Pobierz PDF - Racjonalista TV

Transkrypt

Pobierz PDF - Racjonalista TV
Spotkać się można z poglądem, że w nauce obowiązuje wręcz
aksjomat,
że nie można dowodzić nieistnienia czegoś. Taka metodologiczna
zasada jednak
nie obowiązuje. Zwykle gdy tylko owo kwestionowane „coś”
zostaje troszeczkę
zdefiniowane, natychmiast implikuje ono pewne efekty czy
procesy, których
istnienie możemy zweryfikować, i przy ich braku, zanegować owo
„coś”.
Spory kawał historii nauki przebiegł w ten sposób, tzn.
zastosowano zasadę:
„twój obiekt, ośrodek, czy proces nie istnieje, bo nie widzimy
efektów,
które implikuje”.
1. Garść przykładów
Kiedy możemy uznać, że nieistnienie zostało udowodnione?
Otóż wtedy, gdy brak jest jakichkolwiek powodów istnienia,
a jednocześnie stan wiedzy wyklucza możliwość pojawienia się
takich powodów w przyszłości. Czyli niestety trzeba spełnić
warunek
nie tylko konieczny, ale i wystarczający.
Pomimo że taka definicja nieistnienia jest dość surowa/sroga,
większość nauki polega i polegała na dowodzeniu nieistnienia
obiektów i procesów postulowanych w modelach, które okazały
się błędne.
Normalnie wygląda to tak, że zauważamy zjawisko X, które różne
grupy
badawcze
próbują
wyjaśnić
przy
pomocy
różnych
modeli/wyobrażeń.
Z każdym takim modelem wiąże się zestaw postulowanych obiektów
i procesów,
które – gdy już jest „po wszystkim” – okazują się niebyłe, czy
nieistniejące.
Przy czym adwokaci jakiegoś modelu zwykle nie poprzestają na
udowadnianiu
prawdziwości własnego modelu, ale często próbują zanegować
modele konkurencji,
nierzadko poprzez wykazanie, że nie istnieją efekty czy
procesy implikowane
przez te konkurencyjne modele (a zatem i postulowane obiekty,
które miałyby
wywoływać te procesy, lub brać w nich udział).
Historia
nauki
zna
wiele
przykładów,
a
narzucają
się
następujące:
1. Kanały na Marsie, wypatrzone przez Schiaparellego (obsesja
Percivala
Lowella i niektórych astronomów). Nawet Alfred Russel Wallace
(współodkrywca
ewolucji organizmów) wdał się w słuszne i logiczne dowodzenie,
że takowe rowy
irygacyjne, oraz marsjańscy inżynierowie, którzy je zbudowali,
w rzeczywistości nie istnieją. Ostateczny dowód przyniosły
znacznie
późniejsze bezzałogowe sondy międzyplanetarne.
Takież samo nieistnienie dowiedziono dla wyższych form życia
marsjańskiego
(typu bujna roślinność etc.)
2. Eter – gdyby światło miało być falą propagującą się w
takowym ośrodku,
ruch Ziemi względem eteru powinien zmieniać mierzoną prędkość
światła
(powinniśmy czuć „wiatr eteru”). W pomysłowym eksperymencie
interferometrycznym Albert A. Michelson (Amerykanin urodzony w
Strzelnie)
oraz E. Morley wykazali, że efekt taki nie występuje.
Ostatecznie koncepcję
eteru zniszczyła szczególna teoria względności (A. Einstein,
1905).
Światło okazało się polem energii podróżującej w próżni ze
stałą prędkością,
a przestrzeń i czas – względna („rozciągliwa”).
Elektromagnetyzm i STW okazały
się prostsze i spójniejsze (bardziej minimalistyczne w sensie
ockhamowskim)
od dodatkowego bytu – eteru.
Co prawda eksperyment Michelsona-Morleya miał na celu WYKRYCIE
eteru,
ale koniec końców okazał się eksperymentem negatywnym, mocno
wskazującym
na NIEISTNIENIE eteru.
3. Fale grawitacyjne – zanim Andrzej Trautman (którego Marek
Abramowicz
proponował jako polskiego
matematycznie wykazał
kandydata
do
nagrody
Nobla)
realność fal grawitacyjnych, wielu ludzi w nie wątpiło
(włącznie z Einsteinem
i promotorem Trautmana – Leopoldem Infeldem), argumentując, że
może to być
wyłącznie artefakt pewnych procedur matematycznych
(cechowania).
