Nr 49 Waga: Mb - YMCA dla Seniorów
Transkrypt
Nr 49 Waga: Mb - YMCA dla Seniorów
www.expressgdynski.pl YMCA GDYNIA 5 10 czerwca 2010 r. [email protected] Nr 6 (49) czerwiec 2010 Wernisaże, wernisaże… Od 1 czerwca w holu gdyńskiej YMCA podziwiać można prace wykonane różnymi technikami przez grupę uczęszczającą na zajęcia „Terapii przez sztukę”. „Terapia przez sztukę” to nazwa grupy liczącej 12 osób, które pod opieką artysty plastyka mgr Jolanty Smulkowskiej na przestrzeni ostatnich trzech lat dokonywały poszukiwań w zakresie formy i treści, posługując się wszelkimi materia- łami i środkami, aby wyrazić siebie. W ostatnim semestrze było to sześć godzin pracy w tygodniu. Wykorzystując roz- maite techniki grupa pracowała nad rożnymi tematami: martwą naturą, postacią, portretem, kompozycją, pejzażem. Tematy inspirowane były przyrodą, muzyką, ruchem. Autorzy prac mówią: „Nie jesteśmy producentami słodkich obrazków! Nam samym czasami też nie jest słodko. Nasze prace i wystawy powstają w wysokiej temperaturze działań! Ale chyba tak trzeba… Dużo już umiemy i możemy wystawiać in- dywidualnie”. W grupie tej pracowały panie: Aldona Olańczuk, Maria Fontańska, Renata Piekarska, Ewa Kopiec, Izabela Suchodolska, Rozalia Kunysz, Bożena Zielińska, Bogusława Sobczak, Teresa Gierszewska, Janina Janczelewska. Wolni i odpowiedzialni w świecie sztuki Zawsze mam obiekcje, czy powinnam wypowiadać się publicznie na temat sztuki. Moja wiedza na temat kierunków artystycznych, technik malarskich czy palety barw jest powierzchowna i obawiam się, niewystarczająca, by formułować jakiekolwiek wnioski czy opinie. Z drugiej strony sztuka fascynuje mnie w niewytłumaczalny sposób. Pomyślałam, że na przecięciu tych sprzeczności znajduje się artysta, człowiek, który inaczej patrzy na świat, zmysłami odbiera bodźce zewnętrzne, odkrywa swoją wrażliwość, by poprzez obraz komunikować się z innymi. I to on interesuje mnie najbardziej. Pani Teresa Skorupa pochodzi z rodziny uzdolnionej artystycznie. Obrazy dziadka, mala- rza amatora, trafi ły do muzeum w Przemyślu; matka i ciotka studiowały na Akademii Sztuk Pięknych; siostra Marta i siostrzenica uprawiają malarstwo i grafi kę; wyraźnie utalentowany pla- stycznie jest wnuk, który repre- zentuje już czwarte pokolenie. Teresa i jej mąż studiowali ar- chitekturę wnętrz. Pięćdziesiąt godzin tygodniowo zajęć na uczelni przygotowywało studentów do zawodu, ale również kształciło w zakresie malarstwa, rzeźby, grafiki. Jako architekt wnętrz z doktoratem artystycznym kilkanaście lat poświęciła odpowiedzialnej pracy dydaktycznej na Politechnice Białostockiej. Satysfakcja i brak czasu na wersytecie Trzeciego Wieku grupy studentów zainteresowanych uprawianiem sztuki. Program nauczania jest bardzo ambitny i obejmuje zarówno wiadomości teoretyczne (np. wartość kreski, rola światła w malarstwie, relatywizm barw i form), jak i praktyczne umiejętności: martwa natura, collage, postać człowieka z natury, pejzaż. Uczestnicy obecnego trzyletniego kursu są zgodni: p. Teresa pokazała im, jak patrzeć na świat, sprawiła, że poczuli się wolni, a w związku z tym musieli wziąć odpowiedzialność za swoją obecność w świecie sztuki i poszukiwanie własnego stylu. To jedna z największych tajemnic dydaktyki, wiedza dostępna tylko najlepszym pedagogom: nie zmuszać, ale ukierunkowywać; chwalić, ale odsłaniać błędy, wymagać, ale zainteresować i zaciekawić tak dalece, że niemożliwe staje się opuszczanie zajęć. Trzeba pamiętać, że uczniami są ludzie dojrzali z własnym bagażem doświadczeń, którzy uwolnili swoją artystyczną naturę i już zmierzyli się z kompleksami. Tworzą grupę przyjaciół i ufa- „Zmień pragnienie w zamiar i pewność, że weźmiesz, co Twoje.” własną twórczość artystyczną, bilans korzyści i strat; po prostu życie! Dopiero w trudnych latach 80. sięgnęła po gobeliny, by odreagować stresy wywołane sytuacją w kraju. W latach 90. zaczęła wreszcie malować akwarele. Ta technika bardzo jej odpowiada i pozostaje w zgo dzie z jej temperamentem: maluje się szybko, równie szybko widać efekt. Od kilku lat Teresa Skorupa prowadzi na Gdyńskim Uni- ją swojej nauczycielce. Rysują, malują, organizują plenery, eksperymentują z tematami, formami i formatami. Ilustrują pojęcia, wiersze i bajki. Podpatrują, przełamują schematy i dyskutują. Cieszą się z sukcesów, żartują ze wzrostu prestiżu w najbliższym środowisku, akceptują fakt, że nie są doskonali, bo przecież słabości nie niwelują zalet. Nie przepadają za wystawami, bo okupione są dużym wysiłkiem i stresem; nie sprzedają swoich prac, bo tak trudno rozstać się z nimi. Teresa bardzo ceni sobie współpracę z grupą. Uważa, że musi zachodzić między nimi sprzężenie zwrotne, bo relacja Uczeń - Profesor opiera się na sza- cunku, zaufaniu i braterstwie dusz. W takiej przestrzeni łatwo poddać się wspólnemu nurtowi i płynąć, płynąć, płynąć…* Pisanie o sztuce jest zajęciem karkołomnym, niewątpliwie; pisanie o realizujących swoje marzenia, poszukujących nowych środków wyrazu, zamieniających codzienność w święto to zaszczyt. Pani Teresie Skorupie i wszystkim uczestnikom Jej zajęć życzę zdrowia, bo talent i motywację już mają! Elżbieta Wierszko *Z Mickiewicza 6 10 czerwca 2010 r. [email protected] Dlaczego warto… Od miesięcy obserwuję w swoim otoczeniu wzmożoną aktywność kobiet. Tzw. temat kobiecy jest zresztą nieprzerwanie aktualny od czasów sufrażystek. Mnie fascynują zarówno feministki odważnie domagające się równych praw, parlamentarzystki walczące z przemocą, jak i amazonki uświadamiające konieczność wczesnego wykrywania raka. Chociaż nie biorę udziału w żadnej ze społecznych akcji na rzecz kobiet, ze wszystkimi utożsamiam się. Z socjologicznego punktu widzenia jestem osobą bierną. Przeraziło mnie to, bowiem nie chciałabym skończyć w tłumie skandującym uwolnić Barabasza! Kim wobec tego chciałabym być? Od początku mojej wielkiej miłości do literatury romantycznej i romantyków chciałam być dzieckiem, poetą lub szaleńcem. Nie bardzo się starałam, dlatego nie osiągnęłam wiele. Dziecko – nie ma o czym mówić! Zagubiło się w odmętach czasu i losu. Poeta – niestety, niestety! Brakuje mi talentu, wrażliwości dziecka, intelektualnej dociekliwości. Pozostaje wariatka, ale na pewno nie ta biedaczka z „Romantyczności”: Co tam wkoło siebie chwytasz?