Autonomia to bumerang - Autonomia Stomatologów
Transkrypt
Autonomia to bumerang - Autonomia Stomatologów
Autonomia to bumerang Są tematy kontrowersyjne, wracające jak przysłowiowy bumerang i dopóki się ich nie rozwiąże będą wracały czy ktoś tego chce, czy nie. Żadne „zamiatanie pod dywan” lub udawanie że nie ma sprawy, nic nie da. Jeśli jest jakiś problem nurtujący środowisko lekarskie (choćby najmniejszą jego część), który został „zablokowany” w strukturach codziennego zarządzania np. przez Naczelną Radę Lekarską czy kierownictwo jakiejś komisji problemowej np. za sprawą lobbystycznych gierek grup interesów – to nie znaczy, iż zniknie on samoistnie. Z domieszką ironii dodam, że nawet Naczelna Rada Lekarska nie jest organem nieomylnym, czego dowodów jest sporo. Takim tematem podlegającym od kilku lat dyskusji środowiskowej jest poszerzenie autonomii lekarzy stomatologów w ramach obecnych struktur samorządu. Wielkość tej grupy zawodowej (ponad 20% środowiska lekarskiego), odmienność cyklu kształcenia (5 lat) oraz sprywatyzowany status zarobkowy ogromnej większości ludzi naszego zawodu (ponad 90%), nakazuje traktowanie ich aspiracji oraz interesów z należytą uwagą, zwłaszcza w sytuacji, gdy system finansowania i organizacji ochrony zdrowia jest tak dalece pogmatwany jak w Polsce. To, że razem z lekarzami medycyny jesteśmy jako korporacja mocniejsi pod każdym niemal względem nie ulega dla mnie wątpliwości. Dlatego dziwi mnie ogromnie dążność „stronnictwa dr Anny Lelli” oraz znacznej części członków Naczelnej Rady Lekarskiej i Rad Okręgowych do rozbicia samorządu lekarskiego obu środowisk (to nie żart). Hamowanie bowiem postulatów ustanowienia i poszerzenia autonomii nieuchronnie nasila tendencje separatystyczne. I jeśli ktoś tego nie rozumie, to niewiele rozumie z mechanizmów funkcjonowania sił społecznych, bądź kieruje się doraźnym własnym interesem. Kurczowe trzymanie się zastanych struktur może służyć poszczególnym osobom dobrze w nich osadzonym, ale na pewno nie służy interesom środowiska stomatologicznego, pogłębiając w nim frustrację jako niedocenianej mniejszości. Zbliżająca się nowelizacja ustawy o izbach lekarskich stanowi znakomitą okazję, by owe frustracje jeśli nie usunąć, to przynajmniej pomniejszyć. Tymczasem Naczelna Rada w większości obecnego składu z uporem stoi na straży status quo. Niestety, będę tutaj zmuszony do ponownego przytoczenia argumentów i przykładów wskazujących na upośledzenie środowiska stomatologicznego, tak w kwestii akcentowania jego interesów na zewnątrz, a więc wobec resortu zdrowia, Narodowego Funduszu, czy innych organów władzy – jak i do wewnątrz, w poszczególnych organach samorządu. Dyskusja na ten temat toczy się właściwie od sześciu lat – do czego jeszcze wrócę. Tymczasem skupię się na jednym tylko aspekcie sporu związanym z ordynacją wyborczą do władz NRL i ORL, który wywołał w ostatnich miesiącach swego rodzaju awanturę. Mam tu na myśli poprawkę do art. 12 nowelizowanej ustawy, p r z y j ę t ą 16 lipca 2009 roku przez Podkomisję nadzwyczajnej Sejmowej Komisji Zdrowia do rozpatrzenia rządowego projektu zmian ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty (poprawkę – przypomnijmy dla niezorientowanych – wprowadzającą zapis, że lekarze i lekarze dentyści „głosują za pomocą odrębnych kart” zgodnie z zasadą „lekarze na lekarzy, a dentyści na dentystów”). Poprawka została wprowadzona na posiedzeniu Podkomisji na wniosek jednego z posłów (notabene lekarza medycyny), w