W tym przypadku takowe „dowodzenie nieistnienia” się nie
powiodło.
Hulse i Taylor w 1974 roku odkryli układ podwójny pulsara z
gwiazdą
neutronową (PSR B1913+16), którego orbita zacieśnia się
wskutek emisji
fal grawitacyjnych dokładnie wg przewidywań ogólnej teorii
względności.
W lutym 2016-go roku LIGO potwierdziło istnienie fal poprzez
bezpośrednią
detekcję (sygnał GW150914).
Był więc w historii poznawania fal grawitacyjnych etap
„istnieją czy nie
istnieją”, z wyznawcami obydwu poglądów.
W kosmologii nawet teraz, gdy piszę te słowa, sporo naukowców
próbuje
wykazać nieistnienie tej czy innej formy materii czy energii:
4. Ciemna materia – zamiast niej niektórzy fizycy preferują
nieznaczne,
wykrywalne tylko na dużych (galaktycznych) skalach,
modyfikacje prawa
ciążenia Newtona
utrzymują,
(teoria
MOND
Milgroma).
Osoby
takie
że ciemna materia nie istnieje (ale chyba są w błędzie,
bo MOND ma problem na ekstragalaktycznych skalach; tym
niemniej
ciągle ma zwolenników).
5. Ciemna energia
alternatywnymi
–
niektórzy
naukowcy
pracują
nad
interpretacjami stałej kosmologicznej, które nie postulują
istnienia
ciemnej energii. Polskie Narodowe Centrum Nauki finansuje
obecnie
co najmniej jeden projekt, który próbuje zanegować istnienie
ciemnej energii.
W tym ujęciu stała kosmologiczna traktowana jest jako skutek
zignorowania
efektów
relatywistycznych
w
procesach
formowania
niejednorodnej struktury
Wszechświata.
Oczywiście „dowodzenie nieistnienia” przebiega w tym wypadku
(jak i w wielu innych) w postaci interpretacji zjawiska
(pomiaru niezerowej
stałej kosmologicznej) przy pomocy innej prostszej teorii,
która nie
potrzebuje dodatkowego bytu (ciemnej energii).
6. Geocentryczny Wszechświat – wykazano, że nie istnieje
(Arystarch, Kopernik, NASA).
7. Vis vitalis, tj. siła życiowa – nie istnieje również
(biochemia).
8. Stworzyciel mrówki, małpy, tygrysa i człowieka – nie
istnieje (Darwin).
10. Tachiony – hipotetyczne cząstki szybsze od światła.
Dowiedziono na gruncie STW, że ich istnienie implikuje liczne
(i absurdalne)
sprzeczności i paradoksy.
11. Probabilistyczny indeterminizm – Einstein wielokrotnie
próbował
udowodnić Nielsowi Bohrowi, że nie istnieje probabilistyczny
indeterminizm
przyrody w skali mikro (tzn. że nie jesteśmy skazani na
probabilizm mechaniki
kwantowej). Polegało to na tym, że przedstawiał Bohrowi bardzo
zmyślnie
zaprojektowane eksperymenty myślowe, które z pozoru niwelowały
czy
obchodziły kwantową „nieokreśloność” (nieoznaczoność).
Niesamowity Bohr
zawsze udowadniał, że Einstein się myli.
12. Perpetuum mobile. Fizycy dowiedli, że maszyny takie nie
istnieją
i stały się one domeną pseudonauki (są sprzeczne z pierwszą
lub drugą
zasadą termodynamiki). Jeśli np. położyłbyś czytelniku na
biurku fizyka
swój projekt takiej maszyny, twierdząc, że zbudowałeś
działający egzemplarz,
który stoi w twoim warsztacie, to taki fizyk bez trudu
wskazałby słaby punkt
twojego projektu. Usłyszałbyś: „pan kłamie – pańska maszyna
nie istnieje,
ponieważ nie może ona działać z takiego a takiego powodu”.
Wielu pomysłowych wynalazców proponowało różne modele
perpetuum mobile
(włącznie z Leonardo da Vinci) i wszystkie one zostały
skrupulatnie
zdemaskowane przez fizyków, inżynierów i innych krytycznie
myślących
wynalazców.
W dzisiejszych gimnazjach, liceach, na kółkach, konkursach
fizycznych, itp,
uczniowie czasami otrzymują zadanie: „Wykaż, że przedstawione
na rysunku
perpetuum mobile nie może działać” (tzn. działające urządzenie
tego typu
nie istnieje).
