Jezus historyczny - Co to jest iooi?

Transkrypt

Jezus historyczny - Co to jest iooi?
Jezus historyczny
Rozmowy w "Tygodniku": Geza Vermes
Zrekonstruowanie postaci historycznego Jezusa jest możliwe. Można też przezwyciężyć
konflikt między teologią a historią. Interpretacja teologiczna, dopóki przyznaje, że jest
interpretacją, daje się zaakceptować przez historyka.
TYGODNIK POWSZECHNY: - Dlaczego spośród wielu postaci biblijnych
zainteresowała Pana właśnie postać Jezusa?
GEZA VERMES: - Nie wybrałem Jezusa spośród innych. Zająłem się nim z oczywistego
powodu - bo to bardzo ważna postać. Tak się zdarzyło, że najpierw przez wiele lat
zajmowałem się rękopisami znad Morza Martwego (od chwili ich odkrycia). Następnie
zmieniłem obiekt badań na starożytną interpretację żydowskiego Pisma. W pracy nad oboma
zagadnieniami Nowy Testament musiał stać się podstawowym elementem historycznego
podejścia do badanych dokumentów.
Wiara i źródła
Mniej więcej 40 lat temu poproszono mnie, bym opracował pełne, poprawione i uzupełnione
wydanie klasycznego dzieła o żydowskiej historii - “The History of the Jewish People in the
Age of Jesus Christ” Emila Schürera. Po pięciu latach pracy nad przygotowywaniem do druku
pierwszego tomu powiedziałem sobie: “A teraz trochę odpocznij i spróbuj umieścić postać
Jezusa z ewangelii w znacznie szerszym i głębszym kontekście - kontekście jego czasów”.
Próbowałem wykorzystać wszystko, czego się nauczyłem dzięki studiom nad żydowską
historią, kulturą i religią I wieku, jako bazę, tło do poważniejszego, bardziej zgodnego z
historią zrozumienia postaci Jezusa z Nazaretu.
- Powiedział Pan, że ów historyczny kontekst jest szerszy. Dla nas Jezus jest Osobą,
której znaczenie przerasta wymiar historyczny; nie można Go zrozumieć tylko przy
pomocy instrumentów używanych w badaniu historii.
- Myślę, że mylicie kolejność. Nie sposób dojść do konkluzji, że Jezus wyrastał ponad
historię, bez uprzedniej próby umiejscowienia go w niej. Nie można jego opisu rozpocząć
słowami “on nie należy do historii”. Skąd to wiadomo? Jakie są Wasze źródła? Jeśli powiecie,
że tak wierzycie, wtedy zgoda, ale na czym opiera się Wasza wiara? Na książkach, źródłach,
dowodach, a one na pewno należą do historii.
Owszem: rozumiem opinię, że historia nie wystarczy do wyjaśnienia wszystkiego, ale to
dopiero drugi krok. Zacząć należy od podstaw.
- Przedstawia Pan Jezusa jako wyjątkowego, charyzmatycznego nauczyciela, który był
uzdrowicielem, prorokiem, ale przede wszystkim pobożnym Żydem z Galilei,
zainspirowanym przez współczesnych mu przywódców religijnych. Jaki był cel Pana
działania?
- Zacząłem badać historyczną osobowość Jezusa w dziełach naukowców zajmujących się
Nowym Testamentem (głównie u protestantów, bo katolicy wciąż jeszcze milczeli w kwestii
badań biblijnych). Hołdowali oni metodzie Rudolfa Bultmanna, który w słynnej książeczce
“Jezus” stwierdzał, że ponieważ pisma Nowego Testamentu opierają się na wierze
pierwszych chrześcijan, niemożliwością jest wywiedzenie z nich wartościowych informacji
historycznych. Nowy Testament, a zwłaszcza Ewangelie, nie są bowiem źródłami
historycznymi czy bezstronnym, kronikarskim zapisem tego, co się wydarzyło. Miały służyć
szczególnego rodzaju lekturze, pisano je z konkretnych powodów, kierując się określonymi
przeświadczeniami.