/ Kogo wołasz, z kim się witasz?/ ona nie słucha. Może lepsza byłaby wariatka, która tańczy? Ledwo zaczęłam oswajać się z tą nową jakością egzystencjalną, a tu cios w samo serce, czyli Montaigne ze swoimi mądrościami: Tylko szaleńcy są pewni i zdecydowani! Niczego nie jestem pewna, na nic nie mogę się zdecydować! Przynajmniej nie od razu. Co robić? Gdzie szukać natchnienia? Przypomniałam sobie, że istnieje bardzo wygodna instytucja błazna. Kłopot polega na tym, że wyraz ten ma trzy znaczenia: klown, czyli artysta cyrkowy; trefniś, wesołek, w naszej kulturze zbyt często utożsamiany ze Stańczykiem; głupiec, który ośmiesza się swoim zachowaniem. Zorientowałam się jednak w porę, że są to rzeczowniki rodzaju męskiego, a ja piszę przecież o kobietach. Ponieważ nie zamierzam robić z nikogo błazna, ani wyjść na błazna, dlatego potulnie wracam do tematu. Korzyści, jakie daje kobiecie przyrodzony lub przypisywany ‘brak rozumu’, opisano w niejednym dziele. W jakimś starym kalendarzu wyczytałam na przykład, że kobieta nigdy nie powinna afiszować się mądrością; zdecydowanie więcej osiągnie, kiedy, wiedząc i robiąc swoje, nie przypisze sobie zasług. Ma to jakiś związek z szyją, która manipuluje czyjąś głową, ale to nie jest mój przypadek. Brnę więc dalej. Myślę, że od biedy mogłabym zagrać kobietę z klasą (nie mylić z nauczycielką albo z elegantką). Dyskutantki jednego z kobiecych programów telewizyjnych wyznaczyły następujące kryteria dla tej kategorii: nie szkodzić innym; z szacunkiem tych innych traktować; godnie nosić głowę; chamstwo zwalczać, ośmieszając; dbać o kulturę języka. Ambitne zadanie, szerokie pole do popisu na ugorze bylejakości. Gdzie diabeł nie może… No cóż! Mogę dbać, uprawiać i nosić, ale chyba zawsze brakowało mi temperamentu wojownika. Czasami przywołuję w pamięci siłaczkę z opowiadania Żeromskiego i moją fascynację jej pozytywistyczną determinacją, ale wtedy biją na mnie zimne poty. Wyczerpał się zupełnie ten model społecznikowskiego działania. Inne czasy, inne potrzeby i metody na miarę XXI wieku. Fundacje, stowarzyszenia, wolontariat, organizacje rządowe i pozarządowe – dopóki system łączy ludzi z pasją, gotowych na poświęcenie własnego czasu, pieniędzy albo pomysłów, dopóty wszystko działa. Istnieje również, wierzę w to, zwyczajna ludzka pomoc i współpraca. Wprawdzie działania te nie są medialne, ale zawsze można na nie liczyć. Nasze człowieczeństwo poddawane jest próbie właśnie w codziennych aktach dobroci, wdzięczności, uprzejmości, szlachetności, które nie wymagają ani odwagi, ani pieniędzy, ani poświęcenia. Dobro rodzi się wtedy, gdy ludzie zapominają o sobie.** Powie ktoś, że kobieta dojrzała i doświadczona może być, jeśli tylko chce, wolna jak ptak. Czy nie za szybko jednak przywodzi to na myśl inne skojarzenia z ptakami? Ach! Cóż to musi być na przykład za frajda, żyć wreszcie jak niebieski ptak cudzym kosztem i próżnować, ile wlezie. Tymczasem moja myśl lotem ptaka kieruje się także ku podejrzanym albo rannym ptaszkom, a nawet stalowym ptakom, bo przecież z lotu ptaka widać więcej. Przerażona tymi perspektywami, kończę wątek ornitologiczny, marząc, by zawsze budził mnie świergot ptaków. Człowiek jest absurdalny przez to, czego szuka, wielki zaś dzięki temu, co znajduje.*** Czy uda mi się coś odnaleźć? Czy poszukując wyimaginowanej tożsamości, nie zaprzepaszczę tego, co mam?! Czy dlatego nie warto ryzykować zmian? „Waha się, jest w rozterce, krótko mówiąc – jest kobietą*.” YMCA GDYNIA www.expressgdynski.pl Nie chodzę do kina na polskie filmy! FESTIWAL POLSKICH FILMÓW FABULARNYCH reminiscencje kinomanki W rozmowach kuluarowych, również w festiwalowej sondzie, najczęściej usłyszeć można było, że do kina chodzimy rzadko albo wcale. W uzasadnieniu padały wciąż te same argumenty: ceny biletów w Multikinie są zbyt wygórowane; brak czasu; zaspokajanie potrzeb kulturalnych ulubionymi serialami telewizyjnymi; wybieranie kina lekkiego, łatwego i przyjemnego; preferowanie komercyjnych filmów amerykańskich zawsze perfekcyjnie zrobionych. W takim kontekście polskie kino ma małą szansę na przebicie; poza tym potencjalnego widza zniechęcić mogą ‘recenzje’ pisane z perspektywy mi się podoba (zamiast podoba mi się lub mnie się podoba). Ten stan rzeczy nie dotyczy kinomanów, zwłaszcza podczas festiwalu. Tłumy widzów w Gemini na pokazach dla publiczności; dyskusje w oczekiwaniu na kolejny (czwarty, piąty) film dnia; dzielenie się pierwszymi wrażeniami, obserwacjami, opiniami na temat poprzednich projekcji. Tutaj nie ma oficjalnego zadęcia; znani aktorzy, reżyserzy i krytycy, zawieruszeni między widzami, czekają ze wszystkimi, by zobaczyć wybrany film. Jesteśmy podekscytowani zarówno zarejestrowanymi obrazami filmowymi, jak i atmosferą tej dorocznej imprezy. Mam kłopot z wyjaśnieniem, na czym polega fenomen festiwalu, ta nieoczekiwana mobilizacja sił i entuzjazmu, by przetrwać i jak najwięcej obejrzeć. Jestem zmęczona i głodna, ale jednocześnie nie przeszkadza mi, że znajduję miejsce na schodach ciemnej kinowej sali i przycupnięta, nieporuszona trwam do ostatniego kadru. W normalnym czasie nie chodzę do kina na wszystkie polskie filmy: najpierw w miesięczniku „Kino” czytam recenzje; wybieram ulubionych reżyserów (Machulski, Kolski, Barański, a także młodzi, np. Szumowska); odrzucam filmy poskładane z gagów dla rozbawienia publiki. Ale w czasie festiwalu nie dokonuję selekcji, poza ilościową, z konieczności. Zgadzam się z tymi krytykami i recenzentami, którzy są przekonani o niezłej kondycji naszej kinematografii. Filmy, które obejrzałam, miały dobre scenariusze, były świetnie zmontowane, zadziwiały kostiumami i scenografią, niekiedy finezyjną. Przede wszystkim jednak każdy z nich (nawet najsłabszy „Fenomen”), był świetnie, wprost rewelacyjnie zagrany. Aktorzy głównych ról Redaktor naczelna: Dorota Kitowska Redaktor prowadzący: Radosław Daruk Kolegium redakcyjne: Dorota Kitowska, Radosław Daruk, Gabriela i ci w epizodach, dorośli i dzieci, których nie brakowało w tym roku na ekranie, obsadzeni zostali z troską o wymogi fabuły. I to jest dla mnie kolejna niespodzianka: scenarzyści i