Problem ładu politycznego
Transkrypt
Problem ładu politycznego
i o powidle, o psiej kupie, faszyzmie, zarodkach i Murzynie. Ale umie też pociągnąć piórem po naszej cudnej rzeczywistości, aż zazgrzyta przejmująco odpadająca od niej patyna i rdza. A to już coś. Choć – jeśli idzie o sarkazm i mistrzowskie wykorzystanie cynizmu w pięknej sztuce felietonu – to Kapeli do Jerzego Urbana wciąż daleko. A co by nie mówić o Urbanie, felietonistą jest znakomitym. Na koniec Roman Kurkiewicz. Wybór tekstów z lat 2009−2011 pozwala czytelnikowi przypomnieć, czym żyła publicystyczna Polska w tym okresie. Nie spodziewam się zostać współpracownikiem „Przekroju”, zatem z czystym sumieniem napiszę, że spokojnie mógłbym się bez lektury tych tekstów obyć. Jakkolwiek z kronikarskiego obowiązku odnotuję, że w Roku Pańskim 2010 w tekście Wolność dla krzyżaków Roman Kurkiewicz pochylił się nad „braćmi mniejszymi”, czyli „obrońcami krzyża” z Krakowskiego Przedmieścia i tak napisał: „To prawo! Stać, krzyczeć, mówić, modlić się. Kiedy słyszę z ust Andrzeja Celińskiego, jednego z założycieli KOR, człowieka lewicy, że trzeba ich przymknąć na dwie-trzy godziny, że stoją tam ludzie, którzy niczego nie osiągnęli, są marginesem, to pytam: a dlaczego mamy w konstytucji zapisaną równość wszystkich?”. To filozoficzne pytanie rzeczywiście należałoby sobie postawić nie raz, w wielu okolicznościach, bynajmniej nie w formie retorycznej. Ale to już temat nie na tę recenzję. Wspomniane książki z serii: Wojny narkotykowe. Doniesienia z pola walki; Kinga Dunin, Kochaj i rób; Jaś Kapela, Jak odebrałem dzieci Terlikowskiemu; Roman Kurkiewicz, Lewomyślnie; Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2011. Krzysztof Wołodźko Agata Miętek, Michał J. Czarnecki (red.) Problem ładu politycznego E s e j e o m y ś l i E r i c a Vo e g e l i n a Przeł. Michał Bizoń, Michał J. Czarnecki i inni Teologia Polityczna Warszawa 2010 stron 341 oprawa miękka cena 32,00 zł Niemcy to Grecy XX wieku. Pokonani przez Rzym Anglosasów, szybko zamienili ciążące im zbroje na szaty intelektualistów i przez lata infekowali duchowy krwioobieg zwycięskiego żywiołu. Historia transoceanicznego przepływu idei 288 Pressje 2012, teka 28 – czy raczej konkretnych umysłów, przenoszących idee filozoficzne i naukowe – jest w zasadzie dobrze znana, choć zapewne trudno odnaleźć całościowy osąd konsekwencji tego zjawiska. Nie chodzi przy tym tylko o rozwój atomistyki czy technologii rakietowej, ale także o bodaj jeszcze bardziej znaczący transfer myślowy w humanistyce i naukach społecznych. Ameryka, ongiś kraj puryta- Co przeżył Voegelin, że popchnęło go to do poszukiwania na nowo ładu politycznego? nów, pionierów i plantatorów, została zasadniczo przekształcona przez uczniów Freuda, Webera i Heideggera. Można z tym łączyć fundamentalne przemiany obyczajowe i ekonomiczne, ekscesy kontrkultury czy ogólne przesunięcie na lewo debaty publicznej. Jednak w głębszym wymiarze myśli politycznej mamy do czynienia z pewnego rodzaju niespodzianką. Otóż po drugiej stronie Oceanu znaleźli dla siebie miejsce i perspektywy oddziaływania wielcy animatorzy teoretycznego sprzeciwu wobec nowoczesności: Leo Strauss i Eric Voegelin. Książka zredagowana przez Agatę Miętek i Michała J. Czarneckiego zawiera zbiór tłumaczonych z angielskiego wypowiedzi dotyczących tej drugiej postaci. Voegelin jest już dość dobrze znany polskiemu czytelnikowi: do dwóch przekładów, które ukazały się na początku lat dziewięćdziesiątych (1992, 1994), dołączyły ostatnio trzy kolejne (Platon, Arystoteles i Od oświecenia do rewolucji). To niby sporo, ale w gruncie rzeczy bardzo niewiele na tle niezwykle obszernej spuścizny pisarskiej, która obejmuje trzydzieści cztery tomy. Łatwo w związku z tym pojąć trudności