Prawo biedy Ricardo

Transkrypt

Prawo biedy Ricardo
Prawo biedy Ricardo
Autor: Jacek Kubisz
Na łamach skądinąd pełnego wolnorynkowych autorów tygodnika Uważam Rze,
od pewnego czasu Aleksander Piński wydaje się prowadzić krucjatę przeciw wolnemu
handlowi. W artykule zatytułowanym Murzyni Europy (Uważam Rze nr 32–33 (132–
133)/2013) użył nawet zarzutu, iż wolna wymiana między państwami wzbogaca
bogatych a ubóstwo biednych utrwala. Używając retoryki neomerkantylistycznej,
argumentował, iż ekonomia klasyczna dostarczyła na zlecenie polityczne uzasadnienia
dla tego procederu w postaci prawa przewagi komparatywnej, sformułowanego przez
Davida Ricardo. Owo prawo, mówiące, iż specjalizacja jest korzystniejsza od
konkurencji (czy raczej dublowania sektorów w krajach prowadzących wymianę),
miało wspierać dążenia mocarstw kolonialnych do wzrostu bogactwa i utrzymania
innych krajów w biedzie.
Pan Piński myli w swoim wywodzie dwie kwestie. Czym innym jest wolny handel
z zastosowaniem przewagi komparatywnej, a czym innym łamanie suwerenności
innych
państw
i
wymuszanie
na
nich
korzystnych
dla
metropolii
rozwiązań
gospodarczych. Restrykcje dotyczące rozwoju przemysłu w koloniach nie miały
znamion wolnego rynku, lecz łamania praw własności. Z kolei samo prawo przewagi
(lub kosztów) komparatywnej mówi, że jeśli jeden kraj, nawet absolutnie zacofany
wobec handlowego partnera jest mniej zacofany w pewnej dziedzinie niż w innej, to
powinien się w owej produkcji wyspecjalizować i będzie to dlań korzystne. Z kolei dla
kraju zaawansowanego korzystne jest porzucenie owej branży i skupienie się na
sektorze, w którym jego zaawansowanie jest jeszcze większe. Korzystne, a więc
przynoszące większe zyski tym samym kosztem, lub te same zyski przy mniejszym
koszcie. Gdzie tu ubóstwo? Pozwolą drodzy czytelnicy, że nie będę tu rozpisywał
przykładów liczbowych – polecam w tym celu chyba każdy dostępny na polskim rynku
podręcznik do ekonomii międzynarodowej lub historii myśli ekonomicznej. Warto
podkreślić, że w swym standardowym ujęciu powyższe prawo odnosi się do wymiany
między krajami. Takie a nie inne przewagi komparatywne we wzajemnym handlu nie
muszą wcale oznaczać, że posiadanie własnego przemysłu jest mniej efektywne. Może
się okazać, że w danym regionie kraju bardziej się opłaca założyć jakąś fabrykę, niż
sprowadzać towary z daleka, chociażby ze względu na koszty transportu. Blokowanie
inicjatyw przemysłowych w koloniach przez metropolie wydaje się świadczyć właśnie o
efektywności przemysłu lokalnego. W przeciwnym razie po co restrykcje, skoro towary
z metropolii i tak byłyby tańsze przy tej samej jakości? Wydaje się, iż częściową rację
w tej kwestii mieli socjaliści, którzy pisali, że otwieranie rynków innych państw
(późniejszych
kolonii)
służyło
powiększaniu
rynków
zbytu
dla
przemysłu.
Powstrzymanie rozwoju konkurencji w koloniach wydaje się dalszym ciągiem tego
procederu, wynikającym wręcz z obawy przed efektywnością konkurencyjnego
przemysłu. Efektywnością zgodną z prawem Ricarda. Nawet jeśli w obronie tych
działań powoływano się na autorytet klasycznych ekonomistów i nazywano je
„liberalizmem”, nie oznacza to od razu, że należy bezkrytycznie wierzyć propagandzie.
Podobnie, choć nie identycznie jest z wymuszaniem na suwerennych państwach
likwidacji ceł. Z pewnością było to korzystne dla metropolii, ale również mieszkańcy
owych „półkolonialnych” państw mieli dzięki temu dostęp do tańszych produktów. Nie
ma dowodów, że owe kraje stały się biedne wskutek likwidacji owych ceł. Równie
dobrze można argumentować, że przemysł zubaża i jako dowód wskazać Wałbrzych i
Detroit.
