Wiosną o WędkoWaniu - Głos Weterana i Rezerwisty
Transkrypt
Wiosną o WędkoWaniu - Głos Weterana i Rezerwisty
G³os Weterana i Rezerwisty www.gwir.pl ny, wykładziny. Oprócz wymienionych szkodliwości na wzrok i cały organizm ma ujemny wpływ promieniowanie elektromagnetyczne. Może ono wywołać podrażnienie skóry, alergie, bóle głowy, dolegliwości menstruacyjne i może być przyczyną stresu. Na szczęście ten najnowszy sprzęt emituje znacznie mniej promieni niż komputery starej generacji. Przestrzeganie tych podstawowych zasad w dużym stopniu pomoże w uniknięciu zmęczenia i zapobiegnie tzw. chorobom komputerowym. P.B. Wojskowy uczony Ratuje śmiertelnie chorych Pułkownik krajowym konsultantem hematologii Płk w st. spocz. prof. dr hab. n. med. Wiktor Wiesław Jędrzejczak (l. 61), specjalista hematologii, onkologii klinicznej i transplantologii; kierownik Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Warszawskiej Akademii Medycznej oraz przewodniczący Rady Naukowej Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej im. Ludwika Hirszfelda PAN; od 2007 roku jest krajowym konsultantem do spraw hematologii. Pochodzi z Gdyni. Jest absolwentem Wydziału Lekarskiego Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Autor licznych prac naukowych i publikowanych w czasopismach o zasięgu międzynarodowym, między innymi British Medical Journal, Journal of Experimental Medicine i wiele innych. W Polsce publicysta „Razem”, „Polityka”, gazeta lekarska „Puls Medycyny”. W tych publikacjach poruszał zarówno problemy naukowe jak również społeczne. Do jego najważniejszych osiągnięć naukowych należy opracowanie oryginalnych metod chemioterapii nowotworów, opracowanie metod kontroli skutków ubocznych leków przeciwnowotworowych, współdziałał w odkryciu regulacyjnej roli limfocytów T w krwiotworzeniu. Opracowanie metod przeszczepienia szpiku u ludzi. W 1984 roku wykonał wraz ze zorganizowanym przez siebie zespołem pierwszy udany zabieg przeszczepienia szpiku w Polsce. Przebywał na stażach w USA ponad trzy lata. Pracując w wojsku był wielokrotnie odznaczany i nagradzany, w 1971 roku nagrodą Ministra Obrony Narodowej III stopnia, a w 1975 roku II stopnia, posiada liczne odznaczenia resortowe i Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Jest lekarzem naukowcem dbającym o chorych, pracowity, całe swoje dotychczasowe życie, talent i wysiłek wkłada w ratowanie śmiertelnie chorych ludzi. Jest lekarzem, dla którego urlop polega na tym, że przychodzi do pracy w klinice bez krawata. W roku 2007 „Dziennik” zarzucił mu, że przez przeprowadzenie eksperymentu z przeszczepem komórek macierzystych krwi pępowinowej zamiast szpiku doprowadził do śmierci pacjenta. Pacjentem tym był Bartek Misiak – jeden z kilku tysięcy osób, które co roku zapadają na białaczkę (nowotwór krwi). Mimo intensywnego leczenia choroba postępowała. Pod koniec 2002 roku Bartek został zakwalifikowany do transplantacji szpiku kostnego. Ale mimo poszukiwań w 8 mln bazie dawców szpiku odpowiedniego nie znaleziono. Nie posiadał też dawcy spokrewnionego. Trzeba było podjąć bardzo trudną i ryzykowną decyzję aby ratować chłopca. Tę decyzję podjął prof. Jędrzejczak. Zamiast komórek szpiku zastosował komórki macierzyste z krwi pępowinowej. Bartek względnie zniósł zabieg. Zmarł przeżywszy ponad 100 dni w tzw. późnym okresie. Chory zmarł na skutek grzybicy kropidlakowej mózgu. Decyzja o tym kiedy i jaki zabieg wykonać zespół transplantacyjny składający się z kilku lekarzy. Każdy lekarz w swojej codziennej pracy podejmuje ryzyko. Większe lub mniejsze. Dziennikarze „Dziennika” – bez odpowiedniego wykształcenia fachowego tak łatwo wydali sądy