Malarz na drugą zmianę

Transkrypt

Malarz na drugą zmianę
Malarz na drugą zmianę
Utworzono: czwartek, 13 maja 2004
Łukasz Kala — pomiarowy z kopalni „Budryk” porzucił
architekturę dla górnictwa
Malarz na drugą zmianę
Talent plastyczny popychał go do twórczego uczestnictwa w kulturze i studiów artystycznych. Tradycja rodzinna, przekazywana od
kilku pokoleń z ojca na syna, ciągnęła go do ciężkiego męskiego zawodu. Łukasz Kala, syn i wnuk górników, przez cały okres
dorastania szukał kompromisu pomiędzy dwoma drogami życiowymi.
Po podstawówce myślał o liceum plastycznym, ale poszedł do technikum budowlanego. Po maturze przymierzał się do krakowskiej
Akademii Sztuk Pięknych, ale ostatecznie złożył dokumenty i zdał egzaminy na architekturę w Politechnice Śląskiej. Po dwóch
latach studiów stwierdził, że nie chce zamieniać sztalugi na deskę projektanta. I wymyślił wreszcie kompromis.
– Architektura to nie było to. Nie pasowały mi te studia, ponieważ mnie interesowało malarstwo. Niestety, ze sztuki trudno wyżyć.
Nigdy co do tego nie miałem wątpliwości. Ponadto moja siostra skończyła grafikę i wiem, ile się namęczyła, żeby znaleźć stałą
pracę. Niektórzy byli zaszokowani, gdy porzucałem architekturę dla górnictwa. Uznałem, że ono zapewni mi solidne podstawy
egzystencji, a malarstwo i tak pozostanie moją pasją. Po powrocie do domu lubię zamykać się w pracowni – mówi 27-letni Łukasz
Kala.
Ojciec i dziadek Łukasza Kali pracowali w kopalni „Dębieńsko”. Wychował się w Knurowie, ale nie zatrudnił się w tamtejszych
zakładach górniczych. Po zaliczeniu dwóch lat na Wydziale Architektury zmienił kierunek studiów, przeniósł się na Wydział
Górniczy Politechniki Śląskiej. Jest inżynierem eksploatacji złóż. Po obronie pracy dyplomowej nie trafił jednak pod ziemię. W 2003
roku dostał posadę kreślarza w dziale TMG kopalni „Budryk”. Obecnie jest w tej samej firmie pomiarowym w Dziale Wentylacji.
Cieszy się, że zawsze ma wolne popołudnia. Nie przeznacza ich jednak tylko na malowanie. Stara się zasłużyć na uznanie nie
tylko w pracy zawodowej i artystycznej, ale także w trudnej sztuce wychowania syna. Od pół roku jest szczęśliwym tatą Franciszka.
Mieszka obecnie z rodziną w Kamieniu pod Rybnikiem.
– Narodziny dziecka odmieniły nasze życie. Moja żona Agnieszka do czynnego uprawiania sportu prawdopodobnie już nie wróci.
Jest koszykarką, grywała w dobrych klubach, pierwszo- i drugoligowych. Po odchowaniu synka będzie nauczycielką WF-u. Teraz
muszę się skoncentrować na zapewnieniu godziwej egzystencji mojej rodzinie – podkreśla Łukasz Kala.
Chłopak staje się mężczyzną, gdy zaczyna odpowiadać za los innych osób. Rodzina nie podcina artystycznych skrzydeł, jeśli pasja
twórcza jest silna. A tej siły i talentu mieszkańcowi Kamienia nie brakuje. Wie czego chce.
– Chciałbym mieć kiedyś indywidualną wystawę swoich obrazów, ale najpierw trzeba mieć co pokazać publiczności. A ja jestem
artystą na dorobku, jeszcze szukam swojego stylu. Najbardziej lubię malarstwo olejne. Nie rezygnuję jednak z innych technik:
akwareli, tuszu, tempery. Sporo rysuję węglem karykatur – opowiada młody malarz.
Miał pięć lat, kiedy dostał od rodziców książkę „Krajobraz z tęczą”. To było ważne wydarzenie, ponieważ zachwyciły go
prezentowane w niej obrazy. Zamarzył, że będzie równie pięknie malował. Nie został jednak kopistą słynnych malarzy. Jest
zafascynowany kunsztem impresjonistów – Edgara Degasa, Camille’a Pissarro. Chyli czoła przed twórczością Jerzego Dudy
Gracza i Franciszka Starowiejskiego. Nikogo nie naśladuje. Usiłuje artystycznie zaistnieć w surealiźmie i abstrakcji. Uważa, że jego
najlepszym obrazem spośród wszystkich, które dotychczas wyszły spod jego ręki, jest Biesłan (obok na zdjęciu), opowiadający o
wstrząsającej śmierci 339 osób, głównie dzieci podczas szturmu służb specjalnych na szkołę, zaatakowaną przez terrorystów.
– Pomysły na obraz powstają w różnych sytuacjach, najczęściej pod wpływem emocji. Czasami są to uczucia piękne, jak po
koncercie bluesowym, a kiedy indziej mroczne i przerażające. Notuję sobie tematy na obrazy w kalendarzu. Niektóre realizuje od
razu, a inne muszą się odleżeć i trudno niekiedy przewidzieć, czy się nimi zajmę. Każdy dzień niesie przecież coś nowego – mówi
artysta z kopalni „Budryk”.
Kala nie ma czasu na plenery malarskie. Nie ma też „swojej” grupy twórczej. Wie, że artysta w izolacji więdnie, potrzebuje rozmów
z innymi malarzami. W rejonie Rybnika ma kilku kolegów po pędzlu. Czasami spotykają się w piwiarni i gadają o sztuce.
– Nie mam czasu na robienie farb we własnym zakresie. Materiały malarskie kupuję gotowe w sklepie dla plastyków. W końcowym
efekcie nie jest ważne, czym się maluje, ale jak i co z tego wychodzi – zapewnia Łukasz Kala.
Artysta z Kamienia do niedawna nie ujawniał swojej twórczości. Tylko najbliższa rodzina i przyjaciele wiedzieli, co powstaje w jego
pracowni. Rozdawał swoje prace znajomym, którzy chcieli mieć „coś” ładnego na ścianę. Teraz z rozmysłem zbiera swoje obrazy.
Być może już niedługo będzie witał gości na wernisażu. Coraz odważniej wychodzi ze swoją sztuką do ludzi. Chce słyszeć, co
myślą, jak odczytują jego obrazy. Kontakt z publicznością dla każdego malarza jest niezwykle cenny. On jest artystą na drugą
zmianę, pierwszą spędza w kopalni.
Jolanta Talarczyk

Podobne dokumenty