Na wsi najlepiej Zacznijmy od tego, że urodziłam się na wsi
Transkrypt
Na wsi najlepiej Zacznijmy od tego, że urodziłam się na wsi
Na wsi najlepiej Zacznijmy od tego, że urodziłam się na wsi. Wspaniałej, mazowieckiej, pachnącej lasem i jabłkami. Wokół miałam rodzinę, zarówno od strony matki, jak i ojca. Krewni, w ilości nieprzyzwoitej, mieszkali nieopodal. Kilka pokoleń wstecz moi przodkowie pracowali na tych ziemiach aż do dziś. Taka zwyczajna, chłopska rodzina. W mojej miejscowości przeżyłam 19 lat. Co było potem? Podobnie, jak wielu młodych Polaków, poszłam na studia. Wręcz uciekłam z domu. Zamiast wybrać leżącą nieopodal Warszawę, wyprowadziłam się do Lublina. Nie, nie miałam kompleksu życia na wsi. Nigdy! O moich losach zadecydowały inne pobudki, przede wszystkim rodzinne. Przyszłam ze wsi do miasta i to było widać. Nie wiedziałam, jakie są maniery, jak się zachować, choć wcześniej jeździłam po świecie. Przeraziły mnie zachowania ludzkie i wszechpanujące wyobcowanie. Przeraziły mnie ogromne galerie handlowe. Przeraziły mnie uliczne hałasy. Przeraziły bloki – puszki, w których można mieszkać przez całe życie. Przeraziły śmieci, spaliny, pośpiech i skąpa zieleń. Przeraziły tłumy. Czy ja tego nie widziałam wcześniej, gdy odwiedzałam inne miasta? Owszem, widziałam. Ale teraz musiałam tu mieszkać. Miasto. Co mi dało? Możliwość rozwoju. Wiarę w siebie. Oświetlone ulice. Chodniki (zamiast błotnych duktów). Komunikację miejską – wszędzie blisko. Wyższe wykształcenie. Chłopaka, w którym się zakochałam – de facto mieszczucha. Ucieczkę od rodzinnych problemów. Nowych przyjaciół. Możliwości. Perspektywy. Itp. Itd. Szybko stałam się pół-mieszczuchem. Dlaczego pół? Bo nauczyłam się tu funkcjonować, lecz dusza pozostała na wsi. W mieście zawsze brakowało mi natury, od której jestem chyba uzależniona. Brakowało otwartości, ludzi oraz świętego spokoju. Nigdy nie miałam, i nadal nie mam, kompleksu pochodzenia. Wręcz przeciwnie – jestem dumna ze swojej wiejskości i nie wstydzę się powiedzieć o sobie: wieśniak. Choć jest to pejoratywne określenie, dla mnie oznacza osobę, która potrafi ciężko pracować, dąży do celu, nie wybrzydza, cieszy się z tego, co ma. Taki oto wieśniak raduje się życiem. Jest gościnny i otwarty. Troszczy się o rodzinę. Wierzy w Coś, często jest to Bóg. Jest silny psychicznie i emocjonalnie. Nie gardzi czerstwym chlebem i plastrem słoniny. Nie gardzi człowiekiem. Taki oto wieśniak, którego wszyscy w mieście mają dość. Ale to mój wyidealizowany obraz. Prostaków znajdziemy wszędzie. Dlaczego się nie wstydzę swojego pochodzenia? Jestem wykształcona. Mam wiedzę i osiągnięcia, które zdobyłam w mieście. Mam normalną, obytą w świecie rodzinę. W ogóle mam rodzinę. Mam piękny dom ze wspaniałym ogrodem. Mam własną Ziemię, Ojcowiznę – czy to nie cudowne? Mam owoce i warzywa własnej produkcji. Mam zwierzęta. Mam wielką przestrzeń wokół siebie. Żadnej pracy się nie boję. I, co najważniejsze, ważniejsze nawet niż to wszystko „mam”, na wsi ukształtował się mój światopogląd i wartości. Od małego chodziłam po sadach, polnych dróżkach i lasach śpiewając i wymyślając wiersze. Natura tylko temu sprzyjała. Wyjazd do miasta na zakupy (na shopping?) był jednodniową atrakcją, kończącą się refleksją pt. „Nigdy tam nie wrócę”. Na wsi najlepiej mi się myśli, tylko tam