reżyserzy wreszcie opowiadają ważne, dramatyczne lub śmieszne, sensacyjne bądź wampiryczne historie, które wzruszają, przerażają, bawią, a na pewno zmuszają do myślenia. Bo filmy robi się dla ludzi, którzy zechcą je po prostu obejrzeć; i dla tych, którzy szukają odpowiedzi lub wskazówek; i dla samotnych, zagubionych, zbuntowanych i pokręconych… Bo sztuka wtedy jest bliżej nas, kiedy możemy odnaleźć w niej swoje lub bliźnich problemy. Mój faworyt, film J.J. Kolskiego „Wenecja”, nie został nagrodzony. Jury nie doceniło ani piękna filmowanej historii, ani uroków poetycko malowanych w kadrze obrazów, ani metaforycznego przekazu zagłady świata i ludzi. Nie mam pretensji. Podjęcie i ogłoszenie werdyktu nigdy nie jest łatwe. Tym bardziej, że każdy z wyróżnionych filmów także zasługiwał na nagrodę główną. Tegoroczny FPFF nie wywołał wprawdzie trzęsienia ziemi, ale dostarczył dostatecznie wielu emocji, by czuć się usatysfakcjonowanym. Otwarte pozostaje pytanie, ile filmów trafi do kin? I czy znajdą się chętni, by je obejrzeć? Bez udziału i zaangażowania widzów nie ma mowy o rzeczywistym sukcesie polskiego kina, ale może jednak zdarzy się cud…? By wspomóc cud (trochę wbrew sobie, łamiąc zasadę, że z gustami się nie dyskutuje), zupełnie bezinteresownie przekształcam zdanie z tytułu: Wprawdzie nie chodzę zbyt często do kina na polskie filmy, ale … może uda mi się obejrzeć niezłą komedię M. Wojtyszki „Święty interes”; przejmujące studium rozpadu rodziny P. Sali „Matka Teresa od kotów”; horror w komediowej konwencji J. Machulskiego „Kołysanka”; wzruszający film D. Kędzierzawskiej „Jutro będzie lepiej” z trójką bardzo niedorosłych, acz doświadczonych ciężko chłopców; „Chrzest” M. Wrony i koniecznie „Małą maturę” J. Majewskiego. Dodam jeszcze, że FPFF 2010 oferował poza Konkursem Głównym wiele innych atrakcji, a wśród nich Konkurs Kina Niezależnego, Konkurs Młodego Kina, Panoramę Kina Polskiego, wystawy, koncerty, spotkania literackie. Przyznają Państwo, że Gdynia potrafi zaszaleć, że promuje się z rozmachem, że pamięta o rozmaitości zainteresowań odbiorców. Jeśli ktoś z gdynian nudzi się, to tylko na własne życzenie! Elżbieta Wierszko „Mam kłopot z wyjaśnieniem, na czym polega fenomen festiwalu, ta nieoczekiwana mobilizacja sił i entuzjazmu” „Mój faworyt, film J.J. Kolskiego Wenecja, nie został nagrodzony.” Kurpisz-Kasprzak, Elżbieta Wierszko Opracowanie tekstów i korekta: Gabriela Kurpisz-Kasprzak, Elżbieta Wierszko Redakcja techniczna, skład i łamanie: Łukasz Bieszke Zespół redakcyjny: Gabriela Kurpisz-Kasprzak, Kazimierz Krzyżak, Halina Młyńczak, Ewa Przybyłowska, Elżbieta Wierszko Adres redakcji: Ognisko ZMCh „POLSKA YMCA” w Gdyni, 81-346 Gdynia, ul. Żeromskiego 26 Kontakt: tel. 58 620–31–15, 621-78-42 e–mail: [email protected] Redakcja zastrzega się sobie prawo do skrótów i opracowań tekstów. YMCA GDYNIA www.expressgdynski.pl 7 10 czerwca 2010 r. [email protected] Ocalić od zapomnienia Admirałowi Xaweremu Czernickiemu – wspomnienie swe poświęcam Na kartach Kroniki Gdyńskiej Rodziny Katyńskiej dokonany został historyczny zapis dotyczący symbolicznej mogiły Admirała Xawerego Czernickiego: Gdynia, 16 października 1992r. Na cmentarzu Witomińskim w Gdyni odsłoniliśmy tablicę poświęconą pamięci kontradmirała inż. Xawerego Czernickiego w 110. rocznicę Jego urodzin. Dowództwo Jednostki Wojskowej nr 4855 Marynarki Wojennej oraz Gdyńska Rodzina Katyńska pragnie społeczeństwu Gdyni i Polski przywrócić pamięć o wielkim budowniczym floty Marynarki Wojennej II RP oraz stoczni i Portu Wojennego w Gdyni; o żołnierzu Września w wojnie 1939 r. i więźniu obozu jenieckiego w Kozielsku na terenie ZSRR. Jednocześnie na symbolicznej mogile, na tablicy ufundowanej przez pana Ryszarda Rostankowskiego, zamierzamy podać prawdziwą informację o dacie i miejscu śmierci: Admirał Xawery Czernicki zamordowany w 1940 przez NKWD w KATYNIU Orkiestra reprezentacyjna Marynarki Wojennej zagrała hymn narodowy. W podniosłej atmosferze, w obecności admirałów i wyższych oficerów z dowództwa Marynarki Wojennej z kontradmirałem Romualdem Wagą na czele, odsłonięcia tablicy upamiętniającej męczeńską śmierć admirała Czernickiego dokonali: komandor Józef Rogalski, (ja) Halina Młyńczak oraz Antoni Czernicki, jego bratanek. Składając do posad mogiły Serafiny Czernickiej, małżonki admirała, urnę z męczeńską ziemią katyńską, tablicę poświęcił ks. prałat Zdzisław Peszkowski. W uroczystości uczestniczyli kombatanci, młodzież szkół gdyńskich, harcerze… Prezes Rodziny Katyńskiej pani Krystyna Kubska przedstawiła rozmiar zbrodni sowieckiej na polskich oficerach i apelowała: Dziś Marynarka Wojenna […] i Rodzina Katyńska [..] wpisują w historię Gdyni postać Admirała Czernickiego złotymi zgłoskami. Ta mogiła nie będzie zapomniana i opuszczona. Wojsko Polskie i Rodziny Katyńskie przyjdą tu w te dni, kiedy czcimy pamięć zmarłych i poległych na wojnie. Słowa dowódcy jednostki brzegowej MW, komandora Józefa Rogalskiego wybrzmiały niczym przyrzeczenie: Głęboko umiłowałeś naszą Polską Marynarkę Wojenną, której byłeś budowni- czym. Kreując Ciebie, Admirale, na patrona podległej mi jednostki, będę uczyć młode pokolenie marynarskie, jak być patriotą, jak kochać Ojczyznę, jak pozyskiwać wiedzę dla szlachetnego kształtowania osobowości Polaka III RP.” *** Jest w Gdyni ulica imienia Admirała Xawerego Czernickiego; patronuje On również Centralnej Składnicy Marynarki Wojennej w Pogórzu oraz szkole w Pogórzu (gmina Kosakowo). W 2001 roku najnowszy polski okręt wsparcia logistycznego nazwano ORP „Kontradmirał Xawery CZERNICKI Kontradmirał Xawery Stanisław Czernicki urodził się na Wileńszczyźnie 16 października 1882 – jego ojciec Edward był powstańcem styczniowym. Po ukończeniu gimnazjum w 1905 r. w Wilnie, studiował w Morskiej Wyższej Szkole Inżynierskiej w Kronsztadzie. Pracę w charakterze budowniczego okrętów rozpoczął w 1906 r. i kolejno przez 12 lat jako inżynier budował w stoczniach Rewla i Petersburga kontrtorpedowce oraz pancerniki „Sewastopol” i „Pietropawłowsk” dla carskiej marynarki. W 1919r. rozpoczął służbę w utworzonej polskiej Marynarce Wojennej. Na orężne karty dziejów morskiego rodzaju sił zbrojnych wszedł przede wszystkim jako dowódca Portu Wojennego w Modlinie i Flotylli Wiślanej podczas zaciętych walk z bolszewickim agresorem na Wiśle pod Płockiem i Włocławkiem w 1920 roku. W latach 1926 – 1932, będąc przewodniczącym komisji nadzorującej budowę okrętów we Francji, komandor Czernicki doprowadził do realizacji kontrtorpedowców „Wicher” i „Burza”, oraz okrętów podwodnych „Ryś”, „Wilk”, „Żbik”. Wspierał budowę floty wojennej przez stocznie krajowe! Budowa trałowców zrealizowana w latach 1933 – 1939 w firmach krajowych była sukcesem młodego polskiego przemysłu, osiągnięciem polskiej kadry technicznej. Można więc twierdzić, że wysiłkiem i trudem admirała rosła i potężniała Marynarka Wojenna, utrwalała się obronność naszych granic na morzu. Odznaczony m.in. Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem Zasługi, Francuska Legią Honorową IV klasy, był człowiekiem wielkiego serca i formatu. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach potrafił zachować godność oficera MW RP. Jako szef akcji ewakuacyjnej kierownictwa Marynarki Wojennej we wrześniu 1939 r. zagarnięty do niewoli przez Armię Czerwoną, został osadzony w obozie jenieckim w Kozielsku, a w 1940 r. zamordowany i zrzucony na śmiertelny stos w dołach katyńskich. Czas kneblowania katyńskiej prawdy trwał 50 lat!!! Nazwisko admirała Czernickiego z katyńskim raziło ówczesną rzeczywistość, przeto w oficjalnych opracowaniach encyklopedycznych oraz materiałach polskiej Marynarki Wojennej stanowiło tabu, zastrzeżone państwową, a nawet sowiecką cenzurą! Wytwarzano pustkę w świadomości Polaków o Katyniu i Admirale. Cenzurowano nawet napisy epitafijne na cmentarzach. A jednak, zwodząc cenzurę, ktoś, mimo usilnych starań, „W 1940 r. zamordowany i zrzucony na śmiertelny stos w dołach katyńskich.” niezidentyfikowany, na nagrobku żony, Serafiny Czernickiej w 1956 r. umieścił napis o śmierci kontradmirała w ZSSR, lecz nie zaryzykował prawdziwego napisu o katyńskiej, tragicznej okoliczności.. Bowiem nagrobek o takiej treści nie przetrwałby nawet nocy, a jego autorzy wylądowaliby w objęciach sadystycznej ubecji. Pamięć nie dała się zgładzić! Przedwojenny gdynianin, żeglarz Stanisław Ludwig zaprowadził mnie na tę mogiłkę, nad którą ze szczerą pamięcią i szacunkiem często się pochylał. Odtąd i ja zaczęłam tam przychodzić. Niejako wiedziona poczuciem wspólnoty jego losu z losem mojego ojca, podjęłam obowiązek doraźnej opieki nad mogiłą, jako że w Gdyni nie było krewnych państwa Czernickich. Swą skąpą wówczas wiedzą o mordzie katyńskim i admirale dzieliłam się, choć oględnie, z otoczeniem. Gdy zaś w dobie Gorbaczowa, zanim sowiecka agencja TASS 13 kwietnia 1990 r. ogłosiła, że mord katyński zorganizowały władze ZSRR, jechałam do miejsca kaźni, do Katynia, to wówczas rodzina Ludwigów przekazała mały wieniec i znicze, by złożyć Tam w hołdzie wielkiemu Polakowi i dobroczyńcy miasta Gdyni. Jest w Gdyni jeszcze jedno miejsce, gdzie społeczeństwo walczyło o prawdę katyńską z miejscową ubecją. W Dzień Wszystkich Świętych, u wejścia na cmentarz Witomiński, wyrastał krzyż z napisem „Katyń, Grudzień 1970”. Razem z setkami zniczy w nocy ginął i znowu nieznani, odważni Sprawiedliwi stawiali go w Zaduszki. Teraz, od czasu pani prezydent Franciszki Cegielskiej, z dopisanymi, kolejnymi ofiarami komunizmu stoi trwale w łunie tysięcy płonących ogni w dni pamięci o Zmarłych. Tu także jako Rodzina Katyńska kwestowaliśmy na budowę cmentarzy wojennych. W sprawie Katynia nadchodził świt i rodziła się myśl o budowie żołnierskich cmentarzy w Charkowie, Katyniu i Miednoje. Gdy przed rokiem na Katyńskim Cmentarzu spotkałam ich głównego budowniczego, ministra Andrzeja Przewoźnika, zatroskanego o stworzoną nekropolię, ale też i o pobudowanie kolejnych cmentarzy w Bykowni na Ukrainie i Kuropatwach na Białorusi, to nie przeczuwałam, że widzę go po raz ostatni. W największym czarnowidztwie nie przewidziałabym, że tragicznie zginie w katastrofie pod Smoleńskiem. Pan da wieczny Pokój! Jak nie zacytować wersu ze starego Testamentu: A głupim się zdawało, że oni pomarli… Pamięć nie dała się zgładzić! Jest naszą pokoleniową, humanitarną powinnością! Postacie wiernych Synów Ojczyzny żyją w pamięci Rodzin i Narodu! Załoga ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki”, okrętu dowodzenia Stałym Zespołem Obrony Przeciwminowej NATO – SNMCMG-1, złożyła hołd ofiarom katastrofy pod Smoleńskiem, wśród których był dowódca Marynarki Wojennej wiceadmirał Andrzej Karweta. 52-letni admirał Andrzej Karweta zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Leciał do Katynia razem z państwową delegacją, by uczcić pamięć kilkudziesięciu polskich marynarzy zamordowanych w Katyniu. Był wśród nich Admirał Xawery Czernicki. Z okazji nadchodzących dni Święta Morza wilkom morskim, Admirałom, którzy ostatnią wachtę zakończyli pod Smoleńskiem – swoje gdyńskie refleksje poświęca. Halina Młyńczak 8 10 czerwca 2010 r. [email protected] www.expressgdynski.pl YMCA GDYNIA Kontynuacja tematu z numeru majowego Jest takie cudne miejsce na świecie... Są dwa rodzaje ludzi. Ci, którzy żyją, grają i umierają. I tacy, których jedynym zajęciem jest utrzymywanie równowagi na krawędzi życia. Są aktorzy. I są podniebni tancerze.* część 3 Wizyta w MUZEUM IKON w Supraślu okazała się wydarzeniem, które na długo zapisze się w mojej pamięci. Najpierw wystawa ikon ze zbiorów muzeum w Łodzi. To początek cyklu spotkań opartych na wymianie często unikalnych dzieł sztuki. My, Seniorzy na Podlasiu, uczestniczymy w wernisażu z prawdziwego zdarzenia: uroczyste powitanie gości przez dyrektora placówki, wprowadzenie w meritum przedsięwzięcia przez kustosza wystawy, prezentacja i podziwianie naprawdę pięknej ekspozycji, szampan, media, wywiady… Przeszłość i „Moją uwagę przyciągają oczy świętych: duże, najczęściej okrągłe, ciemne, podkrążone...” W supraskim muzeum ikon można podziwiać także prawosławne pięknie zdobione krzyże teraźniejszość; nowoczesność i tradycja; charakterystyczne kolory, oznaczające boską i ziemską naturę Chrystusa; skupienie starszych i entuzjazm młodych, którzy tu i teraz, na dobre i na złe tworzą coś wielkiego. Widywałam już ikony na żywo, nigdy jednak nie miałam odpowiedniej wiedzy, by pojąć