Czytaj Gazetkę

Transkrypt

Czytaj Gazetkę
Wydanie
styczniowe
Nieobecność wpisana w dzienniku stoi niczym ostrzeżenie wyrażone wielkim minusem. I to ciągłe pytanie: dlaczego Cię nie było?, które huczy w głowie, aż przyprawia o
migrenę. Podejrzliwe spojrzenia rodziców,
kiedy mówimy im, że coś nas boli i rutynowe
spotkania ze szkolną pielęgniarką - to codzienność. A jaka jest prawda? Str. 4
2012r.
Czyli jak mniej-więcej wygląda koniec
pierwszego semestru nauki w szkołach; zaliczanie sprawdzianów na ostatnią chwilę, poprawianie słabych ocen, których ni stąd, ni
zowąd nazbierało się więcej, niż można było
przypuszczać, ogromne zaskoczenie ilością
opuszczonych godzin i średnią, która okazuje się niższa, niż ta planowana na początku
września.
Str.5
Powiedzmy sobie szczerze: niby nowy rok, ale i tak wszystko będzie po staremu. Media oczywiście od czasu do czasu zasypią nas
newsami o kolejnym końcu świata, kłótniach polityków i miernych wynikach piłkarzy. Nie ma co się oszukiwać: rząd się nie
uspokoi, piłkarze nie wygrają Euro 2012, chyba, że do czerwca
zostanie wynaleziony jakiś legalny doping, a koniec świata zdarzy się znowu, tak jak w roku 2000, 1999, 1412…
Str. 2
W ostatnim czasie muzyka reggae zdobywa coraz większe uznanie wśród młodych ludzi. Obok niej obserwujemy zachwyt dla
ściśle związanej z nią kulturą - Rastafari. Nikogo już nie dziwi
widok ubranej w zielono-żółto-czerwone barwy osoby. Do tego
pojawiają się również dredy.
Str. 6
No, maturzyści. Możecie mówić, ile chcecie, że właściwie Studniówka to zabawa jak każda inna, tylko trochę bardziej elegancka i drętwa, bo wszędzie towarzyszą nauczyciele, którzy zawsze
wszystko widzą. I tak wam nie uwierzę. Dla każdego z was Studniówka to wyjątkowa okazja, możliwe, że ostatnia taka zabawa
przed maturą, a poza tym to jedna z najbardziej wyjątkowych i
niepowtarzalnych imprez w życiu.
Str.7
Redaktor wydania:
Marta Ruczyńska
Korekta:
Ewa Bogusławska
Skład i grafika:
Piotr Gral
Zdjęcia:
Natalia Łoś
Redaktorzy:
Paulina Rudzis, Natalia Łoś.
Hubert Nadolny, Marta Ruczyńska, Monika Pawlukiewicz,
Katarzyna Kirsun, Ewa
Bogusławska, Anna Pietrzak,
Magda Czerniak.
Trening przed końcem świata
Powiedzmy sobie szczerze: niby nowy rok, ale i tak wszystko będzie po staremu.
Media oczywiście od czasu do czasu zasypią nas newsami o kolejnym końcu
świata, kłótniach polityków i miernych wynikach piłkarzy. Nie ma co się oszukiwać: rząd się nie uspokoi, piłkarze nie wygrają Euro 2012, chyba, że do czerwca zostanie wynaleziony jakiś legalny doping, a koniec świata zdarzy się znowu,
tak jak w roku 2000, 1999, 1412…
A przecież, żeby się dowiedzieć czegoś o apokalipsie wystarczyło drugiego stycznia znaleźć się nieopatrznie z
„posylwestrową niedyspozycją” w pobliżu dzwoniącego
dzwonka. Niektórzy chyba jednak wzięli sobie przepowiednie do serca i już pierwszego dnia zapotrzebowanie na zapasy wody i innych napojów nagle wzrosło, no chyba, że był
jeszcze inny powód (ale tę kwestię zostawiam już do samodzielnego rozważenia).