mogę uporządkować swoje sprawy. Niedawno, podczas spaceru, przeanalizowałam swoje życie pod kątem czynników, które mnie ukształtowały. Nie uwierzysz, Drogi Czytelniku, ale wieś uplasowała się na drugiej pozycji! Była nawet przed Kościołem Katolickim, który też na mnie znacznie wpłynął. Z tym, że świadomość swojej wiejskości, a uważam, że jest to niejako cecha charakteru, była ze mną od najmłodszych lat i wcześnie sobie uświadomiłam, jak ważną rolę pełni w moim życiu. Pomogły w tym kotki, pieski, kaczki, kury, krowy, owce, pole, pole, pole, sad, sianokosy, pomidory, kartofle (tak, u nas są kartofle) itp. Natomiast świadoma religijność pojawiła się dopiero wtedy, gdy byłam nastolatką. Wieś zawsze była i nadal jest dla mnie bardzo ważna. W swoim mieście, bo tak nazywam Lublin, przeżywam wspaniałe chwile. Niekiedy, niby przypadkiem, gdy znajdowałam się na jego obrzeżach, wstępowało we mnie wielkie wzruszenie. Łzy płynęły z oczu, a tęsknota przekłuwała serce. Brzmi patetycznie, ale tak było. Dlaczego? Wystarczył widok lasu, nawet małego zagajnika. Wystarczył widok jednorodzinnych domów, a stodoła, sad czy gospodarcze zwierzę tylko pogarszały sytuację. Wystarczył widok czereśni, które się podkradało sąsiadowi w czerwcowe wieczory. A prawdziwego szału dostaję, gdy przez przypadek, np. przejazdem, znajdę się na jakiejkolwiek wsi… Gdy ujrzę pracujące przy sianie kobiety… Gdy przejdę po obłoconej ścieżce… Symptomy małej miejscowości niezwykle mnie poruszają. Nie wiem, czy mieszczuchy mają podobnie. Osobiście jestem niezwykle związana ze swoją Małą Ojczyzną. Moim marzeniem jest, by mieszkać na wsi, blisko jakiegoś miasta. By mieć wielki ogród, sad, poletko, zieloną trawę, zwierzęta i dużą rodzinę. Ups, chyba znów myślę o swoim dzieciństwie. Na spełnienie tych marzeń muszę poczekać jeszcze kilka lat. Trzeba skończyć studia, znaleźć pracę, założyć rodzinę, zarobić pieniądze, wyszaleć się. Rozumiesz, Drogi Czytelniku, kariera… Na szczęście nie skończę na bruku. Zawsze mam, gdzie wrócić. Wspominałam już o tym, w jaki sposób miejsce mojego pochodzenia ukształtowało mój charakter. Od 14 roku życia piszę wiersze. Już wtedy zawierałam w nich miłość i zachwyt do swojej wsi. Niech poniższa poezja, choć niewysokich lotów, będzie miłym zakończeniem tych rozważań. ZAPOMNIANA KRAINA Pobiegnę znowu tam, Niedaleko od domu, Gdzie leży kraina ta, Nie mówię o niej nikomu. Idąc topisz najlepszych czasów smalec, Lecz stąpaj cicho… Nawet skinienia palec Może wywołać leśne licho. Tam w lecie ptaka usłyszysz, Jesienią na grzyby wyprawa, Zimą na śniegu tropy śledzisz, Wiosną - wędrowca zaprawa. Lecz uważaj- nie spłosz zwierza, Choć czasami ci mignie Kita czerwona I nory spenetrowane. I zaraz Rozszarpany szarak Na szarej pożodze przestrzeni, Gdzie idioci trawy palą Jak na stosie wiedźmy. W jednym miejscu cały świat Z dziecinnych, młodzieńczych lat. Sielanka, cisza, zapach świerków, Niepokój, smród, hałas dźwięków. (2008) *** Wije się wstążką ścieżka rodzinna, Sznurkiem obok płynie rzeka, Widzę pod lasem: zwierzę ucieka I cień człowieka… Z drzewa faliście spadają liście, Noc rozsypuje gwiazd kiście. Słońce zachodzi, Księżyc wychodzi Nastaje Czas… W swojej Ojczyźnie (nie na obczyźnie) Mam to, co dobre i to, co kocham. Tutaj wesele, tutaj niepokój, tutaj szlocham. (2009) Podświadomość