brzmieniu proponowanym przez sygnatariuszy Porozumienia z 17 grudnia 2008 roku (kilka stowarzyszeń stomatologicznych oraz paru wiceprzewodniczących izb lekarskich, m.in. z Krakowa, Poznania i Szczecina), którzy nie pogodzili się z wersją ordynacji proponowaną w oficjalnej uchwale przez NRL, natomiast obecny na posiedzeniu Podkomisji przedstawiciel rządu (podsekretarz w MZ dr Marek Twardowski) nie wyraził wobec poprawki sprzeciwu. Dalszy przebieg awantury – trzymajmy się tego terminu – w lapidarnym skrócie, wyglądał następująco: 2 sierpnia prezes NRL dr Konstanty Radziwiłł rozesłał do członków NRL relację z przebiegu posiedzenia Podkomisji, w której zawarł też informację o przekazaniu członkom Sejmowej Komisji Zdrowia sprzeciwu wobec poprawki i wyraził opinię, że propozycje sygnatariuszy Porozumienia z 17 grudnia 2008 są „sprzeczne z ustaloną w demokratyczny sposób wolą większości, podważają autorytet samorządu lekarskiego, a jeżeli zostaną przyjęte mogą doprowadzić do paraliżu działania organów samorządu i do podziału samorządu lekarskiego”. O jaką „wolę większości” chodziło, prezes nie wyjaśnił. Czy może o wyniki ankiety przeprowadzonej w Wielkopolsce wśród lekarzy stomatologów, których tylko 5% opowiedziało się za obecnym modelem, czy może o opinię delegatów stomatologii na V kadencję samorządu, których większość, która zajęła stanowisko w rozesłanej ankiecie opowiedziała się za poszerzeniem autonomii i to w znacznie większym wymiarze, niż omawiany tu aspekt sposobu głosowania. A już czemu to wybór „stomatologów przez stomatologów” a „lekarzy przez lekarzy” miałby doprowadzić do paraliżu organów samorządu, czy wręcz rozpadu korporacji – skoro żadnych struktur izbowych się nie narusza, doprawdy nie wiadomo. Ten ostatni, z gruntu f a ł s z y w y argument o dążeniu sygnatariuszy „Porozumienia” do separacji powielany jest ustawicznie z równoczesnym mnożeniem dramatycznych skutków prawnych dla administracji państwowej, dla stanu majątkowego samorządu, itp. itd., a co przykre szczególnie wmawiany jest niezorientowanym w charakterze sporu Kolegom z Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego czy członkom nobliwej Akademii Pierre Faucharda. W dwa dni po piśmie prezesa dr. Konstantego Radziwiłła 4 sierpnia br. do członków NRL wpłynęło „sprostowanie” zawartych w nim opinii pióra dr. Roberta Stępnia, w którym napisał m.in.: „Kol. Radziwiłł przedstawia posłom, rządowi i nam wszystkim katastrofalną wizję rozwoju sytuacji nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością. Przede wszystkim należałoby wspomnieć, że zasada rozłącznych głosowań dotyczyłaby tylko wyborów do okręgowych rad lekarskich i delegatów na krajowy zjazd, a na krajowym zjeździe – wyborów do NRL. Sądy, komisje rewizyjne i zastępcy rzeczników wybierani byliby jak dotąd. Również dwa kluczowe głosowania – wybór prezesa izby oraz rzecznika odpowiedzialności zawodowej byłby wspólny, a to właśnie te dwie osoby nadają ton pracy w każdej izbie i ich wspólny wybór przez cały Zjazd jest dużo donioślejszy niż rozłączne głosowanie (...). Nie bardzo też wiem, w jaki sposób wprowadzenie tej poprawki miałoby przyspieszyć czy też sprowokować rozdział izb, a o majątku już nie wspomnę”. R. Stępień przypomniał też, że wielokrotnie apelował o uczciwą dyskusję i skierowanie do stomatologów za pośrednictwem „Gazety Lekarskiej” ankiety, która odzwierciedliłaby ich opinie, miast zadowalania się cząstkowymi oświadczeniami komisji stomatologicznych, które