Redaktor Piński krytykuje wprost specjalizację w produkcji podzespołów czy
produktów rolnych. Najprawdopodobniej skupienie się na surowcach skrytykowałby
także, bo to model gospodarczy charakterystyczny dla Rosji i trzeciego świata. Nie
zauważa jednak, że to nie rodzaj produkcji stanowi problem, a nieodpowiednia
strategia inwestycyjna. Można przecież wskazać część krajów arabskich czy Norwegię,
które z powodzeniem eksportują surowce. Z drugiej strony mamy Detroit, które jest
koronnym przykładem inwestycji w przemysł, niegdyś nowoczesny, który dziś upada
na naszych oczach. Dodatkowymi przykładami mogą być — wschodnie wybrzeże USA
czy nawet przemysły krajów postkomunistycznych. Zgadza się, przemysł PRL i innych
demoludów nie był nastawiony na konsumentów, ale skutek był ten sam, co w
przypadku
przemysłów,
których
produkty
przestały
znajdować
nabywców.
Był
niedochodowy. Innowacyjna gospodarka i nowe technologie to ładnie brzmiące słowa
— należy jednak pamiętać, że kilka lat temu innowacyjne netbooki i odtwarzacze blueray mają dziś niemal wartość złomu, wskutek wprowadzenia tabletów i telewizji HD. A
w międzyczasie wielu eksporterów ropy i gazu ma się tak samo dobrze. Należy więc
zwrócić uwagę na aspekt długookresowy inwestycji, a nie na aspekt rzeczowy.
Ludwig von Mises nazywał prawo przewagi komparatywnej prawem asocjacji
Ricarda i odnosił je nie tylko do państw, ale przede wszystkim do ludzi. I tak
lekarzowi, który jest z zamiłowania ogrodnikiem i tak opłaca się zatrudnić gorszego od
siebie w uprawie roślin ogrodnika-rzemieślnika i skupić się na leczeniu ludzi, w którym
jest jeszcze lepszy. W ten sposób optymalizuje się wykorzystanie zasobów w
społeczeństwie. Ale szczęśliwe Aleksander Piński jeszcze nie postuluje, aby każdy z
nas wybudował sobie na podwórku manufakturę i sam szył ubrania. W samym prawie
przewagi komparatywnej nie ma nic, co sprzyjałoby petryfikacji biedy. Wręcz
przeciwnie – prawo to kładzie nacisk na najefektywniejsze wykorzystanie istniejących
możliwości. Nie mówi ono jednak nic o używaniu nadwyżek, wynikłych z efektywności.
Te można spożytkować na rozwój gospodarczy i wynajdywanie nowych technologii,
zwłaszcza gdy specjalizacja osiągnie granice efektywności — zgodnie z prawem
Ricardo. Po co jednak wyważać otwarte drzwi? Po co samemu wymyślać istniejące
technologie, jeśli można je kupić od partnerów handlowych? A jeśli kupić się ich nie
da, to po co dublować, gdy można skupić się na innych sektorach globalnej
gospodarki, a produkty z owymi technologiami po prostu kupić? Można wreszcie z
zysków ze sprzedaży surowców zakupić zagraniczne firmy razem z ich know-how.
Możliwości jest wiele i jest to istotnie, jak zauważa redaktor Piński, kwestia dobrze
przemyślanej
polityki
gospodarczej
(czy
raczej
strategii,
gdyż
niekoniecznie
prowadzonej przez państwo...). Z kolei wprowadzenie ceł i skupienie sie na mniej
efektywnych inwestycjach spowoduje mniej korzystną alokację zasobów i mniej
środków na inwestycje — a więc względne zubożenie społeczeństwa. Nie jest
uzasadnieniem dla protekcjonizmu fakt, że pewne inwestycje w Polsce zostały źle
przemyślane. Jeśli bowiem to takie dobre, to może pójdźmy za sarkastyczną radą
Hansa-Hermanna Hoppego i wprowadźmy cła protekcyjne na granicach województw!
Dlaczego Wrocław ma mieć przemysł gorszy niż Warszawa? Dlaczego Łódź ma być
uzależniona od Śląska? Może jeszcze lepiej na granicach powiatów? Posiadanie
własnego przemysłu, dublującego produkcję zagranicy można uzasadnić zmiennymi
kolejami historii i ubezpieczaniem się na wypadek rewolucji w innych krajach i upadku
samego wolnego handlu. Uzasadnienia ekonomicznego w ramach wolnego handlu nie
ma jednak żadnego, a już na pewno nie jest nim prawo asocjacji Ricardo jako droga
do ubóstwa.