Zaczekaj. Muszę zrobić zdjęcie. – Skoro wiesz, co
Transkrypt
Zaczekaj. Muszę zrobić zdjęcie. – Skoro wiesz, co
w lekkim nieładzie, jakby tuż przed spotkaniem ze mną uciął sobie drzemkę na otwartej książce. Jego mocne opalone ramiona kontrastowały ze śnieżną bielą koszulki drużyny wioślarskiej. Jeśli strategia Bates College polegała na rozbudzaniu w nastolatkach oprócz ambicji naukowych romantycznych uczuć, to jej przedstawiciel był kimś, kto doskonale realizował to zadanie. – Jest przy tym bardzo funkcjonalna. Zaufaj mi, wiem coś o tym. – Przystanął, jedną ręką chwycił rękaw mojej bluzy i pociągnął. Zrobiłam krok w jego kierunku, a wtedy pustą przestrzeń, którą jeszcze przed chwilą zajmowała moja głowa, przecięło nadlatujące ze świstem frisbee. – Ufam – zapewniłam. Staliśmy tak blisko siebie, że słyszałam, jak nagle wstrzymał oddech. Jego palce zacisnęły się na mojej bluzie, a ramiona naprężyły. Po kilku sekundach puścił mnie i wsunął kciuki pod ramiona plecaka na wysokości obojczyków. – A co jest tam? – zapytałam. Śledząc wzrokiem moje skinienie, napotkał wysoki budynek górujący nad obiema bibliotekami. – To jest n a j w a ż n i e j s z a c z ę ś ć u c z e l n i – odparł i ruszył przed siebie chodnikiem. Gdy dotarł do frontowych schodów budynku, odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem. – Oto C a r n e g i e S c i e n c e H a l l. Przyłożyłam dłoń do piersi. – S ł y n n a Carnegie Science Hall? Czyżby to właśnie tu najbystrzejsze, najbardziej kreatywne umysły tego świata prowadziły przełomowe badania kształtujące krajobraz współczesnej nauki? Przez chwilę nie odpowiadał, po czym zapytał podejrzliwie: – Zgadza się, a co? – Zaczekaj. Muszę zrobić zdjęcie. – Skoro wiesz, co mieści ten budynek – stwierdził, kiedy gmerałam w torebce w poszukiwaniu aparatu – to musisz też wiedzieć, że prace, jakie prowadzone są w jego murach, wyróżniają naszą uczelnię spośród pozostałych. Nawet jeśli twoją specjalizacją nie są nauki ścisłe, już samo to uzasadnia pokaźne koszty ukończenia studiów, rzędu dwustu tysięcy dolarów. Vox clamantis in deserto. Wpatrywałam się w wyświetlacz aparatu, a przed oczami, jeden po drugim, zaczęły przeskakiwać obrazy: zielony brelok na klucze, kubki, sportowa bluza i parasolka. A wszystko to z dobrze znanym logo Dartmouth College. – Vanesso? – Przepraszam, zamyśliłam się. – Potrząsnęłam głową i skierowałam aparat tak, by zrobić zdjęcie. – Uśmiech proszę… Na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale po chwili – kiedy przeniósł wzrok na jakiś punkt za moimi plecami – zbladł. Zanim zdążyłam się odwrócić, żeby sprawdzić, co przykuło jego uwagę, poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. – Nie tak powinno być. – Sądząc po wyglądzie, chłopak, który zjawił się w towarzystwie dwóch goryli, mógł być w moim wieku albo o rok czy dwa lata starszy. Miał na sobie spodnie z obniżonym krokiem, polar i buty trekkingowe, jakby od razu po zajęciach zamierzał wyruszyć w góry. Jego kumple, kiedy obrzuciłam ich wzrokiem, wyszczerzyli zęby w uśmiechu. – To znaczy co nie powinno tak być? – Widzisz, samo ujęcie jest niczego sobie, ale byłoby o niebo lepsze, gdybyś to ty znalazła się na nim. – Wyciągnął przed siebie dłoń. – Mogę? – Aha. – Mój wzrok zatrzymał się na aparacie. – Dzięki, ale… 8 9