Sądem ostatecznym możemy oczywiście nazwać
wystawianie ocen, wtedy większość, nawet jakby nie wiem
jak się zaklinali, że im nie zależy na średniej, to przejmują
się choć trochę, a tak, dla zasady. Coraz więcej osób zaczyna
zastanawiać się, czy nie zaszła pomyłka i nauczyciele nie
zaczęli wystawiać ocen w systemie dwójkowym, sądząc po
wynikach.
Walka o przetrwanie toczy się jednak nie tylko w
klasie, ale i poza nią. Gdyby ktoś obcy znalazł się przed naszą szatnią po szóstej, siódmej lekcji, jak nic pomyślałby, że
rozdają tam za darmo co najmniej najnowszy model smartfona, a nie kurtki. Zresztą,
przecisnąć się do szatni,
jeżeli człowiek umie dobrze rozpychać się łokciami, to jeszcze nie jest takie
trudne. Schody zaczynają
się wtedy, kiedy pragniemy się z tego tłumu wydostać.
Triumfalnie
dzierżąc odzyskane rzeczy odwracamy się cali
szczęśliwi, a tu przed
nami wyrasta ściana zbita
z oczekujących na swoją
kolej uczniów, którzy nie
przesuną się ani o milimetr do tyłu, aby przypadkiem ktoś nie zajął ich
miejsca w kolejce. W jednej ręce trzymamy kurtkę,
w drugiej reklamówkę ze
strojem na w-f, torebka co
chwila zsuwa się z ramienia, a tu przydałaby się
jeszcze jedna ręka do rozpychania się łokciem. W
ekstremalnym przypadku można oczywiście złapać rzeczy
w zęby i przebijać się przez tłum rękami i nogami, ale jeżeli
nie jest się całkowitym desperatem w stylu: za pięć minut
mam autobus!, to tej metody nie polecam. Prawie każdy, kto
STR. 2
wybrnie z tej bitwy cało, ubiera kurtkę z miną zwycięzcy, dopóki nie przypomni sobie, że jutro przecież czeka go to samo.
Spójrzmy więc na sprawę optymistycznie: jeżeli szatnia
pozostanie taka jaka jest, drugiego stycznia dzwonki będą
dzwoniły, a oceny na półrocze nie staną się luźnymi kwestiami
do przedyskutowania, to 21 grudnia 2012 roku nie mamy się
czego obawiać. Przeciętny uczeń jest tak przygotowany do
przyjmowania po męsku wszelkich apokalips, prywatnych czy
publicznych, dużych czy małych, że na kolejną może nawet nie
zwrócić uwagi i po jakimś czasie ocknąć się jako jedyny gatunek, który przetrwa bez żadnego uszczerbku na zdrowiu psychicznym i fizycznym.
Marta Julia
Ruczyńska
GAZETKA TRZYNASTKA
OSIEMNASTKOWE SZALEŃSTWO
Za nami huczne powitanie Nowego Roku. A co się z tym wiąże – postanowienia, obietnice, życzenia i oczekiwania. Każdy z
nas zadaje sobie to samo nurtujące pytanie - „Co przyniesie nowy rok?”. Dla wielu z nas będzie to rok szczególny – rok, w którym wejdziemy w dorosłość, urządzimy wyjątkową „osiemnastkę” i zdobędziemy upragnione prawo jazdy...
Liceum, w przeciwieństwie do szkoły podstawowej czy gimnazjum, jest szkołą dziwną. Tutaj już nie ma jednej ogromnej grupy dzieci. W „ogólniaku” jesteśmy podzieleni na młodzież i osoby pełnoletnie. No właśnie... Pełnoletność. Upragniona dorosłość. Wreszcie mogę prowadzić samochód, odpowiadać za siebie, pochwalić się prawdziwym dowodem osobistym, czy też
samemu kupić i konsumować alkohol czy papierosy (czego oczywiście nie polecamy, a wręcz odradzamy ze względu na prowadzenie zdrowego stylu życia :). Ale poza tymi wszystkimi przyjemnościami, nie omijają nas często przykre obowiązki.
