Rozdział 1

Transkrypt

Rozdział 1
Baśń o Bogach Wojny – Chaska'nawi
http://projektwegielek.blox.pl/html
Kizzy&Keinstein
Rozdział 1
Zaczęło się to w Ogniokoniowicach - małej wiosce u podnóża gór Deszeret. Gospoda
nazywała się Pod Kwitnącą Jabłonią, z racji, że rzeczywiście rosła tam jabłoń, choć co do
rzekomego kwitnięcia możnaby mieć pewne zastrzerzenia, ale fakt jest faktem, że jabłoń rosła...
Drzwi gospody otworzyły się z hukiem, zwracając uwagę wszystkich gości. Jednak nawet
gdyby nowoprzybyły wszedł na palach od kuchni niewątpliwie i tak byłby sensacją.
- Nie mam pojęcia co go tu przywiodło, jednak nie wróżę mu za dobrze - mruknął gospodarz
podając miód jednemu z gości i wskazał na czwórkę łowców sięgających po broń.
Pomimo ludzkiej sylwetki przybysza, pojedynczy róg rozcinający czoło i para ogromnych
czarnych błoniatych skrzydeł nie pozostawiały wątpliwości, że był to smok.
- Nu-kadjia*! - krzyknął w jakimś orientalnym języku.
Siedząca w kącie kapłanka - nie dociekajmy w służbie jakiemu bogu - przedtem znudzona i
jakby od niechcenia sącząca słodki trunek, teraz z fascynacją obserwowała przerażającą istotę.
Choć z drugiej strony smok nie tyle był przerażający co przerażony, bo nerwowo rozglądał się po
gospodzie. Tymczasem łowcy zdążyli go okrążyć.
- Nu-kadjia! - krzyknął ponownie. Jednak najwyraźniej nie osiągając zamierzonego
rezultatu, jakikolwiem miałby on nie być, krzyknął raz jeszcze.
- Nu-kadjia! - tym razem głos wyraźnie mu zadrżał.
Mag, który w przeciwieństwie do kapłanki nie pierwszy raz widział smoka, najpierw
nieszczególnie zainteresowany sytuacją, teraz odwrócił się, żeby lepiej widzieć. Język smoczy
słyszał tylko kilka razy w życiu dlatego nie był pewien czy w tym właśnie języku mówi smok.
Jednak płowowłosy łowca - najmłodszy z całej czwórki - wątpliwości nie miał, że smoczy
język na pewno to nie jest.
Inny, na oko jakiś dowódca ostrożnie zwrócił się do smoka:
- Sądząc po stroju - powiedział w języku ogólnym. jasnowłosy nie znał go, ani dwóch
pozostałych, ale biorąc pod uwagę okolicę cała trójka musiała należeć do oddziału Werwary - nie
jesteś stąd.
Ubiór smoka owszem, nie przypominał stylu charakterystycznego jego rasie, ani tym
bardziej stylu któregoś z regionów graniczących z Ogniokoniowicami. Orientalne połączenie
ciepłych barw piasku, pomarańczy i czerwieni, z multum kolorowych sodańskich piór przywodził
na myśl obszary raczej nadmorskie.
- Czyżbyś zapomniał już o pozycji smoków w tym regionie? - zapytał drwiąco trzeci łowca.
Miał paskudną bliznę na prawym policzku, prawdopodobnie pamiątka po jakimś polowaniu.
Smok nie raczył odpowiedzieć. Przelotnie tylko spojrzał na łowcę rozglądając się po
gospodzie jakby kogoś szukał.
- No, skoro zwierzyna sama pcha się w nasze ręce.. - kontynuował urażony ignorancją
smoka ten z blizną.
- Myślisz, że on nas rozumie? - zapytał czwarty. Był znacznie młodszy od swoich
towarzyszy, wiekiem zbliżonym do jasnowłosego.
- Owszem, rozmiem - odparł niespodziewanie smok, mówiąc jak na smoka zadziwiająco
poprawnie w ogólnym. Nie raczył jednak spojrzeć na swojego rozmówcę - i to lepiej niż by się
wam zdawało. A teraz zejdźcie mi z drogi jeśli łaska. Szukam kogoś.
