Janusz Radek – opowiadanie historii

Transkrypt

Janusz Radek – opowiadanie historii
Janusz Radek – opowiadanie historii Z Januszem Radkiem spotykam się przy okazji „Królowej Nocy” w Alchemii. Spektakl grany od prawie sześciu lat niezmiennie przyciąga tłumy. Niezwykłe możliwości wokalne, ogromne poczucie humoru… Radek to żywioł – potrafi być liryczny, śpiewając piosenki Ewy Demarczyk, doskonale radzi sobie z estetyką rockową w „Domu za Miastem”. Jest demoniczny i ironiczny, gdy jako Sandor Vessanyi ‐ bywalec nocnych barów i badacz kobiecej natury ‐ rewelacyjnie przyjmuje na siebie kolejne wcielenia w „Królowej Nocy”. Na swoim koncie ma cztery płyty, kilkanaście kreacji scenicznych, mnóstwo nowych pomysłów i planów na przyszłość. Jak sam często podkreśla, nie jest śpiewającym aktorem, ale kimś, kto poprzez swoje piosenki opowiada historie. Pod koniec września ukazał się nowy album – „Dziwny ten świat. Opowieść Niemenem”. Po dwóch autorskich projektach ‐ „Domu za miastem” i „Dziękuję za miłość” ‐ wrócił Pan do śpiewania piosenek innego autora. Co jest takiego wyjątkowego w piosenkach Niemena i jak wyglądało mierzenie się z legendą? Autorskie programy jak najbardziej są niezwykle osobistą wypowiedzią, natomiast nie ma mowy o jakimkolwiek mierzeniu się, ani wcześniej z Demarczyk, ani teraz z Niemenem ‐ to jest wykorzystanie tych piosenek tylko i wyłącznie po to, żeby podkreślić, że ja się w pełni podpisuję pod takim charakterem muzyki, takim charakterem piosenki. To wyraźne zdeklarowanie się, że jestem za piosenką, która nie jest tylko użytkowa, ale która niesie ze sobą pewną wartość, która zostaje gdzieś w człowieku, jest jakąś wskazówką, drogowskazem. Nie umiem po prostu śpiewać innych piosenek. A czy wobec tego ma Pan plany na następną płytę? Jakie będzie następne wcielenie Janusza Radka? Przygotowuję nowy materiał, który będzie również o czymś takim, będzie bardzo interakcyjny, to znaczy będzie polegał na tym, że piosenka jest oczywiście formą, która ma tradycyjną zwrotkę i tradycyjny refren, ale żyje w kontakcie ludźmi. Takie będzie główne założenie mojego nowego projektu – że możemy z ludźmi wchodzić w muzyczne i słowne interakcje, że możemy wymyślać tekst ad hoc związany z daną sytuacją na widowni i to wtedy jest niesamowicie żywe. Zresztą to bardzo widać na Pana koncertach – ma Pan niesamowitą zdolność nawiązywania dialogu z publicznością. Mam wrażenie, że ogromną rolę odgrywa w nich improwizacja i że czerpie Pan z tego ogromną przyjemność. Tak, ale teraz chcę to zrobić w sposób bardzo przemyślany, to będzie taki materiał, który miałby polegać na całkowitej zabawie, bo to właśnie jest najważniejsze. Czy będą to autorskie piosenki? Tak, właściwie są już napisane – pracuję nad nimi z Tomkiem Filipczakiem, jest ich już aż za dużo. Mam około dwudziestu, dwudziestu paru piosenek, z których wybiorę trzynaście‐czternaście. Pomysł na te piosenki jest ciekawy, bo będzie bardzo klasycznie – ja uwielbiam klasykę. Teraz często zdarza się, że ktoś mówi, że jest nowoczesny – zagra nieczysto, będzie śpiewał krzywo i będzie śpiewał o niczym, dając do zrozumienia, że to jest bardzo alternatywne, a to w ogóle jest bez sensu. Natomiast, jeżeli to będzie oparte na bardzo klasycznych, tradycyjnych podstawach, a cała reszta ‐ cała merytoryczna warstwa tekstu i wchodzenia w interakcje z ludźmi ‐ będzie miała w sobie żywioł improwizacji, to będzie w moim przekonaniu nowoczesne. A czy wiadomo już kiedy będzie premiera? Nie, nie wiadomo, na razie mamy za sobą trzy spotkania. Na koniec chciałabym zapytać o Kraków – jest Pan nie tylko artystą, ale też historykiem... Byłym (śmieje się Radek). Ale zawsze…, a zatem gdyby miał Pan na poczekaniu wymyślić trasę po wyjątkowych miejscach Krakowa, pokazać komuś Kraków takim, jakim jest naprawdę, Kraków oczami Janusza Radka, to gdzie by Pan nas zaprowadził? Ja w ogóle wartościuję miejsca od tak zwanej kuchni – bo i kraje, i miejsca, i miasta są o tyle wartościowe, o ile mają dobrą kuchnię. To świadczy również o tym, że ich mieszkańcy szukają pewnej subtelności. I jak najbardziej Kraków się do tego nadaje, bo jest parę miejsc, w których można zjeść dobrze, bardzo smacznie i bardzo ciekawie, ale też bardzo oryginalnie (i nie mam tu na myśli pomieszania wisienki z łososiem i pastą jajeczną, na czym polega często tak zwana kuchnia fusinowa – kuchnia „kisiel i fusion”). Zapraszam wszystkich do knajpy Underground na Kazimierzu. To rewelacyjna kuchnia autorska pewnej Pani, która nazywa się Ewa Gliksman. To jak najbardziej nowoczesna, współczesna kuchnia, tylko oprócz tego, że królują w niej jak najbardziej czyste, najwspanialsze produkty – najlepsze mięso, tłuszcze i najlepsze warzywa, to Pani Ewa stara się nie przesadzić w tym łączeniu. Ja wiem, że to może strasznie zabrzmi, gdy powiem, że łączy koninę albo robi nerki cielęce, ale ja uwielbiam mięso i uważam, że ona robi to świetnie! Wszystko, co wychodzi spod jej ręki jest bardzo dobre. Przede wszystkim na takiej mapie znalazłaby się też Alchemia – myślę, że to jedno z niewielu wyjątkowych miejsc, w których ludzie sami chcą coś robić. Nie liczą na subsydia i inne miejskie dotacje (o które jest zresztą bardzo trudno). Miasto jest zupełnie impotentne, nikt tu nie chce nic generować, produkować (chodzi mi o władze miasta), nie ma żadnej przemyślanej polityki kulturalnej. Ja nie mówię, że inne miasta są świetne, bo politycy są zawsze politykami, ale można lepiej – przynajmniej można chcieć trochę lepiej… Kraków zawsze był miejscem twórczym, gdzie spotykało się masę różnych odcieni kultury i odcieni sztuki, ludzie ze sobą byli, generowali różne myśli i to było bardzo twórcze. Teraz jest coraz mniej takiej przestrzeni. Dlatego nie przesadzam, że Alchemia stała się takim samoistnym domem kultury. To, co robi Jacek Żakowski jest absolutnie wyjątkowe – trochę teatru, trochę bardzo poważnego free jazzu i fakt, że dzieją się tu różne tarcia, różne sytuacje sceniczne – to jest bardzo fajne i ma ogromną wartość. Dziękuję za rozmowę. Anna Berestecka wKrakowie.pl 

Podobne dokumenty