Wszystko staje na głowie, bo to już my sami, a nie nasi ukochani rodzice muszą podpisać się na papierach, dokumentach. Za
każdy czyn odpowiadamy sami i to my ponosimy ich konsekwencje. Ale nas, młodych dorosłych, znacznie bardziej interesują
pozytywy tej sytuacji.
Dla większości, pierwszą z przyjemności związaną z posiadaniem osiemnastu lat jest urządzenie hucznej imprezy. Przecież
trzeba się pokazać – zaszaleć, pożegnać dzieciństwo, a powitać pełnoletność. W tym całym zamieszaniu zapominamy często o
jednej sprawie... Po co nam na imprezie pięćdziesiąt różnych osób, które niekoniecznie dobrze znamy i lubimy? Po co nam
osoby, które tylko wykorzystały sytuację na kolejną, co ważne dla nich – darmową, imprezę? Każdy chce, żeby ten dzień był
zapamiętany na długi czas zarówno dla jubilata jak i dla gości, ale nie popadajmy w przesadę. Równie dobrze możemy się
bawić w gronie dziesięciu czy piętnastu osób, z którymi lubimy spędzać czas. A poza tym – mniej osób=mniej pasów (bo
osiemnaście jest w tej sprawie liczbą umowną :)
Kolejna ważna sprawa to prawko. Wielu czeka tylko na tę cudowną datę idealnie wyliczoną na trzy miesiące przed datą swojego urodzenia. Potem już tylko niekończące się godziny wykładów, wiele jazd i egzaminy. I nie ma co się przejmować, gdy nie
zdamy raz czy drugi (a nawet piąty czy dziesiąty :), najważniejsze jest nauczyć się DOBRZE jeździć, egzamin to sprawa drugorzędna.
No właśnie. Jesteśmy pełnoletni, odpowiadamy za siebie sami. Sami musimy odbierać i składać swoje dokumenty, sami odpowiadamy za nasze wybryki, ponosimy odpowiedzialność. Dlaczego więc nie możemy sami usprawiedliwiać swoich nieobecności czy zwalniać się z lekcji? Wielu nauczycieli nie zgadza się na takie rozwiązanie z niewiadomych często dla nas powodów. I nie ma co w takiej sytuacji się kłócić, trzeba przyjąć to „na klatę” i z pokorą prosić i przynosić usprawiedliwienia napisane przez rodziców.
Monika Pawlukiewicz
Co z tymi feriami?
Co roku zimą, po powrocie do szkoły z ferii świątecznych rzucamy się w wir
nauki, poprawiania ocen, walki o jak najlepsze stopnie na koniec semestru. Po
tej gonitwie następuje dla nas czas zasłużonego odpoczynku, czyli ferie zimowe. Pozostaje jednak pytanie: jak najlepiej je spędzić?
Oczywiście wszystko było łatwiejsze, gdy byliśmy małymi dziećmi. Wtedy braliśmy sanki albo tzw. jabłuszka, szukaliśmy najbliższej i największej górki i zjeżdżaliśmy jak najwięcej razy oraz jak najdłużej się dało. Chodziliśmy lepić bałwana, bo bez tego zima nie była tym samym, co zawsze. Jeśli mieliśmy dostatecznie dużo śniegu, próbowaliśmy zbudować
igloo lub wykopać jaskinię.
Teraz na spędzenie ferii możemy mieć inne sposoby. Można na przykład przeleżeć je w łóżku, ze słuchawkami na uszach,
laptopem na kolanach, leniuchując cały dzień. Innym sposobem są codzienne spotkania ze znajomymi, dla których nie ma
się czasu na co dzień i niech żyje białe szaleństwo! Jednak w tym roku może to być dość trudne, bo śniegu jak na lekarstwo.