Jasnowłosy, zresztą nie tylko on, był zaszokowany bezczelnością, a zarazem odwagą smoka.
Choć z drugiej strony zakrawało to na głupotę. Stanięcie przeciwko czterem łowcom smoków i to
* Nu-kadjia – czyt. [nukadżja]
Baśń o Bogach Wojny – Chaska'nawi
http://projektwegielek.blox.pl/html
Kizzy&Keinstein
jeszcze na ich terenie w pojedynkę do najmądrzejszych posunięć z pewnością nie należało. Chyba,
że smok byłby w rzeczywiscości upiorem. Lub... miał w tym jakiś dziwny ukryty cel.
- Nie wiem, skąd przychodzisz, ani dokąd zmierzasz - zaczął spokojnie ten, który wyglądał
na dowódcę - ale wkroczyłeś na teren polowań, innymi słowy obawiam się, że twoja podróż tutaj
dobiegnie końca.
- Z tym, to się akurat nie zgodzę - odpalił smok równie opanowanie. Jednak drżenie rąk
zdradziło jego niepokój. - sugeruję zostawić mnie w spokoju - kontunuował - nie mam teraz czasu
na bójkę.
- Czy ty się słyszysz?! - zapytał jasnowłosy zastanawiając się czy smok zdaje sobie sprawę z
zaistniałej sytuacji. Pozostali spojrzeli na dotad milczącego łowcę z obcego oddziału.
- Ach! Blanka! - smok zainteresował się w końcu rozmówcą - Jakoś z początku cię nie
poznałem! - syknął przez zęby a w jego oczach błysnęło coś niepokojącego. - no, w końcu po tylu
latach... - urwał - mam więc zacząc od ciebie jak rozumiem? - dodał półgłosem pełnym jadu i
nienawiści, podpierając się pod bok.
- Kim ty do cholery jesteś?! - zirytował się jasnowłosy nazwany Blanką. Najwyraźniej
podane przez smoka imię musiało być prawdziwe.
Blanka - czysty, biały. Ktoś bez przeszłości. Bez ciężaru wspomnień, zaczynający życie od
początku. A może to tylko nawiązanie do prawie białych włosów? Tak czy owak było to wielce
interesujące imię.
- No, wysil trochę tą swoją krótką pamięć! - obserwowanie stopniowo pojawiającej się
wściekłości na twarzy łowcy, smokowi najwyraźniej sprawiało ogromną satysfakcję. - No co?
Wciąż ci nic nie świta? Ale co ja się dziwię, w końcu rzeź to dla łowców chleb powszedni, trudno
spamiętać... może się mylę?
- Wystarczy! - przerwał ten co wyglądał na dowódcę i sięgnął po broń.
Łowca z blizną również dobył korda i pierwszy zamachnął się na smoka. Ten jednak zdążył
zasłonić się skrzydłem i kord trafił w nieunerwioną twardą skórę zatrzymując się na kości nośniej.
Łowca cofnął broń, a rozcięta skóra natychmiast się zrosła.
Ciężko było dociec, czy to jakaś pieczęć uzdrawiająca, czy może któryś z gości rzucił
zaklęcie lecznicze dla zabawy. W każdym razie nikt nie dopatrzył się, aby smok gestykulował czy
wypowiadał jakąś inkantację. Poza tym, od śmierci mistrza Infandera smoki nie parały się
uzdrowicielstwem.
Przybysz tymczasem, ze zwinnością dalece przekraczającą typowe umiejętności
Limnejczyków* przeskoczył z nogi na nogę, wykonał niezwykle szybki półobrót i nagle znalazł się
za napastnikiem. Zanim łowca zorientował się co się stało, smok wykręcił mu lewą rękę do tyłu.
- Puść broń - zażądał - No puść!
Łowca niechętnie wykonał polecenie, ale jeszcze chwila, i smok złamałby mu rękę.
Limnejczyk wolną dłonią chwycił łowcę za gardło w dość dziwny sposób układając palce.
Nagle zacisnął uchwyt, a łowca bezwładnie padł na ziemię.