zresztą wypowiadały się w kwestii „razem” czy „osobno” z lekarzami medycyny, a nie w sprawie poszerzenia autonomii i sposobu głosowania. Prezes zareagował mało parlamentarnie. Jeszcze tego samego dnia w krótkim liście do „Drogiego Roberta”, nawiązując do głosowania odbytego na forum NRL, która znaczną większością głosów odrzuciła komplet wniosków dotyczących poszerzenia autonomii, napisał: „Demokracja nie może polegać na ciągłym, mimo przegłosowania sprawy, powracaniu do zdania mniejszości. Takie praktyki nazywa się raczej anarchią (...)”. Stępień nie pozostał dłużny. W liście do „Drogiego Kostka i Drogiej Joli” (Naczelny Rzecznik też włączyła się do dyskusji) napisał: „Pojęcie lojalności ma tu dwojakie znaczenie (...). Naszym podstawowym obowiązkiem jest lojalność wobec tych, którzy nas wybrali. W przypadku stomatologów lojalność nakazuje upominać się o ich prawa do czasu, aż władza samorządowa zorganizuje taką platformę dyskusji stomatologów, która będzie wiarygodna i odzwierciedli rzeczywistość, wobec której z czystym sumieniem można być lojalnym”. W post scriptum dr Stępień posłużył się z życia wziętym przykładem deprecjacji środowiska w postaci aktualnej decyzji NFZ po raz kolejny obniżającej nakłady na stomatologię o 7,4% w projekcie budżetu NFZ na 2010 rok, uznając komentarz za zbędny. Nim jednak członkowie NRL otrzymali pocztą e-mail wspomniany list dr. Konstantego Radziwiłła, przekazał on pismem z 23 lipca 2009 na ręce członka Podkomisji Sejmowej p. Macieja Orzechowskiego swego rodzaju protest przeciwko ww. poprawce z obszernym uzasadnieniem zawierającym pogląd, że „następstwa rozdziału wyborów w ramach jednego samorządu mogą spowodować niemożność podejmowania decyzji przez organy izb lekarskich”. Tymczasem w mojej krakowskiej Izbie taki rozdział przeprowadzono dwie kadencje temu i doprawdy nie widać na tym tle żadnego paraliżu. W „Uzasadnieniu” owym przypomniano, że problem autonomii stomatologów pojawił się już w latach 2002-2004 (co jest prawdą, choć osobliwie zinterpretowaną, przeciw stanowisku jej inicjatorów dr dr Zbigniewa Żaka i Andrzeja Fortuny upominających się o jej ustanowienie); że odbyty w 2008 roku Nadzwyczajny IX Krajowy Zjazd odrzucił wniosek dr. Andrzeja Cisły dot. przeprowadzenia odrębnych wyborów (co jest nieprawdą, bo wniosek nie dotyczył sposobu głosowania lecz rangi delegata); że problem był kilkakrotnie przedmiotem obrad Komisji Stomatologicznej NRL oraz jednorazowo Naczelnej Rady (czemu nikt nie zaprzecza, tyle że stanowisko obu tych gremiów jest właśnie przedmiotem sporu, bowiem nie ma ono poparcia szeroko rozumianego środowiska stomatologicznego, którego opinii nie chce się ani słuchać, ani zbadać). W piśmie przytoczono też opinię „Koordynatora Zespołu Radców Prawnych NRL” dotyczącą stanowiska Trybunału Konstytucyjnego w kwestii obligatoryjnej przynależności wszystkich lekarzy do jakiejś formy samorządu (czego doprawdy nikt nie kwestionował). Swego rodzaju rozwinięciem owego „Uzasadnienia” była nie podpisana opinia Prezydium Komisji Stomatologicznej NRL, nadesłana do portalu Dento-Net przez dr Annę Lellę, w której na czterech bitych stronach maszynopisu ocenia się propozycje autorów poprawek „jako wysoce niedojrzałe”, abstrahujące od skutków tego typu zmian w zapisach ustawy o izbach. A ponieważ w obu tekstach pisze się nie tylko o proponowanej „poprawce” w ordynacji, lecz kwestionuje de facto całą ideę autonomii, konieczne jest przytoczenie kontrargumentów sygnatariuszy