 r. łowicka cerkiew nie była jeszcze siedzibą parafii. Świątynia znajdowała się przy wojennym szpitalu i taką też posiadała nazwę – „Łowicka wojenno-szpitalna cerkiew”. Od roku 1868 cerkiew przestała być przyszpitalną i stała się parafialną. Zarówno cerkiew wojenno-szpitalna, jak i parafialna nosiła imię tego samego patrona – św. Jana Chrzciciela. W latach 1840-1847 była to „Łowicka wojenno-szpitalna cerkiew imienia Narodzenia św. Jana Chrzciciela”. W późniejszym okresie nazywano ją cerkwią „Świętego Proroka Poprzednika i Chrzciciela Jana”, a gdy została cerkwią parafialną, w księgach pojawiła się nazwa „Łowicka parafialna cerkiew Jana Chrzciciela”. Ważnym wydarzeniem w dziejach parafii była wizytacja w 1877 r. przełożonego diecezji chełmsko-warszawskiej – arcybiskupa Leoncjusza. Prawosławny duchowny, jak pisał R. Oczykowski „odprawił liturgię, w cerkwi parafialnej, wielce niedogodnie mieszczącej się na 3 piętrze [według rosyjskiej nomenklatury, drugim – według polskiej – przyp. PW] starożytnego gmachu, przeznaczonego na koszary artyleryjskie”. To nie najlepsze położenie cerkwi było powodem szukania nowego miejsca na sprawowanie religijnych obrzędów. 8 marca 1886 r. zajęto kaplicę św. Karola Boromeusza na cerkiew, a uczęszczającym do niej uczniom szkoły realnej „polecono odtąd chodzić na nabożeństwa do kościoła popijarskiego”. Cerkiew parafialna przestała istnieć w 1914 r. W dwa lata później z prawosławnych krzyży, znajdujących się na dachu kaplicy, zdjęto poprzeczne belki, a w 1917 r. rozebrano, dobudowaną w 1902 r. do gmachu od strony ulicy Wjazdowej, dzwonnicę. Zdaniem Oczykowskiego dzwonnica ta nie była udanym pomysłem, gdyż „cały gmach zeszpeciła”. Cerkiew obsługiwali księża – swiaščennicy. Najważniejszym był proboszcz cerkwi – nastojatel. Pomagali mu diakoni i wikariusze. Proboszczami łowickiej cerkwi parafialnej byli kolejno: Aleksiej Abrjutin (1867-1871), Aleksander Bratoliubow (1871-1876), Aleksander Gołubcew (1876-1877), Wieniamin Skworcow (1877-1898), Andriej Sitkiewicz (1899-1907), Siergiej Doroszewski (1907-1914). „Utrzymanie 1 popa i służby cerkiewnej – jak wyliczył Romuald Oczykowski – kosztowało rocznie 2.015 rubli”. Ksiądz Wieniamin Skworcow Najdłużej urzędującym przełożonym łowickiej cerkwi był Wieniamin Iwanowicz Skworcow. Pełnił on tę funkcję przez 21 lat. Obszerne wspomnienie o Skworcowie zamieścił w prawosławnym periodyku „Chełmsko-Warszawskie Diecezjalne Wiadomości” z 1899 r., jego następca, Andriej Sitkiewicz. Przedstawił on krótki życiorys poprzednika, ze szczególnym uwzględnieniem dokonań dla cerkwi w Łowiczu. Skworcow urodził się w niżegorodzkiej guberni w 1837 r. Edukację rozpoczął w miejscowym seminarium duchownym, które ukończył w 1858 r. Zakończenie nauki wiązało się z odbyciem praktyki, którą sprawował jako diakon w dwóch cerkwiach Niżnego Nowogrodu do 1866 r. Następnie na własne życzenie rozpoczął pracę w Diecezji Chełmsko-Warszawskiej jako diakon w cerkwi, która mieściła się na Zamku Królewskim w Warszawie. Pozostawał na tym stanowisku 10 lat. W tym czasie był także nauczycielem religii w warszawskim gimnazjum i wykładowcą geografii i arytmetyki w szkole duchownej. Włączył się też aktywnie w prace komisji zarządzającej darowiznami. Swoją pracowitością Skworcow zwrócił uwagę arcybiskupa Leoncjusza, który 6 lutego 1877 r. mianował go proboszczem cerkwi św. Jana Chrzciciela w Łowiczu. Nowe miejsce wymagało wielu zmian. Zdaniem autora artykułu, Skworcow przystąpił do pracy z dużym zapałem, choć łowicka parafia obejmowała w tym czasie siedem powiatów: łowicki, kutnowski, gostyniński, włocławski, nieszawski, sochaczewski i skierniewicki. Poza obowiązkami proboszcza, był także nauczycielem w męskiej szkole realnej, żeńskim ramach, i odnowionymi ikonami ze starego ikonostasu”. O ile zmiany zachodzące w dawnej kaplicy św. Karola Boromeusza mogły cieszyć prawosławnych mieszkańców Łowicza, o tyle oburzały katolików. Swego niezadowolenia nie krył R. Oczykowski: „Dozór cerkiewny, zostawszy panem tak pięknej budowli, swobodnie w niej gospodarował, przerabiając lub usuwając