ŚCIOS KONTRA ZYBERTOWICZ

Transkrypt

ŚCIOS KONTRA ZYBERTOWICZ
ŚCIOS KONTRA ZYBERTOWICZ
Środa, 15 Maj 2013 06:22
Aleksander Ścios bardzo ostro zaatakował prof. Andrzeja Zybertowicza za artykuł „ Labir
ynty jałowych diagnoz
”. "A gdy - zainfekowani defetyzmem - jesteśmy już pozbawieni woli działania, to komu
to służy?" ("Sieci"). Tezę Zybertowicza nazwał „
kiepskim i wielce demagogicznym manifestem
”.
Obu Autorów bardzo cenię za próbę naprawy Rzeczpospolitej, a dokładniej
społeczeństwa, które po niej zostało. Ścios stawia sobie za cel bardziej mądrość i
sumienie narodu, Zybertowicz jego samoorganizację i skuteczność w realizacji
wspólnych celów. Niewielu z nas nie zgodzi się, że we wszystkich tych obszarach mamy
spore zaległości – by ująć to optymistycznie. Warto więc przyjrzeć się istocie sporu tak
zasłużonych Autorów.
Najpierw tezy Zybertowicza:
„…jesteśmy mistrzami defetyzmu. Zwłaszcza zaś my-obóz niepodległościowy. Ekspertami w
tworzeniu map zagrożeń. Gorzej z rysowaniem realistycznych projektów pozytywnych zmian.
Potrzebę diagnozy najczęściej czuje się wtedy, gdy coś nie gra. Gdy chce się bliżej uchwycić,
co nie gra. Dlaczego nie gra. I co zrobić, żeby grało. Trzy są kroki sensownej diagnozy:
określić, co nie gra; wskazać, dlaczego nie gra; zaproponować, jak to naprawić. Trzy kroki –
jeśli diagnoza ma być skuteczna. Ale rzadko jest.
(…) Wreszcie trzeba by zrobić krok trzeci – bo bez niego przecież cała diagnoza psu na budę
warta! Cóż nam bowiem po diagnozie, która nie prowadzi do skutecznych kroków zaradczych.
Tak byłoby logicznie. Tymczasem spora część (chyba większość!) diagnoz nie służy
rozwiązaniu problemów. Przynajmniej nie tych, które są diagnozowane.
Ileż to razy słyszeliśmy, że nic nie możemy zrobić, bo wszędzie są agenci – gdy tylko coś
zainicjujemy, zaraz będą nas rozbijali (jakbyśmy sami nie potrafili się namiętnie skłócać). Ileż to
razy słyszeliśmy, że ponad naszymi głowami Niemcy się dogadały z Rosją i teraz jesteśmy w
kleszczach. Ileż razy słyszeliśmy w mediach wolnego obiegu, jak bardzo nasza obecność w
Unii Europejskiej pozbawia nas suwerenności. I o tym, jak bardzo obecne w Polsce wielkie
międzynarodowe korporacje osłabiają polski biznes i jednocześnie nasilają presję kultury
konsumpcyjnej. Są też głosy o niepokojącej uległości władz polskiego państwa wobec
interesów izraelskich oraz żydowskich.
Często autorzy tych diagnoz uważają, że są bardzo odważni, że tylko oni głośno mówią, co
nam naprawdę grozi. W każdym z tych głosów jest pewna słuszność. Kłopot z tym, że
zazwyczaj dają one tylko jeden efekt: wzmacniają poczucie zagrożenia i bezsilności. I dlatego
są szkodliwe. Tak, prawda może być szkodliwa. Tak, prawda może paraliżować.
A gdy - tak silnie zainfekowani defetyzmem - jesteśmy już pozbawieni woli działania, to komu
to służy?”
Oto ocena Ściosa:
"Czytałem tekst prof. Zybertowicza i w pierwszym odruchu byłem skłonny przygotować
polemikę z jego tezami. Doszedłem jednak do wniosku, że byłoby to bezcelowe. Tekst
Zybertowicza trudno bowiem uznać za produkt solidnego naukowca i rzetelnego analityka. To
raczej polityczna deklaracja, by nie rzec - agitka, powstała w określonym celu i z intencją
1/5
ŚCIOS KONTRA ZYBERTOWICZ
Środa, 15 Maj 2013 06:22
ukrócenia "rytualnych diagnoz", które przeszkadzają w szerzeniu "filozofii huraoptymizmu". Z
takim wytworem nie powinno się polemizować.
