Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat

Transkrypt

Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego gór
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
Zacznijmy sztampowo, od krótkiej noty o oplutym. Tytułowy dzielny Góral to urodzony w
podhalańskiej wsi Waksmund, leżącej kilka kilometrów od Nowego Targu, Józef Kuraś „Orzeł”,
„Ogień” - partyzant antyniemieckiego, a od kwietnia 1945 r. antykomunistycznego podziemia.
Jeden z najsławniejszych dowódców polowych z okresu walki zbrojnej naszych przodków z
komunizmem. W lecie 1946 r. podlegało jego rozkazom kilkanaście oddziałów partyzanckich, w
sumie ok. 600 partyzantów. Liczba czynnych współpracowników zgrupowania partyzanckiego
„Błyskawica”, którym dowodził, przekraczała 2 tysiące. Tak pisał „Ogień” w liście do Bieruta z 14
listopada 1946 r.: „Oddział Partyzancki „Błyskawica” walczy o Wolną, Niepodległą i prawdziwie
demokratyczną Polskę (...) Nie uznajemy ingerencji ZSRR w sprawy wewnętrzne państwa
polskiego. Komunizm, który pragnie opanować Polskę, musi zostać zniszczony”. Oddziały
podporządkowane „Ogniowi” niepodzielnie panowały na terenie Podhala i Powiatu
Tatrzańskiego, skutecznie paraliżując rozwój sruktur partii komunistycznej, zwalczając ubeków
oraz gorliwych milicjantów, a także tępiąc bandytyzm. Kto wie czy nie najpełniej, a na pewno
najkrócej, zasługi „Ognia” w walce z procesem skomunizowania Polski oddał
mimowolnie pewien działacz komunistyczny z Zakopanego, który na odbytej dnia 12
października 1946 r. naradzie aktywu wojewódzkiego PPR sytuację struktur partyjnych
na swym terenie scharakteryzował krótko: Partia (komunistyczna - przyp. GW.) w
konspiracji.
„Ogień” zginął 22 lutego
1947 r. Otoczony przez grupę operacyjną UB-KBW we wsi Ostrowsko, sąsiadującej z jego
rodzinnym Waksmundem, nie chcąc żywym dostać się w ręce komunistów, wybrał śmierć z
własnej ręki. Ciało „Ognia” zostało zabrane przez komunistów do Krakowa. Tam ślad się urywa.
Do dziś nie wiadomo, gdzie je pogrzebano. Motywy takiego działania komunistów jasno
przedstawił Kazimierz Jaworski, kierownik sekcji ds. Walki z Bandytyzmem w nowotarskim
PUBP: „Nie chcieliśmy pochować go na ziemi nowotarskiej, aby jego grób nie stał się miejscem
manifestacji, składania kwiatów itp.”
Na początek ta garść informacji o „Ogniu” niech wystarczy. Inne istotne elementy jego
życiorysu przedstawię w dalszych partiach tekstu, w których poddam konfrontacji dwa
nieprzystające do siebie światy: świat faktów oraz świat oszczerstw, kierowanych na przestrzeni
dziesiątków lat przeciwko postaci „Ognia”, których skromny wybór jest osią tego artykułu.
Ponieważ dla wrogów komunizmu „Ogień” już za życia był, i pozostaje nadal, postacią
wręcz legendarną, warto prześledzić, jakimi metodami zohydzano jego postać. Powinno się
przy tym pamiętać, że dla procesu odczłowieczania „Ognia” nie było przez cały ponad
czterdziestoletni okres PRL-u żadnej przeciwwagi. Nawet międzypokoleniowy przekaz rodzinny
uległ co do zasady zerwaniu, z uwagi na uzasadnioną obawę starszych, że jeżeli dzieci w
szkole powiedzą na temat „bandyty” „Ognia” coś kontra komunistycznej propagandzie, to
zarówno one jak i ich rodzice będą z tego powodu w kłopotach. Taki mechanizm działał,
niestety, w odniesieniu do całego zjawiska zbrojnej walki z komunistami z drugiej połowy lat
40-tych i początku 50- tych ubiegłego stulecia.
1 / 11
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego góra
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
Ale do rzeczy. Zerknijmy na początek do prasy komunistycznej z 1946 r. „Dziennik
Polski”, w numerze z 26 lutego 1946 r. („Ogień” ma się wtedy jeszcze dobrze, przed nim blisko
rok intensywnej walki z komunistami), w tekście pod wielce wymownym tytułem „Członkowie SS
w bandach NSZ
”, poświęconym przede wszystkim właśnie „Ogniowi”, donosił: „Jest to pseudonim znanego
przed wojną koniokrada, psychopaty Józefa Kurasia, który w czasie wojny prowadził
partyzantkę na własny rachunek, odznaczając się szczególnym sadyzmem wobec
eksploatowanej ludności góralskiej (...) Władze bezpieczeństwa posiadają w tej chwili niezbite
dowody współdziałania band „Ognia” i NSZ z członkami SS”.
