- Poważnie, Zawisza

Transkrypt

- Poważnie, Zawisza
Operacja Sabat, Joanna Głogowska
- Poważnie, Zawisza? - Czarna Mańka złożyła się do strzału. - Łysa Góra? Chcesz dorwać Jagę.
Ostatnie zdanie, ku jego przerażeniu, nie mogło być pytaniem. Westchnął i strzelił dwa razy.
Broń znosiła bardziej na lewo niżby chciał.
- Tak, tak- powiedział powoli, dwukrotnie naciskając spust. - I tak. Ostatnio pozbawiła życia troje
niewinnych ludzi, naszych ludzi. Byłaś przy tym. Koniec z nadstawianiem drugiego policzka.
- Jak? - Mańka strzeliła. Cztery razy, w zdawałoby się, równych co do sekundy odstępach. - Tam
są turyści. I pielgrzymki… Pewnie głównie pielgrzymki.
- I właśnie dlatego chcę tam jechać - wpadł jej w słowo. Gdyby się zastanowił, zauważyłby, że
zrobił to zbyt ostro i obcesowo. Mańka na szczęście przywykła i nie skomentowała. - Wyobraź
sobie co się stanie jeśli te wszystkie pielgrzymki wpadną na orgietkę wiedźm przed progiem
kościoła. Co gorsza, wyobraź sobie co się stanie jeśli Jaga z jakiegoś powodu uzna, że polowanie
na staruszki będzie doskonałą dodatkową atrakcją. Naszą pracą jest dopilnowanie żeby jej się to
nie powiodło.
Nie odpowiedziała mu. Poruszyła ramionami i opróżniła cały magazynek w arkusz. Była
szokująco celna i miała niebywale dużą powtarzalność. Właśnie dlatego ją zwerbował. Maria
Namysłowska- Gabrysiak była wyśmienitym żołnierzem. To, że potem okazała się głosem
rozsądku sztabu dowodzącego Szklanej Góry to zupełnie inna sprawa.
- Nie mam kompetencji by podważać twoje rozkazy, Zawisza- odezwała się w końcu,- czego
czasami żałuję. Powinnam była przyjąć mianowanie na twojego zastępcę… Bo Karewicz nie
przemówi ci do rozsądku i przez to na tej górze zginie wielu ludzi, twoich ludzi. Ale jeśli jesteś
gotowy szafować ich życiem…
Urwała. Usłyszał jak rozładowuje i zabezpiecza broń. Potem - jak trzeszczy rozpinany
rzep kabury i uderzają o podłogę podeszwy butów. Odwrócił się od celu tylko po to by nadziać
się na stalowe spojrzenie Czarnej Mańki. Zawisza nie przywykł do otrzymywania takich
spojrzeń. Może właśnie dlatego zrobiło na nim wrażenie?
- Ale jeśli jesteś gotowy szafować ich, i moim, życiem, wydaj tylko odpowiednie dyspozycje,
komendancie - powiedziała.
*
Świt był rześki, by nie rzec „zimny”, ale Czarna Mańka i tak jechała drogą krajową nr. 7 z
uchyloną szybą. Wystukiwała palcami na kierownicy stary kawałek Dezertera. Siedząca obok
Kinga Cerańczyk wydawała się lekko zakłopotana, ale Mańka nie zwracała na to uwagi. Już w
dniu gdy dołączyła do Szklanej Góry zdążyła zauważyć, że zakłopotanie jest dla Kingi stanem
permanentnym. Nie była jedynie pewna czy to przez jej wrodzoną nieśmiałość czy obecność
Zawiszy, dowódcy, na którego i ona mogłaby polecieć gdyby tylko potrafiła myśleć o nim w
kategoriach innych niż pracy i obowiązku. Szkoda jej było tej dziewczyny. Tak zwyczajnie i po
ludzku szkoda. Ona sama nie była najlepsza w lokowaniu uczuć, ale… Westchnęła i zmieniła
utwór. ”Arahja” Kultu. Cudownie. Zjechała na lewy pas i zaczęła wyprzedzać czerwoną, cywilną
toyotę. Reszta konwoju będzie musiała za nią nadążyć. Czekało ich jeszcze podejście pod Łysą
Górę w pełnym sprzęcie taktycznym, a to chciała mieć za sobą jak najprędzej. Nawet jeśli
miałaby potem siedzieć okopana w gołoborzu do północy. Docisnęła pedał gazu i już miała się
odzywać by choć trochę ośmielić Kingę, nawiązać jakiś przyzwoity kontakt z kimś, z kim
pracowała od kilku ładnych miesięcy, gdy zadzwonił telefon. Karewicz. Przetrzymała go chwilę
nim wyłączyła GPS i odebrała.
