Moje miejsce – pdf do pobrania
Transkrypt
Moje miejsce – pdf do pobrania
krystyna paw³owska moje miejsce czyli autoportret z krajobrazem w tle Moja pierwsza rozmowa z pewną Francuzką, zaliczającą się bez wątpienia do inteligencji, polegała – jak to zwykle bywa – na wzajemnym rozbudowanym przedstawianiu się: skąd pochodzimy, gdzie mieszkamy, czym się zajmujemy. Po godzinie rozmowy, w której przynajmniej dziesięć razy wymieniłam nazwę Kraków, moja rozmówczyni zadała pytanie: czy ten Kraków to w Europie? Ile razy słyszę dyskusje o polskiej tożsamości kulturowej w związku z przystąpieniem do Unii Europejskiej, przypomina mi się ta rozmowa, odbyta na małej wysepce leżącej niedaleko bretońskiego wybrzeża Atlantyku. Zaraz potem oczyma duszy widzę rewelacyjny moim zdaniem tytuł bardzo lokalnego pisemka: „Salwator i Świat”. Dla nie znających Krakowa wyjaśniam, że Salwator to bardzo mała i bardzo piękna dzielnica Krakowa. Zacznijmy od rzeczy podstawowych. Tak, Kraków leży w Polsce, a Polska w Europie. Okazuje się, że nie wystarczy atlas geograficzny, trzeba o tym mówić głośno i wyraźnie, nawet Europejczykom. Urodziłam się właśnie w europejskim Krakowie, konkretnie na Kleparzu i mieszkam tu nadal. Gdy w myślach unoszę się coraz wyżej nad moim miejscem, widzę najpierw nasz dom, potem rys. marcin klag dzielnicê zwan¹ od wieków Kleparzem, 26 następnie śródmieście Krakowa, dalej cały Kraków, zieloną Małopolskę, potem Polskę wyróżniającą się mozaikowym rysunkiem pól, Europę - coraz mniejszą, a w końcu widzę świat. Im jestem dalej od własnego pokoju, tym więcej dostrzegam „współwłaścicieli” mojego miejsca. Trzeba więc zmienić zaimek – zamiast „moje” powiedzieć „nasze” i przyjrzeć się tym, z którymi dzielę ważną dla mnie przestrzeń. Miejsce, w którym żyję, a właściwie wszystkie miejsca – od najmniejszego do największego – są naj- z krajobrazem spotkanie rozmowa w tle właściwszym tłem do mojego autoportretu. Wieloplanowość tego tła nie jest jego jedyną cechą intrygującą. Tło zmienia się wraz z upływem lat. Kiedy próbuję przypomnieć sobie krajobraz mojego dzieciństwa, widzę wiele postaci i form, których dzisiaj już nie ma. Widzę dzieci idące do szkoły w mundurkach i z tarczami, widzę babę z Kleparza dźwigającą coś na plecach w wielkiej, niegdyś białej płachcie, widzę parę sióstr szarytek w skrzydlatych, śnieżnobiałych kornetach, słyszę „kląskanie” dorożki, stukot tramwaju i skrzyp wozu, wiozącego towar na kleparski rynek. Niektóre elementy tamtego tła trwają niezmiennie do dzisiaj i może dlatego, nawet jeśli są dziwne, dawno już przestały dziwić, jak ten najprawdziwszy minaret, wieńczący dach kamienicy na rogu Pędzichowa i Długiej. W sylwecie miasta rysują się tak jak dawniej wieże kościoła św. Floriana i „florencka” kopu³a Zak³adu Helclów. Wciąż ten sam przybysz z prowincji, który przed chwilą wysiadł na dworcu, próbuje się dopytać, którędy do ZUS-u. Ale oto za długim blaszanym płotem trwają wyburzenia pod tzw. Nowe Miasto. Logo firmy widniejące na tym płocie i cały kolorowy wystrój reklamowy świadczy o tym, że pod pewnymi względami moje miejsce należy już do „globalnej wioski”. Nasze miejsce jest jednocześnie we władaniu historii i geografii. Należało do naszych pradziadków, dziadków i ojców, a