przy jakiejkolwiek próbie uporządkowania biografii intelektualnej tego myśliciela. Obok problemu objętości pojawiają się też przynajmniej dwie kwestie. Po pierwsze, zawiły styl, czy wręcz idiolekt autora. Jak zauważa Bruce Douglass, „Voegelin twierdzi, że dokonuje empirycznej rekontrukcji znaczenia, które zostało utracone. Chodzi mu zarówno o chrześcijaństwo, Platona, Arystotelesa, jak i pozostałe kwestie, które podejmuje. Robi to jednak, posługując się sobie właściwymi koncepcjami i używając sobie właściwych pojęć” (s. 252). Tym samym, nie sprawdza się on w roli zwykłego historyka idei, choć zasadnicza część jego pism − podobnie jak u Straussa − stanowi wyrafinowane, ale też nieco podręcznikowe komentarze do klasycznych dzieł. Przy czym, jak dopowiada Frederick Wilhelmsen, „filozof ten posługuje się kategoriami typowymi dla niemieckiego egzystencjalizmu” (s. 261). Rozumienie jego przedsięwzięcia zależy od rozumienia tego, co poprzedziło je w wymiarze egzystencjalnym: co przeżył Voegelin, że popchnęło go to do poszukiwania na nowo ładu politycznego? Po drugie więc, stajemy wobec kwestii szczególnego doświadczenia, które w wielkim uproszczeniu można sprowadzić do przeżycia totalitaryzmu. W związku z tym wypada zauważyć, że Voegelin, choć ustalał własną trajektorię przemyśleń, wpisywał się w szerszy nurt powojennych wysiłków rozpoznania przyczyn katastrofy. Z punktu widzenia politologa niebędącego egzegetą myśli Voegelina, jego kluczową tezą jest diagnoza o „gnostyckich” źródłach nowożytnych doktryn Kompressje 289 politycznych, nieuchronnie rozwijających się w projekty totalitarne. Problem ładu politycznego nie jest jednak ześrodkowany na tej koncepcji. W najbardziej podstawowym ujęciu narracja „immanentyzacji eschatonu” dotyczy zastąpienia filozoficznego i religijnego sięgania wzwyż, do transcendentnego ładu, wizją raju na ziemi. Wizja ta stymuluje ruchy wywrotowe zmierzające do urzeczywistnienia totalitarnych praktyk politycznych. Voegelin wydaje się stale uwikłany w obawy, jeśli nie obsesje, na temat gnozy. Z jednej strony, może z tego wynikać całkiem naturalny postulat filozoficznej otwartości, zdradzający żywą niechęć do nadmiernej systematyzacji i ultymatywności twierdzeń doktrynalnych. Dla Voegelina, powiada Ellis Sandoz, „problemem jest groteskowa parodia filozofii, która skutkuje albo jednoznacznym jej odrzuceniem na rzecz nowożytnych nauk przyrodniczych jako bardziej efektywnego środka Naszym problemem nie jest za mało, lecz za wiele wiary – i to złego rodzaju ujmującego rzeczywistość zewnętrzną, albo dogmatycznymi zapewnieniami o prawdzie zwalczających się systemów metafizycznych – od lewicowego heglizmu po neotomizm” (s. 54). Z drugiej strony, musimy się zmierzyć z pretensją Voegelina do przedstawienia miarodajnej wykładni chrześcijaństwa, w którym wszakże obok indywidualnego przeżycia wiary niezbywalną rolę odgrywają dogmaty, spetryfikowana tradycja oraz cały wymiar instytucjonalny religii. Tym, którzy oczekują po Voegelinie wkładu apologetycznego, pozostaje stwierdzić za Douglassem, że „naszym problemem nie jest za mało, lecz za wiele wiary – i to złego rodzaju. Voegelin twierdzi, że chrześcijaństwo ponosi za to przynajmniej częściową odpowiedzialność. Gnostycyzm nowożytny jest chrześcijańską herezją, zaś jego triumf w erze nowożytnej wynika z wpływu chrześcijaństwa na cywilizację zachodnią i z pewnych długotrwałych niedostatków chrześcijańskiej myśli, które w końcu zebrały tragiczne żniwo” (s. 240). Voegelinowska wykładnia judeo-chrześcijańskiego doświadczenia ładu w symbolach Bożej obecności jest w istocie próbą – niechybnie budzącą podejrzenia i kontrowersje – odnowy, a może kreacji, religii immunizowanej na „wypaczenie gnostyckie”. W krótkiej recenzji nie sposób