Cóż, to ohydna, ale i toporna propaganda z pierwszego okresu socjalizmu
wywłaszczeniowego (czytaj też: rządów partii komunistycznej). Podobnych tekstów na temat
„Ognia” napisano wówczas wiele. Tak, w nieco tylko zmienionej tonacji, miało być jeszcze przez
długi czas.
Przenieśmy się teraz w koniec lat 70-tych, dokładnie do roku 1978. Oto szacowne
Wydawnictwo Literackie Kraków wypuszcza na rynek wspomnienia Stanisława Wałacha „Był w
Polsce czas...
”. Autor to wysokiej rangi funkcjonariusz UB - w latach „utrwalania władzy ludowej” szef
Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa kolejno w Chrzanowie, Limanowej i Nowym Sączu,
następnie kierownik Wydziału III (przeznaczonego do walki z „bandytyzmem”, czyli podziemiem
niepodległościowym) w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa w Krakowie. Swą służbę dla
partii komunistycznej zakończył w stopniu pułkownika Służby Bezpieczeństwa. Uczestniczył w
akcjach przeciwko partyzantce „Ognia”. To już trzecie wydanie wspomnień Pana Pułkownika,
tym razem w nakładzie 20 tyś. egzemplarzy. Czytamy w górnym rogu drugiej strony tej
publikacji: „Książka zatwierdzona przez Ministerstwo Oświaty i Szkolnictwa Wyższego (...) do
bibliotek szkół średnich”. Warto zwrócić uwagę na krótki passus ze wstępu od autora:„Obok
licznych uzupełnień, w drugim wydaniu książki znalazły się dwa nowe większe fragmenty:
rozdział poświęcony postaci Józefa Kurasia „Ognia”, przywódcy znanej na Podhalu reakcyjnej
bandy(.....). Na przedstawienie w pełnym świetle działalności „Ognia” po wyzwoleniu
zdecydowałem się z dwóch względów: tworzącej się legendy Kurasia - ofiary, zmuszonego do
chwycenia za broń(.....).
W ten oto sposób pułkownik SB przyznał, że mimo trzydziestu z okładem lat szkalowania
postaci „Ognia” z użyciem pełnej palety środków komunistycznej propagandy, przy której
wczorajszo - dzisiejszy medialny „przemysł pogardy” wydaje się mieścić w ramach wymaganego od dziennikarzy przez prawo standardu kwalifikowanej staranności i rzetelności,
nadal jeszcze pewna część społeczeństwa, zachowuje o nim, wbrew woli partii komunistycznej i
2 / 11
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego góra
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
podejmowanym przez nią wysiłkom „edukacyjnym”, dobre zdanie (już widzę współczesny opis
„socjologiczny” tej grupy ludzi sporządzony przez jakiegoś wybitnego przedstawiciela
„wspólnoty ludzi przyzwoitych” - mógłby brzmieć on np. tak: na tę nieznośnie banalną,
bogoojczyźnianą, zbudowaną na nacjonaliźmie i ksenofobii legendę „Ognia” podatni byli i
wówczas przede wszystkim osobnicy przynależący do niewykształconej i sfrustrowanej
niepowodzeniami życiowymi społeczności wiejskiej lub małomiasteczkowej z Małopolski,
Podhala lub „ściany wschodniej”, pozostający pod wpływem obskuranckiego kleru). Pan
Pułkownik, zatroskany o świadomość tych, nadal pogrążonych w ciemnocie historycznej
rodaków, włożył dużo swojego bezpieczniackiego serca w kolejny paszkwil poświęcony
zohydzeniu postaci „Ognia”. W zamyśle autora jego opowieść miała chyba sprawiać wrażenie
zbudowanej na faktach. Miała dawać czytelnikowi w realiach PRL-u ‘1978 poczucie, że obcuje
on z przekazem w miarę wiarygodnym. Na chwilę, wybaczcie Państwo, przekażę narrację Panu
Pułkownikowi: „Podniosła głowę, spojrzała wyżej. Dwadzieścia pięć metrów przed nią, obok
drogi, na słupie telegraficznym wisiała kobieta. Pod „Wandą” ugięły się nogi (...). Utkwiła oczy w
kołyszące się bezwładnie ciało kobiety, w jej opuszczone wzdłuż ciała ręce i przekrzywioną
głowę, z której zdarto kolorową chustkę i rzucona na śnieg. Góralka. Nie znała jej, chociaż
wiedziała, że jest tutejsza. Widywała ją przedtem. Podeszła jeszcze bliżej. POWIESZONA
BYŁA W CIĄŻY
(podkr. - GW). Do kaftana miała przypiętą kartkę. Wyrok. Za współpracę z władzami. „Ogień”
zawsze tak robił, żeby mu nikt nie zarzucił, że zabija bez powodu. Przyjrzała się i zdrętwiała kartka była przypięta jej agrafką. Widziała „Ognia” strzelającego do ludzi, zabijającego, ale to,
co zrobił teraz, było straszne i okrutne.”
Wystarczy tych kalumnii. Dla oddania mechaniki kłamstwa naprawdę wystarczy.