za chwilę i nam wymknie się z ręki. Trzeba będzie się pogodzić, że następcy urządzać je będą inaczej. Musimy rozumieć, że nie jesteśmy też monopolistami w sensie przestrzennym – moje miejsce w tej samej mierze co do mnie, należy przecież do rzeszy sąsiadów, a także – zwłaszcza jeśli jest piękne – do turysty, np. z Pomorza albo z Ameryki. Mój autoportret byłby z pewnością inny, gdyby miał inne tło, krajobraz bowiem kształtuje ludzi, tak jak g³osy czytelników fot. marcin klag autoportret cz³owieka nieczu³ego wszystko, co ich otacza. Krajobraz posiada wielką moc, bo działa stale. Nie można go zamknąć – jak zamyka się książkę, wyłączyć – jak wyłącza się telewizor, nie da się zrezygnować z kupna biletu na jego oglądanie. Na krajobraz do pewnego stopnia jesteśmy skazani. A on uczy nas i informuje, kształtuje nasze nawyki, staje się punktem odniesienia dla porównań, przygnębia nas albo twórczo inspiruje. Mimo to nieczęsto skupiamy uwagę na krajobrazie codziennego życia – traktujemy go podobnie jak powietrze – póki jest go pod dostatkiem i przyzwoitej jakości, nie zauważamy, nie zwracamy uwagi, zapominamy. Pełniejsza świadomość przychodzi, gdy zachwyca nas piękno lub razi brzydota, gdy uderza nas wyrazista zmiana na lepsze lub gorsze. Niekiedy wystarcza niezwykłe oświetlenie lub łagodzący kształty „puszysty śniegu tren”, aby nijaki zaułek zmienił się nagle w miejsce magiczne. Bywa również tak, że ładne zazwyczaj miejsce nie wytrzymuje próby bałaganu, hałasu i „bezwiośnia” („Wybrałem się na pierwszy spacer (...) Było bezwiośnie. Jest to taka pora roku, która nie zawsze się zdarza. Bezwiośnie jest wtedy, gdy w kalendarzu jest wiosna, a na dworze mimo kwietnia panuje brzydki listopad. Bezwiośnie jest wtedy, gdy nie ma nadziei na wiosnę” – z listu Piotra Todysa na konkurs „Gazety Wyborczej” pt. „Moje miejsce magiczne”). Te niejako czarodziejskie możliwości metamorfozy nie zmieniają jednak faktu, iż są krajobrazy po prostu ładniejsze i brzydsze, przyciągające i odpychające, ciekawe i nijakie - słowem, że krajobraz może być przedmiotem wartościowania. Krajobrazy bywają typowe i oryginalne, swojskie i obce, zabytkowe i współczesne, niepokojące i kojące. Są wreszcie krajobrazy nijakie i co gorsza „znijaczone” (określenia tego użył Czesław Miłosz w jednym z wywiadów telewizyjnych). Naszym artykułem rozpoczynamy cykl, w którym chcielibyśmy posłużyć się inspiracją ze strony czytelników. Jeśli mają Państwo takie miejsca, o których chętnie mówicie „moje” lub „nasze” – moja ulica, nasza dzielnica, moja dolina, nasza rzeka – prosimy o list. Jeśli przekonają nas Państwo, że warto, przyjedziemy je zobaczyć, wspólnie napiszemy właśnie o tym miejscu, zastanowimy się, czy można i należy coś dla niego zrobić. Naszym podstawowym założeniem jest przekonanie, że w społeczeństwie demokratycznym człowiek ma prawo do wspó³decydowania o miejscu swojego ¿ycia. Wprawdzie to zadanie i zarazem prawo zwykliśmy oddawać profesjonalistom, ale liczne przykłady miernej satysfakcji z otaczającego nas krajobrazu dowodzą, że nie powinniśmy polegać na nich do końca. Czynne zainteresowanie formą naszego otoczenia nie jest niestety nawykiem współczesnych Polak ó w. W o k r e s i e P R L - u s k u t e c z n i e nauczono nas, że