- Jesteś na głośnomówiącym, Karewicz.
- Jasne, słuchaj, - głos był mocno zniekształcony - mam ci przekazać, że chyba będziesz miała
okazję do rodzinnego pojednania.
Maria zmarszczyła pytająco brwi i dopiero po chwili przypomniała sobie, że nie rozmawia z
mężczyzną twarzą w twarz.
- Marszczę brwi, Karewicz - powiedziała. - I liczę na to, że powiesz mi jakieś konkrety. Wiem, że
nie jesteś w to najlepszy, ale postaraj się dla mnie, misiu.
Z drugiej strony łącza rozległo się ciche prychnięcie. Równie dobrze mogło być oznaką irytacji co
tego, że Karewicza kręciło w nosie.
- Daruj sobie ten jad, Czarna. - Maria dałaby sobie rękę uciąć, że przewraca teraz oczami. - Nie
rusza mnie to. Zawisza kazał przekazać, że na miejscu ma czekać na nas, tu pozwolę sobie na
cytat dokładny, delegacja Chłopów. A twój ex- mąż jest z nimi chyba całkiem blisko, prawda?
Teraz to na Kingę przyszła pora zmarszczyć brwi. Czarna Mańka z ulgą zauważyła, że nie jest
jedyną, która nic nie pojmuje. A pytanie o męża wyniośle zignorowała.
- Bo? - wcięła się dziewczyna. Na szczęście, sprawy zawodowe zawsze rozładowują napięcie. Mają ku temu jakiś rozsądny powód czy po prostu od dawna czegoś nie rozwalili?
- Bo od dawna nie mieli jakiegoś porządnego sukcesu. - Karewicz spoważniał nagle. - Zdaje się,
że Magnacki naciska na Szewczyka. On musi się tłumaczyć radnym. Też potrzebuje konkretów. A
tych od rabacji jest co raz to mniej.
- Więc muszą sobie odbić na nas? - spytała Maria, nie bez nuty goryczy. Cały pomysł nie podobał
jej się już na starcie, a teraz będzie musiała jeszcze znosić kręcącą się pod nogami ruchawkę
chłopską.
Owszem, to chłopi, czy raczej „Chłopi” pisani wielką literą, pierwsi ruszyli do walki z
przebudzonymi Legendami. Na jakiś czas załagodzili sytuację i dali Szklanej Górze czas na
powstanie i pełną mobilizacje, ale na tym ich rola powinna się skończyć. Prezydent RP powinien
przypiąć do dumnie wypiętych piersi błyszczące ordery, podziękować i kazać rozejść się do
domu. Smok Smokiem, rabacja rabacją, ale teraz sprawą zajęli się profesjonaliści. Szewczyk z
planem i radosną kompanią bardzo szybko stali się ułomnością, do której trzeba przywyknąć.
- Zawisza mówi, że współpracujemy - westchnął Jacek. - I lepiej ich mieć po swojej stronie. Nie
raz i nie dwa historia pokazywała, że ten kto gardzi ludem, kończy marnie.
- Nie gardzę nimi - Czarna Mańka wzruszyła ramionami. - Mam ich raczej serdecznie dość. Jak
wrzodu na dupie. Kończę, Karewicz. Widzimy się na miejscu.
Zacisnęła dłonie na kierownicy. Do Nowej Słupi zostało sto pięćdziesiąt kilometrów.
*
Gdyby ktoś potem spytał miejscowych o to co wydarzyło się na Łysej Górze, ci, zwykle
wygadani, szczególnie jeśli szło o lokalny folklor, nie wiedzieliby co powiedzieć.
*
Kobieta oparła smukłą dłoń na drewnianej płaskorzeźbie ostatniej stacji drogi
krzyżowej, przesunęła palcami po drewnie i sięgnęła długimi paznokciami pełnej uniesienia
twarzy zmartwychwstałego mesjasza.
- Piołun, ruta, - szepnęła - zlećcie ku mnie siostry tutaj…
Zdjęła szpilki i rzuciła je w wysoką trawę. Czerwone podeszwy butów zapłonęły w zieleni jak
maki. Rozpuściła wysoko upięte, czarne włosy i ruszyła przed siebie. Nie zboczyła z wydeptanej
tysiącami pielgrzymich nóg ścieżki choć ta usiana była żwirem i drobinami szkła.