Porozumienia, a także przypomnienie przyczyn, dla których obecny kształt wspólnego samorządu rodzi rozgoryczenie będącego w mniejszości środowiska stomatologicznego. Najpierw więc zdanie o „czarnym scenariuszu” rozpadu środowiska w wyniku odrębnej formuły głosowań. Otóż nigdzie nie jest napisane, że powołani tą drogą członkowie rad uzyskają kompetencje do wypowiadania się wyłącznie w kwestiach dotyczących grupy, w imieniu której zostali wybrani. Że powstanie swoista „dwuwładza”. Tak byłoby dopiero wtedy, gdyby poszczególne rady okręgowe w swoich regulaminach zaczęły dzielić swoje kompetencje. A ponieważ nikt tego nie postuluje zarzut jest wyimaginowany i fałszywy. W obu tekstach („Uzasadnieniu” prezesa Radziwiłła przekazanym posłowi Orzechowskiemu i opinii A. Lelli) sugeruje się też, że odbyta w latach 2002-2004 dyskusja nad kształtem autonomii była wynikiem pomyłki interpretacyjnej dyrektyw Unii Europejskiej w kwestii wspólnego z lekarzami medycyny lub odrębnego funkcjonowania samorządu. Wymogu podziału nie było, odbyty wówczas Zjazd zaakceptował wspólny samorząd zgodnie z wolą obu środowisk, natomiast dyskusja na temat kształtu autonomii została odłożona – i taki stan t y m c z a s o w y trwa do dzisiaj, zaś wolą sygnatariuszy „Porozumienia” jest właśnie tego kształtu zdefiniowanie. Natomiast IX Krajowy Zjazd, odrzucając wniosek dr. A. Cisły, nie zrobił nic innego poza tego stanu przedłużeniem, zaś Komisja Stomatologiczna NRL usiłuje wmówić opinii środowiska, iż wszelkie zmiany będą „psuciem prawa izbowego” czy nawet atakiem na jedność samorządu, co jest oczywistym kłamstwem. W tej sytuacji można tylko ubolewać nad manipulacją, której ofiarami stało się Polskie Towarzystwo Stomatologiczne i Akademia Pierre Faucharda wypowiadające się przeciw rozdziałowi izb, gdyż taki problem w ogóle nie był stawiany przez sygnatariuszy „Porozumienia” (do którego należę), nie ma go też w przyjętej przez Podkomisję Sejmową „poprawce”. *** O co zatem chodzi stomatologom w ogóle? I dlaczego owa „Poprawka” budzi tak paniczny niepokój dzisiejszej elity? Postulaty w tej kwestii są rozsiane po rozmaitych publikacjach, nie będę tutaj ich hierarchizował ani uzasadniał, przyjmując założenie iż pojęcie autonomii jest zrozumiałe, jako prawo do samodzielnego artykułowania i rozstrzygania spraw wewnętrznych pewnej zbiorowości, stanowiącej mniejszość w obrębie zbiorowości większej. By założenie to mogło się spełniać, owa mniejsza zbiorowość musi mieć formalną możliwość wyłonienia swoich kompetentnych przedstawicieli spośród siebie, a nie ze zbiorowości większej, w istocie rzeczy, mało zainteresowanej problemami mniejszości. I o to chodzi w „poprawce”, to jest postulat zasadniczy, jako że świadectw nikłego zainteresowania większości problematyką stomatologii jest mnóstwo, tak w nieodległej przeszłości, jak i dzisiaj. Z owej przeszłości przytoczę dwa szczególnie bolesne przykłady. Oto w negocjacjach akcesyjnych do UE samorząd lekarski wywalczył uznawanie dyplomów polskich uczelni, z jednym wyjątkiem, właśnie stomatologii obłożonej licznymi zastrzeżeniami. Porażką było także odebranie lekarzom stomatologii ich tytułu zawodowego na rzecz swego rodzaju rzemieślniczej deprecjacji do miana „dentystów”. A problem był wyjątkowej rangi, wart walki, bo polską stomatologię można było, dzięki profilowi programowemu studiów nasyconych medycyną ogólną, uznać za wzorcowy w Europie. W ślad za tym poszło polskie ustawodawstwo, a protestów samorządu w tej