to, co mu się nie podobało; więc zdjęto ze szczytu gmachu dwa wazony z blachy miedzianej i w r. 1889 sprzedano je za 120 rs. Michałowi ks. Radziwiłłowi […]. Tablicę erekcyjną z zewnątrz gmachu również usunięto […], znikły i starożytne magoty tj. zakończenia rynien, wyobrażające smoki, nawet kompas zniweczono. Przewodniczył mu dziekan 2 Warszawskiego Okręgu, swiaščennik Jan Lewicki. Skworcow został pochowany na cmentarzu prawosławnym w Łowiczu obok zmarłej 15 lat wcześniej żony Lidii Fiałkiny. Wiemy o niej niewiele. Żyła 40 lat, zmarła 10 lipca 1884 r. na gruźlicę. Jej pogrzeb, który odbył się 12 lipca, odprawiał przełożony 32 Kremienczugskiego pułku piechoty ks. Teodor Nikolski w asyście diakona Warszawskiego Katedralnego Soboru Świętej Trójcy – Stefana Teodorowicza. Wieniamin Skworcow nie należał do gorliwych rusyfikatorów. Jan Wegner w pracy „Walka o szkołę polską” w Łowiczu przedstawia, wspominaną przez prof. Mieczysława Bronikowskiego, następującą historię z jego udziałem: Pomniki nagrobkowe Wieniamina Skworcowa u jego żony Lidii na cmentarzu prawosławnym przy ulicy Listopadowej w Łowiczu, Fot. P. Wysocki progimnazjum i w szkole baterii artylerii. Uczył tam religii, geografii i arytmetyki. W 1892 r. otrzymał godność dziekana 2 Warszawskiego Okręgu. Do obowiązków parafialnych doszły więc kolejne zadania. Od stycznia 1895 r. objął też posadę nauczyciela religii we włocławskiej miejskiej szkole. Najważniejszym przedsięwzięciem Skworcowa było jednak przeniesienie łowickiej cerkwi przy wojskowym szpitalu do nowego budynku. Stara cerkiew, jak zaznacza Sitkiewicz, znajdowała się w „opłakanym stanie”. Planowano pobudować w Łowiczu nową prawosławną świątynię, ale Skworcow zaproponował „nowy, dużo praktyczniejszy plan”. W budynku szkoły realnej znajdowała się kaplica, z której korzystali uczniowie. W Łowiczu było jednak wiele kościołów, a kaplica była użytkowana tylko w czasie roku szkolnego. Zgodnie z planem miano ją zająć na cerkiew, a uczniom zalecono korzystanie z innych łowickich kościołów. W 1879 r. Skworcow poinformował o swoim planie arcybiskupa Leoncjusza i otrzymał od niego pozwolenie na urządzenie nowej cerkwi. W 1886 r. z darowizn zebranych od mieszkańców „przygotowano nowy ikonostas, boczne ściany świątyni ozdobiono czterema nowymi ikonami dużych rozmiarów, w kosztownych Wewnątrz kaplicy zatarto piękny obraz, malowany al fresco na ścianie nad wielkim ołtarzem, a Wereszczagin, nauczyciel z Siennicy, w r. 1889 namalował na nim chrzest Pana Jezusa”. Jak wynika z artykułu Sitkiewicza, ksiądz Skworcow był niezwykle pracowitym człowiekiem. „Trudy, które brał na swoje ramiona o. Wieniamin, pokrzepiały jego silny organizm” – pisał Sitkiewicz. Za swoją pracę był kilkakrotnie nagradzany. W „Spisie Urzędników i Nauczycieli Warszawskiego Okręgu Naukowego” z 1884 r., odnotowano, że posiadał skufę (spiczaste nakrycie głowy, noszone przez duchownych prawosławnych) i nabiedriennik (rodzaj podłużnej chusty, zakładanej podczas nabożeństwa na prawe biodro, uważanej w prawosławiu za świętą szatę, symbolizującą „miecz duchowy”, którym kapłan powinien bronić wiary) – ważny element ubioru duchownych prawosławnych. Skufą odznaczono go 20 kwietnia 1880 r. Spis podaje również roczny przychód Skworcowa, który wynosił wtedy 960 rb., w tym 320 rb. za prowadzenie lekcji. Praca motywowała go do nowych wyzwań. Jednak jesienią 1898 r. dostał udaru, który powtórzył się wiosną 1899 r. 3 marca zmarł, mając 62 lata. Obrzęd pogrzebowy, który odbył się 6 marca, sprawowało siedmiu księży. „Na egzaminie z religii, po odpowiedzi na wszystkie pytania […] Pokrowskij […] ku zdziwieniu obecnych – zadał mi pytanie dodatkowe po rosyjsku. Nie rozumiejąc go, zwróciłem się do księdza z prośbą, by mi przetłumaczył pytanie i po polsku na nie odpowiedziałem. Pokrowskij chciał zaraz zrobić awanturę, wstrzymał go jednak dyrektor […]. I tutaj pop Skworcow wystąpił ostro w mej obronie, twierdząc, że miałem zupełną słuszność, zwracając się przed odpowiedzią do księdza… Skończyło się na postawieniu mi z religii stopnia dostatecznego […]”. Wieniamin