- Ty draniu! - wrzasnął Blanka widząc, że łowca się nie podnosi, a z ust zaczyna wypływać
krew. Dobył własnej broni i ruszył na smoka. Smok z kolei zdążył podnieść kord pokonanego
łowcy i sparował cięcie Blanki. Limnejczyk nie był wcale gorszym szermierzem niż młody łowca.
Rówieśnik Blanki postanowił włączyć się do walki i we dwójkę ruszyli na smoka. Ten omijając
atak Blanki i tym samym zostawiając go w tyle oraz parując cięcie na głowę drugiego łowcy zdążył
niezauważenie skumulować w wolnej ręce dość energii by rzucić zaklęcie. Zaledwie dotknął
zaskoczonego przeciwnika, a ten ugiął się pod wyładowaniem elektrycznym. Następnie smok
przerzucił kord do wciąż iskrzącej się od elektryczności ręki i skrzyżował broń z nacierającym
znów Blanką. Iskra bez problemu przeskoczyła porażając łowce, który odruchowo puścił kord.
* Limnejczycy – czasami nazywa się tak smoki, od imienia ich stwórcy, jednego z bogów mroku Limnu
Baśń o Bogach Wojny – Chaska'nawi
http://projektwegielek.blox.pl/html
Kizzy&Keinstein
To dość nietypowa magia żywiołu jak dla smoka. Jednak ten osobnik przeczył wszelkim
stereotypom o Limnejczykach.
- Nie lepiej będzie, jeśli zostawicie mnie w spokoju? - smok o dziwo cisnął kord który wbił
się w drewnianą podłogę jakiś metr od niego, pozbawiając się w ten sposób broni. - Poza tym
sugeruję zająć się waszymi towarzyszami. Wbrew pozorom obaj żyją. Jeszcze.
- Nie wierzę mu. - mruknął Blanka - To może być sztuczka.
- A jeśli nie jest? - zaniepokoił się ten, który wyglądał na dowódcę i podbiegł do łowców
leżących bezwładnie na ziemi. - być może to nie twój oddział, więc cie to nie obchodzi, ale to moi
kompani.
- Jak chcesz. Sam się nim zajmę, bez niczyjej pomocy! - mruknął z irytacją wskazując na
smoka.
- Powodzenia - mruknął łowca, ale ton jego głosu zdradzał wątpliwą wiarę w powodzenie
jasnowłosego - a jeśli... - kontynuował, lecz przerwał, właśnie sprawdzał stan pierwszego łowcy i
najwyraźniej wyczuł słaby puls. Natychmiast przystąpił do reanimacji.
Blanka podniósł swój kord i zaatakował. Smok zamiast próbować zatrzymać atak lub go
ominąć ruszył na łowcę. w ostatniej jednak chwili wślizgiem przyklęknął na lewe kolano
pozostawiajać prawą nogę z tyłu a następnie zataczajc nią szybkie półkole po ziemi, i tym samym
zaskakując i skutecznie podcinając łowcę. Dalej smok przerzucił ręce za siebie, odbił się nogami i
przeskoczył na rękach do tyłu oddalając się od przeciwnika na bezpieczną odległość.
W tym samym czasie drugi łowca zorientował się, że smok nie kłamał. Obaj pokonani żyli,
ale wymagali szybkiej opieki medycznej. W sumie było to dość dziwne. Normalnie smok zabiły
łowcę mając ku temu okazję.
Blanka ponownie zbliżył się do smoka, pożądnie już wkurzony swoimi porażkami.
Zaatakował. Ale jedynym co zdążył zapamiętać był fakt, że smok pomagając sobie skrzydłami
wyskoczył z obrotu i wyprowadził egzotyczne kopnięcie w głowę. Blanka upadł zamroczony.
W tym samym jednak czasie akcję podjęły jeszcze dwie inne osoby. I ani smok, ani łowca nie
zauważyli ich. Dla jednego z nich miał to być niewybaczalny błąd...