kwestii nie pamiętam. Wybroniły się tylko uczelnie medyczne nie godząc się na zmianę programów i redukcję medycyny w stomatologii. Ale wybroniły się tylko częściowo, bo przy okazji zredukowano nakłady na cały pion nauczania dentystycznego. Dalszym negatywnym procesem, którego końca nie widać, jest ustawiczne zmniejszanie nakładów finansowych na stomatologię w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, od 11% w latach „komuny” do ok. 3,5% – a więc najmniej w Europie – aktualnie. W ślad za tym idzie oczywiście coraz wątlejszy „koszyk świadczeń” i coraz mniej realne wyceny procedur. Czy samorząd lekarski, określany dzisiaj przez część publicystów mianem „reprezentacji szpitalnej”, położył temu zjawisku tamę? Ja nie neguję tutaj zbyt niskich nakładów państwa na zdrowie. Ja tylko akcentuję nasilającą się dysproporcję, na której skalę samorząd niewątpliwie mógłby mieć wpływ, gdyby głos stomatologów był odpowiednio artykułowany i uwzględniony. Notabene jednorodność środowiska stomatologicznego w skali kraju tworzy moim zdaniem przesłanki, by na wzór „Porozumienia Zielonogórskiego” czy np. Słowackiej Izby LekarskoDentystycznej przystąpić do negocjacji z NFZ stawek minimalnych stomatologii w skali kraju. Ale do tego potrzebna nam jest silna reprezentacja i poparcie całego samorządu lekarskiego. Ważne to jest zarówno dla tych, którzy dzisiaj pracują w ramach kontraktów z NFZ, jak i dla wszystkich innych, bowiem w niedalekiej przyszłości – po wprowadzeniu alternatywnych ubezpieczeń – mało będzie takich, którzy z jakimś „ubezpieczycielem” nie będą współpracować. A znaczy to w praktyce, że sami indywidualnie nic istotnego nie wynegocjują (przynajmniej w aspekcie cen). Jak dalece narasta tendencja do „upośledzenia” stomatologii widać gołym okiem. Oto np. w projekcie tzw. Narodowego Programu Ochrony Zdrowia, w którym ewidentna choroba społeczna, jaką jest próchnica, w ogóle nie została uwzględniona. Gdzie jest stanowisko samorządu lekarskiego w tej sprawie? Wiemy, że stomatologia jest dzisiaj w najwyższym procencie sprywatyzowana. Jej lekarze to z jednej strony ludzie „wolnego zawodu”, ale z drugiej także grupa, zwłaszcza w młodym pokoleniu, wymagająca szczególnego wsparcia finansowego przy tworzeniu swojego „warsztatu pracy”. Przyjmijmy, że koszt uruchomienia gabinetu stomatologicznego to ok. 150-200 tys. zł. Gdzie są działania samorządu, które wsparłyby tę grupę w uruchomieniu odpowiednich kredytów preferencyjnych, które notabene przydałyby się też w paru innych specjalnościach medycznych? O skali upadku medycyny szkolnej, w tym o „wyprowadzeniu” gabinetów dentystycznych ze szkół i drastycznym zaniedbaniu dzieci w Polsce pod tym względem napisano m.in. w tzw. Zielonym Raporcie WHO z 2006 roku. Skutki zdrowotne, a pośrednio finansowe, owego zaniechania higienizacji jamy ustnej poniesie całe społeczeństwo. Ale czy to nie od nas, od samorządu lekarskiego, a ściślej od jego stomatologicznej reprezentacji nie powinny płynąć alarmistyczne wołania o zmianę tego stanu rzeczy? O systemie specjalizacji napisano u nas wiele. Zaczyna drastycznie brakować miejsc specjalizacyjnych, brakuje ortodontów, periodontologów, specjalistów stomatologii dziecięcej i chirurgii szczękowo-twarzowej, ale nie wychodzi się z żadnymi propozycjami zmiany tego stanu rzeczy. Uwiąd wyobraźni czy niekompetencja? Na każdym niemal kroku widać aktualność tego pytania. Bo oto pojawiają się absurdalne wymagania dotyczące wymagań sanitarnych czy aparatury