Maraton dobiegł końca (FOTO)

Transkrypt

Maraton dobiegł końca (FOTO)
Maraton dobiegł końca (FOTO)
Po czterdziestu dniach spędzonych w drodze z Watykanu do
Wadowic Janusz Radgowski zakończył swoją eskapadę „Każdy ma
swój Mount Everest”, której celem było finansowe wsparcie
walczącej z ciężką chorobą czterolatki – Klaudii Kamińskiej.
Zanim nasz maratończyk przekroczył granicę słowacko-polską,
musiał pokonać wiele górek rozsianych na drodze do Zliny.
Asystujący Januszowi Jurek Kawycz zaproponował posiłek w
kultowym miejscu czeskich motocyklistów – Steak Pubie
Habanero, ustrojonym mnóstwem pamiątek, pozostawianych przez
gości. Janisz nie chciał być gorszy, więc pozostawił w lokalu
kurtkę z logo wyprawy.
Doskonały posiłek i regeneracja sił w przyjaznym miejscu
dodały Januszowi sił niezbędnych do pokonania końcówki etapu.
– Jestem szczęśliwy i nie za bardzo wykończony – mówił Janusz
po dotarciu do mety 37. etapu. Cieszę się, że nie odniosłem
kontuzji.
Etap był najbardziej wymagający na całej trasie. Na trasie do
Zwardonia było aż 35 kilometrów podjazdów, ale naszemu
maratończykowi sił dodawała świadomość, że oto w końcu znalazł
się na polskiej ziemi. Dodatkowym „paliwem” było też kolejne
spotkanie z młodzieżą. – Jestem zmęczony,ale szczęśliwy mówił
Janusz na mecie etapu. – Po tak wielu dniach spędzonych poza
krajem w końcu ponownie znalazłem się w Polsce.
Przedostatni, 39. dzień to jazda ze Zwardonia do Bielska
Białej. Janusz – stając na starcie – nie ukrywał, że nie
zdążył w pełni zregenerować sił po morderczych wspinaczkach
poprzedniego dnia. Nie zamierzał się jednak poddawać. Walczył
dzielnie, robiąc krótki postój w Milówce, rodzinnej
miejscowości braci Golców. O dłuższym odpoczynku nie było
mowy. Na szczęście etap okazał się w miarę spokojny.
Ostatni odcinek to droga z Bielska Białej do Wadowic,
obfitująca w niespodziewane, aczkolwiek niezwykle przyjemne
wydarzenia. Podczas przerwy na odpoczynek do Janusza dołączyła
ekipa Ochotniczej Straży Pożarnej z Wadowic. Ich pomoc okazała
się nieoceniona, kiedy naszego maratończyka zaczęły łapać
skurcze.
Za Andrychowem nadszedł czas na kolejną niespodziankę –
spotkanie ze Zbójami z Gór – lokalną grupę motocyklistów,
którzy aż do samych Wadowic stanowili asystę Janusza
Radgowskiego. Wręczyli mu swoją „organizacyjną” kurtkę, za co
Janusz zrewanżował się przekazaniem bezrękawnika z logo
wyprawy Każdy ma swój Mount Everest. – Zbóje z Gór są super. I
ja czuję się jednym z nich – mówił Janus Radgowski. –
Oczywiście, jak na Zbója z Gór przystało, będę czynił dobro i
dalej będę pomagał chorym dzieciom.
Kiedy Janusz dotarł do mety w Wadowicach, była wielka radość,
mnóstwo jak najbardziej zasłużonych gratulacji i… przepyszna
wadowicka kremówka.
To już niemal wszystko z trasy niesamowitej wyprawy Janusza
Radgowskiego „Każdy ma swój Mount Everest”, która rozpoczęła
się w Watykanie 2 kwietnia, a zakończyła w Wadowicach 11 maja.
W środę, 13 maja przedstawimy naszym Czytelnikom podziękowania
dla wszystkich instytucji, firm i osób prywatnych, bez pomocy
których eskapada Janusza Radgowskiego nie mogłaby dojść do
skutku.