Wtorek, 1 grudnia 2009 r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji

Transkrypt

Wtorek, 1 grudnia 2009 r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji
16
Współorganizator
akcji
Wtorek 1 grudnia 2009 Gazeta Wyborcza www.wyborcza.pl
+
+
LECZYĆ PO LUDZKU
Partnerzy
medialni
Akcja społeczna „Gazety” oraz Instytutu
Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej
Słuchaj dziś w Radiu TOK FM
O 11.25 gościem Anny Laszuk
będzie rzecznik praw pacjenta
Krystyna Barbara Kozłowska
Rodziłam na taśmie
– Tylko mi nie mówić o żadnych boleściach.
Piersi każdą bolą, brzuchy każdą bolą. Zacisnąć zęby i karmić!
AGNIESZKA CZAJKOWSKA
zba przyjęć. Noc. Pusto. Mam
nadzieję, że zaraz ktoś się mną
zajmie, bo coraz bardziej mnie
boli, a wcześniej chyba zaczęły
odchodzić mi wody.
Pukamy z mężem do drzwi, nikt
nie otwiera. Po kilkunastu minutach
otwiera kobieta w białym fartuchu.
– Co się dzieje? – pyta sennie kobieta.
– Chyba odchodzą mi wody i mam
skurcze.
– Chyba czy na pewno?
Tłumaczę: – Za tydzień miałam
mieć cesarskie cięcie w innym szpitalu. Ale tam trwa jeszcze remont.
– Nie ma miejsc na położniczym,
jest łóżko porodowe na porodówce.
Nie pasuje? Zawsze może pani jechać
rodzić za Wrocław, do Trzebnicy albo do Oławy. To jak?
Dobrze, że był telefon
Próbuję nie panikować. Nie zdążyłam
nic zabrać z domu, mam tylko wyniki badań i dokumenty. Nie wiem, co
będzie dalej, nie wiem, kogo mogę zapytać, czy poród już się zaczął.
W poczekalni mąż obdzwania
wszystkich członków rodziny i przyjaciół. Szuka kogoś, kto ma znajomego lekarza wtym szpitalu. Ale jest środek nocy i nie wszyscy odbierają.
W końcu przychodzi lekarz. Bada mnie krótko na fotelu ginekologicznym. Szepcze z położną, do mnie
nic nie mówi. Teraz boję się już na
dobre. Pytam, co teraz ze mną będzie. Lekarz odwraca się w drzwiach
zdziwiony i patrzy na położną. Ona
rzuca do mnie: – A co ma być? Pod
prysznic i koszulka nocna!
Mąż cały czas dzwoni. Na szczęście krewny naszego przyjaciela jest
lekarzem w tym szpitalu. Nie muszę
już iść na porodówkę, nagle znajduje się miejsce w innej sali. – Dobrze,
że był telefon w pani sprawie. Przyglądanie się innym rodzącym może
być niemiłe – mówi położna.
Kładę się na łóżku, mąż siada
obok. Czekamy. Skurcze są coraz
częstsze, ale domyślam się, że to jeszcze nie to. Bo chyba nie zostawiliby
mnie tutaj samej.
10 porodów, 10 cięć dziennie
Ból nie pozwala spać, ale jakoś wytrzymuję do rana. Rano słyszę, że
zrobią mi cesarkę.
W sali zgiełk, pełno ludzi: lekarze,
pielęgniarki, pacjentki, stażyści, ojcowie robiący zdjęcia nowo narodzonym maleństwom.
R
E
BARTOSZ KOSOWSKI
I
W boksie obok, na fotelu ginekologicznym, kobieta jęczy, płacze, prosi
o znieczulenie. – Właśnie urodziła, ma
teraz robione łyżeczkowanie na żywca – mówi położna, przeglądając moje wyniki badań.
Czuję się skrępowana. Odwracam
wzrok, choć – gdybym tylko chciała
– mogłabym sobie popatrzeć. Podobnie jak panowie, którzy co rusz zaglądają do sali, szukając swoich żon.
– Tu wolno wchodzić?
– Oczywiście, że nie. Ale tu jak na
taśmie: 10 porodów, 10 cięć dziennie.