Zanim przedstawię faktografię, chcę zwrócić uwagę na zabieg zastosowany przez Pana
Pułkownika. Podaje on, że ta nieszczęsna, ciężarna kobieta została powieszona za współpracę
z władzami. To uprawdopodabnia całe zdarzenie. Jej śmierć nie jest bowiem tylko następstwem
tego, że miała pecha i spotkała na swej drodze psychopatycznego mordercę - Józefa Kurasia ale stanowi karę wymierzoną za współpracę z władzami komunistycznymi. Sądzę, że ten rodzaj
opisu był przez Pana Pułkownika obliczony na wywołanie efektu odrzucenia wśród jeszcze nie
do końca urobionych przez instytucje propagandy komunistycznej czytelników - tych podatnych
na legendę „Ognia”. Wszak niezależnie od przewin powieszonej kobiety fakt, że była w ciąży
powinien ją uchronić od śmierci z rąk „Ognia”. Kto morduje kobietę w ciąży nie broni bowiem
żadnego porządku, żadnej reguły. Zasługuje na potępienie.
Spieszę wyjaśnić, że zbrodnia taka miała miejsce. W sąsiadującym z Waksmundem
Ostrowsku rzeczywiście powieszono kobietę. W 1945 r. Na słupie telegraficznym.
Powieszona była w zaawansowanej ciąży. Na czym polega zatem perfidia Pana
Pułkownika?
3 / 11
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego góra
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
Na tym, że mord ten miał tło obyczajowe i nie miał prawie nic wspólnego z działalnością
„Ognia”. Piszę „prawie”, a nie „nic” z tego powodu, że to „Ogień”, a nie Milicja Obywatelska,
wykrył sprawców tego odrażającego czynu (było ich dwóch), wydał na nich m.in. za to
(obciążały ich również inne czyny o charakterze kryminalnym) wyrok śmierci, a następnie z
rozkazu „Ognia” zostali oni zlikwidowani. I tak oto ten, który ustalił sprawców zbrodni i wymierzył
im sprawiedliwość, został przedstawiony jako sprawca zbrodni. I proszę mi wierzyć, praca Pana
Pułkownika nie poszła na marne. Słowo drukowane ma moc. A kiedyś miało większą niż ma
teraz. Do dziś dla niektórych mieszkańców Podhala sprawcą tej zbrodni pozostaje „Ogień”. A
inni mówią o tym: „Panie, a wiadomo jak tam było?”.
Uważny czytelnik zapewne dostrzegł, że pośród przywołanych we wcześniejszych
partiach tekstu fragmentów szkalujących „Ognia”, wyróżniłem przez podkreślenie te ich
części, w których pod adresem „Ognia” i jego oddziału używany jest obraźliwy epitet
„banda”.
Uczyniłem tak nie dlatego, że jest on szczególnie wyszukany, wszak w
zestawieniu z „koniokradem i psychopatą, współdziałającym z SS-manami” nie robi raczej
większego wrażenia, ale po to, aby uprzytomnić szanownym czytelnikom ciągłość stosowania,
przez cały czas PRL-u, tej inwektywy wobec człowieka, który niepodległość Polski i wolność
jednostki ludzkiej cenił nad życie.
Zrobiłem tak również z tego powodu, że
bardzo bym chciał napisać, że to wszystko skończyło się wraz z upadkiem rządów partii
komunistycznej w Polsce. Że rok 1989 jest cezurą czasową dla tego typu obelg
kierowanych pod adresem „Ognia”, że ten straszny dla prawdy, wolności i pamięci o
obrońcach tych wartości czas został odkreślony grubą kreską, że tylko pogrobowcy
partii komunistycznej mogą jeszcze poważyć się na coś takiego. Chciałbym tak napisać,
ale nie mogę, bo rozminąłbym się z prawdą.
Za chwilę zapoznam szanownych czytelników z wyjątkami z pisarskiej
twórczości Jacka Kuronia. Zanim jednak to nastąpi, jestem winien młodszym z nich kilka
zdań wprowadzenia do tego wątku.
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego stulecia, w pierwszych miesiącach i latach
wolności Jacek Kuroń był u szczytu swej popularności. Jako jedna z ikon przedsierpniowej
opozycji demokratycznej i czołowy działacz podziemia solidarnościowego lat 80-tych, więzień
polityczny PRL-u cieszył się on wówczas bardzo dużym zaufaniem społecznym. Jego obraz
medialny można nakreślić następująco: serdeczny wobec zwykłych ludzi, bezpośredni,
zatroskany o los pojedynczego człowieka, człowiek mądrego kompromisu - polityk, czy raczej
działacz społeczny otwarty na racje innych. (choć czasami na obrazie tym pojawiały się rysy,
np. w 1992 r. - w sprawie lustracji, której był zdecydowanym wrogiem. W wywiadzie
telewizyjnym poświęconym tej kwestii z wściekłością na twarzy mówił o zwolennikach lustracji
4 / 11
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego góra
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
jako o ludziach chorych z nienawiści).
