Edmund Nitkiewicz, w: Hermann Kuhn
Transkrypt
Edmund Nitkiewicz, w: Hermann Kuhn
Edmund Nitkiewicz, w: Hermann Kuhn (red.): Stutthof. Ein Konzentrationslager vor den Toren Danzigs, © Edition Temmen, Bremen 1995, s.103-105 (odpis) Edmund Nitkiewicz Ur. 22 lutego 1902r. we wsi Bronowo , powiat Łom a Numer obozowy P6073 W obozie Stutthof od połowy listopada 1939r do 1 pa dziernika 1941r. Dnia 2 pa dziernika 1939r. po upadku Helu dostałem si do niewoli. Byłem w cywilu. Przewieziono nas holownikiem do Gdyni do domu emigracyjnego na Grabówku w Gdyni. Po kilku dniach, o wicie konwojowani odmaszerowali my do Nowego Portu w Gda sku. Tam trzymano nas przez tydzie . Dokonano rewizji osobistych, zaewidencjonowano nas i ka demu nadano numer. Ja dostałem 6073. Od tej pory nazwisko przestało mie znaczenie. Z Nowego Portu wysłani zostali my w grupie około 50 osób na kopanie ziemniaków do maj tku koło Pruszcza. Nazwa maj tku, o ile dobrze pami tam to Rytenhof, czy co podobnego. W maj tku przebywałem 3-4 tygodnie pracuj c od rana do nocy, na sło cu i w deszczu. Nieodpowiednie ubranie i obuwie uległo szybkiemu zniszczeniu. Wy ywienie było bardzo marne. Pami tam jak wtedy jeden z SS-manów zastrzelił dwóch ydów. Pó niej cz z nas powróciła do Nowego Portu, a cz do Granicznej Wsi (Grenzdorf). Ja poszedłem do Nowego Portu, a po kilku dniach przywieziony zostałem do Stutthofu. Było to w połowie listopada 1939r. W tym czasie stało ju w Stutthofie kilka drewnianych baraków. Baraki były nie ogrzewane, bez sufitu, przykryte tylko deskami i pap . Tłok był olbrzymi, Brak było miejsca do spania. W nocy było bardzo zimno. Pracowali my przy budowie baraków i ogrodzenia. Na ka dym kroku byli my bici kijami przez Wachmanów. W tym czasie w obozie było około 1500-2000 wi niów i stale przybywały nowe transporty. Wy ywienie składało si z rzadkiej zupy bez tłuszczu w ilo ci pół- trzy czwarte litra. Najgorzej było z miskami i naczyniami. Do jedzenia słu yły np. miski, puszki blaszane. Jedna sztuka przypadała na dziesi osób. O ły kach nie było mowy. Naczynia w drowały z r k do r k i to w szybkim tempie. Polegało to na tym, e trzeba było natychmiast wypi zup , bo ju r ka s siada trzymała za kraw d naczynia i naczynie zmieniało wła ciciela. Po piech przy nalewaniu zupy sprawiał, e cz sto zupa nie trafiała do naczynia i była przelewana obok. W takim wypadku otrzymywało si kijem po głowie i był to cały obiad. Na kolacj dostawali my pół kilograma sple niałego chleba, co powodowało zaburzenia oł dkowe, a nast pnie krwaw dyzenteri . Wiosn 1940r. wybuchła epidemia krwawej dyzenterii. Rano i wieczorem otrzymywali my czarn kaw , czasem kostk margaryny wielko ci kostki cukru. Tak wygl dało wy ywienie wi nia. Prac , któr wykonywali my w obozie mo na podzieli na sensown i bezsensown . Pracowali my przy budowie obozu, ale tak e kopali my doły tylko po to, aby inni je zasypywali, albo przenosili my drewno z jednego miejsca na inne bez adnego sensownego powodu. Musieli my pracowa szybko, a przy tym nas bito w nieludzki sposób, z sadyzmem. (…) Zbli aj ca si zima 1939/1940 r. pogorszyła sytuacj . Przybywało coraz wi cej wi niów, ciasnota w barakach, szykany esesmanów, zimno, brak miejsca do spania na podłodze. ciany i sufit pokryte były w dzie grubym szronem, a w nocy wszystko to skraplaj c si ciekało na nas. Mo na było spa tylko na boku, w cisku jeden obok drugiego. (…) Ka dego dnia wieczorem odbywały si apele, za zewn trz , na niegu. Ju w grudniu były du e mrozy i nieg. Połowa wi niów nie miała butów. Nogi okr cali my szmatami. Gryzły nas przy tym wszystkim jeszcze wszy. Było ich bardzo du o. Rozpoczynało si niwo miertelno ci. Bardzo cz sto wyst powało odmro enie r k i nóg, krwawa dyzenteria, odmro enia nerek. Podczas wieczornego apelu bito niektórych wi niów na ko le (…). 