Mieszkaniec lasu. Rozmowa z Henrim Schumacherem Mieszkaniec

Transkrypt

Mieszkaniec lasu. Rozmowa z Henrim Schumacherem Mieszkaniec
Mieszkaniec lasu. Rozmowa z Henrim
Schumacherem
Mieszkaniec lasu – z Henrim Schumacherem
rozmawia Dariusz Matusiak
Mieszkasz w dzikiej dolinie Hulskiego w Bieszczadach. Jak to się stało, że postanowiłeś
zamieszkać w lesie, w Polsce?
Henri Schumacher: Po maturze mieszkałem rok w lesie w Niemczech. Miałem mieszkanie przy
jednej z wsi, za którą był już tylko las, taki duży, chyba największy w Niemczech. Koczowałem w
Nadrenii-Palatynacie nieopodal granicy z Francją. Żyłem tam w samotności, właściwie nie miałem
żadnego kontaktu z ludźmi, tylko z drzewami: „rozmawiałem” z nimi, przytulałem się. Dużo też
pracowałem nad sobą, był to rodzaj terapii: jeśli byłem smutny, to szedłem do lasu, płakałem,
krzyczałem, zajmowałem się też swoimi lękami, które ujawniają się głównie w nocy. W ten sposób
zaczynałem żyć z naturą, bo od niej dużo się uczyłem. Ona była dla mnie drogą duchową.
Z czego wynikało twoje postanowienie mieszkania w lesie? Czy już od dzieciństwa miałeś
tak głęboki kontakt z przyrodą?
To stało się, gdy miałem 17 lat. Wcześniej też interesowałem się przyrodą, ale głównie naukowo.
Chciałem być biologiem i badać zwierzęta. Już wtedy miałem taką wizję: mieszkać gdzieś w lesie, w
chacie i obserwować zwierzęta.
I to spowodowało, że zamieszkałeś w lesie?
Nie, myślę, że to była bardziej duchowa motywacja. Był taki okres, kiedy bardzo źle się czułem
psychicznie, byłem dużo sam, w ogóle miałem niewielki kontakt z ludźmi. Wcześniej
przeprowadzałem się kilkakrotnie w różne miejsca: pierwsze sześć lat życia mieszkałem w
Hamburgu, później rok w okolicach Hamburga, później wyprowadziliśmy się do Nadrenii-Palatynatu.
Dopiero kiedy miałem 18 lat, wyprowadziłem się do takiej małej miejscowości na skraju bardziej
cywilizowanych terenów.
To było dla mnie duchowe i terapeutyczne miejsce. Bardzo dużo nauczyłem się tam, co las może
oznaczać. Uczyłem się też od lasu miłości i bycia miękkim. Przedtem miałem twardą drogę, taką
ascetyczną, surową, często robiłem posty.
Wiele osób uważa, że przyroda uczy surowości i bezwzględności. A jak to było z Tobą?
Było raczej odwrotnie, mnie uczyła miękkości.
Z czego ta miękkość wynikała?
Z miłości. Sam czułem się bardzo bezpieczny w kontakcie z przyrodą.
Mieszkałeś już wtedy w tipi?
Mieszkaniec lasu. Rozmowa z Henrim Schumacherem
1
Nie, miałem mieszkanie, ale większość czasu spędzałem w lesie. Przez kilka dni nawet bez noża,
butów. To była taka inicjacja, uczyłem się być bardziej miękki dla siebie. Pytałem się, dlaczego
jestem taki twardy, uczyłem się pozytywnych uczuć wobec siebie i ludzi. Na przykład nienawiść,
którą odczuwałem wobec innych osób zaczynała się transformować w pozytywne emocje wobec nich.
Co sprawiło, że podjąłeś decyzję o przyjeździe do Polski?
Po tym okresie „leśnym” zacząłem zajmować się stolarką, szukałem też kontaktu z ludźmi. Brałem np.