„Współczesny szacunek do świętości” - pomyślała, nie bez cienia melancholii i goryczy. Wiele się
zmieniło od dnia gdy po raz ostatni odwiedzała to miejsce. Szła powoli, wpatrzona w wieńczący
bazylikę krzyż, a pod jej stopami rozkwitały kwiaty szronu. Biała mozaika rozpełzała się powoli
po Łysej Górze.
- Głóg, rabarbar, - zanuciła kobieta - rzucam na to miejsce czar.
Uśmiechnęła się do pomarańczowo- złotej tarczy Słońca, oblizała uszminkowane na bordowo
usta. Obserwowała jak młode, majowe liście drzew pokrywają się szronem, a wokół jej nóg, na
łące osiada gęsta, mleczna mgła. Powietrze zatrzeszczało od mrozu jak w styczniu, ale kobiety
wydawało się to nie ruszać. Albo przynajmniej dobrze udawała. Gdy weszła na pierwszy stopień
schodów prowadzących do świątyni, jutrznia w bazylice mniejszej Świętej Trójcy zastygła w
lodzie.
- Ciemność zejdzie, sabat będzie - kobieta zajrzała przez uchylone drzwi kościoła. Młody ksiądz
w trakcie podniesienia zalany lodem niby szkłem wodził za nią oczami.
„Bóg ze mną, - pomyślał hardo - nie boję się.”
- A powinieneś - powiedziała.
*
Zazwyczaj to, że musieli czekać na Rechmana było dobrym znakiem. Bo spóźniony
Rechman przynosił ciekawe informacje z warszawskiej komendy albo materiały do analizy
pobrane od techników Góry albo skołowane z jakiegoś nie do końca jasnego źródła. Słowem,
Rechman był informacyjną jaskółką. Tym razem jednak nie tylko się spóźnił, ale jeszcze
przyniósł złe wieści.
Wpadł do namiotu sztabu jak po ogień, niemal zerwał płachtę zasłaniającą wejście i
zasalutował odruchowo. Był cholernie wysoki, nawet na postawnego Karewicza patrzył nieco z
góry, i przez to sprawiał wrażenie nieco tykowatego i żylastego. Gdyby kiedyś Rechman
postanowił zamieszkać na siłowni by nadrobić brak proporcjonalności między wzrostem a masą
mięśniową, stałby się najpotężniejszym członkiem Szklanej Góry.
- Straciliśmy widok na szczyt - powiedział. Rechman miał też to do siebie, że nie owijał w
bawełnę, co Maria niezwykle ceniła.- Nasz dron spadł dosłownie kilka minut temu.
- Wiemy dlaczego? - Zawisza nie stracił rezonu, ale zdążył w ciągu sekundy postarzeć się o bez
mała dziesięć lat. Rechman bezradnie wzruszył ramionami.
- Techniczni z Kwietnia próbują to zbadać, ale wygląda na to, że się wyłączył, może rozładował,
bo w jednym momencie straciliśmy fonię i wizję- odparł. - Ale od dwóch miesięcy zapisujemy
wszystko na bieżąco w szyfrowanej chmurze, więc jesteśmy prawie w domu, komendancie.
Położył na stole tablet z nagraniem i przesunął go po blacie. Zawisza nerwowo potarł
twarz dłońmi. Czarna Mańka włączyła film. Miała dziwne wrażenie, że nie zobaczą niczego
przydatnego albo wprost przeciwnie - zobaczą coś czego zupełnie nie chcieliby oglądać. Nie
powiedziała tego na głos. Wojsko wyrobiło w niej zdrową paranoję, ale również umiejętność
milczenia kiedy trzeba.