Jego książka „Wiara i wina. Do i od komunizmu”, wydana po raz pierwszy w 1989 r., biła
rekordy popularności. Zapotrzebowanie na nią było tak duże, że już rok później wyszło trzecie
wydanie tej książki. Czytamy tam:
„Właściwie wszystko, co tu opowiadam, jest zarazem historią PRL-u (.....).(Jacek Kuroń.
Wiara i wina. Do i od komunizmu.
Niezależna Oficyna Wydawnicza Warszawa 1990 r. Wydanie III, poprawione, str. 247).
Czytelnik książki Kuronia nie powinien mieć zatem żadnych wątpliwości, że autor,
człowiek wysokiego zaufania publicznego, przedstawia obraz prawdziwy. Zwłaszcza, gdy pisze
o konkretnych ludziach. Po kilku kolejnych zdaniach książki, pełniących rolę wprowadzenia do
interesującego nas wątku, czytelnik ma możliwość poznać dość specyficzną charakterystykę
„Ognia”, przedstawioną przez Kuronia w formie opisu relacji współwięźnia, z którym autor
„Wiary i winy. Do i od komunizmu” siedział przez pewien czas w jednej celi. Oto ona:
„Ogień - Józef Kuraś - legendarny przywódca Podhala, najpierw należał do AK, potem
założył własną bandę. Ponieważ był antyakowski, po wojnie został szefem bezpieczeństwa w
Nowym Targu. Potem z całym Urzędem Bezpieczeństwa poszedł do lasu i niesłychanie długo
terroryzował Podhale”. (Jacek Kuroń. Wiara i wina. Do i od komunizmu. Niezależna Oficyna
Wydawnicza Warszawa 1990 r. Wydanie III, poprawione, str. 247).
Stop. Kilka słów koniecznego, jak sądzę, wyjaśnienia: w okresie walki przeciwko
okupantowi niemieckiemu, która w przypadku „Ognia” datuje się od 1940 r. (od 1942 r. na stałe
z bronią w ręku), należał on kolejno do Związku Walki Zbrojnej, Konfederacji Tatrzańskiej, Armii
Krajowej i Ludowej Straży Bezpieczeństwa (od wiosny 1944 r.), która była zbrojną formacją
konspiracyjnego Stronnictwa Ludowego „Roch” (rodzina „Ognia” była związana z ruchem
ludowym, jego ojciec był aktywnym działaczem struktur powiatowych przedwojennego ruchu
ludowego). Jesienią 1944 r. oddział dowodzony przez „Ognia” był oddziałem wykonawczym
Powiatowej Delegatury Rządu na Kraj w Nowym Targu. Siłą powyższych faktów owa banda,
o której pisze Kuroń, to oddział polskiej partyzantki niepodległościowej mocno osadzony
w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego. Podkreślam, że w zdaniu pierwszym
cytatu mowa jest o okresie okupacji niemieckiej.
Nie jest prawdą, że „Ogień” został szefem UB w Nowym Targu dlatego, że był
antyakowski. W rzeczywistości został nim, na całe trzy tygodnie, realizując ówczesną polityczną
koncepcję Stronnictwa Ludowego „Roch”, polegającą na obsadzaniu własnymi ludźmi
tworzących się terenowych struktur władzy. W uzyskaniu przez „Ognia” nominacji na to
stanowisko pomocna była bez wątpienia współpraca z partyzantką radziecką, jaka była
5 / 11
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego góra
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
udziałem jego oddziału w końcowej fazie okupacji niemieckiej. Jak już wspomniałem, szefem
UB w Nowym Targu „Ogień” był przez trzy tygodnie (do 11 kwietnia 1945 r.), po czym na czele
większości obsady tegoż urzędu, wcześniejszych partyzantów z oddziału „Ognia”, „poszedł w
góry” walczyć o Polskę bez komunistów. Zdezerterowały wówczas także załogi kilku
okolicznych posterunków MO, w większości składające się, podobnie jak UB w Nowym Targu, z
podkomendnych „Ognia” z okresu partyzantki antyniemieckiej.
Dla czytelników książki Kuronia okres powojenny to kompletna degrengolada
„Ognia”, jego całkowity upadek także w sferze obyczajowej.
W kolejnych wersach
czytamy tam:
„Otóż Ogniowi co pewien czas podobała się jakaś dziewczyna, więc brał z nią ślub.
Czy zawierał małżeństwa w kościele, pod bronią, zmuszając księży do udzielania
kolejnych ślubów, czy obywał się bez kościoła, nieważne, fakt, że wesela robił
najhuczniejsze na świecie. Przy okazji rozwalał czerwonych i Żydów. Właśnie w Rabce
odbył się taki ślub. Ogień naprzód wylał wódę, potem kazał wypuścić ją w rynsztoki,
podpalił gorzelnię i w świetle pożaru pędził w świetle kuligu z tą nowo poślubioną żoną.
(Jacek Kuroń. j.w.)