udział w spotkaniach w pełnię księżyca, gdzie robiliśmy indiański sweat lodge [indiański „szałas
potu”, służący jako prymitywna sauna oraz miejsce przeżywania duchowych wizji]. Wtedy usłyszałem
po raz pierwszy o spotkaniach Rainbow Family, które były poświęcone rozwojowi wewnętrznemu,
duchowości Ziemi i byłem tym bardzo zainteresowany. W 1990 r. pojechałem po raz pierwszy na
Rainbow w Austrii. Było tam bardzo dużo ludzi z Polski, a wśród nich dziewczyna, w której się
zakochałem. Postanowiłem wtedy pojechać do Polski na warsztaty bębniarskie do wioski
ekologicznej w Dąbrówce. Stamtąd pojechałem do Warszawy na demonstrację przeciw budowie
elektrowni jądrowej w Żarnowcu. Jeden z organizatorów demonstracji pamiętał mnie z Rainbow w
Austrii i spytał, czy nie chciałbym przygotować następnego Rainbow w Polsce. Stwierdziłem, że
czemu nie, mam czas. Spotkaliśmy się w październiku w Krakowie i później pojechaliśmy w Beskid
Niski i szukaliśmy tam miejsca. Dla mnie to było coś wspaniałego – w Polsce spotkałem oryginalnych
ludzi, którzy żyli z przyrodą, to był dla mnie całkiem inny świat. Później usłyszałem od kogoś, że w
Bieszczadach jest jeszcze bardziej dziko, więc pojechaliśmy tam, najpierw do Wołosatego, później
usłyszałem o Tworylnem. Gdy pierwszy raz poszedłem z Krywego na Tworylne i stałem na górze,
mając przed sobą rozległą dolinę Tworylnego, to zakochałem się w tym miejscu. Spotkanie Rainbow
odbyło się. Przyjechało na nie kilka tysięcy ludzi z całej Europy i gdy już wyjechali, zostałem tam w
drewnianym domku jeszcze ponad miesiąc. Później wróciłem do Niemiec.
Wiele osób zarzuca ruchowi Rainbow Family, że wprowadza za dużo ludzi w dzikie miejsca.
Jak ty to widzisz?
Wtedy właśnie bałem się tego. Na początku zauważyłem, że powstaje hałas np. wytwarzany przez
bębny, ale później zmieniało się to. Po dwóch tygodniach wytworzyła się harmonia między ludźmi a
przyrodą. Osoby, którym to nie pasowało, po prostu wyjechały. Była bardzo pozytywna energia. Na
drugim Rainbow w Polsce było już inaczej. Wtedy w Tworylnem było bardzo dobrze, po pół roku nie
było już nawet śladu pobytu ludzi.
Czy Rainbow sprawiło, że zostałeś w Polsce?
Tak. Po Rainbow zostałem jeszcze trochę w Polsce, potem było drugie Rainbow w Beskidzie Niskim,
którego nie organizowałem, ale przyjechałem na nie. Zostałem jeszcze jakiś czas w Polsce –
pracowałem jako stolarz u znajomych w Bieszczadach. Do Niemiec wróciłem dopiero we wrześniu i
zacząłem naukę ciesielską. Już wtedy szukałem miejsca do zamieszkania, miałem pomysł kupna ziemi
w okolicach Tworylnego. W Polsce czułem się dużo bardziej akceptowany, bardziej odpowiadała mi
polska mentalność, w Niemczech miałem problemy ze znalezieniem przyjaciół, znajomych.
Czy w Niemczech nie dało się mieszkać w taki sposób, jak w Polsce?
W Niemczech jest trochę przyrody, ale bardziej zagospodarowana. Kiedy byłem rok w lesie,
zdecydowałem się, że chcę żyć zgodnie z przyrodą i miałem w związku z tym różne pomysły,
chciałem stworzyć jakieś miejsce. Na początku chciałem mieszkać sam, później spotkałem Rainbow,
Mieszkaniec lasu. Rozmowa z Henrim Schumacherem
2
które tworzy krąg ludzi. W Rainbow spodobało mi się dużo rzeczy, ale nie wszystkie. Dużo
wędrowałem po Europie, ale czułem, że w Polsce jest moje miejsce. Z ludźmi też tak było, czułem się
z nimi bardzo dobrze.
Chcesz stworzyć w Bieszczadach ekologiczną wioskę. Jak powstał ten pomysł?
Byłem w Rosji na Rainbow ze swoją dziewczyną i najpierw, podróżując autostopem przez Ukrainę i
Rosję, oglądaliśmy różne miejsca, byliśmy też w Bieszczadach. Chciałem jej pokazać Tworylne, to
było dla mnie bardzo ważne. Zacząłem szukać miejsca na taką wioskę, pytać ludzi i po tygodniu
dowiedziałem się, że można kupić 30 hektarów ziemi na Hulskiem, pięć kilometrów od Tworylnego i
to było właśnie to, czego szukałem. Poszedłem do właściciela tej ziemi, ustaliliśmy wszystko, ale cały
proces wykupu trwał aż dwa lata. Stworzyliśmy fundację „Plemię Sanu” i przez nią kupiliśmy ziemię.