Skworcow z żoną Lidią Aleksjejewną mieli dziewięcioro dzieci. Większość z nich wraz z rozpoczęciem I wojny światowej opuściła ziemie polskie, ewakuując się przed nadchodzącą armią niemiecką na wschód. Ich potomkowie żyją dziś w Polsce, Rosji i na Ukrainie. Jednym z nich jest mieszkający w Kijowie Walerij Leontjew, którego miałem przyjemność poznać osobiście tego roku. Żywić mogę jedynie nadzieję, iż jego wizyta otworzy nowy rozdział w dziejach najstarszej łowickiej nekropolii – rozdział przywracania trudnej pamięci o czasach zaborów i o Rosjanach mieszkających wtedy w Łowiczu. Piotr Wysocki III 12.07.2012 r. Nie tylko dla genealogów Każdy poszukujący informacji o swych przodkach najczęściej sięga do ksiąg i akt stanu cywilnego. Znając nazwę parafii oraz datę urodzenia, małżeństwa lub zgonu swych bliskich, bez trudu odnajdzie potwierdzenie tego faktu w postaci wpisu w księdze metrykalnej. W Oddziale Archiwum Państwowego m. st. Warszawy w Łowiczu są przechowywane duplikaty ksiąg urodzeń, małżeństw i zgonów z niemal wszystkich łowickich parafii od końca XIX w. do 1911 r. Dlaczego akurat do tego roku? Odpowiedź jest prosta. Ponieważ archiwa państwowe przechowują u siebie tego typu dokumentację, ale wytworzoną minimum 100 lat wstecz. W księgach metrykalnych można odnaleźć wpisy proboszczów parafii z aktami urodzeń – z datą przyjścia na świat i chrztu danej osoby, wymienione są tu imiona rodziców dziecka, ich wiek oraz pochodzenie, a także nazwiska świadków i chrzestnych. Podobnie jest z aktami małżeństw, które uzewnętrzniają datę zawarcia ślubu, imiona i wiek nowożeńców, imiona i pochodzenie ich rodziców oraz nazwiska świadków. Nieco mniej informacji zawierają akty zgonu, gdzie oprócz imienia i nazwiska, daty śmierci i wieku danej osoby są wpisywane jedynie nazwiska zgłaszających zgon. Pewnym utrudnieniem dla korzystających może okazać się język metryk, gdyż wszystkie akty stanu cywilnego na naszym terenie sporządzano od 1870 r. w języku rosyjskim. Z akt tych może skorzystać praktycznie każdy przychodzący do archiwum w pracowni naukowej po wypełnieniu druku zgłoszenia, w którym poza określeniem celu swoich badań wskaże również nazwiska osób będących w sferze jego poszukiwań. Akta stanu cywilnego łowickich parafii nie są jeszcze zdigitalizowane, choć istnieją plany, by je udostępnić także w postaci elektronicznej za pośrednictwem Internetu. W zasobie warszawskiego archiwum, któremu podlega łowicki oddział, podjęto takie prace i dziś istnieje możliwość skorzystania z wyszukiwarek internetowych nazwisk do akt metrykalnych niektórych parafii z terenu Warszawy, Pułtuska i Grodziska Mazowieckiego. Od ubiegłego roku działa natomiast na stronie Archiwum Państwowego m. st. Warszawy (pod adresem: http://www.warszawa.ap.gov.pl/ intro.html) wyszukiwarka mieszkańców miasta Łowicza, która zawiera nazwiska i imiona osób wpisanych do książek meldunkowych domów z lat 1920-1950. Powstała ona w oparciu o sporządzone indeksy osobowe do 1303 książek, będących częścią zespołu archiwalnego Akt miasta Łowicza. Prace te podjęto w łowickim archiwum jeszcze w 2010 r., aby ułatwić poszukiwania osób do celów badawczych, nie tylko zresztą genealogicznych. Jak działa wyszukiwarka i jakie informacje są zawarte w księgach? Wystarczy wpisać we wskazane pole wyszukiwarki nazwisko osoby, którą chcemy odnaleźć, a po potwierdzeniu wyświetli się nam sygnatura (bądź kilka czasem sygnatur) akt, gdzie ono występuje. Książka meldunkowa domu przy Rynku Kościuszki 18 (obecnie Stary Rynek). Zbiory Archiwum Państwowego w Łowiczu Teraz wystarczy już tylko odwiedzić siedzibę archiwum przy ul. 3 Maja 1 (budynek muzeum), gdzie zostanie nam w pracowni naukowej udostępniona książka o podanej uprzednio sygnaturze. O informacje dotyczące żąda- nych osób można też zwrócić się pisemnie pocztą w formie podania lub drogą e-mailową. Za pośrednictwem poczty elektronicznej możliwe jest też uzyskanie skanu wpisu o osobie czy osobach figurujących w danej księdze. Zawarte w książkach informacje stanowią w pierwszym rzędzie źródło do ustalenia danych