Uprzedzałem, że czytelnik książki Kuronia dowie się, że po wojnie „Ogień” spadł na samo
dno. Przy tym nie dziwi to, że „Ogień” stojąc na czele bandy terroryzował Podhale. Wszak
bandy zwykle tak właśnie zachowują się na terenie, na którym grasują. Co bardziej wnikliwi
powinni jednak zastanowić się dlaczego „Ogniowi” udawało się to tak długo, skoro wiadomo, że
żadna partyzantka, a zwłaszcza ścigana przez władze z taką zaciekłością, jak partyzantka
antykomunistyczna w Polsce, nie jest w stanie utrzymać się w terenie bez poparcia miejscowej
ludności (gdyby choć promil sił użytych przez partię komunistyczną do zwalczania podziemia
antykomunistycznego wykorzystany został do ochrony terenu Treblinki, książka Jana Tomasza
Grossa „Złote żniwa” zostałaby odarta z jednego z najważniejszych wątków).
Natomiast, śluby z dziewoją, która akurat co wpadła w oko watażce i krwawy kulig
w scenerii przesyconej wódą, żądzą i rynsztokiem, pełniącym rolę detalu
uwiarygodniającego opis, a jednocześnie symbolizującym całkowitą degrengoladę
nakreślonej w ten sposób postaci, robią jednak pewne wrażenie. To iście filmowy obraz,
przy którym „Dzika banda” z okresu rewolucji meksykańskiej, odmalowana w filmie
Sama Peckinpaha pod tym samym tytułem, wydaje się być przy „Ogniu” i jego „bandzie”
oddziałem Armii Zbawienia. A z drugiego planu przebija się dyskretnie zarysowane przez
narratora tchórzostwo kleru katolickiego z Podhala. Bali się watażki „Ognia” na tyle, że
wprawdzie pod przymusem, ale jednak uczestniczyli w ohydnych spektaklach profanacji
6 / 11
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego góra
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
sakramentu małżeństwa - według Kościoła jednego z siedmiu sakramentów świętych.
Jak naprawdę było? Otóż „Ogień” wziął ślub dwukrotnie. Po raz pierwszy w lutym 1940
r. Za żonę pojął wówczas Elżbietę z domu Chorąży.
Ich
małżeństwo nie trwało długo. Zostało przerwane 29 czerwca 1943 r., kiedy to oddział
żandarmerii niemieckiej, w odwecie za niepodległościową partyzantkę „Ognia”,
zamordował jego żonę - Elżbietę, ich dwuletniego syna Zbyszka (ur. 17 grudnia 1940 r.), a
także 73-letniego ojca „Ognia” Józefa.
Dom rodzinny „Ognia” został przez Niemców oblany benzyną i podpalony. Ciała
pomordowanych najbliższych „Ognia” Niemcy pozostawili w płonących zabudowaniach.
Mieszkańcom wsi Waksmund zabronili gaszenia pożaru. To właśnie po tych wydarzeniach
Józef Kuraś, używający dotychczas pseudonimu „Orzeł”, przyjął pseudonim „Ogień”, pod
którym walczył do swej śmierci i pod którym przeszedł do historii.
Po raz drugi „Ogień” wstąpił w związek małżeński w Święta Wielkanocne - 21 kwietnia
1946 r. (niedziela).
Poślubił Czesławę z domu Polaczyk (zmarła w roku 2007). Uroczystość udzielenia sakramentu
małżeństwa młodej parze miała miejsce w biały dzień (zaczęła się o godz. 14.00), w kościele
katolickim w Ostrowsku. Sakramentu małżeństwa udzielił ks. Józef Dewera. Na czas ceremonii
zaślubin Ostrowsko zostało obstawione przez „Ogniowców”. Uroczystość przebiegła godnie i
spokojnie. Następnego dnia na Górze Waksmundzkiej, w masywie Turbacza, bawiono się i
tańczono na weselu wyprawionym przez „Ognia”. Weselnikom przygrywała do tańca orkiestra
cygańska. Była to normalna, choć w anormalnych warunkach wyprawiona impreza weselna
(oczywiście nikogo „przy tej okazji” nie „rozwalono”, ani czerwonego, ani Żyda).
Do jesieni 1946 r. małżonka „Ognia” przebywała przy oddziale. W listopadzie 1946 r.,
będąc w stanie błogosławionym, została skierowana przez „Ognia” na kwaterę
konspiracyjną w Bochni. 2 lutego 1947 r.w szpitalu w Krakowie urodziła syna, któremu
zgodnie z życzeniem „Ognia” dała na imię Zbyszek. „Ogniowi” nie było dane ujrzeć
swego potomka. Zginął śmiercią samobójczą w niespełna trzy tygodnie po przyjściu
Zbyszka na świat. Mam zaszczyt znać Zbigniewa Kurasia, aktualnie mieszkańca Nowego
Targu, a także większość rodziny Kurasiów mieszkającej w ich rodzinnym Waksmundzie.
Dumni ludzie. Wiele wycierpieli za samo nazwisko. Jak widać nie tylko w PRL-u.