13. Przypadek, który dostarcza zwykle przykładów na fiasko
„dowodów”
nieistnienia. Chodzi o niezwykle ważny dla nauki problem
istnienia
(lub nieistnienia) METODY poznania czy zrozumienia danego
obiektu
czy zjawiska (czy istnieje jakikolwiek sposób sprawdzenia czy
…).
Co prawda niby pytamy tu o istnienie, ale lękamy się
negatywnej odpowiedzi,
czyli nieistnienia metody badawczej.
Klasyczny przykład to filozof Auguste Comte, który w 1844 roku
próbował
ustalić jakiej wiedzy nigdy nie zdobędziemy (a więc wskazywał
obiekty
i zjawiska, dla których poznania nie ma i nie będzie metody).
Za dobry przykład uznał skład odległych gwiazd i planet.
Utrzymywał,
że nie poznamy go nigdy, bo nigdy nie dostąpimy szansy
bezpośredniego
badania tych obiektów. Jednak już trzy lata po jego śmierci
odkryto,
że skład chemiczny gwiazd można poznać przy pomocy
spektroskopu.
Po następnych trzech latach (1863) W. Huggins wykazał, że
gwiazdy
zbudowane są ze zwyczajnych ziemskich pierwiastków. Okazało
się więc,
że metoda istnieje.
14. Czarne dziury. Obecnie dowiedziono już istnienia różnych
rodzajów
czarnych dziur (o bardzo różnych masach), ale sir Eddington
argumentował
za ich nieistnieniem (grając niezbyt czysto w sporze z
Chandasekharem).
15. Cieplik i flogiston – udowodniono, że nie istnieją
(cieplik – niezniszczalny i nieważki fluid/substancja ciepła;
flogiston – substancja występująca w ciałach palnych,
odpowiedzialna za spalanie). Teoria cieplika nie dawała sobie
rady
z niektórymi empirycznymi ilościowymi prawami zjawisk
cieplnych.
Nie tłumaczy też ruchów Browna. Teorię cieplika zastąpiła
kinetyczna
teoria gazów oraz zasada zachowania energii, czy ogólniej –
współczesna
termodynamika. Zaś współczesna chemia pozbawiła racji bytu
teorię flogistonu.
Podsumujmy ten rozdział: Podane przykłady wpadają pod różne
kategorie
„dowodu nieistnienia”. Większość polega po prostu na odkryciu
lepszej
interpretacji, która NIE WYMAGA istnienia kwestionowanego
obiektu.
Owa „lepszość” to niesprzeczność z obserwacjami i większa
prostota
w sensie ockhamowskim (William Ockham w XIV w. sformułował
zasadę,
że należy wyjaśniać zjawiska w możliwie jak najprostszy
sposób,
bez zbędnych komplikacji). Czasami teoria, która obywa się
bez „kwestionowanego obiektu” jest raczej skomplikowana
(np.: elektromagnetyzm plus STW versus eter)
ale wyjaśnia takie multum procesów, że wypiera model prostszy
a mało użyteczny/skuteczny.
W przypadku kanałów marsjańskich dowód nieistnienia przebiegł
bezpośrednią metodą „polećmy i zobaczmy z bliska”. Ale jest
oczywiście różnica
pomiędzy lokalnymi
i
irygacyjnymi, a np.
taką ciemną energią,
dobrze
rzekomo
zdefiniowanymi
wszechobecną
rowami
i
słabo
zdefiniowaną.
Metoda „dowiodę, że postulowany przez ciebie obiekt czy proces
nie istnieje
/ nie zachodzi” jest chętnie stosowana w nauce, o ile tylko
jest możliwość
użycia takiej metody. Rzadko jednak dowód udaje się
przeprowadzić równie
celnym ciosem jak w przypadku marsjańskich inżynierów od
nawadniania.
Częściej dowodzenie nieistnienia polega na wysuwaniu lepszych
interpretacji,
wskazywaniu błędów w teoretycznych rachunkach, oraz
przeprowadzaniu
eksperymentów, w których
postulowanego bytu.
nie
widać
objawów
istnienia
2. Absolutne nieistnienie na wieki wieków amen?
Ciekawe jest pytanie o to, KIEDY możemy być w 100 procentach
pewni,
że dany byt został na wieki, w sposób absolutny unicestwiony.
