Zmartwychwstanie Szymona było spektakularne, nie- mal

Transkrypt

Zmartwychwstanie Szymona było spektakularne, nie- mal
Zmartwychwstanie Szymona było spektakularne, niemal heroiczne. Ze spokojnego informatyka przeistoczył się
w biznesmena. Wiecznie pod telefonem, między spotkaniami. Zaczął wyjeżdżać w interesach do Polski. Nadaktywnością maskował depresję. Uciekał od jej bezruchu
i śmierci. Jego maniacka ruchliwość, czasem gwałtowność,
były dla Hanny znośniejsze od zatrważającej apatii.
Westchnęła, pogładziła Ścianę Płaczu.
Między białymi krążkami reflektorów oświetlających
dziedziniec błyszczał okrągły księżyc. „Podane na tacy
księżyca” – mówiono o dzieciach urodzonych w pełnię,
przypomniała sobie Hanna. Miriam jest takim dzieckiem,
urodzonym podczas majowej pełni, nieprzewidywalnym
i wrażliwym. Przesunęła po Ścianie palcami, żegnając się
z nią.
Szymon nerwowo obmacywał marynarkę, kieszenie
spodni. Był najruchliwszym z mężczyzn na placu. Inni
przechadzali się dostojnie, naradzali nad czymś w skupieniu, modlili. On biegł.
– Masz kartkę i długopis? – Odnalazł żonę przy studni.
– Nie możesz wpisać do telefonu?
Rozczuliła go jej niedomyślność. – Chamuda, telefon
wsadzę w Ścianę? No co ty.
Podała mu torebkę, tę samą czarną kopertówkę, dobraną do sukni na ich rocznicę ślubu. Wyjął z niej stary
bon zniżkowy. Oddarł od niego niezadrukowany kawałek i szybko zapisał. Poszedł włożyć prośbę między kamienie.
Stanął wśród czarnych chałatów. Pokornie się pochylił.
Dotknął chłodnej Ściany, jej nacięć. Układały się w litery
hebrajskiego alfabetu, dostrzegł bet, ajin. Było też dużo nic
nieznaczących czarnych kresek, znaków. Możliwe, żeby
38
powstały razem z kamieniami, ile milionów lat temu? Miliardów? Przypadek czy są tu celowo? I kiedy namierzono
cel? Przy powstaniu Ziemi, świata, innych fisherowskich
przedświatów? Szymon rozważał prawdopodobieństwo
pojawienia się w tym miejscu nie tylko Ściany, ale właśnie
tam, gdzie stał, dwóch liter dalet i waw. Skalne odpryski
tworzyły słowo Dawid. Zdziwił się, także sobą. Zazwyczaj nie kombinował w podobny sposób. Wpływ miejsca
i okoliczności – stwierdził.
Mógł być jeszcze pijany, stąd irracjonalny strach, że jest
coś, że było coś, co wszystko zaplanowało. Lepiej zatkać
przeznaczeniu gardło karteczką, uszczelnić prośbą wetkniętą między kamienie.
Jeszcze ten cholerny księżyc w pełni. Zakonnice mówiły mu, że to oko opatrzności, śledzące nocą grzeszników.
Dawno przestał wierzyć w dziecinne bzdury. Wzniósł
się ponad nie, gdzieś na poziom bezosobowego prawa.
Fatum namierzającego cel, ofiary z ludzi. Gdyby Saul
nie przystanął, uchylił się o centymetr, ruszył o sekundę
wcześniej, kula nie trafiłaby śmiertelnie w głowę.
– Gdzie to jest?! – Hanna rozrywała w kuchni worek ze
śmieciami. – Kurwa mać!
Szymon przez moment zastanawiał się, czy nastawił
program komputerowy na budzenie przekleństwami. Bawiło go montowanie podobnych składanek, w różnych językach, wykrzykiwanych przez różne osoby. Do sypialni
z głębi mieszkania dochodził jednak tylko krzyk Hanny.