Warto natomiast zwrócić uwagę na słabe punkty rozumowania pana Zybertowicza. Jeśli
postuluje on, by za każdą "diagnozą" stały propozycje "kroków zaradczych", trzeba pytać - do
kogo kieruje ten postulat? Jeśli do publicystów, blogerów czy analityków, to myli powinności
tych osób i chce nałożyć na nie całkowicie absurdalne obowiązki.
Nie od tego są publicyści, by wskazywać "środki zaradcze" na polskie problemy i nie od tego
są analitycy, by dawać Polakom "złote rady". To bowiem potrafi byle kiep, a potrafi tym lepiej,
im większym jest głupcem. Od takich "środków" roi się sieć internetowa i media po "naszej"
stronie, a niemal każdy, kto liznął trochę wiedzy o świecie, gotów jest ogłaszać zbiory
cudownych "recept" i dawać fachowe porady.
Nic natomiast nie wskazuje, by pan Zybertowicz kierował swoje uwagi w stronę polityków
opozycji - a zatem tych ludzi, od których powinniśmy wymagać racjonalnych działań i
konkretnych decyzji. To oni, w miejsce ideowych deklaracji, pustych obietnic i komentarzy "na
bieżące tematy", są zobowiązani do wskazania swoim wyborcom środków i metod, jakimi
zamierzają osiągnąć określone cele. Powinni nie tylko przedstawić uczciwą diagnozę naszej
rzeczywistości, ale precyzyjnie wskazać - jak zamierzają przejąć władzę w państwie, jakimi
metodami chcą pokonać reżim i co uczynią, gdy obejmą stery władzy.
Jeśli głosi się hasło - "Polacy zasługują na więcej" - tak powinno się walczyć z "poczuciem
zagrożenia i bezsilnością".
Jeśli jednak traktuje się Polaków niczym stado baranów lub uważa, że mogą przetrwać tylko w
stanie bezmyślnego amoku - szerzy się wówczas bezzasadny "optymizm", "krzepi serca"
patriotycznymi przemówieniami i opowiada banialuki o "labiryncie jałowych diagnoz".
Gdyby pan Zybertowicz skierował swoje uwagi do właściwych adresatów - jego tekst byłby
potrzebnym i trafnym wystąpieniem. W konwencji, w jakiej został napisany, z tezą, iż "prawda
może być szkodliwa, może paraliżować" - jest tylko kiepskim i wielce demagogicznym
manifestem. Obawiam się jedynie, by nie został wykorzystany do zagłuszenia poważnych
problemów i nie posłużył jako oręż w rękach medialnych cenzorów." bezdekretu.blogspot.com
Istotą sporu jest problem mówienia prawdy. Czy mamy zawsze mówić prawdę ludziom, dla
których jesteśmy autorytetem (czyli też za których ponosimy w jakimś stopniu
odpowiedzialność)? Czy też mamy prawo, a wręcz obowiązek, dostosowywać jej zakres do
stopnia przygotowania odbiorców? Czy ważne jest mówienie Polakom prawdy, czy też równie
ważna jest forma (otoczka), w jakiej się ją poda?
Zakładam, że Ścios zgodziłby się, że nie wystarczy tylko być wiernym prawdzie, ale że trzeba
też brać wzgląd na słuchaczy. Dlaczego więc tak ostro (‘agitka’) zaatakował Zybertowicza?
Musi mieć jakąś wiedzę lub przypuszczenia, które każą mu widzieć prosty, logiczny i słuszny
tekst Zybertowicza jako element gry polityczno-medialnej o dusze Polaków. Dopiero
uprzedzony w ten sposób do adwersarza może oskarżać go o traktowanie „Polaków niczym
stada baranów” i przygotowywanie narzędzia dla „medialnych cenzorów”.
Być może Polacy są stadem baranów (pewne cykle wydarzeń z naszej historii na to
rzeczywiście wskazują), ale właściwym pytaniem jest, jak ich z tego stanu wyprowadzić?
Zybertowicz stawia tezę, że można przedstawiać trudne diagnozy tylko wówczas, gdy
przedstawi się jednocześnie drogi naprawy sytuacji. Ścios uważa to za próbę „ukrócenia”
2/5
ŚCIOS KONTRA ZYBERTOWICZ
Środa, 15 Maj 2013 06:22
"rytualnych diagnoz” i ograniczenia pola debaty w obozie patriotycznym.