Historia nauki uczy nas, że całkowite unicestwienie
domniemanego bytu
jest możliwe, ale należy być tu bardzo ostrożnym. Klasycznym
kontrprzykładem
jest historia stałej kosmologicznej (Lambda), którą Einstein,
pewnie sugerując
się spokojnym widokiem nocnego nieba, wprowadził aby uzyskać
statyczność
Wszechświata. Bez owej stałej jego równania implikowały
Wszechświat dynamiczny
(mowa o równaniach OTW użytych do opisu dynamiki jednorodnego
Wszechświata
jako całości). Krótko po tym Edwin Hubble odkrył ucieczkę
galaktyk,
ku rozczarowaniu
Einsteina,
który
gdyby
nie
wprowadził
„Lambdy” przewidziałby
ekspansję matematycznie (określił to „największą gafą swojego
życia”).
Ale nie był to koniec historii, bo późniejsze obserwacje
supernowych
(w latach 90-tych) dowiodły, że pomimo ekspansji, stała
kosmologiczna
(interpretowana najczęściej jako rezultat istnienia „ciemnej
energii”)
jest jednak niezerowa. Ciągle nie jest to koniec historii,
ponieważ część
naukowców próbuje udowodnić, że „ciemna energia” to zupełnie
chybiona
interpretacja niezerowej Lambdy. Idea niezerowej stałej
kosmologicznej
(a obecnie jej interpretacji w postaci ciemnej energii)
zmartwychwstaje
więc i umiera w skali czasowej rzędu kilkudziesięciu lat.
Istniały jednak byty/idee, których istnienie wykluczono ze
stuprocentową
pewnością. Takie rzeczy jak planetarne epicykle i deferenty,
cieplik
czy marsjańskie rowy nawadniające, zostały wykluczone z
bezczelnie całkowitą,
absolutną pewnością i nigdy nie zmartwychwstaną.
Cieplik jest tutaj ciekawym przykładem, z uwagi na jego
„boskie” przymioty,
miałby to bowiem być tajemniczy, nieważki i najwidoczniej
bezpośrednio
niewykrywalny fluid, którego przepływ odpowiedzialny jest za
zmiany
temperatury. Przy wyjaśnianiu zjawisk cieplnych ten cieplik
początkowo działał,
ale w ograniczonym zakresie zastosowań. Szybko zaczęły się
dlań schody
i problemy. Wprowadzono więc wspomniany rój mrowiących się
atomów/cząsteczek,
rozwinięto kinetyczną teorię gazów, odkryto parę fizycznych
praw
i okazało się, że bez cieplika wszystko zaczyna składać się w
sensowną całość,
tzn. schody/problemy znikają, a teoria pędzących cząsteczek
pięknie tłumaczy
obserwacje. Cieplik został uznany za fatalny, nietrafiony
pomysł;
za nierealny, tzn. nieistniejący obiekt. Już na tym etapie
zmartwychwstanie
cieplika było całkowicie niemożliwe i nikt nie miał co do tego
wątpliwości.
Ale gdyby ktoś jeszcze wówczas wątpił, to „na dokładkę”,
w słynnym „roku cudów” (1905) Einstein pokazał metodami
statystyki matematycznej, że uderzenia cząsteczek wody pięknie
tłumaczą
dziwaczne podskakiwanie kwiatowych pyłków w wodnej zawiesinie
(ruchy Browna).
Dzięki trudom pionierów termodynamiki okazało się więc, że de
facto nie mamy
do czynienia z ciągłym i nieważkim „fluidem ciepła”, tylko z
dyskretną
(policzalną) kolekcją
chaotycznym ruchu,
ważkich
cząsteczek
w
ustawicznym,
a zmiany temperatury to zmiany wigoru tychże ruchów (ich
prędkości).
Cieplik odszedł więc w absolutny i nieodwracalny niebyt,
pomimo że nikomu
nie udało się udowodnić, że nie ukrywa się np. w jakimś
jabłku,
w jakiejś kuli bilardowej, w meteorycie, czy w mysiej dziurze.
Pomimo braku takowej „negacji bezpośredniej” wiemy z całkowitą
pewnością,
że cieplik nie istnieje. A jako że pośmiertny los naszych
tyłków nie zależy
od istnienia cieplika, nikt, żaden naukowiec nie promuje jego
istnienia;
cieplik nie ma fanklubów, wyznawców, na żadnych procesjach
nikt nie obnosi
ukwieconego portretu cieplika w złotych ramach.