metrykalnych, np. daty i miejsca urodzenia lub zgonu, imion rodziców. Pozwalają również wskazać na związki rodzinne osób, wykonywany zawód lub stanowisko, a dzięki wpisom o zameldowaniu i wymeldowaniu zawierają też dane o migracji pojedynczych osób lub całych rodzin. Należy jednakże pamiętać, iż wpisów do książek meldunkowych domów dokonywali sami lokatorzy, którzy nierzadko słabo posługiwali się pismem. Stąd pisownia niektórych nazwisk może okazać się błędna lub zniekształcona. Książki meldunkowe ukazują pełny przekrój społeczny i zawodowy Łowicza w okresie trzydziestu lat. Spotkamy tu nazwiska artystów, urzędników, nauczycieli, oficerów stacjonującego w mieście 10 pułku piechoty, kupców, rzemieślników i in. Odnajdziemy też osoby różnych wyznań, w tym nazwiska liczącej kilka tysięcy ludności żydowskiej, którą w marcu 1941 r. deportowano do getta warszawskiego. Oprócz stałych mieszkańców miasta figurują również w księgach zameldowani w łowickich hotelach (Krakowskim i Polonii), jak również uchodźcy, a wśród nich mieszkańcy Warszawy, wypędzeni przez niemieckiego okupanta ze swych domów w konsekwencji powstania 1944 r. Aktualnie została udostępniona w Internecie pierwsza część indeksów do ok. tysiąca ksiąg meldunkowych Łowicza, która zawiera ponad 50 tys. nazwisk. Obejmuje ona księgi domów od litery A (ul. Arkadyjska) do Ś. (ul. Świętego Ducha). Kolejna część indeksów zostanie udostępniona użytkownikom jeszcze w tym roku. Marek Wojtylak Pani Maryjka w Dąbrowie Zduńskiej dok. ze str. I Czesław Wycech był w Tymczasowym Rządzie Jedności Narodowej, czyli „lubelskim”, ministrem oświaty, a później prominentnym działaczem Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (ZSL). Z kolei Jan Dąb-Kocioł, również funkcjonariusz ZSL-u pełnił funkcję wojewody łódzkiego, a latach 1947-1953 ministra rolnictwa i reform rolnych, odpowiedzialnego za kolektywizacje wsi polskiej. W końcu na ogólne żądanie głos zabrała sama Maria Dąbrowska. Jej wystąpienie jak dotąd nigdzie nie było publikowane. Warto więc je przytoczyć w całości, gdyż jest nie tylko ważnym dokumentem z dziejów zduńskiego liceum ogólnokształcącego, ale też wyrazem jej poglądów i postaw. „Zdaje mi się – mówiła – że powiedziane zostało wszystko, co mogło być powiedziane w związku z tą uroczystością, a nawet więcej niż program uroczystości wymagał. Ja więc powiem parę słów w imieniu tych, co się tam cisną za tym trojgiem drzwi, bo się nie mogli dostać do sali. I z którymi ja się też na korytarzach dusiłam, zanim wprowadzono mnie między uprzywilejowanych. Dzień Ziemi Łowickiej. Tylko pierwszy krok jest trudny. Zbudowaliście gimnazjum – zbudujcie też salę na 1000 osób! I już później zanotowała: „Był bardzo dobry obiad i z wódką!” Maria Dąbrowska już nigdy więcej nie odwiedziła Dąbrowy Zduńskiej ani Zdun, nie licząc krótkiego pobytu 10 lutego 1948 r. w drodze na spotkanie autorskie w Kutnie. Po wyjeździe L. i K. Wyszomirskich w 1950 r. do Warszawy powstała zupełnie nowa szkoła, nie mająca nic wspólnego z jej przedwojenną ideą. O tym, co się tam działo informowała pisarkę szczegółowo Ela Szumska, mieszkająca wówczas w szkolnym internacie. „Oto roczną szkołę rolniczą zmieniono tam na gimnazjum rolnicze (...) – mówiła podczas wizyty na Polnej 20 lutego 1948 r. – Wnet okazało się, że chłopi łakną tylko liceum. Na miejsce dotychczasowej trzydziestki napłynęło do internatu ponad sto dziewcząt z rożnych, najdalszych nawet okolic kraju. Pod względem kultury i moralności element najfatalniejszy. Rozpowszechniły się wszy, złodziejstwo i świerzb, w takim stopniu, że uczciwe dziewczęta nie mogą upilnować ani swoich pieniędzy, ani swoich rzeczy (…)”. Eli ukradziono też 500 złotych, które dostała od pani Maryjki. Taka szkoła przeczyła jej wizji szkoły głęboko wrośniętej w środowisko wiejskie, któremu powinna służyć i z którym powinna współpracować. W dalszym jednak ciągu interesowała się losami zduńskiego liceum, w którym pamięć o pisarce, jej dziele i pobycie tu w latach okupacji była bardzo żywa. Z wielką też radością przyjęto nadanie Marii Dąbrowskiej godności doktora honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego. Zdjęcia z tej uroczystości, która odbyła się 21 września 1957 r., zamieścił znany tygodnik „Świat”. Marysia Bończakówna, wówczas uczennica X klasy napisała do Marii Dąbrowskiej w imieniu szkoły list z gratulacjami. Wkrótce też otrzymała utrzymaną w ciepłym serdecznym tonie odpowiedź, napisaną ręką pisarki. W 1956 r. M. Dąbrowska przyjechała do Łowicza na spotkanie autorskie, na którym podpisywała niedawno wydany tom opowiadań „Gwiazda zaranna”, bardzo w Zdunach popularnych. W spotkaniu brała też udział młodzież z liceum, co sprawiło niekłamaną radość autorce „Nocy i dni”. Nadal utrzymywała żywe kontakty z poznanymi w Dąbrowie Zduńskiej nauczycielami. W jej warszawskim mieszkaniu, które stało otworem dla wszystkich, często gościły Janina Jurkowa i Zofia Niedziałkowska, zasłużone nauczycielki zduńskiego liceum ogólnokształcącego. To właśnie one ratowały książki i pamiątki z piwnicy domu pisarki po Powstaniu. Ale najserdeczniejsze więzy łączyły ją z Leonildą i Kazimierzem Wyszomirskimi, którzy re- gularnie „wpadali” na Polną, rozmawiając o problemach oświaty wiejskiej i oczywiście Zdunach. Pani Leonilda pracowała wtedy w departamencie szkolnictwa rolniczego Ministerstwa Rolnictwa. Maria Dąbrowska była wstrząśnięta jej relacjami o utrudnieniach, jakie stwarzano młodzieży wiejskiej w studiowaniu na warszawskiej SGGW. Pod datą 16 listopada 1950 r. zapisała: „Oto córka bogatego chłopa świetnie przygotowana, wychodzi obronną ręką z najbardziej szykanujących pytań. Mimo to odwalona jako >wróg klasowy< (…). Inna, córka morgowego biedaka, ale ma siostrę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim – odwalona. Jeszcze inna odwalona z tego powodu, że chodziła do katolickiego gimnazjum”. Władza ludowa na wszystkich frontach przystępowała do niszczenia tradycyjnej społeczności wiejskiej. Od Leonildy Wyszomirskiej dowiedziała się też, że na studia na SGGW nie został skierowany „chłopak, syn wójta, bogatego chłopa, bardzo porządnego człowieka, zasłużonego za okupacji”. Tym wójtem był Jan Fabijański z Wierznowic, w czasie okupacji wójt gminy Bąków z siedzibą w Zdunach. Jego syn, też Jan, absolwent zduńskiego liceum z 1951 r., przesłuchiwany w Łowiczu przez specjalną komisję nie chciał potępić ojca, który „przecież wychował mnie i moje rodzeństwo, pracował ciężko, abyśmy mogli się uczyć”. Nie chciał również namówić ojca na wstąpienie do spółdzielni produkcyjnej. Występująca tam przedstawicielka KW PZPR mówiła na całą salę: „Proszę spojrzeć na minę tego chłopaka, jaka na niej maluje się kułacka buta”. Ale „ten chłopak” nie poddał się, ukończył nie tylko studia, ale po latach został cenionym pracownikiem naukowym warszawskiej SGGW. Najczęściej jednak rozmawiała z panem Kazimierzem, gdyż jak pisała „(…) zawsze odżywam i oddycham w towarzystwie mężczyzn”. Kazimierz Wyszomirski, który wówczas pracował w CRS „Samopomoc Chłopska”, mówił m.in. o ciężkiej sytuacji mieszkańców wsi. W tych rozmowach nieodmiennie pojawiały się Zduny i ich sprawy. Oto kobieta z okolic Dąbrowy Zduńskiej „budując nowy dom, chciała w nim założyć hydrofor. Kiedy przyszła do gminy z odpowiednim wnioskiem, odmówiono jej wszelkiej pomocy”. Ta płynęła wtedy szerokim strumieniem do spółdzielni produkcyjnej „Zwycięstwo” w pobliskich Jackowicach. Miała być ona symbolem zwycięstwa rolnictwa kolektywnego, na wzór sowiecki, nad rodzimym gospodarstwem chłopskim. Kazimierz Wyszomirski ostatni raz odwiedził Marię Dąbrowską w szpitalu na dwa tygodnie przed jej śmiercią, w maju 1965 r. Jak pisał we wspomnieniach o wielkiej pisarce „była pogodna, a na nocnej szafce leżała książka >Dąbrowa Zduńska< żyła praca i pieśnią<”. Zaraz na wstępie, po powitaniu, w obecności swojej wiernej przyjaciółki Anny Kowalskiej, zawołała: „Winszuję wam obojgu tej pracy. To rzetelnie napisana rzecz. Czytam już drugi raz, gdyż chcę zrobić uwagi do następnego wydania”. Na zakończenie tych wspomnień, opublikowanych pierwotnie w „Zielonym Sztandarze”, napisał : „Odeszła od nas wielka Polka, wspaniały człowiek, przyjaciel