Uważam, że obu Autorów różni nie istota problemu, ale jego adresowanie. Zybertowicz zwraca
się do skupisk patriotów, które spotyka na swoich wykładach w ramach peregrynacji z książką
„Pociąg do Polski, Polska do pociągu”. Z dużym uproszczeniem możemy przyjąć, że są to
ludzie skupieni wokół „Gazety Polskiej” i Radia Maryja. Ścios z kolei, sekowany coraz bardziej
w mediach prawicowych, skupia się na patriotycznej, nielicznej elicie, która potrafi bez
różowych okularów czy huraoptymizmu spojrzeć na nasze tragiczne położenie.
Zybertowicz ma więc rację w odniesieniu do luźnych skupisk patriotów dywagujących nad
losem Ojczyzny – tu trzeba nam rzeczywiście przełamywania ducha klęski i niemożności, a
propagowanie nawet prawdziwych opisów naszej rzeczywistości bez remedium u przeciętnego
Nowaka niechybnie rodzi rezygnację. Rację ma jednak i Ścios, który obawia się spłycenia
debaty nad Polską w kręgach elity intelektualnej i decyzyjnej narodu. To rzeczywiście bardzo
groźne zjawisko, bo o ile pasażerowie autobusu mogą mieć mgliste pojęcie o warunkach
panujących na drodze i perspektywie dotarcia do celu, nie można tego powiedzieć o
kierowcach. Głos Ściosa traktuję więc jako mocny (i nie pierwszy) apel do polityków i doradców
Prawa i Sprawiedliwości, do liderów obozu patriotycznego, aby przestali się bawić w doraźne
gierki polityczno-medialne i rozpoczęli uczciwą debatę nad Polską i szansami na jej wolność.
By nie budowali przepaści pomiędzy swoją wiedzą i planami politycznymi a prostymi patriotami
karmionymi iluzją sukcesu w kolejnych, już na pewno wygranych, wyborach. Sytuacja jest zbyt
poważna.
Podobny dylemat mieli kiedyś Inkowie. W XV wieku ich imperium rządził władca o imieniu
Pachacuti, król o wielkim umyśle i rozmachu. Doprowadził Inków do szczytu rozwoju –
odbudował Cuzco wraz ze świątynią Inti (Słońca) i wzniósł wiele fortec z Machu Picchu
włącznie. Nie zatrzymał się jednak tylko na materialnym umacnianiu swego królestwa.
Nurtowały go kwestie zasadnicze. Zastanawiał się nad Bogiem, którego czcił wraz ze swoim
ludem. Czy Słońce, które codziennie wykonuje swoją powtarzalną pracę jak zwykły robotnik,
jest Wszechmogącym Bogiem? Zauważył, że może zostać ono zasłonięte przez byle jaką
chmurę. Doszedł do rewolucyjnego wniosku: jeśli Inti byłby prawdziwym Bogiem, to żadna
stworzona rzecz nie mogłaby zaćmić jego światła! Pachacuti ze zgrozą skonstatował, że dotąd
oddawał cześć zwykłej rzeczy tak, jak gdyby była ona Stwórcą! Zaczął badać przekazy
wcześniejszych inkaskich pokoleń i odkrył, że praojcowie nie oddawali czci Słońcu, ale
Wszechmocnemu Stwórcy Wszechrzeczy, którego nazywali Viracocha. Król skonstatował, że
bezsensowne jest jednoczesne czczenie części Jego stworzenia w taki sposób, jakby była ona
Nim.
Zwołał więc kapłanów Słońca na sobór do Coricancha, przedstawił im swoje wnioski i
rozkazał, by odtąd modlitwa była kierowana wyłącznie do Viracochy. Sobór postawił jednak
przed królem problem: jak zareagują masy, gdy kapłani Słońca ogłoszą: „Wszystko, co nasze
kapłaństwo nauczało przez ostatnich kilka wieków, okazało się błędne! Inti wcale nie jest
Bogiem! Te okazałe świątynie, które z ogromnym trudem – i z naszego rozkazu –
zbudowaliście dla niego, są bezużyteczne. Wszystkie rytuały i modlitwy związane z Inti są
bezowocne. Teraz musimy rozpocząć od początku, od zera z tym prawdziwym Bogiem –
Viracochą!”?
3/5
ŚCIOS KONTRA ZYBERTOWICZ
Środa, 15 Maj 2013 06:22
Komisyjnie ustalili, że choć kult Inti jest fałszywy, to prawdę o tym zachowają tylko w obrębie
klasy wyższej. Może z czasem lud dojrzeje do poznania rzeczywistości.
Okazuje się jednak, że klasy wyższe miewają niekiedy krótki żywot. Pachacuti nie przewidział
pojawienia się konkwistadorów… (Gdyby kogoś z Państwa zainteresowała powyższa historia i
chciałby o niej poczytać więcej, odsyłam do książki „Wieczność w ich sercach – sensacyjny
dowód wiary w jedynego prawdziwego Boga” Dona Richardsona, którą kiedyś
przetłumaczyłem.)
