23. SŁOWO O SPOSOBIE TWORZENIA PRZEPISÓW PRAWA

Transkrypt

23. SŁOWO O SPOSOBIE TWORZENIA PRZEPISÓW PRAWA
23. Słowo o sposobie tworzenia przepisów
prawa podatkowego
Nie jest żadną tajemnicą, że przepisy tworzone przez Unię
Europejską pisane są często w interesie konkretnych koncernów,
co publicznie – choć „z troską” – przyznali nasi eurodeputowani
na przykładzie prawa farmaceutycznego. Wszyscy wiedzą, że
podobnie dzieje się w przypadku tworzenia polskich przepisów,
lecz jest to temat tabu, którym nie interesują się oficjalne oraz
„liberalne” media.
Dotyczy to większości istotnych regulacji podatkowych, bo
tu „inwestor” uzyskuje od razu wymierne efekty ekonomiczne w
postaci likwidacji lub obniżenia opodatkowania albo uzyskania
zwrotów podatku. Znane są nawet niektóre kwoty, które zainwestowano w ów podatkowy biznes legislacyjny, choć wszyscy
zainteresowani z zasady milczą na ten temat.
W zeszłym roku głośno było o honorarium wynoszącym 4
mln zł za „doradztwo” w sprawie zmiany w jednej z ustaw podatkowych, która doprowadziła do tego, że całe branże nie tylko
przestały płacić do budżetu, lecz zaczęły otrzymywać wyłącznie
zwroty. Na tle uzyskanych korzyści to niezbyt dużo.
Mechanizm wpływu na kształt ustawodawstwa jest znany
i jawnie oferowany przez największe podmioty zajmujące się
„biznesem podatkowym”:
– trzeba zamówić opracowanie projektu ustawy lub jej nowelizacji w firmie doradczej lub prawniczej, która jest „dobrze
widziana” na politycznych salonach,
– zanim ujawni się projekt musi zostać przeprowadzona kampania medialna, a ledwo dyszące media papierowe z pocałowaniem ręki przyjmą tu takie zlecenie, bo przecież poparcie
musi kosztować („ksiądz też się modli za pieniądze”),
– tworzona jest jakaś „izba” lub inna organizacja reprezentująca w oficjalnym procesie legislacyjnym interesy zleceniodawców, która ma formalnie pilotować ten projekt, słać
pisma, wydawać oświadczenia, a zwłaszcza uczestniczyć w
wielogodzinnych „nasiadówkach” w toku „uzgodnień międzyresortowych”.
W sensie prawnym w działaniach tych nie ma niczego nagannego, bo każdy legalnie może lobbować, w tym również na„rynku
legislacyjnym”. Działania te nie stanowiłyby istotnego zagrożenia
dla interesu publicznego, gdyby przede wszystkim politycy jak
i wysocy urzędnicy twardo bronili interesu fiskalnego lub się
nim choć trochę przejmowali. A tu jest przysłowiowy „dramat”:
gdyby ktoś w tamtym towarzystwie zaczął współcześnie mówić
o potrzebie „ochrony dobra publicznego”, „interesie państwa”, czy
też – aż strach pomyśleć – „korzyściach fiskalnych Polski”, zostałby
uznany za idiotę lub prowokatora.
Podczas konferencji w Polskiej Akademii Nauk, gdzie poruszałem w referacie te problemy, gościł znany polityk, który
nie tylko nie podjął tematu, lecz nawkładał mi w stylu „Gazety
Wyborczej” i szybko uciekł z posiedzenia. Widać temat „biznesu
legislacyjnego” jest problemem niewygodnym, a na udział w
dyskusji nad tym tematem, przynajmniej części polityków, nie ma
na co liczyć. Zresztą samym „inwestorom” na rynku legislacyjnym
rozwiązuje się czasami język i publicznie mówią jak uzyskuje się
przychylność w załatwianiu często zupełnie słusznych postulatów: otóż najpierw trzeba zamówić „opinię” na ten temat w
„renomowanej firmie doradczej”, a potem mając ją w garści trzeba
pochodzić po odpowiednich gabinetach, gdzie robi ona dobre
wrażenie. I znów nie ma w tym, przynajmniej zewnętrznie, nic
złego, bo są to opinie„poważne”, firma jest„międzynarodowa”, a jej
przedstawiciele zasiadają oficjalnie w gremiach konsultacyjnych
przy ministrach lub nawet jeszcze wyżej. Zapewne niewygodnym
szczegółem, o którym już lepiej nie wspominać, jest fakt, że w tym
biznesie doradczym pracuje wiele byłych urzędników, lecz to też
pewnie nie jest zakazane.
Konkluzja jest jednak dość smutna: gdy politycy i urzędnicy
nie chronią interesu publicznego w procesie legislacyjnym,
rządzą ci, którzy pierwsi wepchnęli swój projekt i wykazali się
wyższą skutecznością lobbystyczną. Tak jest już od lat w Unii
Europejskiej, tak jest i będzie w Polsce dopóki nie zmieni się
w sposób istotny obecna klasa polityczna, bo dla dzisiejszego
liberała obecny stan rzeczy jest czymś zupełnie normalnym, bo
dzięki prywatyzacji tworzenia przepisów podatkowych „więcej
pieniędzy zostanie w kieszeni podatników”. Potem niech nikt
się nie dziwi, że spada udział podatku w PKB, mimo formalnego
podwyższenia stawek.
Nie sądzę, aby udało się odnaleźć interes publiczny w procesie tworzenia większości przepisów podatkowych, ale można
oczekiwać jawności tego procesu, w tym ujawnienia potencjalnego konfliktu interesów: władza, a zwłaszcza ministerstwa powinny
publikować ile wydały pieniędzy na doradztwo (opinie, raporty,
ekspertyzy) ze strony firm, które działają również na rzecz podmiotów, których interesy są sprzeczne z interesem publicznym.
Oczywiście trzeba zacząć od resortu finansów.