Metaliczny głos żony pobrzękiwał pretensjami. Miała ich
całą kolekcję nanizaną przeciwko Karinie. Nazbierało się
od roku i pękło.
39
– Kurrrwa! Gdzie ona to schowała?!
– Czego znowu szukasz? – Szymon wszedł do kuchni.
Po przyjeździe wieczorem z Jerozolimy zasiedział się
przy komputerze i poszedł spać nad ranem. Trzeba było
pozałatwiać zaległe sprawy przed tygodniowym wyjazdem do Polski. W południe miał samolot.
– Podanie o paszport wyrzuciła, wyobrażasz sobie? –
Hanna była już ubrana.
– Zadzwoń do niej, może gdzieś schowała.
– Dzwoniłam. Ona nic nie rozumie, co się do niej mówi.
– Mów z nią po polsku. Hanna, zapisz się do Weissa,
dobrze ci radzę, bo to zaczyna być już problem.
– Mój problem? – Potargana, klęczała otoczona stosem
śmieci.
– No chyba nie mój. Według Weissa problemy zaczynają się tam, gdzie dziwactwa przeszkadzają w życiu. –
Doktor powiedział to, gdy analizował jego niewinne nawyki i natręctwa.
– Ja sobie nie przeszkadzam. – Darła z wściekłością papiery. – A jej pomagam nauczyć się języka. Co tam, ona po
hebrajsku też nie będzie nadawać się na sprzątaczkę, bo
Karina to wielka inżynier i zawsze coś spieprzy, żeby nam
o tym przypomnieć. Weiss ci nie mówił, na czym polega
frustracja? Jest. – Wyjęła swoje podanie w foliowej torebce. – Niemożliwe – powiedziała. Znalazła biało-zielone
kapsułki. Wysypywały się z rozerwanej koperty. – Przeholowała, to już kretynizm... gdzie jest telefon? – Podniosła się. – Więcej jej nie wpuszczę!
– Hanna, spokojnie, nie było nas w domu, nie miała
kogo zapytać.
– Zapytać? O co? Że tabletek się nie wyrzuca?! Napromieniował ją Czarnobyl, czy co? Poskłada żelazko, a pigu-
40
łek nie odróżnia? Skąd one w ogóle się tu wzięły? – Obejrzała dokładniej firmową kopertę Szymona.
– Liczyłem przed wyjazdem i może zostawiłem na
biurku albo odłożyłem do koperty. Nie pamiętam, spieszyliśmy się. – Nie przewidział, że jego oszustwo się
wyda, obciąży biedną Karinę. – Poczekaj. – Wyjął Hannie
słuchawkę. – Opanuj się, kochanie, proszę.
Niespodziewanie zmiękła, objęła go.
– Wszystkiego najlepszego! – Pocałowała go w nieogolony policzek.
– Dzisiaj? – Przypomniał sobie o dacie wylotu na bilecie, była dniem jego urodzin.
– Życzę ci, żebyś mnie przeżył, sobie też. Dlatego weź
to. – Podała mu prozac. – Bo chyba wczoraj nie brałeś. I na
serce. Kto cię będzie w Polsce pilnował, znowu zapomniałeś. – Przeliczyła kapsułki.
– Nie zapomniałem o tabletkach. Zapomniałem, że jestem chory.
– No właśnie. – Przeszło jej rozczulenie. – Co ty wygadujesz?
Wyjęła z szuflady kredensu prostokątny, wąski pakunek zawiązany złotym sznurkiem.
– Szymon, dla ciebie.
Potrząsnął, domyślił się, co jest wewnątrz – okulary.
Lubił swoje stare. Ciemna oprawka zlewała się z czernią
przeciwsłonecznych szkieł. Hanna wolała go w nowocześniejszych. Przy okazji spacerów nad morzem namawiała
go na nowe ray bany. „Oczywiście, gdy będzie nas stać”.