Wystąpiłem wówczas z rewolucyjnym twierdzeniem, że zrekonstruowanie postaci
historycznego Jezusa jest możliwe. Dziś brzmi to nieco staroświecko, ponieważ sytuacja
diametralnie się zmieniła: ukazały się kolejne książki o historycznym Jezusie, wydawane
głównie w Oksfordzie. Trzy z nich opublikowano w latach 1973-85 - “Jesus the Jew” mojego
autorstwa (1973), “Jesus and the Constraints of History” Anthony’ego Harveya (1983) i
“Jesus and Judaism” E. P. Sandersa (1985). Od tego czasu lista książek, których tematem jest
historyczność Jezusa, znacznie się wydłużyła. Nie twierdzę, że stało się tak tylko dzięki
“Jesus the Jew”; ta książka pojawiła się we właściwym momencie, gdy klimat był już
brzemienny w podobne idee, a sytuacja gotowa na zmianę.
Literatura i historia
- W wielu przypadkach nie jest łatwo wyznaczyć granicę między literaturą a historią w
Biblii.
- Historia jest literaturą. Historia-nauka opiera się na piśmiennictwie. Ale jest wielka różnica
między dziełem historycznym, które ma przedstawiać określone wydarzenia lub idee czy
opisywać, jak idee wpływały na wydarzenia, a czymś, czego głównym zadaniem jest zawrzeć
przesłanie w historycznych ramach.
Moja “rewolucja” polegała na stwierdzeniu, że Ewangelie - które tradycyjnie postrzegano
jako źródło doktryny oraz przesłanie kierowane do nas przez ich autorów i resztę apostołów są formami biograficznymi przedstawiającymi życie Jezusa i jego nauczanie.
- Czy tak jest w przypadku Ewangelii św. Jana? Według Pana nie jest ona dobrym
źródłem historycznym.
- Ewangelia św. Jana zawiera pewną ilość niezwykle cennych tradycji, ale gdyby uznać
konstrukcję Janowego opisu życia Jezusa za prawdziwą, wówczas trzy pozostałe Ewangelie
byłyby błędne.
- Błędne w sensie historycznym.
- Kwestia sprowadza się do zasadniczej wątpliwości: jeśli publiczne życie Jezusa trwało dwatrzy lata, jak twierdzi Jan, i jeśli przyjmiemy pogląd wciąż wyznawany przez większość
naukowców, że jego Ewangelia powstała jako ostatnia, wówczas będzie nam niezwykle
trudno wyjaśnić, dlaczego wcześniejsze Ewangelie ograniczają tę samą historię do roku lub
nawet krótszego okresu. O wiele łatwiej wytłumaczyć, dlaczego Jan wydłużył ten okres - by
móc zrelacjonować wszystkie długie przemowy Jezusa, całe jego nauczanie. Moim zdaniem
wcześniejsze Ewangelie pozostają bliższe ogólnym historycznym ramom niż tekst Jana. Dla
mnie jest oczywiste - tak bardzo, że nie potrafię zrozumieć tych, którzy widzą to inaczej - iż
Jan nie przedstawia Jezusa takiego, jakim był on w rzeczywistości. Raczej opisuje kogoś, kto
jest rezultatem religijnych rozmyślań i rozwoju myśli dwóch późniejszych pokoleń.
Na przykład: jedną z najważniejszych części nauczania Ewangelii synoptycznych jest to, że
Jezus głosił nadejście Królestwa Bożego. Co znajdujemy o tym u Jana? Świat - pokazany w
rozmowie z Nikodemem - jest już całkowicie uduchowiony i przekształcony w stosunku do
treści ewangelii synoptycznych. W Ewangeliach synoptycznych Jezus jest głównie
uzdrowicielem, egzorcystą, duchowym nauczycielem. Ta wizja jest u Jana niemal całkowicie
nieobecna - nie pasuje do wizerunku Jezusa jako kogoś znacznie większego.
Nie twierdzę oczywiście, że Ewangelie synoptyczne dają obraz nietknięty przez religijne
spekulacje. Niemniej praca historyka starożytności polega na próbie wywiedzenia wiedzy
historycznej ze źródeł niekoniecznie ściśle historycznych.
- Może przyczyną rozbieżności jest historyczny kontekst, w jakim powstała Ewangelia
św. Jana?
