Pociąg do Polski. Polska do pociągu

Transkrypt

Pociąg do Polski. Polska do pociągu
Andrzej Zybertowicz
Pociąg do Polski.
Polska do pociągu
Prohibita
Warszawa 2011
392 stron
oprawa miękka
cena 36,00 zł
Andrzej Zybertowicz to socjolog mocno angażujący się w polskie życie publiczne. Przez lata był doradcą premiera Jarosława Kaczyńskiego, a potem
prezydenta Lecha Kaczyńskiego do spraw bezpieczeństwa państwa. Jego zainteresowania naukowe dotyczą przede wszystkim metodologii nauk społecznych oraz socjologii wiedzy. Wśród obywateli choć trochę interesujących się
polityką szczególnie nośna stała się jego metafora układu, czyli patologicznych powiązań na styku biznesu, polityki i służb specjalnych.
Najnowsza książka Zybertowicza to zbiór publicystyki z ostatnich dziesięciu lat. Uwagę przykuwa tytuł oraz okładka. Oto dwa biało-czerwone pociągi,
z których jeden wyjęty jest z koszmaru podróżnych na dworcu PKP w Kutnie,
a drugi, nowoczesny, błyszczący, kojarzy się z superszybką TGV. Ma to być
symbol zmodernizowanej Polski, o jakiej marzy współtwórca projektu IV RP,
który na razie jednak zapewne nieraz korzysta z wysłużonych wagonów, jeżdżąc na spotkania autorskie.
Rozważania Zybertowicza zaczynają się od afery Rywina, której ujawnienie
otworzyło nowy etap w polskiej polityce po 1989 roku. Sprawa ta doprowadziła
do upadku postkomunizmu, ale też umożliwiła szerszy odbiór tez Zybertowicza o przyczynach fatalnego stanu państwa. Stąd jego znamienna wypowiedź
z marca 2003 roku: „Pora rozstać się z III Rzeczpospolitą i przystąpić do budowy IV”. Trzeba przyznać, że niektóre pomysły Zybertowicza z tamtego okresu
mogą z dzisiejszej perspektywy wydawać się dyskusyjne. Chodzi na przykład
o abolicję dla aferzystów, którzy ujawniliby źródła swych nielegalnych dochodów, czy wprowadzenie jednomandatowych okręgach wyborczych. Jednakże
sama diagnoza państwa zawłaszczonego przez antyrozwojowe grupy interesu
(ARGI) jest godna uwagi. Uzasadnione staje się pytanie autora, czy po Rywinie
można pisać o funkcjonowaniu mediów bez uwzględnienia wymiaru zakulisowego? Czy od czasu komisji orlenowskiej i PZU można bez analizy wymiaru
agenturalnego analizować nieprawidłowości małych i wielkich prywatyzacji?
Czy po aferze starachowickiej można pisać monografie środowisk lokalnych
w Polsce bez uwzględnienia układów polityczno-kryminalnych? Problem zakulisowych obszarów transformacji ustrojowej był, z małymi wyjątkami, za-
292
Pressje 2012, teka 28
niedbywany w polskich naukach społecznych. Większość prób podjęcia tematu kończyła się oskarżeniami o oszołomstwo i spiskową teorię dziejów. W tę
właśnie lukę weszły prace Zybertowicza.
Za największy instytucjonalny sukces okresu IV RP uznaje Zybertowicz
rozwiązanie Wojskowych Służb Informacyjnych i powołanie Centralnego Biura
Antykorupcyjnego. WSI, mające swe źródła jeszcze w wywiadzie sowieckim,
były nieprzejrzyste dla kolejnych ekip rządzących, powiązane z nimi osoby
pojawiały się przy okazji coraz to nowych afer. Natomiast CBA, dzięki ścisłym
procedurom weryfikacyjnym, ma szansę stać się pierwszą służbą specjalną
Wielkie korporacje mogą zawładnąć zachowaniami społecznymi, kontrolując je już na poziomie ogólnych wyobrażeń
pozostającą poza wpływem dawnego aparatu represji. Podejście Zybertowicza do problemu lustracji doskonale oddają jego słowa z 2009 roku: „Jeśli
agenci, czyli ludzie, którzy pomagali zwalczać pragnienia budowy demokracji
w Polsce i wspomagali sowiecką kontrolę nad Polską, wywierają wpływ na
myślenie społeczeństwa o tym, jak myśleć o lustracji, to mamy do czynienia
z sytuacją, jakby kodeks karny pisali przestępcy”.