Odczekała do jesiennej wyprzedaży, kupiła najmodniejszy hi-tech.
– Miałam ci zrobić najpierw śniadanie do łóżka i wtedy... – Liczyła na czułości, może seks.
41
– Rewelacja. – Przymierzył przed lustrem okulary. –
Dziękuję, Chamuda, bardzo. I proszę cię, nie denerwuj
się, z Kariną pogadamy później, po moim powrocie. Nie
chcę, żebyś znowu została bez sprzątaczki.
– Nie potrzebuję profesora do zamiatania, ani inżyniera, znajdziemy prostą babę. Będzie przynajmniej wiedzieć, po co jest kosz na śmieci.
– Spróbuj z nią mówić po polsku, ona jest w porządku.
– Daj spokój.
– Naprawdę, idź do Weissa, pomoże ci.
– Mówić? Chrząszcz brzmi w trzcinie z powyłamywanymi nogami – powiedziała ze świetną dykcją po polsku. –
W czym mi pomoże, zmieni przeszłość? Gdybyś przeżył,
co ja...
Właściwie mogłaby to zanucić bez słów. Wystarczyłaby sama żałobna melodia zdania wysłuchiwanego przez
Szymona od lat.
– Chamuda, przeżyłem swoje i tam jeżdżę, trzeba pilnować interesu.
– Lubisz jeździć.
– Tak – przyznał z przekorą. – Bardzo lubię być polskim Żydkiem. – Fisher opowiadał jej nieraz o antysemickich odzywkach na ulicy, murach zasmarowanych swastykami i gwiazdą Dawida zwisającą z szubienicy.
– Jesteś silniejszy, potrafisz się przemóc. Ja nie, i zostawmy to.
Doceniała jego odwagę. Narażał się, jeżdżąc do Polski.
Na co? Na powrót przeszłości, dla Hanny zbyt okrutnej.
Przeszłość zabrała też Saula. Szymon w słonecznych okularach go przypominał. Ciemne szkła zasłaniały podsinione brakiem snu oczy.
– Ubranie na drogę w sypialni. – Poszła szybko do ła-
42
zienki. Przekręciła klucz. Nie będzie płakać w urodziny
Szymona. Z tęsknoty za nim, tym dawnym i teraz, już
w podróży, za Saulem.
Razem z pasażerami Golberg wkładał buty, zapinał
obszukane torby i przesuwał się w kolejce do kontroli. Agenci ochrony silili się na przyjazny ton przesłuchań. Została ostatnia bramka. Szymon zsunął okulary,
by można mu było zajrzeć w oczy. Ostatni agent, bez
munduru, w cywilnym ubraniu urzędnika, nie zadawał
pytań. Jego banalna, niewyróżniająca się niczym twarz
trzydziestoletniego, trochę opuchniętego blondyna miała szczególną właściwość. Włączało się mu spojrzenie.
Patrzył i nagle wyostrzał swój niebieski wzrok. Zamieniał się w ludzki laser, skanując tęczówki pasażerów.
Szymon czuł się przeszperany. Lotniskowy agent dostał się w nieznane zakamarki, rozwierając jego źrenice.
Przypominało to badania prostaty, równie nieprzyjemne, co pożyteczne.
Przecież on chroni ludzi, wykonuje swoją pracę, i to
jak. Bezdotykowo, bezgłośnie. Najczulszy aparat wyposażony w niespotykane oprzyrządowanie – inteligencję –
ocenił z uznaniem.
Beznamiętną twarz ludzkiego lasera zagłębionego
w oczy Golberga rozluźnił niespodziewany uśmiech. Szymon nie wiedział: przejrzał myśli o jego profesjonalizmie
czy zobaczył coś więcej. Agent skupił się już na pozornie
niebudzącym podejrzeń chałaciarzu, więc założył z powrotem okulary i wyjął telefon.
– Złapałem cię jeszcze – dzwonił Fisher. – Masz coś dla
mnie?
