Żagle
Transkrypt
Żagle
Żagle M orze luty 2011 Kronika niezwykłego rejsu n Żelazna Brama, czyli Iron Gate to niezwykłe miejsce stanowiące granice między Serbią a Rumunią. To tu potężny Dunaj przeciska się pomiędzy potężnym łańcuchami gór Sam na wielkiej wodzie W tej sytuacji „Czapa” musiał przeanalizować wszystkie „za i przeciw”. Podjął bardzo odważną decyzję, że nie rezygnuje i dalej popłynie sam. Do Serbii dotarł 21 lipca. Zrobiono mu tam „na dzień dobry” odprawę graniczną jak należy. Sprawdzili wszystko: papiery jachtu, kapitana, powody, dla których się pcha pod prąd Dunajem... Nic dziwnego – to był pierwszy jacht pod banderą amerykańską na tych wodach. Po czterech godzinach w końcu go puścili. Dostał nawet telefoniczne gratulacje z Ambasady USA w Belgradzie. I Andy popłynął dalej. Przed nim „Żelazna Brama” („Żelazne Wrota”) – Iron Gate – również samodzielne kładzenie masztu. Iron Gate to miejsce szczególne. Przełomy doliny Dunaju, odcinek rzeki oddzielający Karpaty i Góry Wschodnioserbskie. Miejsce stanowiące granicę między Rumunią i Serbią. Dawniej żeglugę przez Żelazną Bramę utrudniały progi skalne. Wysadzono je w latach 1890 – 1896. Dzisiaj odcinek ten jest uregulowany przez wybudowane śluzy. Ciekawi znajdą w Internecie wiele materiałów o Iron Gate. Andrzej przepłynął tę 74 „bramę” samotnie i – jak stwierdził – warto było, choć miejscami, mimo pobudowanych stopni wodnych, nurt był tak szybki, że jacht stawał niemal w miejscu. W Belgradzie zacumował 25 lipca. Samotne pływanie wyczerpało „Czapę”. Kładzenie masztu w śluzach, wachty po 12 godzin, ciągła koncentracja były ponad siły 66-letniego żeglarza. Musiał parę dni odpocząć. Czas się drastycznie kurczył i zaczęła docierać do niego świadomość, że do Warszawy – jak planował – w tym roku już nie dopłynie. Po konsultacjach z przyjaciółmi zdecydował się zakończyć rejs. Pozostawała kwestia, gdzie i kiedy, no i… co z jachtem. Ostatecznie padło na Budapeszt, a jacht – do Polski. Powrót Staszka Staszek Sochacki dał się ponownie namówić na dalszą podróż. Umówili się w Belgradzie na 8 sierpnia. Planowali, że 23 sierpnia zakończą w Budapeszcie pływanie po Dunaju. Trzeba było jeszcze tylko zorganizować transport jachtu do Polski. Staszek przyjechał, tak jak to obiecał, i ruszyli w kierunku Budapesztu. Ciężko im się płynęło. Kolejne opady deszczu w Europie spowodowały, że prąd wody w rzece jakby przyśpieszył. Przeważnie lało i to solidnie. Dopiero 25 sierpnia zacumowali w marinie Viking w Budapeszcie. Niestety, żadna z polskich firm nie chciała podjąć się przewozu jachtu z Węgier (podobno z powodu węgierskich przepisów o transporcie ładunków nadwymiarowych). Rozmowy z kolejnymi firmami rozpoczęły się od nowa. Czas uciekał, a poziom wody w Dunaju się podnosił. W końcu znaleziono firmę, która zdecydowała się na transport. Postawiła jednak warunek: jacht przewiozą, ale nie z Budapesztu, a z Bratysławy! Musieli więc płynąć dalej, 8 sierpnia stawili się na umówione miejsce. Do Bratysławy dotarł też zestaw do przewiezienia jachtu. Po wielu perypetiach, „Island Lady” znalazła się na Mazurach, gdzie przez zimę przejdzie gruntowny remont. A „Czapa” odleciał do domu, do USA.Wróci jak zwykle, na wiosnę. W 2011 r. planuje spłynąć rzekami na Bałtyk, potem Morze Północne, do Holandii i znów rzekami przez Francję do Marsylii. Jest też drugi wariant… wschodni. Na razie zbiera siły, środki i... chętnych na pływanie. Żagle | www.zagle.com.pl