Co jest dla ciebie najważniejsze w tym projekcie wioski?
Chcę znaleźć ludzi, którzy będą chcieli razem ze mną uczyć się, jak żyć w zgodzie z przyrodą,
nie ingerując w nią zanadto. Nie robić czegoś, co nie jest odwracalne, szukać swojego miejsca w
przyrodzie, także duchowego. Myślę, że można się przyjaźnić z przyrodą, np. ze zwierzętami, mieć z
nimi kontakt. Koło ścieżki do mojego tipi było legowisko sarny. Gdy przechodziłem, ona obudziła się i
uciekła. Potem wołałem do niej, żeby wiedziała, kim jestem, a ona odpowiadała, podobnie jak konie.
Wydaje mi się, że kontakt gatunków żyjących blisko siebie jest możliwy, czy to z drzewem, czy
zwierzęciem. Dla mnie jest też ważne, czy człowiek się nie oszukuje. Jeśli ktoś chce się uczyć od
przyrody, to musi się otwierać. Powinien mieć jak najmniej rzeczy, które rozpraszają uwagę. Ja chcę
żyć bez prądu, silnika spalinowego, telefonu, używek. Jeśli chce się żyć z przyrodą, trzeba być w
miarę czystym w środku.
Mieszkasz w tipi – dlaczego?
Myślę, że człowiek daleko odszedł od swojej prawdziwej drogi, od tego, czego naprawdę potrzebuje.
Sądzę, że najważniejsze potrzeby człowieka nie są materialne, lecz duchowe. Poszukiwanie luksusu
jest według mnie zastępstwem duchowości i miłości. Spotkałem wielu ludzi, którzy mieli dużo
pieniędzy, ale nie byli szczęśliwi. Myślę, że to nie jest to, czego człowiek naprawdę szuka.
A ty czujesz się szczęśliwy?
Im mniej mam, tym bardziej czuję się szczęśliwy. Kiedy jestem w Hulskiem, czuję się szczęśliwy.
Na razie wyjeżdżasz na zimę do Niemiec. Czy chciałbyś zamieszkać tu na stałe? Czy masz
jakiś pomysł na utrzymanie się tu przez cały rok?
Chcę jak najwięcej robić samemu, uprawiać ziemię, szyć ubrania, może hodować len, albo wymieniać
się na wełnę. Nie wiem, czy będę miał zwierzęta. Pierwszą rzeczą, którą chcę robić, jest wypiek
własnego chleba. Pragnę żyć samowystarczalnie, produkować jak najwięcej własnych wyrobów,
prowadzić handel wymienny z okolicznymi mieszkańcami, a w ostateczności coś kupić czy sprzedać.
Jakie masz doświadczenie współpracy z ludźmi, czy są takie osoby, które też chciałyby
mieszkać z tobą?
Część osób przyjeżdża tu trochę przypadkiem, poszukując spokoju. Kilku ludzi, którzy naprawdę byli
tym zainteresowani, było jednak zbyt młodych, chcieli podróżować, później spotkali dziewczyny,
Mieszkaniec lasu. Rozmowa z Henrim Schumacherem
3
które miały inne plany, nie zdecydowali się tu zostać. Od jakiegoś czasu przyjeżdża tu dużo osób.
Nawet byłoby mi łatwiej, gdybym był bardziej samotny, mógłbym bardziej skoncentrować się na
budowie szałasu na zimę.
Dziękuję za rozmowę.
Sękowiec, sierpień 2004 r.
Henri Schumacher (ur. 1967) w Niemczech. Ukończył naukę jako wędrowny cieśla, założyciel
fundacji „Plemię Sanu”, której celem jest powołanie wioski ekologicznej.
Hulskie – nieistniejąca wieś nad potokiem Hulskim wpadającym do Sanu. Tuż przed wojną były tu
62 gospodarstwa. W czerwcu 1946 r. wysiedlono do ZSRR niemal wszystkich mieszkańców.
Opuszczone zabudowania spaliła UPA. Rok później, podczas akcji „Wisła”, wygnano ze wsi ostatnie
siedem osób, którym udało się w ukryciu przeczekać wywózkę na Wschód.
Mieszkaniec lasu. Rozmowa z Henrim Schumacherem
4