szlachetnych ludzi, gdzie by się nie znajdowali. Odeszła od nas wielka bojowniczka o sprawiedliwość społeczną, o uczciwość, rozumiejąca głęboko potrzeby duchowe i społeczne ludzi wsi i całego narodu”. Dziś „Dzienniki” czyta się tak, jak czyta się powieść. Jest to zapis na gorąco, z właściwą dziennikom niewiedzą, co nastąpi dalej, co zostanie zapisane na następnej stronie. Maria Dąbrowska była świadoma, że jej dzienniki są dokumentem przede wszystkim w tym znaczeniu, w jakim prawdziwie wybitna literatura stanowi dokument epoki. dok. na str. IV IV 12.07.2012 r. Jak filmowy pułkownik Kwiatkowski Historię Tadeusza Ośko ps. „Sęp”, żołnierza AK, a następnie WiN, poznałem najpierw przez telefon od pana Waldemara Seroki z Zamościa. Zadzwonił do mnie, by dowiedzieć się, czy w archiwum są materiały mówiące o udziale Ośko w łowickiej konspiracji zbrojnej lat II wojny światowej. Ponieważ jego nazwisko nic mi nie mówiło, wyraziłem początkowo wątpliwość w odnalezienie takich dokumentów. Nie zraziło to jednak mego rozmówcy, który krótko przedstawił, kim jest jego bohater, dodając na koniec, że może być on pierwowzorem postaci pułkownika Kwiatkowskiego, znanego z filmu Kazimierza Kutza. Nie wiedziałem jeszcze, na czym opiera to twierdzenie, niemniej chyba właśnie ten argument przekonał mnie do wszczęcia poszukiwań. Łowickie ślady „Sępa” Na pierwszy ślad bytności Tadeusza Ośko i jego rodziny w naszym mieście natrafiłem w prowadzonych od 1920 r. księgach meldunkowych domów. Z zapisów w nich wynikało, że Jan Ośko, kolejarz, zatrudniony jako zawiadowca na stacji PKP, przybył do Łowicza razem z żoną Stanisławą ze stacji Chodecz w powiecie włocławskim. Oboje zostali zameldowani 22 listopada 1938 r. w domu przy ul. Dworcowej 4. Zamieszkiwali tam dość krótko wspólnie z córką Zdzisławą-Sabiną Lula, jej mężem Marianem, urzędnikiem kolejowym oraz wnuczką Bożeną Małgorzatą. Następnym bowiem miejscem ich zamieszkania był już od 2 listopada 1939 r. dom przy ul. Legionów 11. Pod tym adresem, tyle że z datą zameldowania wcześniejszą, bo z 30 października 1939 r. był już odnotowany w księdze tego domu Tadeusz Antoni Ośko, syna Jana i Stanisławy z Brodeckich, urodzony 11 maja 1913 r., kapral, a w rubryce: skąd przybył, była wpisana Jaworina, czyli słowacka Jaworzyna. Wynikało więc, że po przybyciu do Łowicza zamieszkał przy ul. Legionów (dziś Armii Krajowej), a pozostali członkowie rodziny przeprowadzili się tam w dwa dni później. Wspólne ich zamieszkiwanie pod tym adresem nie trwało jednak zbyt długo. Wszystkie domy przy ulicy Legionów zostały zajęte przez okupantów na niemiecką dzielnicę mieszkaniową i pewnie dlatego w kwietniu 1941 r. cała rodzina była zmuszona przenieść się na ul. Wesołą 2. Kolejnymi miejscami, gdzie zamieszkiwali, była oficyna przy ul. Zduńskiej 33, a od grudnia 1941 r. budynek rzeźni miejskiej przy ul. Nadbzurzańskiej 8. Wpis w księdze meldunkowej tego budynku był ostatnim, który odnalazłem przy nazwisku Tadeusza Ośko, z datą opuszczenia przez niego miasta w nieznanym kierunku z dniem 8 lipca 1943 r. Przy wpisach jego rodziców widniała natomiast adnotacja o czasowym wyprowadzeniu się 11 stycznia 1944 r. Dopiero z akt sądowych dowiedziałem się, iż owe „czasowe wyprowadzenie się” małżonków Ośko oznaczało aresztowanie ich obojga przez Gestapo. Jan Ośko – od 1941 r. pracownik łowickiego Magistratu – został wywieziony do obozu Gross-Rosen i zginął w kwietniu 1945 r. w transporcie więźniów do Mauthausen, jego zaś żona znalazła się w obozie Ravensbrück, skąd powróciła we wrześniu 1945 r. W konspiracji przeciwko Niemcom Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że Jan Ośko czynnie uczestniczył w konspiracji zbrojnej przeciwko okupantowi niemieckiemu. Pełniąc ważną funkcję na kolei, mógł na przykład zbierać informacje na temat niemieckich transportów wojskowych czy pomagać kurierom przekazującym meldunki do Warszawskiej Komendy Okręgu. W konspirację był także zaangażowany od początku wybuchu wojny jego syn Tadeusz. Potwierdzenie tego faktu uzyskałem jednakże nie z dokumentów archiwalnych, a z powojennej