zapisaną w nich duchowość. Tym razem, jak sądzę, uda mi się odczytać ich sakralny charakter oraz zrozumieć rytuał towarzyszący modlitwom, kiedy wierni zapalają świece, kłaniają się przed ikoną, po czym całują ją. Przyglądam się także czystym kolorom, jakie stosuje się w pisaniu ikon. Ich symbolika nie zmieniła się od początku chrześcijaństwa, a prawosławni są zdecydowani bronić ortodoksyjnego stanowiska, upatrując w tym siłę swojej religii. Moją uwagę przyciągają oczy świętych: duże, najczęściej okrągłe, ciemne, podkrążone; są poważne, może nawet smutne albo zatroskane; mimo to emanują spokojem, mądrością i chyba pewnością co do kondycji ludzkiej natury, naszego człowieczego przeznaczenia. Pan Jan Grigoruk, pracownik muzeum, ikonograf, który wprowadzał nas w arkana sztuki ikonograficznej, w niedzielę 1 maja zaprosił do zwiedzania stałej ekspozycji muzealnej w remontowanym wciąż skrzydle monasteru. I oto pogrążeni w mrokach przeszłości podążamy przez rzymskie katakumby oczarowani muzyką i śpiewem cerkiewnym. Z tego mroku zaczynają wyłaniać się za sprawą gry świateł freski oraz symbole chrześcijaństwa: litera x, ryba, paw. Zafascynowani opowieściami przewodnika, urzeczeni eksponatami, przechodzimy do kolejnych sal, podziwiając, na przykład, wnętrze szesnastowiecznej kuchni z zabytkowym wyciągiem wykorzystanym do zaprezentowania rocznego koła świąt prawosławnych, niebieską salę poświęconą Matce Boskiej, czerwoną salę rycerską, zachowane fragmenty fresków ze zburzonej cerkwi, ikony podróżnicze, pracownię ikonografa, makietę odbudowywanej cerkwi. Doznajemy nawet złudzenia, że uczestniczymy w pielgrzymce… Nowocześnie zaaranżowane wnętrza muzeum nie przekreślają dawności, wręcz przeciwnie, na każdym kroku stykamy się z tradycją i bogactwem kulturowym prawosławia; umiejętnie rozmieszczone i z pieczołowitością wykorzystane eksponaty dostarczają niezapomnianych wrażeń estetycznych, historycznych i duchowych. Do przeżyć artystycznych na najwyższym poziomie zaliczam występ chóru pod batutą Marcina Abijskiego. Prawosławni śpiewają pięknie, ale właściwie nie koncertują, ponieważ traktują śpiew jako modlitwę, część liturgii. Czujemy się wyróżnieni, bowiem specjalnie dla nas chór z monasteru wykona pieśni z Irmologionu Supraskiego. To najstarszy znany zabytek cerkiewnej literatury muzycznej zapisany za pomocą zachodniego systemu liniowego, unikatowy rękopis z 1598 – 1601 roku. Znalazł się w nim cykl muzyki liturgicznej, śpiewy św. Liturgii i świąt. Szczęście podobno nie zależy od okoliczności zewnętrznych. Jak więc oddać głębokość, czystość, melodyjność i niepowtarzalny klimat koncertu? Czym YMCA GDYNIA www.expressgdynski.pl 9 10 czerwca 2010 r. [email protected] Ojciec Jarosław Jóźwik kanclerz Akademii Supraskiej przybliżył nam prawosławną liturgię Eksponowane ikony budziły nasz ogromny podziw Pan Jan Grigoruk z ogromną pasją oowiadał nam o ikonach wytłumaczyć wzruszenie słuchaczy: potęgą duchowego przekazu, kunsztem i zaangażowaniem śpiewaków, tajemnicą tego niepowtarzalnego miejsca? Ja zapomniałam, że jest przeraźliwie zimno, że jestem zmęczona po dniu wypełnionym atrakcjami. To była ta magiczna chwila, którą czasami udaje się zdobyć tylko dla siebie. Dziękuję! Wernisaż wystawy ikon z Muzeum Ikon w Łodzi Część 4: Przywiązuję dużą wagę do nieoczekiwanych spotkań, podczas których można z zupełnie obcą osobą porozmawiać na ciekawe tematy, poznać inny punkt widzenia. Ważne jest także miejsce, które swoim charakterem uzupełnia opowieść. Mieliśmy szczęście do sympatycznych, służąca pomocą oraz informacjami spoza przewodników turystycznych; oczekujący nas w każdym miejscu podróży batiuszkowie, którzy opowiadali o ikonostasach, freskach, miejscowych świętych, ale także o dniu codziennym cerkwi i jej wyznawców. Podziwialiśmy ich szczerość, zaangażowanie w uatrakcyjnienie nam pobytu, chęć zadziwienia nas swoją podlaską specjalnością albo specjałem. Najenergiczniej zabrała się za nas pani Maria z gospody „Sioło Budy”. Z hasłem: „Posłuszeństwo! Pokora! Szacunek!” na ustach jak z karabinu maszynowego strzelała anegdotami, faktami, opisami dawnych zwyczajów, malowaniem czarownych podlaskich krajo- „Do przeżyć artystycznych na najwyższym poziomie zaliczam występ chóru pod batutą Marcina Abijskiego” Gospodarz grał na akordeonie i śpiewał gospodyni częstowała nas kiszką ziemniaczaną płonęło ognisko płynęły pieśni i rozmowy ciepłych ludzi, którzy otworzyli przed nami swoje serca. Kanclerz Akademii Supraskiej, ojciec Jarosław Jóźwik; przewodnik po muzeum, Jan Grigoruk; kierowca pan Janusz, który przyparty do muru, czyli zablokowany w korku na polnej drodze, kilka kilometrów cofał autokar bez mrugnięcia okiem; roztaczający opiekę i zapewniający poczucie bezpieczeństwa pan Grzegorz Lewociuk; przeurocza, kompetentna, brazów, które mimo prawnej ochrony giną. Mówiła z delikatnym kresowym akcentem (ł przedniojęzykowo-zębowe wymawiała najpiękniej na świecie) i z takim samozaparciem,, że zaczęliśmy się martwić, czy w ogóle zasłużyliśmy na pierogi, które serwowała kuchnia. Biesiadny charakter przybrało spotkanie w gospodarstwie agroturystycznym państwa Kundziczów. Gospodarz grał na akordeonie i śpiewał, go- spodyni częstowała nas kiszką ziemniaczaną, płon ęło ognisko, płynęły pieśni i rozmowy. Spotkaliśmy tam przedstawicielki Towarzystwa Polsko-Fińskiego, które opowiadały o warsztatach dla młodych ludzi wykazujących inicjatywę i planujących swoją przyszłość w regionie. Poznaliśmy ciekawe projekty, entuzjazm i młodzieńczą wiarę w przenoszenie gór. A oni poznali nas. Podczas tej imprezy plenerowej dyrektor YMCA zrobił ‘najciekawsze’ zdjęcia, dzięki którym mamy nadzieję zaistnieć w show-biznesie. Nasze plany wieczorne pokrzyżowała mgła. Najpierw nieśmiało, tuż nad ziemią, otulała wszystko bielą, by za chwilę śmiało zawładnąć krajobrazem niepodzielnie. Nagle przyroda wyciszyła się, zamarła jak w stop-klatce i nieporuszona trwała na swoim miejscu. My, Seniorzy na Podlasiu, musieliśmy, niestety, wracać do monasteru po omacku. Życie nie stawia pytań,/ Życie po prostu jest…/ Czasami zębami zgrzyta,/ a czasem łasi się jak pies.