- Oczywiście, jest on zupełnie inny. W tamtym czasie nastąpił już rozłam między światem
Żydów - takich, jak rozumiał ich Jan - i światem Jezusa. W Ewangeliach synoptycznych Jezus
jest wciąż częścią tego pierwszego; Ewangelia Jana była pisana pod silnym wpływem
hellenistycznych spekulacji, obcych Jezusowi. Adresatem Jana jest wyłącznie nie-żydowski
odbiorca. Najzwyklejsze żydowskie terminy - jak rabbi czy mesjasz - zostają przełożone na
grekę. Jan nie oczekuje od swego czytelnika rozumienia słowa “rabbi”, podczas gdy u
synoptyków obecność elementów języka aramejskiego jest oczywista, zwłaszcza u Marka.
Teologia i fakty
- Ale wpływy greckie można też znaleźć u Łukasza, np. w opisie narodzenia Jezusa w
Betlejem.
- Łukasz zasadniczo przejmuje konstrukcję Ewangelii od Marka. Dodaje do tego cytaty ze
zbioru wypowiedzi Jezusa, których nie ma u Marka. Łukasz pisze dla nie-Żydów, ale próbuje
zachować żydowskie ramy czasów Jezusa, podczas gdy Jan tego nie robi.
- Pierwsza część Ewangelii Łukasza jest bardzo istotna dla naszej dyskusji. Zawiera ona
bardzo wyraźne historyczne dane, a obok nich - literaturę.
- Czy mowa jest o tym, co nazywamy Ewangelią dzieciństwa? Pierwsze dwa rozdziały
Łukasza są historycznie całkowicie nierealne. Pisząc je, Łukasz chciał udowodnić na
podstawie wydarzeń z przeszłości, że Jezus był Mesjaszem.
Interesujące jest to, że w Ewangelii, która powstała najwcześniej (u Marka), nie ma ewangelii
dzieciństwa. Jest ona późniejszym dodatkiem do podstawowej tradycji, próbą nadania jej
sensu, pokazania, jak finał wiąże się z początkiem.
- Jakie więc znajduje Pan fakty historyczne lub tradycje nie będące literaturą w
Ewangeliach dzieciństwa?
- Tylko jedna informacja jest historycznie umocowana: że Jezus urodził się za życia króla
Heroda Wielkiego.
Weźmy św. Mateusza. Rozpoczyna swoją Ewangelię jak Marek i Łukasz: od spotkania Jezusa
z Janem Chrzcicielem. U Marka wydarzenie to stanowi początek, Mateusz zaś czuje, że
byłoby interesujące podążyć za biblijną ideą opisania całej historii bohatera. Najlepszym
wzorcem jest tu oczywiście historia Mojżesza. U Mateusza mamy więc napisany na nowo
fragment o dzieciństwie Mojżesza: o tym, jak mimo przeszkód umknął przed dekretem
faraona nakazującym zabicie Żydów. Mateusz opowiada tę historię, a później, proszę mi
wybaczyć, zmyśla historię mędrców oraz prześladowania dzieci w Betlejem przez Heroda
Wielkiego - by pozwolić Jezusowi, na wzór Mojżesza, uciec do Egiptu i wrócić stamtąd jako
mesjańskiemu nauczycielowi nowej nauki.
To wspaniała historyczno-literacko-teologiczna kombinacja, ale mówiąca zupełnie co innego
niż np. tekst Łukasza. Według tego ostatniego Józef i Maria pozostali w Betlejem, nikt ich nie
gnębił, nie było prześladowania, zagrożenia, ucieczki do Egiptu. Jeśli jedna z tych historii jest
prawdziwa, wtedy druga - nie...
- Może Łukasz przedstawia po prostu inne zdarzenia, o innym znaczeniu.
- Zgadzam się. Ale twierdzę, że przekazów Mateusza i Łukasza nie można uznać za do końca
prawdziwe. A jeśli tak, to co się naprawdę wydarzyło? Oni tego nie wiedzą. Jedyne, o czym
mają niejasne pojęcie, to fakt, że wszystko zdarzyło się w czasie panowania Heroda
Wielkiego.