rentgenowskiej w gabinetach stomatologicznych; także sami na siebie – przy swojej biernej postawie – kręcimy bicz, godząc się na identyczne wymogi cyklu kształcenia podyplomowego w skali 200 punktów, jak wobec lekarzy medycyny; o kosztach rozmaitych szkoleń nie wspominam, choć to samorząd, a nie kto inny, jest upoważniony ustawowo do kontroli jakościowej tych kursów. Mój przyjaciel dr Robert Stępień na łamach „Galicyjskiej Gazety Lekarza Dentysty” upominał się m.in. o utworzenie w NRL w pełni profesjonalnego sekretariatu, o kompetentną obsługę prawną stomatologii, o profesjonalny lobbing na jej rzecz, o uruchomienie samorządowego ogólnopolskiego pisma stomatologicznego, jako trybuny środowiska – wszystko na nic, albo co gorzej próba zakwalifikowania tych starań do pospolitego awanturnictwa. Mało tego, na forach internetowych pojawiło się zjawisko „czarnego PR” wobec osób postulujących wzrost autonomii. Nie będę tego komentował, ani przytaczał przykładów, poprzestając na konstatacji, że jego inicjatorzy sami sobie wystawiają świadectwo traktowania problemów stomatologii w kategoriach tabloidowych. *** Świat zmieniają ludzie. Poprawę w stomatologii, przywrócenie jej właściwej rangi, rozwiązanie wyliczonych powyżej problemów, może się dokonać tylko za sprawą wyłonienia właściwej reprezentacji środowiska stomatologicznego w obrębie samorządu lekarskiego, co odbuduje zaufanie do niego i zintegruje środowisko. Dlatego tak ważną kwestią jest przyjęcie przez Sejmową Komisję Zdrowia poprawki wniesionej przez Specjalną Podkomisję. A zagrożenia formalno-prawne, które roztacza obecne kierownictwo NRL wraz ze swoją Komisją Stomatologiczną, są po prostu iluzoryczne. Płyną bądź z konserwatywnej niechęci do wszelkich zmian, bądź ze strachu o utracenie podczas Zjazdu, stanowisk. Z potrzebami środowiska stomatologicznego nie mają nic wspólnego. By utwierdzić członków Sejmowej Komisji Zdrowia w celowości wprowadzenia „Poprawki” przytoczę jeszcze na koniec „Opinię” niezależnego od układów izbowych eksperta z Katedry Prawa Konstytucyjnego UAM (dr. Antoniego Rusta) „w sprawie konstytucyjnej dopuszczalności zmian w zasadach wyborów przedstawicieli lekarzy dentystów do organów samorządu lekarskiego”, w której czytamy m.in.: „...zasady działania samorządu, w tym prawo wyborcze, nawet pośrednio, nie są przedmiotem regulacji konstytucyjnej” (...). A ponieważ lekarze dentyści, znajdując się w stałej mniejszości, nie mogą zapewnić sobie właściwej reprezentacji interesów zawodowych (...) co jest co do zasady niezgodne z konstytucyjnym celem objęcia zawodów zaufania publicznego samorządem zawodowym (...) wprowadzenie zasady autonomii wyborczej grupy lekarzy dentystów można uznać za krok w kierunku zapewnienia tej grupie zawodowej podstawowych standardów konstytucyjnych przewidzianych w art. 17. (...) Co więcej – pisze dalej ekspert – ochrona praw mniejszości uzasadniałaby nawet zwiększenie liczebności przedstawicieli tej grupy zawodowej w organach ponad jej procentowy udział w całej korporacji albo zastrzeżenie prawa veta w określonych, zasadniczych dla niej sprawach”. Tak więc gra idzie o to, czy pozostaniemy bierną, statystyczną mniejszością w samorządzie lekarskim, godząc się na wszystkie dotychczasowe upośledzenia, czy też wyłaniając reprezentatywne przedstawicielstwo nadamy problematyce stomatologii rangę, na którą zasługuje. Lek. dent. Dariusz Kościelniak Wiceprezes Zarządu Związku Lekarzy Dentystów Pracodawców w Ochronie Zdrowia