* Czasami natomiast przynosi niespodzianki, ekscytujące przeżycia, frapujące spotkania. Bo takie właśnie jest Życie! Osiem dni i nocy dostarczyło na pewno wiele wariantów historyjek wspomnieniowych. Im więcej, tym lepiej, bo tylko to, co zostanie opowiedziane, przetrwa. Elżbieta Wierszko * M. Fermine, Płatek śniegu ** A. Osiecka 10 10 czerwca 2010 r. [email protected] www.expressgdynski.pl YMCA GDYNIA VI Gdyńskie Dyktando dla Seniorów Jak Pana nazwać mam... Jak Pana nazwać mam, gdy wśród powojów, pierwiosnków i powabnej zieloności skrywam wyznanie w niezgłębionej ciszy, przedświtowym półmroku i nieśmiałości. Jak Pana nazwać mam, gdy czarowne Preludium Deszczowe dla mnie Pan tylko gra i stokroć tuli lśniąco szmaragdowe fiołki w zachwycie rozbudzonego nagle dnia. Jak Pana nazwać mam u progu wczesnowiosennej nostalgii i drżących na wskroś westchnień, gdy w biało-czarnej klawiaturze Balladę As-dur chowam bez słów w bezkresie uniesień. Jak Pana nazwać mam, gdy przecudny Nokturn cis-moll podarował mi poranek zorzany, skąpany w rosie, rozzłocony akordem, tęsknotą i dotykiem dłoni zapisany. Jak Pana nazwać mam, gdy Koncert e-moll w blasku świec iskrzy jakby zagubiony, gdy wpółprzytomnie czytam półszeptem list Pana, ten ostatni, ten niedokończony. Jak Pana nazwać mam, gdy słowa powiewne i gwałtowne jak z aksamitu, jak z żaru, gdy chwytam półnuty gdzieniegdzie rozrzucone i ściskam talizman mój z krztyną żalu. Jak Pana nazwać mam, gdy bezdroża spowite niby-mgłą samotnie znów przemierzam, gdy Pan nuci Walca Es-dur, kryształową ociera łzę – ja sercu nie dowierzam. Jak Pana nazwać mam, Monsieur Chopin... Dyktando autorstwa Gabrieli Kurpisz-Kasprzak Pan Jerzy Maniszewski MISTRZ POLSKIEJ ORTOGRAFII ANNO DOMINI 2010 Pani Ewa Grzona WICEMISTRZ POLSKIEJ ORTOGRAFII ANNO DOMINI 2010 WYRÓŻNIENI: Pani Danuta Staszewska Pani Irena Banaszek Sięgam po ambitne wyzwania Rozmowa z mistrzem polskiej ortografii VI Dyktanda dla Seniorów Panem Jerzym Maniszewskim. W majowy poranek, w holu gdyńskiej YMCA spotykam się ze zwycięzcą VI Gdyńskiego Dyktanda dla Seniorów 2010, Panem Jerzym Maniszewskim. Informacja o jego ortograficznym sukcesie wcześniej ukazała się w „Dzienniku Bałtyckim”, niestety, z błędem w nazwisku. Fakt ten nie wpłynął negatywnie na popularność naszego gościa i gratulacje od znajomych, przyjaciół i rodziny popłynęły nieprzerwanym strumieniem, bowiem sławie, jaką zyskują uczestnicy Dyktanda, zwłaszcza zdobywcy pierw- szych miejsc, nic nie może zaszkodzić. O klasówce ortograficznej w YMCA Pan Jerzy dowiedział się w zeszłym roku, przeglądając „Ratusz”. Przypomniał sobie, że w szkole oceny z języka polskiego poprawiał, pisząc dyktanda. Postanowił odświeżyć dawną sprawność i sprawdzić swoje aktualne umiejętności. Zgłosił się więc na konsultacje prowadzone przez pomysłodawczynię i autorkę tekstów dyktand, panią Gabrielę Kurpisz-Kasprzak, wziął udział w dyktandzie i zdobył wyróżnienie. W tej Laureaci i organizatorzy VI Dyktanda sytuacji nie miał wyjścia, po prostu musiał ponownie stanąć do walki, by wygrać i trafić do Loży Mistrzów gdyńskich dyktand. I tak się stało – VI Dyktando dla Seniorów napisał bezbłędnie. Gratuluję! Każdemu przedsięwzięciu, którego się podejmujemy, zwykle towarzyszą wielkie emocje. Podczas dyktanda najpierw wszystkim udziela się atmosfera oczekiwania połączonego ze zniecierpliwieniem; potem pierwsze czytanie tekstu, wstępna ocena stopnia trudności i adrenalina; wreszcie dyktowanie, czyli pełna koncentracja i mobilizacja. Czy warto narażać się na ten dodatkowy stres? Twierdząco na to pytanie odpowiedziało w tym roku 40 osób. Nasz gość jest oczywiście zadowolony zarówno z przebiegu dyktanda, jak i z rezultatu, bo przecież poradził sobie rewelacyjnie. Może mówić o satysfakcji osobistej, o zadowoleniu ze świetnie wykonanego zadania, o przyjemności przyjmowania gratulacji. Tegoroczny laureat ma, jak sądzę, naturę wojownika. Przez całe życie uprawia sport: biega, pływa, jeździ na rowerze. Łatwość uczenia się języków obcych sprzyja podróżom, a zwiedzanie świata jest kontynuacją zawodu marynarza, ukończył bowiem szkołę morską i życie spędził na morzu. Urodzony na Mazowszu, dorastał w Olsztynie, ale na stałe osiadł właśnie w Gdyni. Na ląd zszedł w 2004 roku w randze kapitana statku. Informacja, że nie tylko sprawdził się na odpowiedzialnym stanowisku, ale zna również praktyczną stronę życia (zło- ta rączka!), właściwie mnie nie zdziwiła. Dyktanda wygrywają przecież wszechstronnie uzdolnieni, a ja źródło ich sukcesów upatruję w językowych zdolnościach komunikacyjnych i dlatego popieram każdą inicjatywę promującą piękno i poprawność języka polskiego. Dziękuję za rozmowę. Elżbieta Wierszko „Źródło ich sukcesów upatruję w językowych zdolnościach komunikacyjnych.” Do pisania dyktanda zgłosiło się ponad 40 osób YMCA GDYNIA Delfina Potocka www.expressgdynski.pl Maria Wodzińska 11 10 czerwca 2010 r. [email protected] George Sand Jane Stirling Mój mały Chopinku... Gabriela Kurpisz -Kasprzak wykładowca Gdyńskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku w gdyńskiej YMCA Gdybym była młoda, och gdybym była młoda i piękna, mój mały Chopinku, wzięłabym Pana za męża - mówi pewna hrabina w paryskim salonie, a Chopin wręcza jej lśniąco szmaragdowe fiołki. Panie za wachlarzami dyskretnie się uśmiechają, panowie odkładają rubasznie cygara. Ach ten Chopinek, wszędzie, gdzie się tylko obrócić, wszystko, co nosi miano kobiety, mówi o Chopinie. Kochają się w nim piękne kobiety. A on? Zakochiwał się natychmiast; nie umiem palców znaleźć – skarżył się przyjacielowi – gdy zauważam piękną kobietę podczas koncertu i natychmiast porzucał, nie myśląc o żadnej z nich, pozostawiając każdą w przekonaniu, że to ona, tylko ona oczarowała go. Uwielbienie Piękna i uwodzicielska hrabina Delfina Potocka poznała Chopina w Paryżu. Wielbił ją bezgranicznie, była dla niego muzą, która wyzwala, inspiruje i ofiarowuje natchnienie. Bo muza to piękna i wyjątkowa kobieta, trochę czarodziejka, która z niepozorności wydobywa to, co najpiękniejsze, to, co najbardziej wartościowe i szlachetne. Findelko najdroższa, najdziwniejszym z ludzi jest geniusz, ten tak daleko w przyszłość wybiega, że ginie z oczu ludzi w nim żyjących, a nie wiadomo, które pokolenie pojąć go zdoła (...) ja w łepetynie mam tylko klawisze...