W Ewangelii Łukasza pojawia się informacja o spisie ludności. Wiemy dziś, że to błąd: za
panowania Heroda nie przeprowadzano takiego spisu. Owszem, miał on miejsce, ale 10 lat po
śmierci Heroda. Łukasz antydatuje go i łączy z narodzinami Jezusa - z historycznego punktu
widzenia jego wersja jest więc nie do przyjęcia.
Flawiusz i Bultmann
- Pisanie o historii musi uwzględniać kontekst polityczny: sam Pan napisał wiele tekstów
o sporach między palestyńskimi i żydowskimi historykami. Czy król Dawid istniał
naprawdę, był postacią historyczną?
- W ostatnich 20 latach wiele o tym dyskutowano, stawiano także pytanie, czy naprawdę
zdarzył się exodus? Może tak, może nie. Z pewnością jest mało prawdopodobne, by - jak
podaje Stary Testament - 600 tysięcy ludzi spędziło 40 lat na wędrówce. Jeśli doszło
rzeczywiście do exodusu, to na skalę bardziej ograniczoną. Jeśli miał miejsce podbój ziemi
Kanaan, to był on stopniowy, nie przypominał na pewno wielkiej kampanii kierowanej przez
Jozuego i niszczącej Jerycho, które zresztą znajdowało się już wtedy w ruinie.
Wiemy, że spory procent tzw. historii ma słabe osadzenie w rzeczywistości. Ale o
historycznym kontekście życia Jezusa wiadomo całkiem sporo. Największą wartość ma tu
dzieło Józefa Flawiusza, które daje nam o wiele bardziej szczegółowy, prawdziwszy i
wiarygodniejszy opis czasów Jezusa niż dzieła Nowego Testamentu czy inne z tego okresu.
Fergus Millar, jeden z czołowych współczesnych historyków starożytnego Rzymu,
zaryzykował opinię, że “Dawne dzieje Izraela” Flawiusza to prawdopodobnie najważniejsza
księga napisana w Imperium Rzymskim. Dzięki niej badanie historyczności Jezusa jest
łatwiejsze niż badanie historyczności Dawida, Mojżesza czy jakiejkolwiek postaci ze Starego
Testamentu.
W Nowym Testamencie pojawia się oczywiście autor wiarygodny - św. Paweł. Ale w tym
przypadku napotykamy na inny problem. Jego życiorys podawany w Dziejach Apostolskich
często różni się od wersji przedstawianej przez samego Pawła. Komu wierzyć? Łukaszowi
czy Pawłowi?
- W badaniach nad historią Dawida pomocna może być archeologia. Przypadek Jezusa,
którego opisuje Pan jako charyzmatyka wędrującego po terytorium Palestyny, jest
całkiem inny - nie będziemy mieli archeologicznych dowodów.
- To prawda. W swojej pracy starałem się sięgać po nowe metody. Chciałem zbadać obraz
Jezusa, który pojawia się w Ewangeliach, i porównać go ze szczupłym co prawda i nie
pierwszej jakości zasobem danych o postaciach podobnych: prorokach, mistykach tamtego
czasu. Sądzę, że jedno z drugim się uzupełnia, nawzajem oświetla. Chciałem pokazać, że
można patrzeć na Jezusa w sposób, który pasuje do kontekstu, zgadza się z informacjami o
Galilei z I wieku i który, przynajmniej dla mnie, ma sens.
Na moją perspektywę można nałożyć interpretację teologiczną - która dopóki przyznaje, że
jest interpretacją, daje się zaakceptować przez historyka. Problem powstaje, gdy te dwa
poziomy - historii i interpretacji - tak się przenikają, że interpretacja teologiczna bierze górę.
- Czy nie jest tak, że na końcu dochodzimy do poglądu Bultmanna: mamy literaturę i
coś, co można nazwać "historią literatury"?
- Bultmann był wspaniałym badaczem, ale w kilku kwestiach się mylił. Dla niego historia nie
miała znaczenia. Wiele razy spotkałem ludzi, którzy byli jednocześnie chrześcijanami i
historykami. Szli własną drogą, aż docierali do punktu, w którym zdawali sobie sprawę, że
jeśli będą nadal nią kroczyć, dojdą do miejsca, w którym jako chrześcijanie nie chcieliby się
znaleźć. W pewnym momencie dochodzi do konfliktu między poważnym badaniem
historycznym a teologią. Ten konflikt da się przezwyciężyć: gdy przyznamy, że na jedną
kwestię można patrzeć na dwa różne sposoby, historyczny i teologiczny, i że obydwa punkty
widzenia są cenne. Przekonywał o tym Georg Vass SJ, węgiersko-austriacki jezuita, następca
Karla Rahnera w Innsbrucku, który miał odwagę pisać o istnieniu podwójnej - historycznej i
teologicznej - prawdy.