Jeśli bardzo wam zależy, możecie gdzieś wyjechać: do rodziny, u której dawno nie byliście, a która przypadkowo mieszka
na drugim krańcu Polski lub namówić rodziców albo znajomych na wspólny wyjazd w góry, gdzie zawsze śnieg się znajdzie. Wtedy będziemy zjeżdżać na nartach, snowboardzie, zwiedzać górskie szlaki. Jeśli macie jak, gorąco polecam zorganizowanie kuligu zakończonego ogniskiem. Zapewniam niezapomniane przeżycia.
Oprócz tych sposobów istnieją jeszcze miliony innych, ciekawych mniej lub bardziej, które mogą przyjść nam do głowy w
najmniej oczekiwanym momencie. Ferie są przecież czasem niezwykłym, gdy odpoczywamy od codzienności. Życzę wam
więc jak najbardziej udanych i wesołych ferii w najlepszym dla was towarzystwie.
Katarzynka Kirsun
GAZETKA TRZYNASTKA
STR. 3
Nieobecności
Nieobecność wpisana w dzienniku stoi niczym ostrzeżenie wyrażone wielkim minusem. I to ciągłe pytanie: dlaczego Cię nie było?, które huczy w głowie, aż przyprawia o migrenę. Podejrzliwe
spojrzenia rodziców, kiedy mówimy im, że coś nas boli i rutynowe spotkania ze szkolną pielęgniarką - to codzienność. A jaka jest
prawda?
Codziennie widzę, gdy nauczyciele zakreślają w
dzienniku nieobecności moich kolegów albo dowiaduję się, że kogoś znów nie ma w szkole. Sama wiem jak to jest być nieobecną. Co może być
przyczyną takich nagłych niedyspozycji? Stres?
Choroba? Strach przed kartkówką, odpytywaniem? A może po prostu zwykłe lenistwo?
Wszystko. Każdy z nas ma inną historię minusów zaznaczonych w dzienniku w liście nieobecności. Jedni najzwyczajniej w świecie wolą nie
przyjść na pierwszą lekcję, uciec z nielubianego
przedmiotu lub zerwać się wcześniej ze szkoły
do domu. Inni nostalgicznie chorują albo to wina
ich słabego zdrowa lub po prostu mają uczulenie
na szkołę. A jeszcze inni panicznie boją się jakiegoś sprawdzianu, bo mają wrażenie, że sobie z
nim nie poradzą i zamiast wziąć los w swoje ręce
i stawić czoło wyzwaniu wolą pospać dłużej,
udając ból paluszka czy też brzuszka. Każda wymówka jest przecież dobra, prawda? Zresztą Ci
już sami najlepiej znają prawdę o sobie. Oczywiście bywają i Ci, którzy naprawdę są chorzy!
Ciągle teraz słyszymy o wirusach, grypach i zawodzących szczepionkach, tym tylko zazdrościć tygodnia w
łóżku i współczuć ogromnych zaległości. A potem
wszyscy wracają do szkoły, zdrowi, uśmiechnięci, z
rumieńcami na policzkach i co napotykają na swojej
drodze już po samym przekroczeniu progu klasy? Podejrzliwe spojrzenia reszty uczniów, jak i nauczycieli.
Jedyną dobrą metodą na ich złagodzenie jest czyste sumienie i karteczka ze zwolnieniem lekarskim. Jeśli nie,
to trzeba uzbroić się w niewinny, rozbrajający uśmieszek, który złagodzi napiętą sytuacje. Następnie poprosić o kopniaka na szczęście w cztery litery, pomodlić się
o cierpliwość i nigdy niekończący się atrament w piórze lub wkład w długopisie i zacząć maraton przepisywania zeszytów. A żeby tego wszystkiego było mało
pamiętajmy, że czeka nas jeszcze nauka! Nieusprawiedliwiony minus w dzienniczku jest smakowitym kąskiem dla nauczycieli, od razu idzie ten delikwent na
odstrzał. Gorzej, jeśli nic nie umiemy. Nie dość, że nieusprawiedliwione godziny, to jeszcze jedyneczka z od-
STR. 4
powiedzi. To musi być naprawdę miły dzień. Nie ma co.