Mag siedzący tuż przy skrzypiących schodach prowadzących na piętro, gdzie znajdowały
się pokoje gościnne dla przyjezdnych usłyszał czyjeś kroki, doprowadzające stare drewno do wielce
amelodyjnych arii. Chcąc nie chcąc mag spojrzał na schody. Najprawdopodobniej któryś z gości
zaalarmowany odgłosami bójki postanowił zejść na dół, aby sprawdzić co się dzieje. Był to wysoki
mężczyzna w ciemnym płaszczu z kapturem skrywającym twarz. Wyglądem przypominał kapłana,
jednakże mag nie dopatrzył się żadnych boskich insygnii mogących potwierdzić tę tezę. Nibykapłan szedł powoli po schodach, całą uwagę skupiając na walczącym smoku.
Drugą osobą był łowca Werwary, ten dowódca. Znajdując się w odpowiedniej odległości od
walczących, sięgnął po łuk - tradycyjną broń łowców smoków - osadził zatrutą strzałę i wycelował.
W momencie gdy smok lądował na ziemi po spektakularnym ataku, dosięgnęła go zatruta
strzała trafiając prosto w brzuch.
Taka rana nie była groźnia, nie była nawet zbyt głęboka. Ale im dłużej zatruty grot
pozostawał w ciele smoka tym więcej trucizny dostawało się do krwi. Limnejczyk zadawał się
doskonale o tym wiedzieć. Gwałtownie chwycił strzałę chcąc ją wyrwać, ale gdy tylko szarpnął
skulił się z bólu. Grot był tak skonstruowany, że nie był w stanie go wyciągnąć.
- Nu-kadjia! - krzyknął błagalnie, a zarazem głosem pełnym bezsilności, bólu i furii.
Rozglądnął się po raz kolejny po gospodzie, mając nadzieje, że ten kogo szuka gdzieś tu jest.
Łowcy, a raczej jedyny pozostały łowca, już nie atakował. Smok zrobił kilka niepewnych kroków,
w stronę schodów.
- Surrah'mau*! - warknął z wyrzutem i wściekłością. Sprawiał wrażenie, jakby mówił do
* Surrah'mau – czyt. [sura mał]
Baśń o Bogach Wojny – Chaska'nawi
http://projektwegielek.blox.pl/html
Kizzy&Keinstein
mężczyzny w ciemnym płaszczu. Jednak rzekomy adresat wyrawał się być równie zdziwiony, jak
łowcy i cała reszta gości. Nagle smok zerwał się w kierunku niby-kapłana, ale poswtrzymało go
silne uderzenie w kark w wykonaniu dowódcy łowców. Smok upadł oszołomiony, ale zaraz
podniósł się, po to tylko aby za moment osunąć się z powrotem na ziemię.
Najwyraźniej trucizna zamanifestowała właśnie swoje usypiające działanie.
Zaraz po tym wbiegło z tuzin łowców powadzonych przez chłopaka, który jeszcze niedawno,
siedział przy drzwich. Najwyraźniej ktoś posłał go po wsparcie.
- Melduję, że jesteśmy - zgłosił się do tego wyglądającego na dowódcę jeden z łowców.
- Kto to jest? - zapytała gospodarza siedząca obok mnie kapłanka.
- To zastępca dowódcy, Mojjar, a ten, z którym rozmawia to właśnie dowódca.
- Sam Werwara? - zapytała zdziwiona.
- Nie. Oddział Werwary nie spełniał kryteriów wyznaczonych przez Radę Łowców, więc
Werwara podzialił swój oddział na sześć części, wyznaczył w każdym dowódcę no i problem z
głowy. Ten tutaj to jeden z nich Wilkomir.
- Widzę, że jesteście, choć trochę późno - odparł rozbawiony, przed momentem wspomniany
Wilkomir, przyglądając się jak medycy, w tym z pozoru chlopak, w rzeczywistosci dziewczyna
zajmują się kim trzeba. Udało jej się w koncu ocucić Blankę, ten młody także dochodził do siebie.
Jedynie ten z blizną był w dość ciężkim stanie. Łowcy natychmiast zabrali go do swojej kwatery,
która znajdowała się zaledwie kilka ulic od gospody.
- A to kto? - zapytał Mojjar wskazując Blankę. - Chyba nikt od nas?
