Tematy prac kontrolnych IV Ua- język polski MG Temat 1

Transkrypt

Tematy prac kontrolnych IV Ua- język polski MG Temat 1
Tematy prac kontrolnych IV Ua- język polski MG
Temat 1:
Na podstawie fragmentu opowiadania T. Borowskiego ,, Proszę państwa do gazu”,
przeanalizuj, w jaki sposób autor przedstawiał wojnę.
,, Upał, ogromny upał. Powietrze stoi nieruchomym , rozżarzonym słupem. Gardła są suche,
każde wymienione słowo wywołuje ból. Och , pić. Gorączkowo, byle prędzej, byle do cienia,
byle odpocząć . Kończymy ładować, ostatnie auta odjeżdżają, zbieramy skrzętnie znad toru
wszelkie papierki, wygrzebujemy spomiędzy drobnego żwiru nietutejszy transportowy brud, ,,
żeby śladu po tym obrzydlistwie nie zostało”, i w chwili gdy ostatnia ciężarówka znika za
drzewami , a my idziemy - nareszcie! – w stronę szyn odpocząć i napić się ( może Francuz
kupi znów od posta?), zza zakrętu słychać gwizdek kolejarza . Powoli, niezmiernie powoli
wtaczają się wagony, przeraźliwie odgwizduje lokomotywa, z okien patrzą twarze wymięte i
blade, płaskie, jakby wycięte z papieru, o ogromnych , płonących gorączką oczach. Już są
auta , już jest spokojny pan z notatnikiem, już kantyny wyszli esmani z teczkami na złoto i
pieniądze. Otwieramy wagony.
Nie, już nie można nad sobą panować. Wyrywa się ludziom brutalnie walizki z rąk,
szarpiąc ściąga się palta. Idźcie, idźcie, przemińcie. Idą, przemijają. Mężczyźni, kobiety,
dzieci. Niektórzy z nich wiedzą.
Oto idzie szybko kobieta, śpieszy się nieznacznie, ale gorączkowo. Małe kilkuletnie
dziecko o zarumienionej , pyzatej twarzy cherubinka biegnie za nią, nie może nadążyć,
wyciąga rączki z płaczem: - Mamo! Mamo!
- Kobieto, weźże to dziecko na ręce!
- Panie, panie , to nie moje dziecko, to nie moje!- krzyczy histerycznie kobieta i ucieka,
zakrywając rękoma twarz. Chce skryć się , chce zdążyć między tamte. Jest młoda , zdrowa,
ładna chce żyć.
Ale dziecko biegnie za nią , skarżąc się na cały głos:
- Mamo, mamo nie uciekaj!
-To nie moje, nie moje, nie!...
Aż dopadł ją Andrzej , marynarz z Sewastopola. Oczy miał mętna od wódki i upału. Dopadł
ją , zbił z nóg jednym zamaszystym uderzeniem ramienia, padającą chwycił za włosy i
udźwignął z powrotem do góry. Twarz miał wykrzywioną wściekłością:
(…) – Masz! Weź to sobie ! Suko! – i cisnął jej dziecko pod nogi. (…)
Temat 2:
Analizując fragmenty Granicy Zofii Nałkowskiej i odwołując się do całości
utworu, scharakteryzuj Zenona Ziembiewicza. Zwróć uwagę na przemianę,
jaka dokonała się w jego postawie.
Zofia Nałkowska Granica
Fragment 1.
W niecały miesiąc po polowaniu odbył się u Ziembiewiczów wielki raut,16 który
zgromadził najlepsze sfery towarzyskie17 miasta i okolicy i zbliżył społeczeństwo miejscowe
z nowymi władzami miejskimi. Nie tylko w zaprzyjaźnionej Niwie, ale i w obu pozostałych,
mniej ostatnio przychylnych Ziembiewiczowi, gazetach znalazł się opis szczegółowy tego
pamiętnego przyjęcia.[...]
Gdy w trzy miesiące później zaszły wiadome tragiczne wypadki, całe miasto odtwarzało
1
sobie w pamięci różne szczegóły tego wieczoru. Wspominano słowa mówione przez
prezydenta i jego żonę, ich zachowanie się i wygląd.