Film z drona był wysokiej jakości. Przez długą chwilę składał się głównie z lasu. Gałęzie,
gałęzie, gałęzie, wyraźna linia szlaku turystycznego i odrobina więcej gałęzi. Drzewa kończyły
się na samym szczycie Łysej Góry jak ucięte nożem. Dron zniżył się nad brukowanym placem po
zachodniej stronie bazyliki, okrążył ją, po czym zawisł nad skrajem lasu tak by objąć
obiektywem ciągnący się do niej szlak. I wisiał tak dobre dziesięć minut, do siódmej
siedemnaście. O siódmej siedemnaście i trzydzieści dwie sekundy w jego polu widzenia
przemknęła wiewiórka. Ruda kita mignęła gdzieś na skraju widoczności. O ósmej dziewiętnaście
na ścieżce przysiadła wrona, zatrzepotała skrzydłami, przekrzywiła łepek, parę razy bezgłośnie
otworzyła dziób… Nie było rozedrganej transformacji, drżenia powietrza, ani kotłującego się
dymu. Nie było niczego, czego Czarna Mańka się spodziewała. Po prostu, tam gdzie siedział ptak,
w ułamku sekundy stanęła młoda kobieta w ołówkowej białej sukience. Była niezwykle,
nienaturalnie wręcz piękna urodą marmurowego posągu. Miała nienaganną figurę i długie nogi.
Przeciągnęła się, nieco po kociemu, wysoko wyciągając ręce i strzelając karkiem, poruszyła
niespokojnie ramionami. Mięśnie na jej barkach zagrały pod bladą skórą. W zbliżeniu dało
zobaczyć się jej twarz. Twarz o ostrych rysach i profilu godnym bicia na monetach. O zielonożółtych, nieco kocich oczach. Kobieta uniosła wzrok, spojrzała prosto w obiektyw i uśmiechnęła
się tak jak mogłyby uśmiechać się koty, gdyby zwykły uśmiechać się na ułamek sekundy przed
przetrąceniem karku myszy.
Nagranie urywało się o siódmej dwadzieścia. Dosłownie kwadrans temu.
- Kurwa - jęknęła przeciągle Maria. Nie do końca wiedziała co, ale coś w jej wnętrzu zadrżało.
Miała niejasne wrażenie, że mogła to być rozsiadająca się wygodnie na sercu i opierająca na
mózgu paranoja.
- Odrobinę szacunku - Zawisza położył jej rękę na ramieniu,- to w końcu legenda tych ziem.
*
Na stokach góry płonęły ogniska, dziesiątki ognisk. Żywiczne, strzelające ku górze
płomienie spowijały Święty Krzyż czerwonym, rozedrganym światłem. Przed samą bazyliką
huczało największe z nich - olbrzymia watra, zamiatająca płomieniami wysokości dwóch
dorosłych mężczyzn i wonnym dymem, wysyłająca w niebo miliony podobnych świetlikom
iskier. Za watrą rysowały się trzy pochylone ku sobie, migotliwe sylwetki. Wokół szumiały
rozmowy, śpiewy, wizg fujarek, buczenie basetli, monotonne głosy bębnów, kontrapunktowane
od czasu do czasu wysokim piskiem dziewczyny porywanej gdzieś na stronę. Porywana
zazwyczaj szarpała się i miotała jak ryba wyrzucona z wody, tylko po to by mocniej przylgnąć do
porywacza albo głębiej rozchełstać koszulę. A potem, przerzucona przez ramię, piszczała i biła.
Maria podniosła się, chcąc odciążyć drętwiejące powoli ramiona, potrąciła kolanem
leżący obok plecak. Oparty o niego karabinek szturmowy przewrócił się i wpadł w ściółkę.
Wywołała przez komunikator Zawiszę. Usiadła. Przyczajony obok niej właściciel broni- Antoni
Rzędzian, młody chłopak w mundurze kupionym w sklepie dla pasjonatów, zdawał się drzemać.