Aż chce się żyć. Też tak macie? Na pewno! Mogłabym się
założyć. Chociaż powiem wam szczerze, że znałam kilka
osób, które miały stuprocentową frekwencję i szczerze ich
podziwiam za wytrwałość. Tacy uczniowie stawiani są za
wzór, najlepiej by było gdybyśmy brali z nich przykład i
tak jak oni pokochali szkołę bez dodatkowych dni wolnych, ale obawiam się, że to dla niektórych niemożliwe…
Strzeżcie się więc nieobecności jak ognia na waszej drodze!
Lepiej z nimi nie przesadzać, dobrze wam radzę. Każdemu
normalnemu uczniowi zdarza się zachorować, ale proszę
was, bez przesady. Szkołę da się znieść… Podobno. J Cóż,
pozostaje nam trzymać się jednej jedynej pocieszającej myśli: FERIE już tuż, tuż! Potem, to już tylko wyczekiwać na
majówkę, święta wielkanocne i liczyć na dwudniowe przeziębienie, tak akurat przypadające na czwartek i piątek.
Anna Pietrzak
GAZETKA TRZYNASTKA
„Nie da się podciągnąć do czwórki…?”
Czyli jak mniej-więcej wygląda koniec pierwszego semestru nauki
w szkołach; zaliczanie sprawdzianów na ostatnią chwilę, poprawianie słabych ocen, których ni stąd, ni zowąd nazbierało się więcej, niż
można było przypuszczać, ogromne zaskoczenie ilością opuszczonych godzin i średnią, która okazuje się niższa, niż ta planowana na
początku września.
Ale dla pierwszoklasistów to
przede wszystkim
doskonała
okazja na podsumowanie pierwszych miesięcy
w nowej szkole;
porównanie
przeżyć
starszych roczników
i historii opowiadanych
przez
nich – teraz już z
własnymi wrażeniami i doświadczeniami. Przepowiednie znajomych o prawdziwej
harówce,
wzmożonej nauce w nocy z notatkami na kolanach, wśród podręczników i przysypianiu na lekcjach nie do końca się
sprawdziły, chociaż... to dopiero początek. Nie jest
jednak źle; odpowiednia organizacja czasu i regularna
praca w tygodniu zapewniają całkiem niezłe oceny na
koniec semestru. Większość jednak wybiera kilka tygodni intensywnego wysiłku, błagania nauczycieli o
podwyższenie oceny i puste obietnice odrabiania prac
domowych. Tak, to jest jakieś wyjście. Czy najlepsze?
Warto wspomnieć też o noworocznych postanowieniach (zwykle uderzająco podobnych do tych ubiegłorocznych…), wśród których nagminnie pojawiają się
właśnie wspomniane obietnice. Wytrwałość, konsekwencja, dyscyplina, tym razem się uda! Wygodnictwo mamy jednak we krwi, dochodzimy więc do
wniosku, że wprowadzanie zmian, zaburzenie dotychczasowego porządku to niepotrzebna udręka i… wra-
GAZETKA TRZYNASTKA
camy do przyzwyczajeń. A oceny? Jakiekolwiek
zmiany na lepsze? Bynajmniej.
Odkładanie na później, odwlekanie i zdawanie w późniejszych terminach to typowe zachowanie wśród uczniów, którzy wiecznie mają do zrobienia coś ważniejszego niż nauka. Warto się zastanowić, czy to dobry pomysł, a do swojej listy noworocznych postanowień dopisać… „dotrzymywanie
noworocznych postanowień.”