korespondencji Mariana Buczmy-Kozłowskiego do dra Jana Wegnera, którą niegdyś grzecznościowo udostępniła mi w kopii pani Ewa Wróblewska. Opisując początki działalności Polskiej Organizacji Zbrojnej w Łowiczu, wśród jej członków założycieli wymieniał autor listu Tadeusza Ośko – z dopiskiem – „późniejszy pułkownik”. List Buczmy-Kozłowskiego, chorążego 10 Pułku Piechoty, który odpowiadał w POZ za sprawy wojskowe, był w zasadzie jedynym moim śladem potwierdzającym działalność konspiracyjną Tadeusza Ośko w Łowiczu. Nie wiadomo, jaką pełnił w niej rolę, jakie zadania wykonywał i czy już wtedy posługiwał się pseudonimem „Sęp”. Nie wymieniał go w każdym razie w swych opracowaniach ani komendant łowickiego Obwodu AK mjr Lucjan Zieliński ani też dowódca Kedywu tej formacji, por. Bolesław Rosiński. Na pewno jednak Ośko musiał należeć do lepiej zakonspirowanych żołnierzy podziemia, skoro ominęły go aresztowania, jakie dotknęły większość łowickich członków POZ i ZWZ w marcu 1941 r. Nie przypadkiem też jego wyjazd z Łowicza w dwa lata później – jak wynika z zapisu w księdze meldunkowej – zbiegł się ze zmianami personalnymi na szczeblu Obwodu AK w Łowiczu, wymuszonymi niebezpieczeństwem aresztowań przez Niemców po zdradzie Kobiereckiego i Puchalskiego. Od podporucznika AK do rotmistrza LWP Od lipcu 1943 r. Tadeusz Ośko przebywał już na Zamojszczyźnie jako oficer AK w stopniu podporucznika artylerii o pseudonimie „Sęp”. Przybył tu wraz z kompanią warszawską kpt. „Żegoty”. Dowodził plutonem konnego zwiadu (nominalnym jego dowódcą był ppor. Stefan Suchodolski ps. „Dniestr”), który liczył kilkudziesięciu dobrze uzbrojonych i wyszkolonych jeźdźców. Z plutonem tym uczestniczył w wielu udanych akcjach przeciwko Niemcom, m.in. w zasadzce pod Hedwiżynem w lasach lipskich. W sierpniu 1943 r. zapadł rozkaz o przemianowaniu oddziałów leśnych zamojskiego inspektoratu AK na 9 Zamojski Pułk Piechoty. Zanim to nastąpiło on i jego żołnierze na rozkaz przełożonych złożyli broń w rejonie Lipska. Na wszelki wypadek nakazał jednak wtedy swym podkomendnym pozostanie w konspiracji i ukrycie cenniejszej broni. Przydała się ona do dalszej walki. Sformowany wkrótce przez niego oddział zasłynął spektakularnymi akcjami, m.in. na więzienie w Biłgoraju, skąd uwolniono Ppor. Tadeusz Ośko ps. „Sęp”, Szczebrzeszyn, wiosna 1944 r. Fot. ze zbiorów W. Seroki z Zamościa 70 osób. Dowodził również akcjami partyzanckimi w Księżpolu oraz w likwidacjach konfidentów. Za bohaterskie czyny bojowe został uhonorowany przez Rząd Polski w Londynie Krzyżem Walecznych. Po ofensywie sił sowieckich na wschodnie ziemie Polski dopiero w listopadzie 1944 r. zdecydował się na wyjście z konspiracji. Wstąpił do Ludowego Wojska Polskiego, podając się przed komisją mobilizacyjną w Lublinie za rotmistrza Wojciecha Kossowskiego, absolwenta Szkoły Zawodowej Oficerów Kawalerii w Grudziądzu. Otrzymał przydział do 2 pułku ułanów w 1 Warszawskiej Brygadzie Kawalerii. Nie zagrzał tu jednak długo miejsca. W obawie przed rozpoznaniem zdezerterował z jednostki pod Solcem Kujawskim. Z lewymi papierami oficera UB Z końcem stycznia 1945 r. „Sęp” pojawił się w wyzwolonej Bydgoszczy, w której rozpoczął nowy etap swej żołnierskiej walki, skierowanej tym razem przeciwko sowieckim okupantom i ich komunistycznym poplecznikom z PKWN. W mundurze kapitana Urzędu Bezpieczeństwa poruszał się po mieście niczym filmowy pułkownik Kwiatkowski, kontrolując tworzące się w mieście posterunki MO. Zdobyte dzięki temu informacje przekazywał do Pomorskiej Komendy Okręgu AK. W lutym 1945 r. przyszła wiadomość od Stanisława Henne, żołnierza AK będącego komendantem I Komisariatu MO w Bydgoszczy, o konwojowaniu przez trzech milicjantów do Jastrowia 7 akowców. Wśród nich byli dwaj bydgoszczanie – Ludwik Augustyniak i Florian Dutkiewicz, którzy pełnili ważne funkcje w konspiracyjnych strukturach. Milicjantów udało się zwabić do mieszkania Dutkiewicza, gdzie wkrótce zjawił się „Sęp” z komendantem Henne i Leopoldem Mroczkiem ps. „Lop”. Po zrewidowaniu milicjantów znaleziono u jednego z nich poufne pismo NKWD, z