Nie chciałem przerywać wstrząsającego w wymowie, jak sądzę, zestawienia prawdziwego obrazu wątku rodzinnego „Ognia”, niezwykle przecież tragicznego, z uprzednio
przywołanym opisem z książki Kuronia, dlatego tylko nawiasowo zasygnalizowałem, że
„Ogniowcy” „przy okazji wesela herszta bandy nikogo nie rozwalili” ( żeby utrzymać się jeszcze
przez chwilę w „estetyce” opisu z książki Kuronia).W istocie partyzanci „Ognia” nie „rozwalali”
ludzi przy takiej, czy innej okazji; likwidacje były wykonywane jako kara za konkretne i ciężkie
winy.„ Nie było wypadku, żeby Żyd za samo pochodzenie został zlikwidowany”- mówił wiele lat
po wojnie Bogusław Szokalski „Herkules”, adiutant „Ognia”. Znana jest sprawa wydania przez
„Ognia” i wykonania przez jego podkomendnych wyroku śmierci na człowieku związanym z
partyzantką niepodległościową, który po zakończeniu latem 1945r. działalności partyzanckiej
7 / 11
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego góra
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
dopuścił się zabójstwa dwóch kupców –Żydów. I za to właśnie otrzymał wyrok śmierci od
„Ognia”. To raczej dziwne zachowanie - mam na myśli wydanie za taki czyn wyroku śmierci i
doprowadzenie do jego wykonania- jak na człowieka „rozwalającego Żydów”. Pamiętajmy i o
tym, że na terenie działalności oddziałów „Ognia”, w okresie ich aktywności bojowej, przebywały
setki Żydów. Mieszkali oni również w Nowym Targu, miasteczku leżącym u stóp matecznika
„Ognia”, czyli Gorców. Nowy Targ i inne okoliczne miejscowości, w których przebywali Żydzi,
wielokrotnie były miejscem zbrojnych wystąpień „Ogniowców”. Nigdy jednak, jak słusznie
podkreślał „Herkules”, nie doszło tam do żadnej akcji podkomendnych „Ognia”, której celem
byłby Żyd, za pochodzenie. Ginęli natomiast z rozkazu „Ognia”, zdecydowanie bez względu na
pochodzenie, funkcjonariusze UB, konfidenci i lokalni aktywiści komunistyczni. Bez wątpienia z
rąk „ Ogniowców”, wskutek akcji wymierzonych przeciwko ww. kategoriom osób, zginęło
znacznie więcej Polaków niż Żydów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uzna jednak z tego
powodu, że „Ognia” cechował antypolonizm, czy też, że dążył on do wygubienia narodu
polskiego. Wątek podziemia antykomunistycznego został przez Kuronia ponownie podjęty,
choć już w oderwaniu od postaci „Ognia”, w kilka lat później, w napisanej wspólnie z
Jackiem Żakowskim książce PRL dla początkujących (Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław 1996 r., str. 13. Pozycja wsparta dotacją Ministerstwa Kultury i Sztuki.). Tym
razem Kuroń pokusił się o ocenę ogólną na temat kondycji oddziałów partyzantki
antykomunistycznej:
„W 1945 r. oddziały partyzanckie były zbyt rozdrobnione i za słabe, żeby atakować na
przykład wojskowe magazyny. Bały się, że zostaną wykryte i rozbite przez Sowietów. Więc
rabowano chłopów. Ruszył proces wyradzania się partyzantki w bandytyzm. Od chwili
rozwiązania AK (styczeń 1945 r. - przyp. GW.) coraz trudniej było odróżnić bandę rabunkową
od grupy niepodległościowej”. (str. 13)
Specyficzny to obraz podziemia, w którym jego potencjał, zresztą zdaniem Kuronia
- jak widać - słabiutki, mierzy się wskazaniem obiektów, które miały być, z uwagi na
możliwości atakujących, przedmiotem akcji aprowizacyjnych. Na płótnie takiego obrazu
nie ma miejsca na idee odmalowanego w taki sposób podziemnego zrywu, o
jakimkolwiek jego etosie nie wspominając. Przypomnijmy zatem, że chodzi bądź co bądź
o polskie podziemie niepodległościowe, walczące w skrajnie trudnych warunkach z
reżimem komunistycznym o niepodległość Polski i wolność jednostki ludzkiej. O
podziemie, przez które przewinęło się ponad 150 tyś. naszych rodaków, z czego w
różnych okresach ponad 20 tyś. walczyło w oddziałach partyzanckich z bronią w ręku. O
podziemie, którego żołnierze w okresie od stycznia 1945 r. do czerwca 1948 r.
przeprowadzili w sumie co najmniej 63 akcje odbicia więźniów z więzień, obozów,
placówek oraz konwojów UBP i NKWD, w wyniku których uwolniono nie mniej niż 3750
8 / 11
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego góra
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
więźniów!!! (zobacz: Kazimierz Krajewski
„Akcje uwalniania więźniów z więzień,
obozów oraz placówek UBP i NKWD 1944-1948. Wstępna próba bilansu”.