Już się nie panuje nad wszystkim – odpowiada położna.
– Nie będę tłumaczyć
wszystkiego. Robimy,
co należy. Jak pani
chce szczegółów,
trzeba było studiować
medycynę
Obok jest sala operacyjna. W czasie cięcia męczą mnie nudności, czuję, że brak mi powietrza. Ale zaraz potem mam zdrowego synka.
Hi, hi. Fajny tusz do rzęs
Na sali pooperacyjnej jest nas pięć po
cesarce. W nocy opiekuje się nami jedna pielęgniarka. Zaspana, prawie się nie
odzywa. Kontroluje kroplówki, uzupełnia leki znieczulające. Oświcie –zmiana. Pokój wypełnia chichot.
Pielęgniarki mają nas umyć i pomóc nam usiąść. Miska, wata, gumowe rękawiczki – podmywają nas po kolei. Leżymy nagie, a one szczebioczą.
Pielęgniarka 1: – Dzwonił do ciebie?
Pielęgniarka 2: – Kto?
Pielęgniarka 1: – No wiesz. Ha, ha.
Hi, hi. Dzwonił?
Pielęgniarka 2: – Ha, ha. Hi, hi. Coś
ty. A wiesz, fajny ten tusz masz. Takie
K
rzęsy wydłużone. Teraz pani może już
zęby myć, zaraz podam kubek z wodą.
Pielęgniarka 1: – Jadę jednak do tej
Chorwacji. Pupa wyżej, proszę się
unieść chociaż trochę, nie ruszać się
teraz, polałam się, no co pani robi?!
Pacjentka z pierwszego łóżka nieśmiało: – Proszę pani, zalała mi się koszula, o tu, z tyłu.
Pielęgniarka 1: –To nic. Zaraz was biorą na inny oddział, tam pani zmienią.
Awogóle, to koniec wczasów. Do dzieci zaraz jedziecie, karmić!
Tylko nie mówić o boleściach
Na oddziale położniczym nie ma
miejsc, ale jest kilka pokoi do wynajęcia. Stówa za dobę. Mam szczęście – jeden się zwolnił, więc nie będę musiała – jak rodzące ze mną matki – dojeżdżać windą z innych oddziałów, żeby
nakarmić dziecko.
– Są odpicowane – zachwala pokoje
salowa. Rzeczywiście przez moment
czuję się jak wserialu „Na dobre ina złe”.
Czysto, nowe meble, na ścianie lustro
(podobno nie ma ich nigdzie na oddziałach położniczych). I– co najważniejsze
dla kobiety po porodzie – własna toaleta i kabina prysznicowa. Luksus.
Pielęgniarka mówi, że zaraz ktoś
przyjdzie i pomoże mi wziąć prysznic.
Nikt nie przychodzi, ale przynajmniej
nie muszę stać w kolejce do łazienki.
Obchód. Do pokoju wpada położna: – Pani doktor zaraz tu będzie, rozebrać dziecko do badania.
Właśnie karmię. Położna odrywa
mi małego od piersi i kładzie na przebieraku. – Szybciej – syczy.
Wizyta pediatry trwa trzy minuty.
Nie zdążyłam zapytać o dziwny kolor
skóry synka. Ani o to, jakie zrobili mu
badania i jakie będą robić.
Kolejny obchód. Ginekolog – starszy siwy pan – przez uchylone drzwi
pyta: – Wszystko w porządku? Zapisać,
że dobrze – rzuca do położnej i nie czekając na odpowiedź, dodaje: – Tylko
L
mi nie mówić o żadnych boleściach.
Piersi każdą bolą, brzuchy każdą bolą. Zacisnąć zęby i karmić!
Otwiera drzwi w sali obok: – A u pani? Dobrze jest? Karmi pani? Powiedzieć koleżance, co obok leży, że pani
jest dzielna, że żadne piersi nie bolą.
Inne matki dały radę
Mały ma żółtaczkę. Pediatra zleca naświetlanie lampami, mam je dostać do
pokoju. Tyle że połowa noworodków
ma tu żółtaczkę i jest kolejka. Wyznaczają mi naświetlanie na noc.