Wspomniano między innymi, że w tym dniu rozeszła się po mieście wiadomość
o zamknięciu huty i nowych aresztowanych między robotnikami. Ci zwłaszcza, którzy
późniejsze wypadki łączyli z zaburzeniami18 wśród zwolnionych pracowników huty,
utrzymywali, że wszystko zaczęło się tego wieczoru. Mówiono, że niepokój prezydenta był
widoczny, a we wzroku taiła się19 zapowiedź nadchodzącego nieszczęścia.
Ziembiewicz istotnie był niespokojny. Mimo wzrastającej popularności praca jego
nie była wolna od troski. Od początku Zenon wykazywał na swym stanowisku dużą
inicjatywę, miasto zmieniało swój wygląd z dnia na dzień. Jeszcze wczesną wiosną,
uzyskawszy w stolicy obietnicę pożyczki, Ziembiewicz przystąpił do budowy domów
na Chązebiańskim Przedmieściu.. W tym czasie przeprowadził też remont walącego się
budynku starej cegielni, gdzie mieli swe brudne koszarowe legowiska bezdomni.
Uporządkowanie wybrzeża nad rzeką było od dawna zagadnieniem nie do rozwiązania.
Na tym pięknym miejscu nadbrzeżnym, korzystając z zachowanych jeszcze
gdzieniegdziestarych drzew, założono park, a w nim pijalnię mleka dla dzieci, korty tenisowe,
place do gry
w koszykówkę i siatkówkę. Dochód z tych terenów, wynajętych przez trzy miejscowe
towarzystwa sportowe, zapowiadał się większy niż z dawnej dzierżawy. Śródmieście zyskało
wyspę zieleni, a bezrobotni zajęcie przez ciąg letnich miesięcy.
Pisma pełne były o tym czasie szczegółów z podjętej przez Ziembiewicza działalności
i pochwał dla nowego zarządu miasta. W ostatnich jednak miesiącach nastrój się zmienił.
Jeszcze przed nastaniem jesieni nagle przerwano roboty przy budowie domów robotniczych,
gdyż fundusze, na które Ziembiewicz liczył na pewno, zostały cofnięte w związku z ogólną
polityką oszczędnościową rządu. Mury wyprowadzone prawie pod dach stały jak ruina,
zawiedzeni robotnicy, utraciwszy niespodzianie pracę, domagali się niewypłaconych
pieniędzy.
Dla Zenona przyszedł niedobry czas. Budził się teraz wcześniej niż Elżbieta i w mroku
zimowego rana leżał bez ruchu, ociągając się z powrotem do jawy.
Małomówny, skupiony, gdy byli sami, między ludźmi Zenon zmieniał się po prostu
w oczach. Stawał się zbyt wesoły, przybierał różne miny, ani przez chwilę nie był spokojny.
Raptownie,20 niby nagle sobie o tym przypominając, zapinał lub odpinał guzik marynarki,
podnosił ramiona. Było w tym coś więcej niż niepokój, była niepewność wobec świata,
niezgoda na siebie.
Było widoczne, jak sam się męczy. Że niby nic sobie z nikogo nie robiący, w istocie
chce sprawić, by ludzie myśleli o nim co innego, niż myślą, że chce na nich coś wymóc albo
czymś ich przejednać. Fragment 2.
Tego wieczoru z dołu od zmarzniętej rzeki szedł wiatr. Ziembiewicz stąpał ostrożnie.
Poły futra rozwiewały mu się na kolanach. Z pochyloną głową szedł uparcie. Miał jeszcze
wstąpić do biura, gdzie czekali na niego.
Samochód ciemny stał niedaleko za rzeką. Ruszyli prędko w stronę miasta.. Dojechali
do rogu Świętojańskiej; gdy mieli skręcić, policjant dał znak szoferowi. Ziembiewicz
otworzył drzwiczki, policjant salutując objaśnił, że plac Narodowy i dojazd do magistratu22
zajęty jest przez tłum, że przejechać nie można. Zenon kazał stanąć za murem kościoła. Małą
uliczką przedostał się na boczny plac przed wejście narożne. Oszklone drzwi były zamknięte,
wewnątrz panowała ciemność. W chwili gdy zbliżał się do nich, od ulicy ukazała się grupa
ludzi idących szybko w stronę magistratu. Zenon spiesznie wszedł na stopnie.