Nasuwa się tu analogia z dowodzeniem nieistnienia Boga –
stwórcy gatunków
(boga jako sprawcy ewolucji i specjacji). Tak samo jak
cieplik, również
i Bóg natrafił na sprzeczności z obserwacjami empirycznymi:
zbędne lub kiepsko
zaprojektowane narządy, drastyczne deformacje chorych płodów i
ogólna
drapieżność czy perfidia życia. Tutaj również nikt nie
potrzebował
zabierać się za udowadnianie, że lewitujący w niebiosach
starzec,
który ręcznie rozdziela gatunki, nie istnieje. Zamiast tego
wymyślono
prosty w swej istocie proces doboru naturalnego. Właśnie jak
nazwa wskazuje
– „naturalnego”, czyli zachodzącego samoistnie w warunkach
ziemskiego
środowiska. Bóg – stwórca rzekomo „doskonałych” żywych
stworzeń,
odszedł w ten sposób w niebyt.
W przypadku Boga jednak, pośmiertny los naszych tyłeczków
miałby
rzekomo zależeć od jego istnienia. Dlatego dowód nieistnienia
boga
– kreatora gatunków, jakże podobny w swej formie do dowodu
nieistnienia
cieplika, jest ignorowany przez wielu ludzi. Bóg ciągle ma
wielu wyznawców
zrzeszonych w wielu fanklubach. Mawiają oni: „Że niby Darwin?
Przecież nikt
nie dowiódł nieistnienia! Bóg może chować się w gęstwinie Big
Bangu,
bo potrafi wszystko. Że niby surwiwalowy dobór PRZYPADKOWYCH
mutacji?
Phi, Bóg robi to wszystko tak, że wygląda na przypadkowe i
naturalne.”
Widać więc tutaj dramatyczne
podobnych w swej formie
nierównouprawnienie
dwóch
dowodów nieistnienia: czyż bowiem ktoś argumentuje, że cieplik
jednak istnieje,
tylko działa w tak przemyślny sposób, że objawia się nam jako
zwodnicza
kolekcja ruchliwych cząsteczek? Ano nie – taki argument
uznajemy za
nieprzyzwoity i nieakceptowalny.
Dla Boga jednak obniża się standardy logiki, utrzymując, że
nic się nie stało,
że ciągle nikt niczego istotnego nie udowodnił w sprawie jego
nieistnienia.
Dla Boga rezygnuje się z uczciwości myślenia. Porzuca się dla
niego regułę,
że „za danym rozumowaniem musimy iść, dokądkolwiek nas
zaprowadzi”.
Z chęci pośmiertnego zysku dajemy biedakowi fory, których nie
dajemy
cieplikowi. A nie dajemy ich cieplikowi, bo są granice
kompromitacji
w „naginaniu kolanem” modelu do rzeczywistości. Nawet swojego
ulubionego
modelu. Dla Boga jednak – pal licho przyzwoitość, uczciwość
czy kompromitację.
W obliczu znacznych spodziewanych zysków, nie po raz pierwszy
Homo sapiens odkłada uczciwość na bok.
Jak dowodzi historia cieplika, definitywne unicestwienie
postulowanego bytu
jest możliwe, ale tylko wtedy gdy empiryczne świadectwa
nieistnienia nie są
intencjonalnie lekceważone. Niezmordowane naginanie modelu do
dowolnych faktów
nie świadczy o niekompletności dowodu – świadczy raczej o
nieuczciwości
adwokatów istnienia. Myśleć uczciwie jest niebezpiecznie,
jeśli żyć chcesz wiecznie.
3. Kryterium nieistnienia
Napisałem powyżej, że nieistnienie można uznać za dowiedzione
wtedy,
gdy brak jest jakichkolwiek powodów istnienia, a jednocześnie
stan wiedzy
wyklucza możliwość pojawienia się takich powodów w
przyszłości.
Filozof jednak może tu zauważyć, że „brak potrzeby istnienia”
nie jest
„dowodem nieistnienia”.
Co więcej, gdy dotknę ręką gorącego przedmiotu, czuję jak
ciepło „przelewa się”
na moją rękę. Pomimo pojawienia
termodynamiki, ciągle posiadam
się
współczesnej
więc swój staroświecki powód, żeby postulować istnienie
cieplika.