43
Obiecał mu znaleźć kogoś do obsługi szkolnej wycieczki syna.
– Gugel będzie dobry. – Szymonowi nikt inny oprócz
własnego asystenta nie przychodził do głowy.
– Skądś znam to nazwisko...
– Z internetu. – Miał przewagę nad Fisherem. – Przeglądarka Google, wszystko wie, wszystko znajdzie.
Nie załapał dowcipu w ksywie Jacka.
– Polak? Żyd?
– Człowiek – Szymon celowo użył tego słowa.
Nie popisywał się swoimi postępowymi poglądami.
Światowego i marksizującego od dziecka Fishera nie
dało się w tej kwestii przelicytować. Uri podpisywał petycje z żądaniem przyznania człowieczeństwa małpom
naczelnym. Twierdził, że najnowsze badania prymatologów potwierdzały posiadanie przez nie rozumu na bazie samoświadomości. Szymona nie interesowały bzdety
o zwierzętach. Małpa zostanie małpą, choćby miała paszport ONZ. Denerwowały go popisy Fishera przed Hanną.
Tokowanie o kosmicznym Człowieku w kabale, wspólnych znajomych z Madoffem.
Szymon zamartwiał się brakiem kasy, a Fisher pokrywał jej nadmiar nietrzymającymi się ziemi bajdami. Hanna słuchała z uprzejmości i współczucia. Mina, jego druga żona, przeniosła się na Florydę pod pretekstem dbania
o zdrowie. Zostawiła go z synem przed maturą. W Miami
miała przyjaciela, właściciela pralniczej sieci „Laundry &
Laundry”.
– Nie dosłyszałem! – krzyknął Fisher w słuchawkę.
– Człowiek, powiedziałem, Jacek Grzeszczak.
– Aaa, twój człowiek.
– Nasz, jak dobrze pójdzie. Zna, kogo trzeba, i wszyst-
44
ko wie – reklamował Gugla. Zarejestrował firmę, przezornie umieszczając w rubryce „Zakres działań” wiele
możliwości. Od produkcji konserw i wyrobów glinianych
po międzynarodową wymianę usług ludzkich. Na pewno
zaliczała się do nich turystyka. Pensja od Szymona była
poniżej średniej. Gugel opłacał z niej wynajęcie własnego
biura. Przesiadywał w nim, oczekując zleceń. Wierzył, że
jego własna firma „Goliat. Biuro Polsko-Izraelskie” rozkręci się dzięki łańcuszkowi znajomości i poleceń.
– Czy on załatwi dobry nocleg, przewodników?
– Gugel załatwi ci nawet koszerne kamienie.
– Hanna wspominała o twoich interesach, masz hurtownię kamieni w Warszawie czy co? Półszlachetne? To
się opłaca? Szklane kamienie?
– Szklane kamienie? – Szymon znał nonszalancję Fishera. Nie dziwił się, że dużo młodsza od niego Mina
miała go dość. Mylił najprostsze fakty, jeśli nie dotyczyły jego fortuny. Golbergowie obawiali się, że to oznaki
alzheimera, podobne do tych, jakie miała wiele lat temu
Sara, pierwsza żona Fishera. Ale najwidoczniej mieszanie wszystkiego ze wszystkim poza biznesem przynosiło Fisherowi wytchnienie. Uznawał to wręcz za radosną
twórczość umysłu produkującego nową jakość: kamienne
bombki czy szklane kamienie, co za różnica.
– Kupiłem fabrykę bombek. – Szymon nie był pewien,
czy już mu to mówił. – Latem jest szczyt sezonu, dlatego
jadę. – Rozmawiając z Fisherem, sam zaczynał się gubić.
„Mam alza czy to te cholerne leki wmuszone przez Hannę?” – denerwował się, przekładając słuchawkę i paszport.
– Aaa, kruchy pieniądz.
– Mamy i nietłukące, cuda, mówię ci, polska potęga.
45