(.... Chciałbym tylko napisać i zostawić abecadło tego, co naprawdę polskie, a nauczyć odrzucać polskość fałszowaną. Może mi to się jakoś uda... W ramionach Fryderyka piękna Delfina szuka ukojenia, ucieka przed mężem sadystą i potwornym zazdrośnikiem. Kilka dni przed śmiercią Mistrza, na jego prośbę, śpiewa utwory Belliniego i Rossiniego, i szlocha. Jest w białej sukni, cała w bieli jak brzoza z bukiecikiem fiołków...Reszta jest milczeniem. Miłość i... zwątpienie Jest 1836 rok. Drezno, jesienny mżysty zmrok. Chopin oświadcza się Marii Wodzińskiej. Zalotna, siedemnastoletnia Maria Wodzińska była dla Chopina sentymentalnym wspomnieniem szczęśliwej polskiej przeszłości. On dla niej – il grande maestro. Wystraszona i zadziwiona przyjmuje oświadczyny. Chopin szczęśliwy, jakby zdrowszy, wzruszony uściskiem dłoni Marii, wraca do Paryża. Będę miał dom, rodzinę – pisze z nadzieją do przyjaciela. Ale rodzice Marii wiedzą, że Chopin jest chory. On już nigdy nie wyzdrowieje – wyrokują. W Warszawie państwo Wodzińscy spotykają się kilkakrotnie z rodzicami Chopina, rozmawiają o wszystkim, tylko nie o Marii i Fryderyku. Narzeczeństwo Chopina i Marii nie przetrwało próby czasu. Po względnej serdeczności pierwszych wspólnych listów, w następnych pojawia się, niestety, konwencjonalna życzliwość. Maria dopisuje się już tylko do listów swojej matki do Fryderyka, krótko i dyplomatycznie: Proszę przyjąć zapewnienie uczuć wdzięczności, które Panu winnam. Proszę wierzyć w przywiązanie, które żywi do Pana cała nasza rodzina, w szczególności zaś najgorsza jego uczennica i przyjaciółka lat dziecinnych. Adieu. Kopertę z listami przewiązuje Chopin różową wstążeczką , a na kopercie pisze ”moja bieda”... Czasami czyta ten pierwszy od Marii list: Gdy wsiadał Pan do powozu, zostawił Pan na fortepianie ołówek ze swego pugilaresu (notatnika). Był na pewno Panu w podróży potrzebny... My go tutaj z uszanowaniem chowamy jak bezcenną relikwię... i frasuje go pytanie: Co z ołówkiem się stało, z tą relikwią bezcenną? Przyjaźń i przywiązanie Pod pseudonimem George Sand pisarka francuska, baronowa Amandine Aurore-Lucie Dudevant opublikowała swoją pierwszą powieść „Indiana”. Prasa pisała z ogromnym przejęciem o pani George Sand i oceniła powieść jako „typowo męską”. Bohaterki jej powieści uwalniały się z okowów mieszczańskiego małżeństwa, domagały się od mężczyzn śmiałego okazywania uczuć. Ekstrawagancka, nietuzinkowa, kusiła pięknymi czarnymi oczami, oryginalnymi strojami, paliła cygara i dystansowała wielbicieli ...chłodem. Nie była kobietą ideałem, ale intrygowała i fascynowała. Fryderyka Chopina ujrzała w salonie hrabiny Marii d’Agoult i na perfumowanej karteczce napisała najkrótszy list: Ktoś Pana uwielbia. Ona ma lat trzydzieści dwa i jest niekonwencjonalna zarówno w swoich powieściach, jak i w stylu bycia. On – lat trzydzieści sześć, uwodzi i zniewala swoją osobowością i muzyką. Poznają się w Paryżu na przyjęciu zorganizowanym na prośbę Sand w domu Franciszka Liszta. Tego pamiętnego listopadowego wieczoru Chopin daje się namówić do gry i zasiada do fortepianu. Ona wpatrzona i zasłuchana siedzi przy kominku z głową owiniętą szkarłatną chustką i pali cygaro za cygarem. Szokuje szarawarami z czerwonego aksamitu, wyglądem przypomina Turczynkę. Chopin nie znosi dymu cygar, razi go też jej wyzywający strój. W liście do rodziny napisze, że spotkał ważną i sławną osobistość Madame Dudevant, znaną pod nazwiskiem George Sand, która nie przypadła mu specjalnie do gustu i że jego zdaniem jest raczej mało atrakcyjna. Być może powściągliwość i obojętność kompozytora spowodowała, że na przyjęciu w paryskim salonie George Sand pojawia się w białoczerwonym stroju, w narodowych barwach ukochanej Polski Chopina. Jest elegancki, opanowany, dobrze wychowany, bardzo delikatnego zdrowia, a na dodatek tworzy muzykę, która mnie hipnotyzuje – zwierza się Sand przyjaciołom. Organizuje więc przypadkowe spotkania na przypadkowych przyjęciach z przypadkowych okazji. Zawsze jest wśród gości, śledząc grę Chopina z ostentacyjnym, acz niekłamanym zainteresowaniem. Mały Chip-Chip szepce czule George Sand w paryskim salonie i przytula do serca fiołki... Majorka i słońce. Zimę spędzą już razem w ciepłym słońcu Południa. Hiszpański konsul w Paryżu polecił im Majorkę, która urzeka wspaniałym klimatem i kojącym krajobrazem. W niecierpliwym oczekiwaniu na regenerujące siły, słoneczne dni i aksamitnie granatowe noce – Chopin opisuje przyjacielowi turkusowe niebo i morze koloru lapis-lazuli, „Ach ten Chopinek, wszędzie, gdzie się tylko obrócić, wszystko, co nosi miano kobiety, mówi o Chopinie. Kochają się w nim piękne kobiety. A on?” rajskie powietrze i dodaje: życie jest piękne. Chyba zdrowieję. Choroba czyni jednak postępy, lato spędzają więc w wiejskim domku w Nohant. Życie przywdziewa czarny płaszcz. Sand stanie się opiekunką Chopina. I tak już będzie aż do burzliwego rozstania po dziewięciu latach bycia ze sobą. Sand żali się do przyjaciół: Chopin zawsze gonił za ideałem. Żadnych kompromisów z rzeczywistością. Nie, panno Jane, nie Fryderyk nie chce już kochać nikogo. Żebym się mógł nawet zakochać (...), to bym się jeszcze nie żenił, bo byśmy nie mieli co jeść i gdzie siedzieć. Mogę w szpitalu zdechnąć, ale żony bez chleba po sobie nie zostawię. W tym smutnym czasie pojawia się ona – muza malarzy, piękna, delikatna, bardzo kobieca i ... bogata – Szkotka lady Jane Sterling. Pochodzi z arystokratycznej rodziny. Jest uczennicą Fryderyka zakochaną w nim bez pamięci. Na pewno utalentowana. Kiedyś będzie pani grać bardzo, bardzo dobrze – zapewnia Mistrz. Uwielbienie, jakim piękna uczennica darzy swego mistrza, skłania ją do wielu niezwykłych działań. To ona organizuje Chopinowi pobyt i tournée koncertowe w Anglii i Szkocji (1848 r.). To ostatnia jego podróż z rewolucyjnej Francji do Anglii. Koncertuje w Londynie, Edynburgu, Manchesterze. Gra, ale ginie w nim muzyka. Ciężko chory gubi dźwięki fortepianu i kończy koncert z krzykiem niemocy. Nie, panno Jane, nie – odpowie na wyznanie miłosne lady Jane. Kazimierz Wierzyński, biograf Fryderyka Chopina, pisze: Nieoględność panny Stirling, która, chcąc pomóc ukochanemu człowiekowi, robiła wszystko, by przyspieszyć jego zgubę, wydaje się niepojęta. Niezwykły Chopin, niezwykłe kobiety i niezwykłe uczucia wśród jakże ludzkich i życiowych przeciwności. 