). O podziemie, którego resztki, pomimo okrutnego terroru komunistycznego
wymierzonego w zaplecze partyzantki - czyli ludność wspierającą „leśnych” - przetrwały
do początków lat 50-tych ubiegłego stulecia, co jest znakomitym dowodem, że cieszyło
się ono trwałym poparciem niemałej części naszych przodków. O podziemie, które
spłynęło krwią dziesiątków tysięcy jego żołnierzy poległych i pomordowanych w walce o
prawo człowieka do wolnego życia na ziemi. O podziemie, którego polegli i pomordowani
żołnierze spoczywają w znakomitej większości w nieznanych do dziś miejscach,
pogrzebani tam przez komunistów, którzy w ten sposób odmówili im nawet prawa do
ludzkiego, czyli godnego pochówku. Wreszcie o podziemie, o którym pamięć narodowa
miała zostać, tak jak one, zabita.
Nie miał jakoś Kuroń serca do walczących z komunistami na śmierć, a nie na życie.
Dlaczego?
Od niektórych znajomych słyszałem taką oto opinię, że ponieważ Kuroń sam
przez pewien czas budował komunizm, a potem przez kolejne lata, już w kontrze do partii
komunistycznej, starał się system ten poprawić, ulepszyć - żeby ludziom lepiej się w nim żyło
(to nie sarkazm) - to nie miał wielkiego zrozumienia ani sympatii dla tych, którzy ten system z
całych sił i z bronią w ręku zwalczali. Czy jest w tej opinii jakaś racja? Trudno orzec. W książce
Wiara i wina. Do i od komunizmu.
jest fragment, w którym Kuroń wspomina, że gdy wraz z Karolem Modzelewskim w 1965 r., po
wyroku skazującym za słynny, choć szerokiej opinii publicznej raczej nieznany w treści,
niestety, List otwarty do Partii, byli wyprowadzani w kajdanach z budynku warszawskiego sądu,
zgromadzeni tam ich koledzy (Kuroń pisze o tłumie.) śpiewali im Międzynarodówkę. Mocna
scena. Przemawia do wyobraźni. Dajmy zatem wyobraźni jeszcze trochę popracować. Załóżmy,
że podczas procesów żołnierzy podziemia antykomunistycznego, czyli raptem jakieś 20 – 12 lat
wcześniej niż proces Kuronia i Modzelewskiego, na salach sądowych mogli być obecni koledzy
skazywanych, wszystko jedno czy z oddziałów, czy z dzieciństwa. Czy wyobrażacie sobie
Państwo, że choć jedna taka publiczność, z dziesiątek tysięcy publiczności sądowych na
procesach, w których władza komunistyczna wymierzała karę „Żołnierzom Wyklętym”,
zaśpiewałaby swym kolegom nie np. „Jeszcze Polska nie zginęła” lub „Boże coś Polskę”- z
błagalną prośbą „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”, lecz „Bój to jest nasz ostatni/Krwawy
skończy się trud/Gdy związek nasz bratni /Ogarnie ludzki ród......”? Toż to kompletny
surrealizm. Taką wizję może przyjąć tylko wyobraźnia chora. Józef Mackiewicz, zwracając
uwagę, że wybór akurat „Międzynarodówki” na pieśń wyśpiewaną Kuroniowi i Modzelewskiemu
podczas wyprowadzania ich w kajdanach z sali sądowej mówi co nieco o horyzontach
ideowych śpiewającego wówczas chóru towarzyszy skazanych, podsumował tę sytuację
krótko: „To coś jakby bojówka Piłsudskiego zaintonowała przed X Pawilonem „Boże caria
Chrani”” (Józef Mackiewicz. Okupacja - czy coś gorszego? O Ninie Karsov kontrrewolucyjnym
piórem. Wiadomości 1970 nr 12/13). Czy wyzwanie, które rzuciłem wyobraźni szanownych
czytelników coś tłumaczy? Może wskazuje na obcość porządków wartości tych dwóch tradycji
postaw wobec systemu komunistycznego, skutkującą wzajemnym niezrozumieniem i potrafiącą
zrodzić tak niesprawiedliwe oceny „Żołnierzy Wyklętych”, jakie były udziałem Kuronia?
9 / 11
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego góra
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną, jak sądzę istotną okoliczność. Otóż
konsultantem historycznym wspomnianej wyżej książki
PRL dla początkujących
był profesor Andrzej Friszke.
Jeżeli dobrze rozumiem, na czym przy tego rodzaju publikacjach polega rola konsultanta
historycznego, to mam podstawy twierdzić, że zaaprobował on, jako zgodny ze stanem rzeczy,
przypomniany przeze mnie fragment książki dotyczący oddziałów podziemia
antykomunistycznego.