Ewa Bogusławska
STR. 5
CZY NA PEWNO „RASTAFARAJ”?
W ostatnim czasie muzyka reggae zdobywa coraz większe uznanie
wśród młodych ludzi. Obok niej obserwujemy zachwyt dla ściśle
związanej z nią kulturą - Rastafari. Nikogo już nie dziwi widok ubranej w zielono-żółto-czerwone barwy osoby. Do tego pojawiają się
również dredy. Jednak zastanawia mnie jedno. Czy europejski „rasta”
zna założenia, historię ww. ruchu? Czy wie co oznaczają te kolory?
Sięgnijmy do korzeni ruchu Rastafari. Został zapoczątkowany na Jamajce, w ramach walki o równouprawnienie na tle rasowym. Jego twórcą jest
Marcus Garvey. Wierzył on, że nadejdzie czas i
wszyscy czarni ludzie powstaną, połączą się w
pełnym braterstwie i odzyskają Afrykę z rąk białych kolonizatorów. Marcus Garvey powiedział:”
Spójrzcie na Afrykę, na koronację Czarnego Króla;
on będzie Odkupicielem.” Trzy lata później, w
Afryce, a dokładniej w Etiopii, koronowany został
na cesarza Haile Selassie.
Uznano to za spełnienie
przepowiedni. Haile Selassie przyjął tytuł „króla
królów”. Jego prawdziwe
imię to Ras Tafari Makonnen, gdzie „ras” oznacza
tytuł arystokratyczny.
Właśnie od niego nadano
nazwę
ruchowi.
Pierwotnie propagował
on rasizm, który jednak
dość
sz ybko
z os tał
w yelimin owan y.
Rastafarianie wierzą, że Jah objawił się w ciele Ras
Tafariego. Głosił on pokojowe prawdy moralne.
Mówił, że "Pokój na świecie zapanuje, gdy kolor
ludzkiej skóry będzie miał nie większe znaczenie
niż kolor oczu.”
Wspomniane przeze mnie kolory to symbole. Zielony oznacza Afrykę i spokojny kraj, żółty to zagarnięte złoto przez kolonistów i dawne bogactwo
Afryki, czerwony oznacza krew przelaną podczas
walk z najeźdźcą. Rastafarianie noszą dredy, które
symbolizują lwa, a dokładniej Lwa Judy (symbol
nieustraszonego mesjasza).
Ruch został rozpowszechniony przez Boba Marleya. Zaowocowało to zainteresowaniem kulturą
Rasta oraz muzyką reggae. Muzyka ta opowiada o
Afryce, jej kulturze i tradycji. Trans bębnów pory-
STR. 6
wa do tańca, huk elektrycznych gitar pozwala się wyżyć. Reggae jest bardzo specyficznym rodzajem muzyki. Uważam, że europejski piosenkarz nie będzie w
stanie oddać jej bogactwa w swojej twórczości. Muzyka tworzona przez czarnoskórych oddaje całą kwintesencję. Jest dla nich aspektem życia, posiada wymiar
duchowy. Bob Marley mówił: "Mój ojciec był biały i
tak jak płynie we mnie krew Białych i Czarnych, tak
moja muzyka płynie do wszystkich, bo wypływa z
mojego serca. Reggae jest rzeką miłości i jest dla tych,
którzy wiedzą czym naprawdę jest miłość."
Rosnąca liczba wykonawców
tej muzyki w Polsce odcisnęła się na gustach nastolatków. Sukces jednego z piosenkarzy w programie „Mam
talent” jest na to najlepszym
przykładem. Od tego czasu
rozpoczął się „BUM”. Młodzi
zaczynają nagle słuchać tej
muzyki, ubierają się w kolorach rasta, co niektórzy sięgają po marihuanę, której
palenie w kulturze Rastafari jest czymś w rodzaju sakramentu.