Paweł i Kościół
- Czytając Pańskie książki ma się wrażenie, że chrześcijaństwo wiąże się bardziej z
postacią św. Pawła niż Jezusa Chrystusa...
- Dla mnie to uczciwe postawienie sprawy. Bo jeśli dobrze rozumiem Jezusa, jego głównym
zamiarem było obwieścić rychłe nadejście Królestwa Bożego. Jezus nie przewidywał tak
długiego okresu dzielącego jego czasy i koniec świata, nie przewidywał potrzeby
długotrwałego istnienia Kościoła: ten powstał, gdy wyznawcy zrozumieli, że Królestwo Boże
nie nadejdzie za ich życia. Jeszcze mieszkańcy Tesalonik spodziewali się, że są u progu
powrotu Chrystusa. Stopniowo ta nadzieja przekształcała się w inne oczekiwania. Z
identycznym procesem mamy do czynienia w przypadku rękopisów znad Morza Martwego:
ludzie oczekiwali końca świata, a gdy nie przyszedł, próbowali wyjaśnić sens odłożenia w
czasie tego wydarzenia.
W Drugim Liście św. Piotra pojawia się stwierdzenie, że ludzie zaczynają powątpiewać w
ideę końca czasów. Odpowiedź Piotra brzmi: to dar dany wam przez Boga, dzięki temu macie
więcej czasu na nawrócenie. Jednak nadejście końca świata coraz bardziej się oddala. Do tego
stopnia, że choć sądzę, iż dzisiejsi chrześcijanie nadal czekają na paruzję, jest ona czymś tak
odległym, że nie wpływa na ich życie. W drugiej połowie XX wieku była chwila, gdy strach
przed konfliktem nuklearnym sprawiał, że ludzie mogli poczuć to samo, co współcześni św.
Pawła. Ale ta analogia znikła wraz z rozpadem ZSRR.
Odpowiadając na pytanie: sądzę, że bez św. Pawła nie istniałby dziś Kościół. To geniusz
Pawła kazał mu nie tylko przekazywać Dobrą Nowinę, ale organizować społeczność, która
mogłaby przetrwać następne wieki. Jeśli istniały wspólnoty chrześcijan założone w tym
samym czasie bez wpływu Pawła, to przestały istnieć.
- Zwykło się mówić, że Paweł zaczął od tworzenia charyzmatycznych społeczności, ale
bez solidnych podstaw.
- Ta charyzmatyczna społeczność była spadkiem po Jezusie, ale Paweł był raczej ostrożny.
Lubił pewne formy charyzmatu, nie lubił innych. Nie chciał, by ludzie mówili językami chyba że znalazłby się ktoś, kto wyjaśniłby, o czym mówią. Dla niego bardziej pouczające
były proroctwa. Tym, czego chciał Paweł, była kontrola. Dlatego ustanawiał wspólnoty, które
działały już za jego życia. Oczywiście był najważniejszym autorytetem, ale powstawały
struktury, mianowani byli biskupi, organizacja troszczyła się o ubogich i wdowy, odbywały
się spotkania, zbiorowe posiłki naśladujące Ostatnią Wieczerzę.
- Ale czy to wszystko należy wiązać już z osobą św. Pawła? Biskupów i struktury łatwiej
znaleźć w listach przypisywanych jego uczniom i kontynuatorom jego dzieła.
- Dla mnie Paweł jest początkiem. Nie pozostawiał chrześcijan mówiąc im jedynie: “zostałeś
ochrzczony, otrzymałeś Ducha Świętego, teraz troszcz się o siebie”. Uważał, że powinno się
ich wspierać. Stopniowo ta działalność była coraz lepiej zorganizowana.
- Co w takim razie z Jezusem? Chciał odwrócić się od ludzi czy też stworzyć wspólnotę?