Fragment 3.
Po owym wieczorze i strzałach na placu przed ratuszem nastały dni niedobrej ciszy.
Ziembiewicz całymi dniami przebywał teraz w biurze albo wyjeżdżał z domu, gnany
2
swym niepokojem. W mieście zaczynano mówić, że rozkaz użycia broni wydany został
za sprawą Ziembiewicza. Istotnie, pierwsze strzały padły owego wieczoru w chwilę po jego
przyjeździe. Naprawdę jednak sprawa zdecydowała się już przedtem, była gotowa zanim
przyjechał.[...]
Był blady, przez ostatnie dni zaostrzył mu się nos i koło ust zrobiły dwie fałdy.
– Co robisz? – spytał.
– Znów są te kartki – powiedziała [Elżbieta] nie pokazując mu ich zresztą. Ale wziął je
ze stołu sam.
– Teraz każdy zrzuca z siebie odpowiedzialność. Albo ja wiem, kto pierwszy strzelał? Tego
się nigdy nie wie. Rzecz zawsze tak samo wygląda: tłum jest niewinny, bo nie mamy dla nich
tej pracy. A kto jest winny, nie wiem i nie czuję się w tej chwili dość dobrze usposobiony, by
to z tobą rozważać.
– Zenonie – powiedziała – ja wiem, że się męczysz. Ale tak nie powinieneś mówić…[...], ty
nie widzisz tego, ty zapomniałeś. Ale wszystko, czego nie chciałeś, jest teraz po tej samej
stronie co ty.
– Może chcesz znowu coś powiedzieć o miłości, którą należy się rządzić, o „drugim
człowieku” – tak?
– Nie, chodzi o to, że musi coś przecież istnieć. Jakaś granica, za którą nie wolno przejść,
za którą przestaje się być sobą.
– Granica – mruknął i wzruszył ramionami. – Granica. – Roześmiał się.
Zofia Nałkowska, Granica. Kraków 2007
Temat 2. Cezarego Baryki zmagania z polskością i Polską.
Interpretując fragment Przedwiośnia, zwróć uwagę na rozterki bohatera związane z
określeniem własnej tożsamości. Wnioski z analizy odnieś do refleksji wyniesionych z
lektury całej powieści.
Stefan Żeromski Przedwiośnie [fragment]
W tym czasie zbliżył się duchowo do ojca, jak swego czasu do matki. Głęboka żałość i dojmujące
ssanie wewnętrznej bolesnej litości łączyło się i przeplatało z żądzą życia. Cezary patrzał teraz na
rozmach rewolucji w jej pierwszym rozkwicie. [...] Zdarzało mu się widywać marynarzy o kulistych
facjatach, spalonych i rudych jak rondle, pędzących automobilami przez miasto Charków – dokądś, w
jakimś kierunku. Biła od nich potęga ludzka, męska, niezłomna. [...] Odwiedzał sale mityngów, nabite
nie przez Tatarów i Ormian zjuszonych na siebie, jak to miało miejsce w Baku, lecz przez lud
pracujący ruski, małoruski, rumuński, żydowski, polski, jaki kto chce, lecz jeden, niepodzielny,
robotniczy. Słuchał tutaj mówców pierwszorzędnych, wszystko jedno jakiej proweniencji, lecz
wysuwających i rozwijających rzecz rewolucji w sposób nieubłaganie logiczny, jasny, niezwalczony.
[...]
Gdy się znajdował w tłumie słuchaczów, w ciżbie robotniczej, która za każdym zbawczym
sylogizmem mówcy ciężko a zarazem radośnie wzdychała, gdyż te spokojne wywody zdejmowały,
zdawało się, z ramion przeogromnego pogłowia skrzywdzonych ciężar niedoli, przymus, przekleństwo
i sam nieszczęsny los bytowania w jarzmie – Cezary wzdychał równie ciężko jak oni. Jakże w takich
momentach pragnął rozstać się z ojcem, wyprawić go w ów świat nieznany, w krainę mitycznej
Polski, a zostać tam, wśród rozumnych i silnych! Jakże pragnął dołożyć ramienia do pracy nad
realizacją dzieła, nad skruszeniem aż do podwalin świata starego łotrostwa! Podziwiał i uwielbiał
nieznane zjawisko przewrotu, ukazujące się oczom ludzkim w czynie najpotężniejszym od zarania
świata a wysnutym z logicznych przesłanek genialnego geometry*, który inaczej niż wszyscy
dotychczas, niż najpotężniejsi z tyranów, podzielił i pomierzył okrąg ziemski. [...]