Nie chcę w jakiś sposób poniżać twórczości Kamila
Bednarka, jednak moim zdaniem, jego muzyka jest
płytka. Brakuje jej głębokiego przekazu, co charakteryzuje „prawdziwe” reggae. Co dla rdzennego wykonawcy jest aspektem życia, dla niego zawsze pozostanie to tylko formą.
Chciałbym, żeby każdy zastanowił się, zanim nazwie
się rastafarianinem, czy chociaż zna podłoże tego ruchu? Czy nie ogranicza się to tylko do słuchania reggae europejskiego, który jedynie przypomina oryginał, poprzez swoją melodyjność, charakterystyczne
brzmienie?
Hubert Nadolny
GAZETKA TRZYNASTKA
Co tam matura, ważne żeby studniówka
się udała!
No, maturzyści. Możecie mówić, ile chcecie, że właściwie Studniówka to zabawa jak każda inna, tylko trochę bardziej elegancka i drętwa, bo towarzyszą nam nauczyciele, którzy zawsze wszystko widzą.
I tak wam nie uwierzę. Dla każdego Studniówka to wyjątkowa okazja, możliwe, że ostatnia taka zabawa przed maturą, a poza tym to
jedna z najbardziej wyjątkowych i niepowtarzalnych imprez w życiu.
Niepowtarzalną, bo przecież SWOJĄ Studniówkę ma się w
życiu tylko jedną. Zapamiętacie ją na bardzo długo, dlatego
powinniście starać się bawić jak najlepiej. Chłopakom wiele
do szczęścia nie potrzeba, ale dziewczyny… hmm, tu jest
sprawa bardziej skomplikowana. Każda chce wyglądać jak
księżniczka, przyćmić swoją urodą inne, i aby dobrze się
bawić, po prostu musi mieć świadomość, że wygląda dobrze. Nikt, kto na Studniówce nie był, nie zrozumie, dlaczego tak ważne jest, aby wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. A zostało zaledwie kilka dni i
jest coraz mniej czasu, zwłaszcza, że im bliżej Studniówki,
tym więcej spraw do załatwienia.
Przede wszystkim, najważniejsza jest sukienka. Znalezienie
odpowiedniej zajmuje zawsze najwięcej czasu. Żadna dziewczyna nie pójdzie w byle czym, nawet jeśli twierdzi, że nie
przywiązuje zbyt dużej wagi do ubioru. Nawet jeżeli głośno
mówi, że dla niej najważniejsze jest towarzystwo, a nie wygląd, to na pewno szuka idealnej, wymarzonej kreacji, takiej,
w której przyćmi wszystkie inne. Jak się dowiedziałam, w
naszej szkole będzie panowała duża różnorodność w tej kwestii: od klasycznych „małych czarnych”, poprzez wystrzałowe, kolorowe, krótkie sukieneczki, po długie, lejące się, obcisłe „tuby”, najczęściej w pastelowych barwach. Jak widzimy
więc, pomysłowość maturzystek nie zna granic. Gorzej, gdy
Studniówka już tuż tuż, a sukienki brak, jak w przypadku
jednej z naszych koleżanek, która wybór odpowiedniej kreacji
odkładała na ostatnią chwilę, a teraz bardzo trudno jest jej
znaleźć coś dla siebie, gdyż wszystkie ładniejsze sukienki zostały już sprzedane. Właściwie, to praktycznie wszystkie sukienki zostały już sprzedane. No, ale w imieniu swoim i redakcji, życzę powodzenia.