o sytuacji bardzo złożonej i trudnej. Sprawa trafiła do zespołu ekspertów powołanych przez ministra zdrowia. Opinia zespołu była jednoznaczna, że nie popełniono najmniejszego błędu, że dzięki takim eksperymentom 2/3 obecnie chorych zawdzięcza swoje życie. Podobnie oceniła ten zabieg Europejska Grupa Przeszczepiania Szpiku podnosząc także, że fakt przeżycia ponad 100 dni przez chorego bez remisji ostrej białaczki był sam w sobie znaczącym osiągnięciem. Obecna seria ataków na specjalistów z zakresu tzw. medycyny eksperymentalnej tj. zajmującej się leczeniem schorzeń standardowych, stwarzających bezpośrednie zagrożenie życia jest społecznie szkodliwa. Jest to zawód wymagający potwornej odpowiedzialności psychicznej choćby po to, aby wytrzymać codzienny widok umierających młodych ludzi. I dla osób wykonujących ten zawód choroby są wystarczająco groźnym wrogiem, tak że nie potrzeba tu jeszcze dodatkowych wrogów ze strony ludzi – mówi prof. Jędrzejczak. Specjalistów tych można zniszczyć, ale wraz z ich zniszczeniem społeczeństwo pozbawi najciężej chorych często jedynej szansy ratunku. Lek. med. Piotr BIAŁOKOZOWICZ hobby Wiosną o wędkowaniu Chyba się szybko starzeję ponieważ coraz częściej przypominają mi się, zwłaszcza zimą, moje wyprawy wędkarskie z młodości. Moim ulubionym łowiskiem było jezioro Skulska Wieś (Jezioro Białe), które jest położone w połowie drogi z Konina do Inowrocławia, u stóp osady Skulsk (moja rodzinna miejscowość). Jest to jezioro rynnowe o powierzchni około 120 ha, długości 2,5 km i szerokości do 850 m, o dość dobrze rozwiniętej linii brzegowej. Łączy się rowem z Jeziorem Skulskim (Paniewskim). Dno jeziora Skulska Wieś jest dość urozmaicone – znajduje się tam kilka podwodnych górek. W części środkowej jeziora są dwie wyspy. Rybostan jest dość urozmaicony, z przewagą płoci, leszcza i krąpia. Są też okonie, wzdręgi, liny i karpie. Rzadko zdarza się szczupak i amur. Kiedyś sporo było węgorzy, ale gdzieś przepadły. Prawdopodobnie zdziesiątkowały je letnie upały w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Kiedy los żołnierza rzucał mnie w regiony kraju ubogie w zbiorniki wodne, a nadmiar obowiązków nie pozwalał na dalekie wędkarskie wyprawy, wówczas starałem się każdego lata chociaż na parę dni wpaść do rodzinnego domu, aby wkrótce po powitaniu i rozmowach w stylu: co słychać? jesteście zdrowi? jak leci? i co nowego? Pobiec z wędkami nad jezioro Skulska Wieś, na swoje wypróbowane miejsca (Ostrówek lub Pod Gruszeczkę) i oddawać się całkowicie pasji łowienia. Jeśli w tych miejscach ryby nie brały, płynąłem łodzią ojca w rejon podwodnych górek, wysp lub zarastających wypłyceń na krańcach jeziora. Nic nie było w stanie mi przeszkodzić i nikt nie mógł wówczas zmienić moich planów. No chyba że była burza lub padał ulewny deszcz. Rzadko kiedy wracałem o „kiju”. Gdy zamieszkałem w Warszawie, najczęściej jeździłem na ryby nad Wisłę w okolice Kępy Zawadowskiej. Tam pod koniec czerwca 1992 roku, na jednej z ostróg przeżyłem niezapomniane chwile. Około czwartej rano rozwinąłem sprzęt do łowienia gruntowego, założyłem białe robaki, a kije postawiłem na wierzchołku ostrogi. Już po kilku minutach wyjąłem średniej wielkości leszcza. Rozpoczęła się dobra passa. Po niespełna dwóch godzinach miałem w siatce pół tuzina półkilogramowych okazów tej popularnej ryby. Nagle brania dziwnie ustały i zamiast kolejnych emocji, przeżywałem kojące chwile porannej nadwiślańskiej ciszy. „Też dobrze” – pomyślałem. Dla utrzymania równowagi psychicznej taki stan nie zaszkodzi. Nagle na jednym z kijów lekko drgnęła szczytówka. Niebawem następne szarpnięcie, ale już ~ Kwiecień 2009 ~ 21