Na całe szczęście rozbicie układu nie jest jedynym sposobem na uzdrowienie polskiego życia publicznego. Jest to tylko warunek konieczny, a nie
wystarczający. Dopiero działania pozytywne, budowanie od podstaw społeczeństwa obywatelskiego, może doprowadzić do uzdrowienia polskiej demokracji i państwowości. Niestety, co do perspektyw tego działania Zybertowicz
nie ma złudzeń. Nawet tak wielki wstrząs, jakim była katastrofa smoleńska,
nie spowodował przełomu w sposobie patrzenia na państwo. Chociaż dla sporej części Polaków 10 kwietnia był sygnałem, że sprawy państwa idą w złym
kierunku, to dzięki sprawnej propagandzie te grupy interesu, które są beneficjentami dzisiejszego ładu społecznego, potrafiły z powrotem przechwycić
zbiorową wyobraźnię, a przynajmniej pozbawić ludzi zdolności do mobilizacji
obywatelskiej. Mobilizacja jest zaś kluczowym elementem naprawy państwa.
Innym działaniem, które może poprawić sytuację Polski, jest budowanie zaplecza analitycznego na wzór zachodnich think-tanków, „intelektualnego rdzenia państwa”. Zybertowicz twierdzi, że gdy był doradcą premiera,
miał nieformalną misję zachęcenia opozycyjnej Platformy Obywatelskiej do
wsparcia budowy tworu nazwanego roboczo Narodowym Centrum Studiów
Strategicznych. W wyniku braku ponadpartyjnej zgody zaniechano realizacji
tej koncepcji. A szkoda, bo instytucja taka mogłaby być dobrym narzędziem
w zmaganiu o zachowanie podmiotowości Polski.
Autor zajmuje się też zagadnieniem globalizacji w polskim kontekście.
Przywołuje on koncepcję deep capture (głębokiego przechwycenia) amerykańskiego prawnika Jona D. Hansona. Teoria ta analizuje, jak nieformalne grupy interesu przejmują kontrolę nad państwem, wpływając na działanie jego
poszczególnych instytucji. Głębia „przechwycenia” polega na tym, że wielkie
Kompressje
293
korporacje mogą zawładnąć zachowaniami społecznymi, kontrolując je już na
poziomie ogólnych wyobrażeń. Media mogą wmawiać ludziom, że podejmują
w pełni suwerenne decyzje, czy to na wolnym rynku, czy to przy urnach wyborczych. W interesie wielkich mediów i korporacji handlowych leży pozbawienie obywateli podmiotowości, a w najgorszym wypadku zastąpienie wolności politycznej wolnością do nieograniczonej konsumpcji. W wyniku takiej
podwójnej, zewnętrznej i wewnętrznej presji nieformalnych grup interesów,
polski naród musi wykonać szczególnie ciężką pracę w walce o własną podmiotowość. Nie da się tego osiągnąć inaczej, jak tylko poprzez skoordynowane
działania, zarówno oddolne (społeczne), jak i odgórne (polityczne). Nikt za nas
tego nie dokona.
Przemysław Deczyński
Witold Wilczyński
Ideowe źródła
i tożsamość geografii
Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu
Pedagogicznego
Kraków 2011
234 strony
oprawa miękka
cena 29 zł
Dziedzina nauki dobrze wszystkim znana ze szkół, wspominana zwykle
z sympatią i przymrużeniem oka. Czasem także przedmiot kpin i żartów,
sprowadzany do szkolnego obowiązku, znajomości poziomu wydobycia węgla na świecie i nazw syberyjskich rzek. Mówiąc krótko − infantylna zabawa,
godna zainteresowania najwyżej gimnazjalisty. Poważni ludzie nie zajmują
się geografią, gdyż trudno by im było nawet opisać swoje zainteresowania
i pracę w towarzystwie. Poważni ludzie zajmują się co najwyżej meteorologią, kartografią, gospodarką przestrzenną, turystyką, ale nie geografią jako
taką. Co stało się w ciągu ostatnich lat, że dziedzina nauki uprawiana niegdyś przez tak znamienite postaci, jak Joachim Lelewel, Wacław Nałkowski
czy Eugeniusz Romer została złożona do lamusa? Witold Wilczyński surowo
osądza ten stan rzeczy i niemalże palcem wskazuje winnych. Nie jest w tym
odosobniony. Podczas jednej z sesji Towarzystwa Lelewelowskiego dwaj jego
adwersarze − profesorowie Rykla i Bański − formułowali podobne stanowisko
na temat kondycji dzisiejszej geografii. Postmodernista i pozytywista zgodzili
się w jednym − nastał czas przełomowy, trzeba podjąć decyzję, w którą stronę
będziemy podążać.