1 W grudniu 1939r. około 200 ydom ustawionym w dwuszeregu kazano zdj czapki, płaszcze i marynarki. Nast pnie pop dzono ich za bram i ju nigdy ich nie widzieli my. Było to tzw. Himmelskommando. W tym czasie miał miejsce jeszcze jeden wypadek, kiedy to 40 znanych Gda szczan wywieziono do lasu i odt d lad po nich zagin ł (…). Do połowy 1940r. było w Stutthofie 400 ksi y z Pomorza. Byli najgorzej traktowani przez SSmanów. Pierwsz zim w obozie przetrwałem łatwiej, bo zatrudniony byłem w tzw. Bauleitung jako technik. Opracowywali my rysunki techniczne dotycz ce rozbudowy obozu. Był tu piecyk elazny i jako tako było ciepło (…). W marcu 1940r. zachorowałem. Poprzez protekcj Wiktora Dymana i dr Mirau dostałem si do szpitala. Musiałem wyk pa si w wannie. Nie wiedziałem, e w tej wannie zgin ło wielu wi niów. Topiono ich. Mnie to na szcz cie nie spotkało. Topieniem zajmowali si sanitariusze.Wy ywienie w szpitalu niczym nie ró niło si od otrzymywanego w barakach. SSmani rzadko zagl dali na sal chorych, poniewa bali si zara enia. Po trzech tygodniach wróciłem do zdrowia, ale dzi ki dr Miaru zostałem dłu ej w szpitalu. W obozie trwał wówczas czas nasilonego bicia i u miercania. Jeden z wi niów przyszedł na sal chorych po uprzednim utrzymaniu zastrzyku na u mierzenie bólu, a po kilku godzinach „uspokoił si ” na zawsze. Po sze ciu tygodniach wypisano mnie ze szpitala. Otrzymałem jakie łachy i powróciłem do swoich kolegów z Bauleitungu (…) W sierpniu 1940r. wysłany zostałem do budowy obozu Ma ki (Matzkau) koło Gda ska. Obóz ten był ju w budowie z przeznaczeniem dla wojskowego oddziału zmotoryzowanego. Pracowały tam przedsi biorstwa prywatne, my byli my sił robocz Wy ywienie było tu lepsze, poniewa chodziło o bardziej efektywna prac . Tu nie szykowano nas tak, jak w Stutthofie. Wachmani zachowywali si zno nie. Mo na było zregenerowa siły. Na zim ilo wi niów została zmniejszona z 300 do 100. Ja pozostałem. Znajdowałem si w lepszej sytuacji, poniewa pracowałem jako technik budowlany u prywatnego przedsi biorcy wykonuj cego roboty na tym terenie. Była to firma Römer und Dehlert. Zostałem odwszawiony, gdy spotykałem si z Niemcami. Ju nie pracowałem fizycznie, spałem osobno z kucharzami. Przedsi biorca był człowiekiem kulturalnym i ludzkim. Interesował si wy ywieniem wi niów, finansował je. Z racji wykonywanej funkcji miałem swobod w poruszaniu si po całym obozie (…). W pa dzierniku 1941r. przesłany zostałem do obozu w Potulicach koło Bydgoszczy i ju do Stutthofu nie powróciłem. Oficjalnie nazywano obóz w Potulicach obozem przesiedle czym. Była to nieodpowiednia nazwa. Przebywali tu wysiedle cy, przewa nie rolnicy, Polacy. Wysiedlenie przebiegało w sposób typowo hitlerowski. Nagle w nocy w przeci gu 5 minut cała rodzina z dzie mi, starcami, chorymi, bez baga u musiała opu ci swój dobytek. Pocz tkowo wszyscy byli my stłoczeni w zamku Potulice. Pó niej w nowo wybudowanym obozie. Przebywały tu kobiety, dzieci oraz m czy ni. W pocz tkowym okresie obóz w Potulicach był uzale niony od administracji Stutthof. Pó niej stał si niezale nym obozem. Najwi ksza liczba osób jak przebywała w Potulicach wynosiła około 10 tysi cy. W Potulicach przebywałem do stycznia 1945r., do wyzwolenia przez wojska radzieckie. Podczas ewakuacji z Potulic uciekłem po czterech godzinach, w miejscowo ci Nakło. Z: Edmund Nitkiewicz, Wspomnienia, Archiwum Muzeum Stutthof 2