Położna instruuje: – Dziecko rozebrać, założyć mu na oczy okulary (plastikowe, na gumce, takie, jakich używa się w solarium), położyć pod lampami. Ma leżeć trzy godziny. Potem go
nakarmić i z powrotem pod aparat.
Nigdy tego nie robiłam. – Mogłaby
pani przyjść później i sprawdzić, czy
wszystko w porządku? – proszę.
– Nie ma takiej potrzeby. Co to za
filozofia? Inne matki dały radę, to i pani da – słyszę.
Późny wieczór. Przywożą mi lampy, część nie działa, ale innego aparatu
nie mają. Synek przeraźliwie płacze,
nie chce leżeć nagi pod tymi cholernymi lampami. Gumka od okularów wżyna się wgłówkę, ma już siną pręgę. Martwię się, bo terapia ma sens (jak mi powiedziano), kiedy dziecko jest naświetlane nieprzerwanie kilka godzin. Próbuję go uspokoić, bez szans. Karmię
iodkładam pod lampy –znowu wrzask.
Mija czas wyznaczony na terapię.
Jest prawie świt. Idę do dyżurki położnych. Są akurat dwie: ta, która mi odmówiła pomocy, i druga – starsza. Młoda wzrusza ramionami. Druga położna się lituje: – To ja już pójdę, zobaczę.
Idzie ze mną do pokoju i próbuje
uspokoić mojego synka. Daje mu glukozę,
kładzie na brzuszku. –Można podać czopek, który wspomaga terapię, aprzy okazji wyciszy maleństwo –tłumaczy. Po jakimś czasie mały się uspokaja.
A
Następnego dnia dowiaduję się, że
znowu dostanę lampy na noc. Druga
noc bez snu. – Jak dajecie radę z naświetlaniem? – pytam inne mamy.
Młoda blondynka, rodziła pierwszy raz: – To jakiś koszmar. Po trzeciej
nocy z rzędu nie widzę już na oczy.
Mąż przychodzi mi pomagać, chociaż
to zabronione.
Impreza w dyżurce
Na korytarzu spotykam młodziutką
mamę. Tuli płaczące dziecko i sama
płacze. Mała poraniła jej sutki. Mówi,
że chyba przestanie karmić, bo nie wie,
co robić. A położne powiedziały jej, że
to histeria.
Idziemy razem zapytać, czy mają
może sylikonowe kapturki na piersi
albo jakąś maść.
W dyżurce położnych unosi się zapach sałatki jarzynowej i jaj na twardo. Na stole półmiski z wędlinami, jak
na imieninach.
Kobiety unoszą wzrok znad talerzy, zdziwione, że ktoś przerywa przyjęcie. „Nie ma kapturków ani maści.
Pacjentki same muszą o to zadbać.
Wiadomo, jaka jest sytuacja w służbie
zdrowia. Wytrzymać do rana, przyjdzie mąż i coś przyniesie z apteki”.
Siedzę chwilę z młodą mamą. Próbuję ją pocieszyć. Rano dziewczyna
przynosi mi bukiecik kwiatów, bo „tylko ja chciałam jej posłuchać i doradzić,
co robić”.
Nadal zły wynik bilirubiny (jej zbyt
wysoki poziom we krwi to właśnie żółtaczka) u mojego synka. Dzwonię do
znajomego lekarza. Jest zdziwiony, że
naświetlaniem na szpitalnym oddziale zajmują się same matki, podpowiada, co można podać małemu.
Chcę o tym porozmawiać z szefową pediatrów. Nie mam szans, ta nawet się nie zatrzymuje. – Nie będę tłumaczyć wszystkiego, robimy, co należy. Jak pani chce szczegółów, trzeba
było studiować medycynę. M
28649255
A
28651371
1
Leczyć po ludzku 17
Partnerzy
akcji
www.wyborcza.pl Gazeta Wyborcza Wtorek 1 grudnia 2009
+
Czytaj jutro w „Gazecie”: Jak lekarze powinni rozmawiać z pacjentami?
Nasza strona w internecie: Wyborcza.pl/leczyc
Bywa, że lekarz robi wszystko, co do niego należy. Ale ma kamienną minę, nie patrzy na pacjenta, tylko zerka na zegarek.