Owszem, kinetyczna teoria płynów jest lepszym modelem, ale
moja stara,
oryginalna przyczyna istnienia cieplika wcale nie zniknęła.
Widać więc, że „brak powodów istnienia” to nie cała historia.
To, co naprawdę
unicestwiło cieplika, to inny postulowany byt – kolekcja
ruchliwych cząsteczek.
Zarówno dla cieplika, jak i cząsteczek potrafię podać
„potrzebę istnienia”,
a jednak wiem, że cieplik to bzdura. Ruchliwe cząsteczki
wyjaśniają znacznie
szerszą klasę zjawisk. Potrafią wyjaśnić wszystko to co
cieplik, i o wiele
więcej. Są więc ockhamowsko znacznie skuteczniejsze. I w
przeciwieństwie
do cieplika nie są sprzeczne z niektórymi obserwacjami.
Istotny jest więc aspekt ZASTĄPIENIA zanegowanego bytu innym,
lepszym bytem.
Ot – po prostu cząsteczki opisują świat lepiej, ale czyż nie
jest
to zbyt słaba przewaga nad cieplikiem?
Wiemy, że jest to przewaga wystarczająca, ponieważ nasz
stopień zrozumienia
zjawisk cieplnych wyklucza niecząsteczkową interpretację
cieplikową.
Niczym współczesne zrozumienie kształtu Ziemi, które wyklucza
jej płaskość.
Tym co unicestwia domniemane byty, jest więc dostatecznie
głęboki poziom
zrozumienia zjawisk natury. Gdzie przebiega ten poziom? Na
jakiej głębokości
pojmowania?
Nie wiem, czy na to pytanie istnieje „odpowiedź ogólnego
zastosowania”,
ale przypadek cieplika, perpetuum mobile i inne pokazują, że
stan taki
ludzkość potrafiła niejednokrotnie osiągnąć.
A jak to jest z „naszym Panem, stworzycielem nieba i ziemi,
wszystkich rzeczy
widzialnych i niewidzialnych”? Słyszy się powracające
desperackie głosy,
że darwinizm przecie nie dowodzi nieistnienia Boga, a zaledwie
odsuwa jego
sprawczą działalność w czasie, gdzieś w okolice Big Bangu. Nie
jest to
oczywiście prawdą, bowiem darwinizm, wsparty astrofizyką i
kosmologią,
diametralnie zmienia przedmiot stworzenia: nie jest nim już
„na podobieństwo”
stworzony człowiek, a ekspandująca, supergęsta i gorąca zupa
kwarkowo-gluonowej
plazmy.
Swoim chaotycznym nieuporządkowaniem taka zupa bliższa zdaje
się być mgle
wznoszącej się wieczorem nad stawem, niż naszemu oku, nerce,
czy naszej
świadomości. A przecież nikt już dzisiaj nie przywołuje bóstw
by wyjaśnić
jeziorną mgłę. Początkowa osobliwość jest środowiskiem zaiste
nieludzkim,
i to właśnie z tego nieludzkiego początku wyłaniają się
galaktyki, planety,
życie i my sami. Błąd! Zakończyłem ostatnie zdanie na Homo
sapiens, jakby
to miała być jakaś „korona stworzenia”, a przecież ten serial
wyświetla się
dalej i niewykluczone, że
nieludzkie jak początki.
dalsze
odcinki
będą
równie
Uznając ten kwarkowo-gluonowy wrzątek za naszą „pramatkę”,
dochodzimy
do wniosku, że jesteśmy zdecydowanie „na niepodobieństwo”
stworzeni.
W całej tej gigantycznej historii, nigdzie nie widać poszlak
do wprowadzenia
Boga na scenę – wprost przeciwnie: świetnie działają naturalne
wyjaśnienia.
Co więcej, wprowadzając Boga dla poprawy samopoczucia, spada
na nas lawina
problemów takich, jak np. „dlaczego ten facet tak spieprzył
robotę?”,
„dlaczego się tak nad nami znęca?” Ale zaraz – jaki „facet” w
czasach Big Bang?
Przecież człowieczeństwo jest WYNIKIEM długiej ewolucji, a nie
jej przyczyną.
Widzimy tu „zgodność” chronologiczno-faktologiczną, która
dorównuje „zgodności”
cieplika z ruchami Browna.
Rozstrzygając istnienie Boga, postąpmy równie uczciwie, jak z
cieplikiem.

Podobne dokumenty