12 10 czerwca 2010 r. [email protected] www.expressgdynski.pl YMCA GDYNIA Gdynią rządziły dzieci 30 maja br. roku w Parku Rady Europy w Gdyni Urząd Miasta wspólnie z gdyńską YMCA oraz Stowarzyszeniem Kibiców Bałtyku Gdynia przygotował wiele atrakcyjnych niespodzianek dla dzieci z okazji ich święta. O godzinie 14.00 p. Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni dokonał symbolicznego przekazania władzy, wręczając uradowanym maluchom klucz do miasta. W festynie uczestniczyła gdyńska YMCA. Zaprezentowały się działające w jej ramach kluby: Bractwo Rycerskie wystąpiło w pokazach walk; Gdańsk Pipe Band zagrał wspaniałą muzykę szkocką; fascynujące pokazy walk wschodnich przygotowała grupa Kendo; grupy akrobatyczne Abada Capoeira i Horne Trickz zachwyciły wszystkich swoją niebywałą sprawnością fizyczną. Zespół Step Dance ze Szkoły Podstawowej nr 39 dał wielki show taneczny. Do konkursu plastycznego wszystkie dzieci zaprosiła pani Barbara Polkowska, wykładowca gdyńskiej YMCA. Uczestniczące w festynie dzieci włączyły się również do gier i zabaw, które zaproponowała młodzież z projektu Łajba przy gdyńskiej YMCA. Nagrody ufundowane przez gdyńską YMCA, Anonse Ogłoszenia Prasowe, Lotos Gdańsk, producentów zabawek „Aleksander” i Trefl, oraz wiele innych współpracujących z YMCA firm sprawiły świętującym dzieciom wiele radości. Pogoda dopisała, było gwarno i wesoło. Spotkaniu w Parku Rady Europy towarzyszył beztroski śmiech dzieci i nastrój iście świąteczny. Do zobaczenia w przyszłym roku! Dzieci lubią rysować A gdyby tak w dyby Dzieci z zainteresowaniem podchodziły do rycerskiego rynsztunku Gdańsk Pipe Band Grupa Abada Capoeira zwykle trenuje w YMCA Deka renkonto kun Esperanto Saluton! Przyrostek ul: - oznacza osobę wyróżniającą się daną cechą, np: juna – młody; junulo - młodzieniec; riĉa - bogaty; riĉulo - bogacz; saĝa - mądry; saĝulo - mędrzec; bela - piękna; belulino - ślicznotka. Określenia czasu (difinoj de tempo): 1. Pory roku (Sezonoj de la jaro) - wiosna printempo; lato - somero; jesień - aǔtuno; zima - vintro. 2. Miesiące (Monatoj): Styczeń – januaro Luty – februaro Marzec – marto Kwiecień – aprilo Maj – majo Czerwiec – junio Lipiec – julio Sierpień - aǔgusto Wrzesień - septembro Październik - oktobro Listopad - novembro Grudzień – decembro 3. Tydzień (Semajno): - poniedziałek - lundo; wtorek - mardo; środa - merkredo; czwartek ĵaǔdo; piątek - vendredo; sobota - sabato; niedziela - dimanĉo. 4. Doba (Diurno): - rano - mateno; południe tagmezo; wiecór - vespero; północ - noktomezo; noc - nokto; godzina - horo; minuta - minuto; sekunda - sekundo. Vortoj: antaǔ - przed ĉirkaǔ - dookoła ĉirkaǔiri - okrążać dum - podczas fali - padać forta - silny frosto - mróz hieraǔ - wczoraj hodiaǔ - dzisiaj infano - dziecko klubo - klub konsisti el - składać się z kreski - rosnąć kune - razem malgraǔ - mimo mezo - środek mondo - świat morgaǔ - jutro neĝo - śnieg odoro - zapach partopreni - uczestniczyć pluvo - deszcz povi - móc prezenti - przedstawić pro - z powodu rondiri – krążyć ŝati - lubić tamen - jednak tempo - czas tero - ziemia tro - zbyt Iomete pri YMCA: - La unua E-klubo en Malsupra Silezio aperis en la jaro 1905 en Vroclavo. Jam de komenco partoprenis ĝin aktive katolikoj kaj protestantoj. La unuan apartan grupon fondis en novembro en la jaro 1907 la junaj evangelikoj ĉe YMCA. Ekzerco: La kurso de Esperanto. Estas vendredo. Eva venis al la klubejo por partopreni la lecionon de Esperanto. Hodiaŭ ni lernos la vortojn de tempo. - Komencas Marko: - La semajno konsistas el sep tagoj. Hodiaŭ estas vendredo. Hieraŭ estis ĵaŭdo kaj antaŭhieraŭ merkredo. Morgaŭ estos sabato kaj postmorgaŭ dimanĉo. Sinjoro Kowalski! Kia tago estas dimanĉo? S-ro K: - Dimanĉo estas libera tago, dum kiu oni ne laboras. M: - Jes, ankaŭ oni ne iras al lernejo. Mi petas malfermi la lernolibrojn, leciono deka. Komencos legi s-ro Dodek. S-ro Dodek: - (legas) La mondo estas grandega. La tero kaj la luno iras ronde. La luno rondiras ĉirkaŭ la tero dum unu monato. Ili kune ĉirkaŭiras la sunon dum unu jaro. M: - Dankon! Nun legos: - s-rino Wolan. S-rino Wolan: - Ni vivas sur la tero. Neniu vivas sur la luno. Sur la suno neniam povas esti vivo, ĉar ĝi estas tro varmega. M: - Dankon! Kaj nun ni prezentos la jarsezonojn. Kiam la suno forte brilas kaj estas varme sur la tero, tiam estas somero. En vintro estas malvarme kaj falas neĝo. Malgraŭ la frosto infanoj ŝatas ĝin. Oni ŝatas printempon, ĉar tiam kreskas belaj, bonodoraj floroj. Sed oni malŝatas aŭtunon pro pluvoj kaj ventegoj. Parolturnoj: ĝis nun - dotychczas oni povas - można oni devas - trzeba por via dispono - do pana (i) dyspozycji kune kun - razem z kiel eble plej rapide - możliwie jak najszybciej kvankam aliflanke - chociaż z drugiej strony laǔeble - o ile to możliwe ĝuste pritaksi - właściwie ocenić, docenić Humoraĵo: - Ĉu Dio estas ĉie? - Jes, sinjoro. - Do, Li estos ankaǔ en la korto de via domo...? - Ne, sinjoro. - Kial ne, malsprita knabo? - Tial ke mia domo ne havas korton, respektinda instruisto. Proverbo: - Kia estas via laboro, tia estas via valoro - Espero kaj pacienco kondukas al potenco - Kie hejmon laboro gardas, tien mizero ne enpaŝas Taskoj: 1. Proszę odpowiedzieć na pytania: Nomu la sezonojn de la jaro. Kiu tago estas hodiaŭ? El kiuj monatoj konsistas ĉiu sezono? Kiun jarsezonon vi ŝatas? El kiom da semajnoj konsistas unu monato? Kiuj monatoj tio estas? 2. Proszę uzupełnić zdania: Jak długo? - Oni ne laboras ........ (tuta tago). Oni laboras ............ ( 8 horoj). Ĉu vi dormas ....... (tuta nokto)? Kiedy? - Venu al mi ....... ( ĵaŭdo). Mi skribos al vi ........ ( sabato). 3. Proszę odmienić w czasie teraźniejszym, przeszłym i przyszłym we wszystkich osobach następujące czasowniki: promeni, labori, doni floron; Ĝis la revido! Opracował: Kazimierz Krzyżak
Podobne dokumenty
Nr 44 Waga: Mb
którzy w jego imieniu kierować będą sprawami państwa. Wierzymy, że wybieramy gospodarza, który dbać będzie o nasz wspólny dom; że będzie
Bardziej szczegółowo