Chory, mimo że dostał receptę, został zbadany, dostaje jednocześnie przekaz: „Jesteś dla mnie przedmiotem”
Nasz e-mail: [email protected]. Pisz też na: „Leczyć po ludzku”,
„Gazeta Wyborcza” ul. Czerska 8-10, 00-732 Warszawa
Polska Lista
Kolejkowa
3 lata i 11 miesięcy
poczeka na wszczepienie endoprotezy stawu kolanowego pani Zofia
z Olsztyna. Ma 70 lat. Operację ma
przejść w wojewódzkim szpitalu specjalistycznym 5 maja 2013 r. Prywatnie zabieg można zrobić od ręki.
Kosztuje 20 tys. zł.
9 miesięcy
czekał na operację zaćmy Jan z Olsztyna (64 lata). Normalnie miałby ją
w 2012 r., ale to zabieg drugiego oka
(pierwsze miał operowane dwa lata
temu), więc skrócono mu czas oczekiwania. Prywatnie taki zabieg kosztuje 2 tys. zł i czeka się na niego kilkanaście dni.
8 tygodni
czeka na badanie tomografem w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu pan Paweł. Ma 53 la-
ta i silne zawroty głowy. Badanie ma
wskazać ich przyczynę. W Radomiu
nie można go wykonać prywatnie.
A jak długo i na jaki zabieg, operację
czy konsultację, czekasz ty lub twoi
bliscy?
Pomóż nam ułożyć Polską Listę
Kolejkową. Wypełnij formularz
w internecie: Wyborcza.pl/leczyc
Gorąca linia „Gazety”
Zadzwoń do prawnika!
Chcesz wiedzieć, czy złamano twoje
prawo pacjenta gwarantowane
przez ustawy? Nie wiesz, jak
dochodzić swoich praw? Dzwoń:
886 521 721
Dyżur pełni dziś
w godz. 15-17
Ernest Jędrzejewski,
radca prawny,
ekspert Instytutu
Praw Pacjenta
i Edukacji Zdrowotnej
Winicie nas za wszystko,
spójrzcie na siebie
Pacjenci wyładowują na nas, lekarzach, złość za cały kulejący system. A przychodzą
brudni i agresywni. Notorycznie kłamią, nie robią zleconych badań, nie biorą leków
albo łykają coś na własną rękę. Nie szanują ani siebie, ani nas, ani innych pacjentów
LIST LEKARKI
J
estem lekarzem od ponad 20
lat. Mam doktorat, specjalizację II stopnia irzadką podspecjalizację. Pochodzę zrodziny lekarskiej od kilku pokoleń, lekarzem jest też mój mąż, ajeden z synów studentem medycyny.
Pracuję w szpitalu, lecznictwie
otwartym ispółce. Chętnie pracowałabym mniej, ale z dwóch lekarskich
pensji ciężko utrzymać dom, dwóch
dorastających synów, kupić drogie
książki, periodyki, ozjazdach ikonferencjach nie wspominając (tak – dokształcamy się za własne pieniądze).
Od wielu lat jesteśmy chłopcami
do bicia. Za wszelkie niedociągnięcia
– warunki, limity, absurdalne zarządzania, anawet ceny leków (!) –obciąża się winą lekarzy. To na nas wyładowuje się frustrację, nierzadko wchamski sposób. Po akcji „Gazety” spodziewam się skomasowanego ataku
na lekarzy.
Już dziś wielu pacjentów wchodząc do gabinetu – zwłaszcza gdy jest
to wizyta finansowana przez NFZ, często po kilkumiesięcznym oczekiwaniu – aż gotuje się ze złości. I nie choroba staje się najważniejsza, ale potrzeba wyładowania złości na nas za
cały kulejący system.
Pacjent, gdy już wyrzuci z siebie
żale, nie potrafi odpowiedzieć na najprostsze pytania: Od kiedy boli? Kiedy bóle się nasilają? Co im towarzyszy? Czy ktoś wrodzinie miał podobne dolegliwości? Jakie bierze leki i od
kiedy? Kto je zlecił?
Odpowiedzi: „Pani skończyła medycynę i powinna wiedzieć”, „Biorę
małe żółte tabletki”, słyszę co najmniej
dwa razy dziennie.