oddać bogactwa wątków wydobywanych przez jedenastu autorów, komentujących, wyjaśniających i polemizujących z dziełem Voegelina. W tym zacnym gronie znajdujemy uczniów i fascynatów jego dorobku, jak również bardzo zdeterminowanych krytyków. Wśród nich są takie postaci, jak sławny teoretyk prawa Hans Kelsen, straussista Stanley Rosen czy neotomista Frederick Wilhelmsen. Zebrano tutaj teksty pochodzące z różnych źródeł, oparte na rozmaitych intencjach, co samo w sobie gwarantuje niewątpliwie pożytek poznawczy i zapewnia prawdziwą ucztę intelektualną. W tym kontekście nasuwa się jednak pytanie o spójny zamysł całości. Książka została podzielona na dwie części, zatytułowane „Ateny” i „Jerozolima”. Oczywiście, hasła te symbolizują odpowiednio rozum (filozofię) 290 Kompressje i objawienie (wiarę). Służą one oddzieleniu wypowiedzi, które ogniskują się na przedstawieniu Voegelinowskiego obrazu filozofa od tych, które opisują jego borykanie się z problematyką teologiczną. Nie wydaje się wszakże, by taki podział był oczywisty. W końcu Voegelin nie był awerroistą w stylu Straussa. Autor wstępu, Michał J. Czarnecki, przekazując sporo istotnych informacji na temat oddziaływania myśliciela, nie wyjaśnia głębiej tego intrygującego sposobu uporządkowania zagadnień. Dowiadujemy się, że „wybór wypływa z przekonania, że temat napięcia teologiczno-politycznego, do którego wprost odnosi się kompozycja niniejszego tomu, jest jedną z podstawowych osi organizujących dojrzałą myśl Voegelina, zarówno w jej warstwie filozoficzno-teoretycznej, jak również w kontekście jego filozofii porządku politycznego i analizy kondycji nowożytnej polityki” (s. 25). Ale co to jest właściwie „napięcie teologiczno-polityczne”? To napięcie między teologią i polityką, czy między teologią i filozofią polityczną? Co ono oznacza dla rozważań tytułowego „problemu ładu politycznego”? Czy ów ład ma zakorzenienie w Atenach czy raczej w Jerozolimie? Czy należycie uporządkowane życie polityczne znajduje lepsze oparcie w wysiłku rozumu (rozpoznającego wreszcie przyczyny „wykolejenia”) czy w akcie wiary (oczyszczonej z „gnostycyzmu”)? Być może problem tkwi w tym, że zarówno Ateny, jak i Jerozolima są miastami nie z tego świata. Sam Voegelin był tego należycie świadomy, czytając Platona jako praeparatio evangelica. Za Dantem Germino można powiedzieć, że Platon „zbliża się do przekroczenia perspektywy polis i antycypuje rozdział porządku duchowego i doczesnego, który był jądrem średniowiecznego chrześcijaństwa” (s. 91). Filozofujący „atleci ducha” wcielają się zatem w historycznych chrześcijan, a raczej w zaświatową elitę chrześcijaństwa. Jak stwierdza Eugene Webb, „misterium Bosko-ludzkiej partycypacji jest realizowane w różnorakim stopniu przez różnych ludzi w zależności od Boskiego przyciągania i gotowości danej osoby do trwania raczej w prawdzie egzystencji niż w iluzorycznej «drugiej rzeczywistości»” (s. 298−299). Wszelako właściwy ład polityczny obejmuje nas wszystkich: słabych, zmiennych, podatnych na iluzje. Bohaterem w takim układzie nie jest święty filozof z Fedona ani święty chrześcijański mistyk czy asceta; jest nim spoudaios, dojrzały obywatel, kierujący się „zdrowym rozsądkiem”. Ten właśnie motyw „zdrowego rozsądku”, obecny w tekstach Ellisa Sandoza i Jamesa L. Wisera, wart jest szczególnej uwagi. Opisane w książce zagadnienia mają urok, chciałoby się rzec, niemal gnostycki; potraktowane jako punkty samodzielnej refleksji, mogą unieść czytelnika naprawdę wysoko, ponad mizerię dyskursu politologicznego i postmodernistyczne wygłupy. Warto jednak zachować krytyczny dystans wobec stawianych w niej tez. Intelektualny powab może sprzyjać budzeniu myślenia, lecz nie zastąpi prawdziwego teoretycznego oglądu. Paweł Armada Kompressje 291