Choć więc zgadzam się ze Ściosem, że naród zasługuje na prawdę - choćby była ona bolesna
i mało optymistyczna – to nie zgadzam się z nim co do zakresu jej podania narodowi. Ścios
chce się zatrzymać na prawdzie i mądrości politycznej, uważając zapewne, że naród nie jest
gotowy na bardziej fundamentalną prawdę. Warto więc zadać sobie pytanie, skąd bierze się
mądrość? Jak naród może się jej nauczyć? Czy wystarczą tu mądre analizy uczonego
profesora, nawet nadawane na okrągło przez telewizję? Uważam, że nie. By naród zaczął
mądrzeć, musi zwrócić się do początku mądrości. Nie da się domu zbudować od pierwszego
piętra!
„Bojaźń Pana jest początkiem poznania; głupcy gardzą mądrością i karnością.” Przyp.
1:7
Pogarda dla mądrości i karności jest w Polsce powszechna. Głupota to praprzyczyna naszych
nieszczęść narodowych. Biblia wskazuje jasno, jak wyrwać Polaków z tego stanu. Na niewiele
zda się uczenie Polaków mądrości politycznej, gdy nie mają oni bojaźni Bożej.
Ktoś powie, społeczeństwa Zachodu nie mają bojaźni Bożej (są zlaicyzowane), a i tak mają
mądrość. Warto jednak zapytać, jak ją zdobyły. Najbardziej rozwinięte narody Europy mają w
swojej historii najnowszej powszechny zwrot ku Bogu Biblii. Nie tak dawno ojcowie
dzisiejszych Brytyjczyków, Skandynawów, Niemców, Szwajcarów, Holendrów postanowili
zbudować swe państwa, opierając je na fundamentach chrześcijaństwa:
1 Sola scriptura (tylko Pismo Święte)
2 Sola fide (tylko przez wiarę/zaufanie)
3 Sola gratia (tylko dzięki łasce)
4 Solo Christo (tylko przez Chrystusa)
5 Soli Deo gloria (chwała tylko Bogu)
Efekty tego wyboru widzimy na przestrzeni ostatnich pięciuset lat historii Europy i świata. To
tam rozwinął się dobrobyt i wolne społeczeństwa demokratyczne. Polska swoją szansę
zmarnowała, gdy ostatni z Jagiellonów nie poszedł drogą Zachodu Europy, a szlachta obozu
reform nie potrafiła się zjednoczyć. Dziś już zapewne nie odzyskamy dawnej imperialnej
pozycji w środku Europy. Mamy jednak ciągle szansę na mądrość i Boże błogosławieństwo.
Do tego jednak potrzebujemy prawdy nie tylko na poziomie politycznym, ale w pierwszym
rzędzie na duchowym. Gdy więc Ścios, głoszący potrzebę ozdrowieńczej dla narodu prawdy,
rozpoczął na swoim blogu dyskusję z takim oto wstępem :
4/5
ŚCIOS KONTRA ZYBERTOWICZ
Środa, 15 Maj 2013 06:22
„Ponad dwie dekady kłamstw i nachalnej propagandy sprawiły, że tylko niewielu Polaków
dostrzega dziś prawdziwy kontekst wydarzeń przełomu lat 80/90., a jeszcze mniej ma
świadomość, że tzw. okrągły stół nie tylko uratował komunistów od odpowiedzialności za
zbrodnie przeciwko narodowi, ale doprowadził do legalizacji PRL-u i z komunistycznej „nowej
świadomości” uczynił podwaliny tworu zwanego III RP. Dopiero w perspektywie „transformacji
ustrojowej” można docenić dalekowzroczność komunistycznej strategii tworzenia fałszywej
opozycji oraz zrozumieć, jakie znaczenie miało zaprzęgnięcie jej do pracy nad
„uświadomieniem” Polaków.”
Uznałem, że to właściwy czas i miejsce, by dotknąć podstawowej przyczyny powodzenia
okrągłostołowego kłamstwa komunistów – współpracy hierarchów kościoła katolickiego z
Janem Pawłem II na czele. Ku mojemu zaskoczeniu Gospodarz bloga, który w tak ostry
sposób łaja Zybertowicza za próbę ograniczania mówienia narodowi prawdy, szybciutko i
niegrzecznie zamknął dyskusję nad tą kluczową dla istnienia narodu kwestią…
Polacy są jednak stadem baranów, nieprawdaż, Panie Aleksandrze?
5/5