Pacjenci nie robią zleconych badań
–lub robią część –przynoszą tylko opis.
Jeśli chodzi oleki, to trzech na czterech
chorych zmienia zalecenia –najczęściej
zmniejsza dawki, nie bierze części leków, przerywa terapię.
Pacjenci notorycznie kłamią – pytani o palenie zaprzeczają, a są przesiąknięci papierosami (kiedyś z tym walczyłam, dziś wiem, że to walka z wiatrakami). Nie przyznają się do błędów
dietetycznych, które widać na pierwszy
rzut oka. Zaklinają się, że nie piją alkoholu, choć czuć go z ich ust.
Ohigienie nie wspomnę, połowa zgłaszających się ludzi –inie są to osoby obłożnie chore, niesprawne czy w podeszłym wieku –nie myje się. Wgabinecie
jest regularny smród niemytego ciała,
potu, niepranego ubrania.
Profilaktyka? Kobieta idzie do ginekologa, gdy jest w ciąży albo ma nieprzyjemne dolegliwości, cytologię robi
raz na 10 lat, mammografii wogóle. Panowie nie badają prostaty. Uzębienie
jest tragiczne – stomatologa odwiedza
się po to, by wyrwać ząb. Może 1 proc.
regularnie leczy zęby, a jeszcze mniej
usuwa kamień. Ciśnienia nie kontrolują nawet osoby potencjalnie zagrożone
udarem, z poważnym nadciśnieniem.
Aprosty wobsłudze elektroniczny aparat kosztuje grosze. Okulary często kupuje się na bazarze, a o profilaktyce jaskry chyba słyszał co setny pacjent. Poraża otyłość, niechęć do uprawiania jakiegokolwiek sportu.
Pacjenci kochają samoleczenie. Spożycie leków bez recepty –zwłaszcza przeciwbólowych, „na zgagę” – jest ogromne. Duża grupa nadużywa leków psy-
Pierwsze prawo pacjenta | Czy je respektują?
1|
Mam prawo do tego, by zostać
potraktowanym godnie i z szacunkiem dla mojej intymności.
1
+
To oznacza, że lekarz, pielęgniarka,
położna czy rehabilitant powinni mi
się przedstawić i traktować mnie taktownie, życzliwie i cierpliwie. Nie życzę sobie, by mówiono do mnie na ty:
babciu, dziadku, ten z przepukliną
itp. Mam swoje imię i nazwisko.
Mam prawo wymagać, by podczas
badania lub zabiegu był obecny tylko
niezbędny personel. Do gabinetu nie
mogą wchodzić osoby trzecie – pani
z rejestracji z kartami innych pacjentów; pielęgniarka, która wróciła po
pieczątkę; inny lekarz, który przyszedł
się skonsultować, ani też inny pacjent,
który „tylko chce o coś zapytać”. Jeżeli ktoś przypadkowy wchodzi, lekarz czy pielęgniarka powinni go wyprosić. Jeśli tego nie zrobi, sam mam
do tego prawo.
Powinienem mieć możliwość
przygotowania się do badania
w osobnym osłoniętym miejscu. Gabinet powinien mieć stosowne zamknięcie albo na zewnątrz wywieszkę (zapalone światło „Nie wchodzić”). Badanie czy zabieg powinny
odbywać się w takim miejscu, aby
nie można mnie było podglądać ani
podsłuchiwać. Zaś w trakcie pobytu
w szpitalu, gdy nie mogę opuszczać
łóżka, mam prawo oczekiwać, że badania lub zabiegi będą wykonywane
za zasłonką czy parawanem.
Badanie czy zabieg powinny przebiegać sprawnie ijak najmniej boleśnie.
Zadawanie nadmiernego izbędnego bólu przez niedbałe wykonywanie zastrzyku, zmiany opatrunków czy niedelikatne badanie jest naruszeniem godności człowieka.
Pobyt w szpitalu jest dla mnie stresujący, mam więc prawo oczekiwać,
by personel ten stres minimalizował.
