Siedzę przed monitorem, jest parę minut po siedemnastej. Jakąś

Transkrypt

Siedzę przed monitorem, jest parę minut po siedemnastej. Jakąś
Siedzę przed monitorem, jest parę minut po siedemnastej. Jakąś godzinę temu wróciłem do domu po
drugim w moim życiu Przystanku Woodstock teraz klepiąc w klawisze będę próbował ułożyd
z kolorowych szkiełek witraż. Z licznych fragmentarycznych wspomnieo chcę utworzyd spójną całośd
i jakoś boję się, że mi się to nie uda.
Oś Woodstocku stanowi muzyka. Często mówi się, że stanowi ona dla Woodstocku tylko dodatek, ale
to oczywiście bzdura. Gdyby tak było, nie dochodziłoby do tylu różnych kontrowersji, ale o tym
potem. Nie opiszę tutaj wszystkich widzianych przeze mnie występów. Opiszę tylko te najbardziej
błyszczące perełki, co nie znaczy, że inne uważam za nieudane. Poza tym - paradoksalnie - Woodstock
często zniechęca do skupiania się na koncertach. Jeśli ktoś chciałby zobaczyd wszystkie z dużej sceny,
nie wytrzymałby pewnie ani psychicznie, ani fizycznie.
Woodstock to sztuka wybierania. Wybrad trzeba, czy iśd pod scenę, jeśli tak, to pod którą. A może
lepiej iśd na piwo, albo na warsztaty, albo do Kostrzyna na zakupy, a może warto z kimś pogadad...?
niezależnie od dokonanych wyborów, nie miałem poczucia, że coś mnie omija. Mam nadzieję, że Wy
też nie.
Do otwierającego Przystanek koncertu PlatEAU podchodziłem z kijem.
Metaforycznie i dosłownie. Metaforycznie, bałem się bowiem całkowitego zepsucia lubianej przeze
mnie twórczości Marka Grechuty. dosłownie, gdyż machałem brzydką flagą swojego autorstwa.
Ktokolwiek widział osobę machającą kawałkiem białego prześcieradła z czerwonym napisem
"TARNÓW" zawieszonym na kijku od namiotu - widział mnie i moich znajomych. Ale mniejsza z tym.
Ważniejsze, że piosenki Grechuty się obroniły i napełniły mnie pozytywną energią. Przyznad jednak
muszę, że jest to zasługa gości - samemu zespołowi by się to raczej nie udało.
Luxtorpeda. Był to dla mnie ich drugi koncert i dostałem wszystko to, co dostad chciałem: moc,
energię, chwytliwe teksty i przepiękny lot na mojej ulubionej partii Hansa w piosence "Autystyczny".
Dnia drugiego na Scenie Folkowej zagrał włoski zespół Talco. Pal licho, że błoto spod sceny do teraz
mam na glanach. Pal licho, że nagłośnienie wokalu pozostawało wiele do życzenia... Talco jest
murowanym kandydatem na Złotego Bączka i basta! Wesoło, skocznie, zaangażowaniem. Wybawiłem
się jak szalony, po czym wróciłem zobaczyd pozostałą częśd koncertu Helloween. Mocne, poprawne
granie, gdybym tylko miał siły, poszalałbym. Ale cóż, że duch ochoczy, kiedy ciało mdłe...
Riverside to zespół tak bardzo niewoodstockowy, że po prostu trafid na Woodstock musiał.
Kilkunastominutowe kawałki nie nudziły dzięki potężnej głębi dźwięku pięknie współgrającej
z oświetleniem. Za stwierdzenie, że przed woodstockową sceną zebrała się pierwsza w historii
publicznośd progresywnego koncertu większa niż sto osób wokalista powinien dostad order. I to też
było piękne - dystans zespołu do samego siebie, świadomośd odmienności. I całkowita artystyczna
konsekwencja.
"Dobry-deo-dobry-deo-tu-twoje-radio-heloł" to takie nasze rodzime wydanie "The Final Countdown".
Nic mądrego, nic nowego, nic szczególnego, a jednak melodię trudniej wyrzucid z głowy niż polityka
od koryta. Enej... Trochę to popowe, trochę ska, gdzieś tam pobrzmiewa reggae, gdzieś tam
biesiada... A jednak będę jak niepodległości bronił stanowiska, że Woodstock potrzebuje takich
koncertów - niezobowiązujących, stanowiących pretekst do radosnego kicania i darcia ryja do średnio
skompilowanych refrenów. Ot, występ na przeciwnym biegunie do koncertu Riverside. Dobrze, że
Woodstock wciąż miewa wiele biegunów.
The Prodigy. Nazwa, która rozpalała fantazję (przynajmniej części) Woodstockowiczów już od dawna,
przyczyna wielu nieporozumieo, powód niebywałego sukcesy frekwencyjnego, zespół takiego
formatu, że hoho!
Gwóźdź programu czy gwóźdź do trumny? W sumie... ani jedno, ani drugie.
Myślę, że trzeba oddzielid od siebie kilka rzeczy. Owszem, byłem zawiedziony zachowaniem formacji,
tymi barierkami czy zwłaszcza brakiem konkretnego pożegnania z publicznością - ot, olano nas i tyle.
ALE... Pod względem zabawy koncert wypełnił mnie po brzegi (hm, to chyba nie brzmi zbyt dobrze)!
Bawiłem się tam najlepiej ze wszystkich tegorocznych koncertów, ba, potrafiłem czerpad radośd ze
skakania do tej vixy puszczanej tuż przed show. A że byłem tak blisko sceny, jak tylko mogłem, nie
mogę narzekad na nagłośnienie czy widocznośd.
Koncert okupiłem najgorszym zmęczeniem od dawna i chorobą pisząc to pokaszluję co jakiś czas), ale
było, cholera jasna, warto. Nie twierdzę, że każdemu musiał się on podobad. Ale mi się podobał
i tylko to mnie obchodzi.
Wróciłem z ciepłego Kostrzyna do deszczowej Małopolski. Nie wiem, jak sobie dam radę z tym, że już
PO. Dla człowieka o mojej - określmy to tak - duchowości Woodstock stanowi rodzaj pielgrzymki.
I chod to impreza rozrywkowa, to stała się dla mnie przyczynkiem dla wielu rozmyślao. Czasem
smutnych. Czasem optymistycznych. I chyba wracam z większą ilością pytao niż odpowiedzi. Po
naładowanym do granic możliwości wrażeniami maratonie muszę wrócid do tak zwanego Bycia - ale
czym jest Woodstock, jeśli nie życiem w pełni właśnie?
Rafał Sowioski