- Smok nazwał go "Blanką". Kiedyś słyszałem już to dziwne imię. To chyba podkomendny
Drakona.
- Drakona? To co on robi w naszym okręgu?
- Nie wiem - odparł Wilkomir.
Blanka tym czasem podświadomie skubiąc bandaż na głowie podszedł do związanego już
smoka. Ponieważ nieprzytomny Limnejczyk został uznany w tym przypadku, za niegroźnego żaden
z łowców go nie pilnował. Blanka przykucnął i delikatnie obrócił głowę smoka, tak, aby mógł
przyjrzeć się twarzy. Nie uszło to oczywiście uwadze dowódcy i jego zastępcy.
- Ej! Co ty robisz!? - zirytował się Mojjar i ruszył w stronę Blanki, ale Wilkomir
powstrzymał go.
- Zostaw. - powiedział chwytając go za rękaw. - Lepiej sprawdź czy nasi załatwili co trzeba,
a ja z nim porozmawiam.
Blanka tym czasem był zainteresowany zupełnie czymś innym. Nawet nie usłyszał co
Mojjar doń mówił.
"Skąd on mnie zna?"
Jasnowłosy próbował sobie przypomnieć któremu smokowi jakoś szczególnie mocno
nadepnął na odcisk, ale poza Zoarą, sumienie miał w miarę czyste.
I wtedy coś mu błysnęło pomiędzy deskami podłogi.
"A cóż co jest?" zastanowił się. Podszedł do znaleziska, którego nikt poza nim zdawał się
nie widzieć. Znaleziskiem okazał się wisiorek na złotym łańcusku, był to kamień podobny do
cytrynu w kształcie sopli o ściętych bokach. "Przecież to smocze wahadełko...". Łowca rozglądnął
się nerwowo czy Wilkomir lub ktoś z jego ludzi nie patrzy. Ale łowcy byli zajęci swoją robotą.
Blanka schował wisiorek do kieszeni. Wstał i spojrzał jeszcze raz na smoka. "To musi być jego...
nie wierzę aby do tej pory nikt tego nie był zauważył, szczególnie, że nie smoki raczej nie często tu
bywają".
- Więc nazywasz się Blanka, tak? - usłyszał nagle za sobą i aż podskoczył.
Baśń o Bogach Wojny – Chaska'nawi
http://projektwegielek.blox.pl/html
Kizzy&Keinstein
- A cóż to za dziwna reakcja? - zadał kolejne pytanie wyraźnie rozbawiony Wilkomir.
- Blanka, łowca smoków z oddziału Drakona, zwykle pełnię funkcję strażnika. - przedstawił
się jasnowłosy, grzebiąc po kieszeniach i szukając dokumentu tożsamości.
- Teraz jest 'niezwykle' jak rozumiem? Dobrze, dobrze, nie musisz się mi teraz legitymować
załóżmy, że wierzę. - choć te słowa mogły urazić, w tonie w jaki ubrał jeWilkomir stały się raczej
gestem przyjaźni. - wracając do tematu co cię tu sprowadza? - zapytał prowadząc łowcę do miejsca
gdzie ten zostawił swoje rzeczy.
- Mam pismo dla Werwary. Od Drakona. - tu wyciągnął z torby dość sfatygowany
dokument, jednak zapieczętowany i podpisany najpewniej przez samego Drakona. - To pilne - dodał
Blanka.
- W porządku. - zamyślił się dowódca - Swoją drogą dzięki za wsparcie, nigdy nie
walczyłem z kimś takim.
- Ani ja, nie mam pojęcia co to za styl walki. Na pewno nie smoczy.
- A jak się czujesz? Medyk powiedział, że jest ci niedobrze, to niepokojące.
- Nie, tylko troszkę. Nic mi nie jest.
- Tak czy siak zabieram cię do naszej kwatery.
- W porządku.
Jednakże Blanka ledwo uszedł kilka kroków, zachwiał się i znowu stracił przytomność.
Tym czasem nikt nie zwrócił uwagi na mężczyznę w ciemnym płaszczu, który w powstałym
zamieszaniu zdążył się ulotnić.