Wiem, że obchód lekarski jest ważną
częścią pracy lekarzy i pielęgniarek
w szpitalu. Ale mam prawo oczekiwać,
że nikt nie będzie mnie zmuszał do
rozbierania się przed innymi pacjentami w sali. Lekarz nie może omawiać
mojej choroby i zadawać mi intymnych pytań na głos przy wszystkich.
To ja decyduję, komu przekażę informacje o swoim zdrowiu.
Jeżeli nie jestem w stanie się poruszać, mam prawo oczekiwać, że lekarz porozmawia ze mną w sposób intymny. Pacjenci chodzący powinni tę
szczególną sytuację zrozumieć i na
czas tej rozmowy opuścić salę. Jeśli
nie mogą, lekarz powinien odbyć ze
mną rozmowę szeptem.
Mam prawo wiedzieć, od kogo, kiedy i gdzie mogę uzyskać informacje
o moim zdrowiu i leczeniu. W niektórych szpitalach są specjalne pokoje,
do których lekarz może zaprosić pacjenta. To powinien być obowiązujący standard.
Wiem, że w klinikach i szpitalach
akademii medycznych oraz innych
placówkach uprawnionych do kształcenia personelu medycznego mogę
spotkać się ze studentami. Mogą być
oni obecni przy badaniu czy zabiegu,
by obserwować jego przebieg. Lekarz,
który przyprowadził studentów, nie
może jednak bez mojej zgody zlecić
studentom badania lub wykonania
zabiegu. To ja o tym decyduję. Sama
obecność studentów jest dla mnie dodatkowym stresem. Lekarz musi zadbać o to, by ich liczba i zachowanie
nie naruszały mojego prawa do intymności. OPRAC. DR DOROTA KARKOWSKA
INSTYTUT PRAW PACJENTA
I EDUKACJI ZDROWOTNEJ
A jak to prawo respektowano
w twoim przypadku?
Nasz e-mail: [email protected]
Czytaj jutro o prawie do informacji.
W czwartek 10 grudnia opublikujemy
informator o wszystkich siedmiu
podstawowych prawach pacjenta
oraz podpowiemy, jak je egzekwować
chotropowych, zdobywając recepty
w najbardziej wymyślny sposób. Niestety skuteczny. To samo z antybiotykami – często proszą mnie o wypisanie
recepty na konkretny antybiotyk lub
dwa, anawet trzy, na wszelki wypadek.
Wśród pacjentów panuje irracjonalny lęk przed szczepieniami. Wymyślane absurdy orzekomych chorobach
spowodowanych szczepieniami to temat na ogromny artykuł.
Pacjenci i ich rodziny nie liczą się
z czasem lekarza. Są niepunktualni, łapią nas za rękaw w drodze np. na blok
operacyjny i są zdziwieni, gdy o godz.
15 wychodzimy do domu.
Lekarzy obciąża się
winą za wszystko:
warunki, limity,
absurdalne
zarządzenia,
a nawet ceny leków!
Na oddziale, ludzie odwiedzając
krewnych iznajomych –zwłaszcza gdy
ci czują się nieźle – zapominają, że jest
to szpital, a nie spotkanie towarzyskie
–rozmawiają głośno, nie licząc się zchorymi wsąsiednim łóżku. Nierzadko przemycają alkohol.
Zdarzają się awantury o sąsiadów
z sali. Nie tak dawno nadopiekuńcza
matka żądała, aby jej 20-letni syn leżał
wseparatce, bo obok jest „prostak”. Kilkanaście razy rodziny domagały się usunięcia kogoś z sali na korytarz, aby ich
bliski mógł zająć jego miejsce.
Izba przyjęć to osobny temat. Co
trzeci-czwarty zgłaszający się –zwłasz-
LISTY DO „GAZETY”
[email protected]
cza w nocy – nie potrzebuje natychmiastowej pomocy ani hospitalizacji.
Kwalifikuje się do leczenia ambulatoryjnego.
Czy wtakiej atmosferze, przy takim
stosunku wielu pacjentów i ich rodzin
do lekarzy można dobrze i skutecznie
leczyć? Czy przy dziesiątym chorym,
który zachowuje się agresywnie, nierzadko wulgarnie, kogokolwiek ozdrowych zmysłach może dziwić, że lekarz
ma ochotę wyjść zsiebie istanąć obok?