Ale gdy młody entuzjasta wracał do dziury pod schodami, czuł, że nie da rady. Ten ojciec,
przychodzień małoznany, to nie było jestestwo bierne i czujące jedynie, jak matka. To był przeciwnik
czynny. To był rycerz. Z jego ran, których na ciele miał pełno, sączyła się nie tylko krew, lecz jakoweś
3
światło uderzające w oczy. On nie tylko wierzył w coś innego, lecz śmiał inaczej świat kształtować.
To, co mówił, było mgliste, wymyślone z rozbitej głowy, nawet śmieszne, ale z tym trzeba było
potykać się zaiste, na szpady. Czyż ten ojciec był burżujem, stronnikiem bogaczów i pochlebców
bogaczów? – Nie. Czy był stronnikiem starego porządku rzeczy? – Nie. Jakże tedy – dlaczego nie
chciał współpracować w sprawie przewrotu? Znał przecie tę potęgę, która wyzwalała robotników
świata z pęt ucisku przemysłowców i zdzierców. Bywał na wszelakich wiecach w Moskwie i słuchał
najciekawszych referentów. Nie tylko tyle; w drodze swej do Baku przewędrował całąRosję,
przewiercił ją jak ów małż niepozorny, który w ciemności swej przeszywa potężne skały. Znał nie
tylko zewnętrzne agitacyjne mityngi i półzewnętrzne urzędy, na starych oparte śmieciach, lecz i tajne
kancelarie nowych despotów, szpiegowskie zakamarki i obmierzłe więzienia, gdzie wskutek podejrzeń
i na zasadzie szpiegowskich doniesień siadywał ramię w ramię z tymi, których po to wyprowadzano
na światło, ażeby ich zgładzić. Znał piwnice zalane i zachlastane krwią i cuchnące od trupów.
Powiadał, iż ten to trupi zaduch przeszkadza, ażeby moskiewskie powietrze można było wciągnąć
wolnymi i szczęśliwymi płucami. W tym zaduchu po masowych i sekretnych morderstwach, pośród
krwawych orgii nie można się modlić wielkim tłumem: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie...” „W
Moskwie – mówił – cuchnie zbrodnią. Tam wszystko poczęte jest ze zbrodni, a skończy na wielkich i
świetnych karierach nowych panów Rosji, którzy zamieszkają w pałacachRosję, przewiercił ją jak ów
małż niepozorny, który w ciemności swej przeszywa potężne skały. Znał nie tylko zewnętrzne
agitacyjne mityngi i półzewnętrzne urzędy, na starych oparte śmieciach, lecz i tajne kancelarie nowych
despotów, szpiegowskie zakamarki i obmierzłe więzienia, gdzie wskutek podejrzeń i na zasadzie
szpiegowskich doniesień siadywał ramię w ramię z tymi, których po to wyprowadzano na światło,
ażeby ich zgładzić. Znał piwnice zalane i zachlastane krwią i cuchnące od trupów. Powiadał, iż ten to
trupi zaduch przeszkadza, ażeby moskiewskie powietrze można było wciągnąć wolnymi i
szczęśliwymi płucami. W tym zaduchu po masowych i sekretnych morderstwach, pośród krwawych
orgii nie można się modlić wielkim tłumem: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie...” „W Moskwie –
mówił – cuchnie zbrodnią. Tam wszystko poczęte jest ze zbrodni, a skończy na wielkich i świetnych
karierach nowych panów Rosji, którzy zamieszkają w pałacachi bezbarwny. Nie sam zresztą ten ideał,
lecz przymus tolerowania, piastowania i uległej tolerancji względem niego był nie do zniesienia.
Stefan Żeromski Przedwiośnie. Czytelnik, Warszawa 1982
4