Druga sprawa to… buty. Szpilki, platformy, koturny… Która
z nas ich nie kocha, i która nie wie, że źle dobrane buty potrafią zepsuć nawet najlepszą imprezę? Bo jak tu się skupić na
zabawie, kiedy nogi bolą? A rzucić w kąt butów nie można,
zwłaszcza, że jeden
z najpopularniejszych przesądów studniówkowych mówi, że
pantofelków nie można zdjąć ani na chwilę. Gwarantuje to
podobno niepowodzenie na maturze. Tak samo jak brak czerwonych majtek, czy podwiązki. Wątpię, żeby którakolwiek
maturzystka odważyłaby się nie założyć czerwonej bielizny, i
tym samym narazić się na oblanie egzaminu dojrzałości. Wracając do tematu, warto więc zadbać, aby obuwie było nie tylko
piękne, ale również wygodne.
Kolejny punkt… fryzura. Jak się dowiedziałam, na ten temat zdania są podzielone. Wiele z was decyduje się udać
do fryzjera i powierzyć swoje włosy specjaliście, bo przecież tego wyjątkowego dnia żaden kosmyk nie ma prawa
wymknąć się spod kontroli. Jednak, jak się dowiedziałam,
dużo maturzystek zrezygnowało z tej na pewno dość kosztowanej usługi i woli uczesać we własnym zakresie. To
samo z makijażem. Kilka z was jest już wprawdzie umówiona u kosmetyczki na artystyczny make up oczu, ale
zdecydowana większość zdecydowała, że równie dobrze
może umalować się sama, a efekt będzie równie znakomity.
Oczywiście, dla wielu z was przygotowania do Studniówki
zaczęły się duuuużo wcześniej: parę tygodni, jeśli nie miesięcy. Mnóstwo z was uważa, że aby mieć świadomość, by
wygląda się dobrze, nie wystarczy piękna sukienka. Figura
musi być równie perfekcyjna, a jeśli nadprogramowe kilogramy mają popsuć wam humor na całą studniówkową
noc, to może rzeczywiście lepiej trochę wcześniej zadbać o
linię…? Decyzja należy do was.
Na sam koniec mały apel: maturzystki, błagam, nie przesadźcie z solarium! Jasne, żadna z was nie chce być blada
jak śmierć, i zgoda, delikatna opalenizna na pewno doda
wam urody, ale DELIKATNA. Jeśli przyjdziecie tak spalone, że będziecie wyglądały, jakbyście wysmarowały się
przynajmniej słoikiem nutelli, na pewno będziecie wyglądać wyjątkowo, chociaż nie wiem do końca, czy o taki efekt
wam chodzi… To tyle, jeśli chodzi o dobre rady, życzę
wam wszystkim świetnej zabawy, a dla tych, które jeszcze
tego nie zrobiły: znalezienia przepięknej sukienki, dokładnie takiej, o jakiej marzycie! ;)
Magda Czerniak
GAZETKA TRZYNASTKA
STR. 7
Zima na sportowo.
Za oknem nie ma śniegu, nikt nie czuje tej pory roku, a ferie tuż tuż.
Niektórzy bardzo ubolewają nad brakiem białego, puszystego śniegu
i ujemnej temperatury, ale są też osoby, które szczerze się cieszą pogodą jaka aktualnie panuje.
Może niektórzy z Was wyjadą
gdzieś na okres ferii gdzie będzie
śniegu aż po pachy, a więc warto
pojeździć na nartach, łyżwach,
snowboardzie, sankach itp. Jeśli
naprawdę trafi Wam się taka okazja – nie zwlekajcie ani chwili.
Nie dość, że wpłynie to bardzo
dobrze na waszą kondycję to
przy okazji na zdecydowaną poprawę nastroju. Jeśli jednak nie
każdemu uda się wyjechać i niestety w naszym rejonie nie będzie
zimy pozostaje nam oglądanie i
wspieranie naszych rodaków w
skokach i biegach narciarskich. Pamiętajcie ponadto by
przez okres ferii nie narazić się na jakiekolwiek uszkodzenia siebie i wrócić rześkim, wypoczętym, zdrowym
i gotowym na drugi etap wyścigu szkolnego, którego
meta jest w czerwcu. ;)
Natalia Łoś.