294
Pressje 2012, teka 28
Autor stara się nas przekonać, że wybór dalszego kierunku rozwoju
geografii wymaga sięgnięcia wstecz, do czasów, gdy nauka ta przeżywała
swój renesans w wyniku inspiracji filozofią Immanuela Kanta. Jej kluczowym elementem była epistemologia, odrzucająca oświeceniowe założenie
możliwości pełnego poznania przy użyciu samych zmysłów. Drugim postulatem Kanta było centralne umiejscowienie geografii w systemie nauk,
uznanie jej w obliczu rosnącej liczby informacji za syntezę wiedzy. Łączenie przez geografię danych z dziedzin nauk społecznych i przyrodniczych
w całość na podstawie podmiotowego procesu wynikającego z kantowskiej
epistemologii miało raz na zawsze ugruntować pozycję geografii w świecie
nauki. Tą drogą podążyli wielcy geografowie: Humboldt, Ritter, Pol, Eugeniusz Romer... Pierwsze kłopoty pojawiły się wraz z rozpowszechnieniem
Geografia maoistyczna jest wynikiem rewolucji kulturowej
pozytywizmu. Podział nauk ze względu na przedmiot, implikujący redukcjonizm, i euforia na punkcie scjentyzmu przyczyniły się do pojawienia się
wątpliwości wśród geografów i pęknięcia w jednolitej dotąd nauce. Ciosem
dla polskiej geografii był wpływ ideologii komunistycznej. Naszą geografię zaatakowała wtedy gangrena, postępująca choroba zawleczona przez
politykę. Nowe kryteria selekcja naukowców miały zapewniać zgodność
poglądów inteligencji i partii. Efektem tego była nie tylko zmiana paradygmatu, ale przede wszystkim upadek standardów kulturowych w społeczności badaczy.
Witold Wilczyński zapoznaje nas z rezultatami pracy uczonych, a także
przekazuje informacje o ich działalności. Nie czyni złośliwych uwag, stara się
wyraźnie unikać emocji, jednak obraz wyłaniający się z książki nastraja co
najmniej pesymistycznie. Nie jest jasne, czy fatalna jakość niektórych prac
naukowych wynika z celowego działania autorów, opieszałości czy też z doskonałego przystosowania do systemu punktowego.
Nowy trend w geografii można nazwać „geografią maoistyczną”, co
brzmieniowo wkomponowuje się w wielką rodzinę nauk geograficznych,
której członków liczy się już w dziesiątkach (geografia medyczna, sakralna itd.). Geografia maoistyczna jest wynikiem rewolucji kulturowej. Autor
opisuje tę nagłą przemianę na przykładzie popularnej terminologii w publikacjach akademickich. Bada zatem takie pojęcia, jak środowisko, region,
krajobraz czy przestrzeń. Zdają się one bliskie przeciętnemu człowiekowi
i wyrwane z kontekstu nie wzbudzają ani zachwytu swym brzmieniem, ani
zadumy nad swoim sensem. Nie wyglądają również na terminy naukowe.
Witold Wilczyński wskazuje jednak, że wiele z tych pojęć było używanych
przez geografów klasycznych, dziś jednak zmieniły się ich definicje. Najlepszym przykładem takiego zdegradowanego pojęcia jest „przestrzeń”.
Słowo to na tyle wrosło w dzisiejszą geografię, że pojawia się w zasadzie
Kompressje
295