Na usprawiedliwienie Pana Profesora można zastrzec, że stan wiedzy na temat tegoż
podziemia był w połowie lat 90-tych znacznie uboższy niż jest teraz. Przyrost tej wiedzy
to oczywiście zasługa przede wszystkim Instytutu Pamięci Narodowej z okresu prezesury
profesora Janusza Kurtyki. Ze smutkiem stwierdzam zatem, że odnotowałem co najmniej
jedną publiczną wypowiedź profesora Friszke, dotyczącą pracy IPN pod kierownictwem
profesora Kurtyki, w której dał on wyraz swej ocenie, że priorytety badawcze IPN są
wytyczone źle, gdyż wątek zbrojnego oporu przeciwko systemowi komunistycznemu jest
nadreprezentatywny, w stosunku do rzeczywistego jego znaczenia dla polskiej
rzeczywistości po zakończeniu drugiej wojny światowej. Zgodnie ze znowelizowaną
siłami PO, PSL i SLD ustawą o IPN, Sejm RP wybierze wkrótce część członków Rady
Instytutu Pamięci. Jedną z jej prerogatyw ustawowych jest formułowanie dla Prezesa
Instytutu Pamięci, znacznie bardziej zależnego od Rady Instytutu oraz układu sił
politycznych w Sejmie RP, niż miało to w okresie przed ww. nowelizacją, rekomendacji
dotyczących podstawowych kierunków działalności Instytutu Pamięci w zakresie badań
naukowych i edukacji. Jednym z kandydatów do Rady Instytutu wydaje się, że
murowanym, jest profesor Andrzej Friszke. Czas pokaże, jakie będą priorytety badawcze
i edukacyjne Instytutu Pamięci pod rządami nowych jego władz. Warto uważnie
przyglądać się tej sprawie.
Wracając na zakończenie do postaci „Ognia”, wspomnę, że 13 sierpnia 2006 r. ś.p.
Prezydent RP Lech Kaczyński wraz ze Zbigniewem Kurasiem, synem „Ognia” uroczyście
odsłonili w Zakopanem, w obecności kilku tysięcy ludzi, wzniesiony staraniem Fundacji
„Pamiętamy”, przy wsparciu Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, pomnik upamiętniający
„Ognia” i jego blisko stu podkomendnych, którzy padli w walce o wolność. Miejsce to, poza tym,
że jest symboliczną mogiłą większości upamiętnionych tym pomnikiem braci naszych, którzy
padli w walce z władzą nieludzką, pełni też rolę edukacyjną. Przypomina bowiem, jak inne tego
rodzaju upamiętnienia, że komunizm był śmiertelnym wrogiem wolności, w każdym jej
wymiarze, oraz jaka jest cena za wolność. Byłoby dobrze, gdyby takie miejsca cieszyły się
naszą troską i pamięcią. Wzmiankowałem już w tym tekście, że w okresie PRL-u nacisk
komunistyczny był tak powszechny i mocny, że zerwał nawet przekaz pokoleniowy na temat
czynnej samoobrony naszych przodków przed komunistami. Przymusowe milczenie ludzi
znających prawdę i trwająca dziesiątki lat, prowadzona z wykorzystaniem instytucji
państwowych i oświatowych propaganda komunistyczna musiały doprowadzić do stanu,z
którym zmagamy się po dziś dzień i przyjdzie nam się zmagać jeszcze długo. Do stanu
powszechnej wręcz niewiedzy na temat historii zbrojnej walki o Polskę bez komunistów lub
10 / 11
Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono pamięć pewnego dzielnego góra
niedziela, 20 lutego 2011 00:00
fałszywego historii tej postrzegania. Co gorsza, okres PRL-u wytworzył w myśleniu wielu
ludzi skamielinę, która skutkuje brakiem zrozumienia, a w konsekwencji także brakiem
szacunku dla ofiary i cierpienia w imię dobra wspólnego. Ta skamielina na naszych
oczach niesiona jest, niestety, w młodsze pokolenia. W mojej ocenie jest ona wysoce
niebezpieczna. Zagraża bowiem jednemu z fundamentów wspólnoty narodowej, za który
uznaję właśnie szacunek dla ofiary złożonej przez naszych przodków na ołtarzu
wolności. Pamiętajmy, że tradycja nieprzekazana następnym pokoleniom umiera.
Dotyczy to także tradycji wolnościowej, bez której w przestrzeni publicznej nie ma
miejsca na wartości będące treścią tej tradycji - takie jak odwaga, niezależność, honor
itd. To właśnie dlatego walka o pamięć jest tak ważna - jej istotą nie jest bowiem
przeszłość, lecz przyszłość.
Grzegorz Wąsowski (Fundacja PAMIĘTAMY)
P.S. Pomnik poległych i pomordowanych „Ogniowców” stoi w Zakopanem przy Równi
Krupowej, nieopodal Dworca PKP, w bezpośredniej bliskości miejsca, z którego busy
wycieczkowe ruszają w kierunku Morskiego Oka. Zachęcam do odwiedzania tego miejsca. Kto
przed tym pomnikiem stanie, będzie mógł, pośród wyrytych na pomniku nazwisk, pseudonimów
i dat śmierci „Ogniowców”, przeczytać następujący fragment z listu „Ognia” do „Groźnego” (+9
XI 1946 r.) z października 1946 r.: „I niech szlag trafi, ale w górę serca”. A może niektórzy
czytelnicy tego tekstu uznają, że przy okazji bytności w Zakopanem, należy pod
pomnikiem „Ogniowców” zapalić lampkę pamięci?
11 / 11

Podobne dokumenty