- Jeśli mam rację, Jezus spodziewał się, że Królestwo Boże wedrze się do świata za jego
życia. W związku z tym interesowali go tylko jego bezpośredni uczniowie; nie zrobił nic, by
stworzyć jakąś szerszą sieć. Swoją naukę kierował do Żydów, zbłąkanych owiec Domu
Izraela. Kilka razy przekroczył granice Palestyny, ale na krótko i nigdy z zamiarem założenia
wspólnoty w nie-żydowskim świecie.
W “The Authentic Gospel of Jesus” zadaję pytanie: jak to możliwe, że tak wielki religijny
geniusz miał tak wąski horyzont i wykluczał z uczestnictwa w religijnej prawdzie ludzi spoza
świata żydowskiego? Najlepszym dla mnie wyjaśnieniem jest myśl, że taka była jego misja, a
resztę pozostawiał Bogu i Królestwu Bożemu, które nastanie niedługo. W czasie Ostatniej
Wieczerzy Jezus ślubuje nie dotykać wina aż do chwili nadejścia Królestwa. Jeśli naprawdę
wierzył, że ma przed sobą jeszcze kilka godzin życia, to jakie znaczenie miał ów ślub?
- Podobnie myślał Jan Hus, czeski teolog spalony na soborze w Konstancji. Był tak
pewien rychłego nadejścia Królestwa, że twierdził, iż nie ma czasu na przebudowę
Kościoła: dokona jej sam Chrystus, gdy przyjdzie. Hus spodziewał się męczeństwa. Czy
Jezus, Pana zdaniem, przygotowywał się na rychłe męczeństwo i wiązał je z nadejściem
Boga?
- Ale czy spodziewając się rychłego męczeństwa, ślubowalibyście niepicie wina do czasu
nadejścia Królestwa Bożego?
- Próbujemy zrozumieć, jakie mogły być historyczne powody ku takim
przypuszczeniom: że Królestwo Boże przyjdzie za chwilę.
- To wisiało w powietrzu, Jezus nie był jedynym, który miał takie przeczucia. Autorzy
rękopisów znad Morza Martwego również są przekonani, że koniec dni jest bliski. Na pewno
istotny był kontekst polityczny. Niepewność towarzysząca Żydom była wówczas tak wielka,
że wszyscy spodziewali się kataklizmu. Niektórym przyświecały cele polityczne - ci
próbowali zaprowadzić Królestwo Boże przy pomocy miecza, innym bliższe były idee
duchowe, religijne.
- A co historyk może powiedzieć o fakcie Zmartwychwstania?
- Nic. To coś, czego nie można sprawdzić. Historykowi pozostaje tylko zbadanie źródeł, na
których takie przekonanie się opiera. Ale to zostało już zrobione.
Geza Vermes
Urodził się w 1924 r. na Węgrzech. Studiował historię i języki orientalne na Uniwersytecie
Louvain w Belgii, w 1953 r. uzyskał doktorat z teologii za pracę poświęconą rękopisom znad
Morza Martwego. W latach 1957-65 wykładał na Uniwersytecie Newcastle, a później przez
kilkadziesiąt lat w Oksfordzie (do dziś uczy w oksfordzkim Instytucie Orientalnym). Od 1991
r. kieruje The Oxford Forum for Qumran Research; od ponad 30 lat wydaje również “Journal
of Jewish Studies”. Napisał m.in.: “Jesus, the Jew” (polskie wydanie: “Jezus Żyd”, Znak
2003), “The Complete Dead Sea Scrolls in English”, “The Changing Faces of Jesus”, “The
Authentic Gospel of Jesus”. Jego najnowsza książka, “The Passion”, ukazała się właśnie
nakładem wydawnictwa Penguin.
Wkrótce rozpoczniemy w “Tygodniku” druk kilkudziesięcioodcinkowego cyklu autorstwa
prof. Vermesa pt. “Who is who in the Age of Jesus” (“Kto jest kim w czasach Jezusa”).
Rozmowa odbyła się 14 lutego w redakcji “Tygodnika Powszechnego”. Z profesorem Gezą
Vermesem rozmawiali ks. prof. Grzegorz Ryś, o. Piotr Włodyga OSB, Mateusz Flak i Marek
Zając.