Ajeśli do tego dojdzie tysiąc absurdów,
zktórymi stykamy się wszyscy –imy lekarze, i pacjenci, i rodziny – kolejki, limity, przeciążenie pracą, papierkowa
robota, współpraca układa się źle.
Żeby jednak zakończyć nieco bardziej optymistycznie, muszę dodać, że
są wspaniali pacjenci, ludzie mądrzy,
rozsądni, dbający oswoje zdrowie, przychodzący na wizyty przygotowani (z zapisanymi na karteczce pytaniami, wątpliwościami, obserwacjami, sugestiami). Z takimi przyjemnie się pracuje
i efekty leczenia są o wiele lepsze.
Muszę też odnieść się do powszechnie stawianego nam zarzutu okorupcję czy łapówkarstwo. Jak w każdym środowisku, tak iwnaszym jest jakiś procent ludzi nieuczciwych. Ale to
mniejszość. Nie oczekujemy dowodów
wdzięczności, a wpychane nam butelki brandy stawiają nas wniezręcznej sytuacji. Jeśli pacjent chce wyrazić swoją
wdzięczność, niech napisze list do kierownika kliniki, dyrekcji szpitala (koszt
znaczka pocztowego) czy podziękuje
w prasie (nieco droższa wersja). Ile jest racji w tym, co pisze
do „Gazety” czytelniczka-lekarka?
Prosimy o listy: [email protected]
racyjną zawlokłam dziecko niemal siłą, wpadła w histerię z powodu strachu, głodu i pragnienia.
Operacja ojednej godzinie Gorzej niż za komuny
Karolina Tołwińska
Józef Żochowski
Na operację usunięcia trzeciego
migdałka u mojej sześcioletniej córki
czekaliśmy pół roku; termin nas nie
przeraził, bo Międzynarodowe Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach
pod Warszawą to oblegany ośrodek.
Pracują tam wybitni specjaliści, matki mogą spać zchorymi dziećmi, mogą im też towarzyszyć przed zabiegiem i po nim.
Mając taką renomę, Centrum wKajetanach mogłoby poprawić fatalną
organizację rejestracji i zabiegów.
Dzień przed długo oczekiwaną operacją mamy konsultację. Dzwonię potwierdzić godzinę. Mam przyjechać
o 15. Jesteśmy punktualnie. Wita nas
ogromna kolejka. Okazuje się, że
wszystkich umówiono na tę samą godzinę! Z rejestracji tłum rodziców
i dzieci kieruje się do tego samego gabinetu. Dzieci mają półotwarte buzie
(oznaka przerostu migdałów), czekają pokasłując wduchocie igorącu. Konsultacja trwa trzy minuty. Wszyscy zostają umówieni na zabieg następnego
dnia, znowu na tę samą godzinę 15!
Córka może zjeść śniadanie, ale
potem musi wytrwać na czczo do zabiegu. Może by dała radę, gdyby nie
to, że czekałyśmy do 17. Na salę ope-
Jestem emerytem i leczę się prywatnie w przychodni LIM w Warszawie. Mogę tam zarezerwować sobie wizytę przez internet albo przez telefon
okażdej porze dnia inocy. Zastanawiam
się od lat – dlaczego jest to niemożliwe
w publicznej służbie zdrowia?
Moja przychodnia na Targówku
(bywam tam czasem z córkami) wprowadza co rusz jakieś innowacje, np.
zawiesza zapisy telefoniczne w okresie wakacji. Nigdy się nie zdarzyło, by
zawiadomiono nas o odwołaniu wizyty np. z powodu choroby lekarza.
Moim zdaniem przychodnia ta pracuje gorzej niż za komuny, którą dobrze
pamiętam i wcale za nią nie tęsknię.
Kowalskaaa! Na badanie!
Astoria48
Widziałem wszpitalu: zdyżurki wychodzi młoda pielęgniarka z plikiem
skierowań na badania i woła: „Kowalskaaa! Kwiatkowskaaaa! Wiśniewskaaa!”. Ani imienia, ani pani, samo nazwisko. Z sal wychodzą same staruszki. Kto ją tak wychował? Czy chciałaby,
aby jej matkę tak potraktowano?