którego wynikało, że wszyscy konwojowani akowcy mają być zlikwidowani bez świadków w pobliżu linii frontu. Ponieważ nie powiodła się upozorowana próba odbicia aresztowanych, trzech milicjantów rozstrzelano w piwnicach domu. dok. ze str. III Pani Maryjka w Dąbrowie Zduńskiej W takim przekonaniu utwierdziła się w latach powojennych, gdy wobec niepowodzeń w pisaniu powieści „Przygody człowieka myślącego”, dziennik stał się zasadniczym jej dziełem. Jest on też źródłem wiedzy o jej poglądach politycznych, społecznych i etycznych. Jej pochodzenie wyznaczało wiejski punkt widzenia i jednocześnie głęboko humanizujący. Bohater „Nocy i dni” Niechcic, podkreślała, dążył – podobnie jak ona – do tego, aby nie mieć własności, by być od niej wolnym. Dla Marii Dąbrowskiej „Lud” to przede wszystkim chłopi, tradycja, szlachecko-chłopska czy chłopsko-szlachecka kultura, rozpoznawana i uchwycona w ciągu przemian. I z tej perspektywy patrzyła też na Zduny, ich mieszkańców, ich sprawy, ich krajobraz. Z wielką uwagą śledziła ich losy, odzwierciedlo- ne później na kartach wielu opowiadań. Można je również znaleźć na kartach wspomnianej, a nie ukończonej powieści „Przygody człowieka myślącego”, gdzie między innymi jest piękny portret Kazimierza Wyszomirskiego i okupacyjnej atmosfery dąbrowieckiej szkoły. Zawsze była wierna zasadzie, że „pisarz powinien podnosić wartość człowieka, a nie obniżać ją”. Dobiesław Jędrzejczyk Pod znakiem WiN Te dramatyczne wydarzenia spowodowały konieczność opuszczenia miasta i znalezienia bezpiecznej kryjówki. Pod koniec sierpnia 1945 r. w lasach bydgoskich zawiązał się pod dowództwem „Sępa” zbrojny oddział, mający stanowić trzon Pomorskiego Okręgu Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. W jego składzie znalazło się kilku jego byłych podkomendnych z plutonu zwiadu na Zamojszczyźnie oraz inni ułani. Bazą oddziału była leśniczówka w Boluminie pod Bydgoszczą. Niestety, w kwietniu 1946 r. leśniczówkę otoczyły oddziały UB, żołnierzy WiN ujęto wraz z dowódcą. We wrześniu 1946 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Bydgoszczy pod przewodnictwem mjr. Władysława Stasicy stanęło 21. oskarżonych. Oprócz „Sępa” i jego żołnierzy sądzone były też osoby ze ścisłego kierownictwa pomorskiego WiN. Sąd wyrokiem z 30 września uznał Wojciecha Kossowskiego winnym przynależności do „tajnej organizacji WiN”, posiadania pistoletu Walter bez pozwolenia oraz wydania rozkazu zabicia milicjantów w Bydgoszczy i skazał go na karę śmierci. Najwyższy wymiar kary otrzymali również dwaj jego towarzysze broni – Ludwik Augustyniak i Florian Dutkiewicz. Tadeusz Ośko nie ujawnił do końca swego prawdziwego nazwiska. Jako Wojciech Kossowski złożył też odwołanie od wyroku do Sądu Najwyższego. W oczekiwaniu na decyzję, za sugestią broniącego go adwokata, ożenił się w więzieniu z Małgorzatą Musalewską, na którą – jak napisał w swej prośbie – chciał przelać prawa do spadku. Miał to być wybieg, który sprawiłby, że uzyska ułaskawienie. Nie przyniosło to jednak oczekiwanego rezultatu. Rozstrzelany został na terenie bydgoskiego więzienia 27 listopada 1946 r. Losy Tadeusza Ośko stanowią historię, w której prawda miesza się często z fikcją. Nie wynika to wyłącznie z braku dokumentów czy relacji, które odsłoniłyby w pełni postać tego bohaterskiego żołnierza. Trzeba pamiętać, że z różnych powodów tworzył on sam swą legendę, której fragmenty wykorzystali filmowcy, a z którą teraz muszą się mierzyć historycy. Bez względu, jak na jego życie spojrzymy, pozostanie na pewno przykładem tragicznego losu jednego z wielu Żołnierzy Wyklętych, którzy oddali swe życie, by Polska była wolna i niepodległa. Marek Wojtylak Przy pisaniu artykułu wykorzystano materiały udostępnione przez Pana Waldemara Serokę, któremu w tym miejscu składa autor serdeczne podziękowania. Łowiczanin – Kwartalnik historyczny. Dodatek do Nowego Łowiczanina, sprzedaż wraz z tym tygodnikiem. Wydawca: Oficyna Wydawnicza Nowy Łowiczanin s.c., 99-400 Łowicz, ul. Pijarska 3A, tel./fax 46 837-46-57, e-mail: [email protected] Redaktor naczelny: Marek Wojtylak