to, co się dzieje za płotem otaczającym plac budowy, nie jest naszą sprawą. Chcielibyśmy zmienić tę bierność, zwrócić uwagę na krajobraz, który przecież ma znaczący wpływ na jakość naszego życia, zachęcić do jego oceny, wyzwolić pomysłowość i inwencję, ośmielić do protestu, gdy dzieje się coś złego. Czekamy więc na Państwa zgłoszenia! Wprawdzie listy do redakcji piszą zwykle sami redaktorzy bądź ci czytelnicy, których absolutnie się nie pragnie w swojej tzw. grupie docelowej, to jednak niemal każde czasopismo okazuje się nieodporne na czar rubryki „listy do redakcji”. Jako czytelnik dobrze rozumiejący ten mechanizm, spróbuję Państwu ułatwić wykreowanie przestrzeni kontaktu z odbiorcą i wygłoszę kilka niezbyt ważkich uwag, które mogą Państwo wydrukować lub w inny sposób zutylizować. Zacznę od kwestii fundamentalnej, której szybkie rozstrzygnięcie wprowadzi Państwa we względnie dobre samopoczucie i zwiększy komfort dalszej lektury. Pismo mi się podoba. Co więcej, podoba mi się jako kompletnemu abnegatowi w materii „dobrej przestrzeni” – to zaś oznacza, że kaganek „autoportretu” świeci światłem jasnym i wyraźnym. A abnegatem jestem nie tyle osobistym, co wręcz pokoleniowym. Lektura Państwa pisma uświadomiła mi, jak czasy mojego dzieciństwa uniewrażliwiły mnie na przestrzeń – nawet, a może zwłaszcza, na tę osobistą. Jak bardzo rodzice musieli mnie uczyć radości z tego, co jest – mieszkania do absurdu niefunkcjonalnego, mebli, które choć z takim trudem zdobyte, swym kolorem, politurą i natarczywością permanentnie pozbawiały mnie witalności. Przez całe dzieciństwo dręczył mnie brak zaufania do materii domu. Efektem adaptacyjnym było więc – w końcu – znieczulenie na kontekst przestrzeni nie tylko prywatnej, ale i publicznej. Bo ileż można nie móc – nie móc bez obrzydzenia pójść do szkolnej toalety, nie móc bez lęku zbliżyć się do barw i zapachów szpitala, nie móc bez ryzyka utraty dziecięcych miar jeździć z rodzicami do znajomych mieszkających na osiedlach naszpikowanych szarymi wieżowcami (które jednakowoż wieczorami były fascynujące, bo świecące się okienka miały wymiar pierwszych dowodów na te niezliczone istnienia, które nie były mną). Dopiero od niedawna odzyskuję, na razie minimalne, odczucie przestrzeni. Zaczynam zastanawiać się nad tym, gdzie jak mi się żyje i nie sprowadzam sprawy jedynie do czynnika ludzkiego. Szukając mieszkania badam potencjalny wpływ widoku z okna na mój stosunek do świata o poranku. Idąc na kawę nie zadowalam się już tylko świadomością wybornego towarzystwa i przeczuciem co do jakości kawy, ale uzależniam wybór kształtu i koloru stolika od nastroju. Rozgrzeszam się z przygodnego lenistwa, rozumiejąc, że w moim dotychczasowym biurku nie było niczego, co zachęcałoby mnie do pracy. Długo by tak mnożyć przykłady, ale wyliczenia nie są z reguły dobrą figurą. Jeszcze więc tylko napomknę, że w tym moim dorastaniu do przestrzeni – które zapewne jest częścią większego procesu przechodzenia na stronę rzeczywistości, nowego paktu z tym, co poza mną – „autoportret” pełni rolę niezwykłą. Niezwykłą przez pojawienie się we właściwej czasoprzestrzeni, wywołując uśmiech na twarzy człowieka zadumanego nad chaosem rzeczywistości. Marzena Wiśniak z Konstantynowa Łódzkiego 27