Szturchnęła go butem. Drgnął, poderwał się gwałtownie i przysunął bliżej niej. Leżeli razem na
skraju lasu od dobrych dwóch godzin, wpatrzeni w tłum postaci nie do końca jasnego
pochodzenia. Tuż obok nich, blisko krawędzi drzew, wylądowało razem z ławką rude czupiradło
o pazurach niewiele krótszych od dłoni Marii. Czupiradło, porzuciwszy ławkę tam gdzie stała,
powitało okrzykiem kompanię czterech kobiet grzejących się przy jednym z ognisk, wszystkich
rudych jak, nie przymierzając, samo piekło. Pierwsza była wysoka i muskularna, o zaciętej
twarzy i ogolonej na „żołnierską siódemkę” głowie, druga w wianku i z wielkimi oczyma do
złudzenia przypominała młodą sarnę. Trzecia była naga jak wiele sabatniczek, a jej obfity biust i
ramiona pokrywał kolorowy tatuaż. Czarna Mańka nawet stąd widziała splatające się na skórze
kobiety kwiaty. Czwarta z kobiet wyglądała natomiast jakby wyskoczyła na chwilę z pracy jako
asystentka stomatologa i zaraz miała wrócić by skończyć piaskowanie czyichś zębów. To właśnie
ona ruszyła na spotkanie czupiradła. Opodal człapał, ciągnąc za sobą łopatę całkowicie biały
stwór o dziwnych, wyciągniętych proporcjach. Stwór przysiadł się do ogniska otoczonego przez
dwóch skrzydlatych młodzieńców i płowowłose bliźniaczki. Dziewczyny nie mogły mieć więcej
niż dwadzieścia lat i byłby całkiem ładne gdyby nie zbyt blisko rozstawione oczy. Jedna z nich
wcisnęła stworowi w rękę butelkę noszącą jeszcze etykietę drogiej, markowej wódki, ale
wypełnioną mętnym płynem niebezpiecznie przywodzącym na myśl raczej żółć niż jakikolwiek
alkohol. Stwór pociągnął z niej odważnie i zaniósł się kaszlem.
- Czarna?
Dopiero po trwającej wieczność chwili, w trakcie której zdążyła przeanalizować wszystkie
możliwości reakcji na nagłe pojawienie się obok kogoś kto mówił do niej po imieniu,
przypomniała sobie o Zawiszy. Potem przypomniała sobie o oddychaniu i wypuściła powietrze z
płuc.
- Długo mamy czekać? - warknęła. Dopiero wyraz twarzy Rzędziana uświadomił jej jak musiała
brzmieć. Robiła się zła, a taktyczne bojówki zaczynały powoli jej przemakać.- Protegowany mi
przysnął.
- Pierwsze, - Zawisza westchnął słyszalnie- on nie jest twoim protegowanym, Czarna.
Powiedziałbym, że wprost przeciwnie. Drugie, będziecie czekać choćby i do dnia sądnego. Bez
odbioru.
Zaklęła i próbowała wywołać go jeszcze dwa razy, ale odpowiadał jej tylko biały szum.
Zaszumiał też tłum. Sabatnicy poruszyli się gwałtownie, zaszemrali, wzburzyli. I zamilkli. Trzy
migotliwe sylwetki wstały, zbliżyły się ku zebranym. Maria wyrwała się do przodu, ku krawędzi
drzew, żeby przyjrzeć im się lepiej. Widziała je już nie raz, ale teraz wydawały się zupełnie inne.
Stare, mądre, potężne i przede wszystkim, nieludzkie.
Ze wszystkich Legend Wiedźmom było najbliżej do ludzi. Przez wieki żyły tak blisko nich,
że stały się częścią ich społeczności. Pomagały i leczyły. Obserwowały. Były obok. Nawet
prababka Marii chadzała do jakiejś podejrzanej bioenergoterepeutki… Jednak tej nocy, na tej
górze, skąpane w świetle ognisk Jaga, Horpyna i Małgorzata traciły jakikolwiek bliski, znajomy
aspekt. Stawały się Dziewicą, Matką i Staruchą. I nie było co do tego najmniejszych wątpliwości.
- Słuchajcie! - krzyknęła Jaga, wznosząc rękę ku górze jakby chciała skupić na sobie uwagę.
Zupełnie zbędnie. Jej głos poniósł się w dół stoku, a słowo przekazywano sobie szeptem z ust do
ust.- Przyjdźcie do mnie!
Ognisko buchnęło iskrami. Tłum zafalował w podnieceniu. Góra zadrżała jak ruszona u podstaw.
- Słuchajcie!
*
Rosomak wyrósł spod ziemi dokładnie tam gdzie zaplanowano. Z transportera wysypała
się szóstka pieszych. Ktoś wystrzelił racę. Karewicz uśmiechnął się szelmowsko i ściągnął z palca
pierścień świętej Kingi.
- Idzie Luty ci wpierdolić - mruknął, wrzucając wyższy bieg.
*
- Masz swój sądny dzień…
Czarna Mańka poderwała się, szarpnięciem wyciągnęła z plecaka fragment ciężkiej
rybackiej sieci, owinęła go wokół ramienia i rzuciła się do przodu. Nie miała pojęcia czy
Rzędzian biegnie za nią. Wystarczyło, że w to wierzyła. Choć nie ufała mu ani trochę.
Początkowo szło łatwo. Biegli skrajem lasu, niezauważeni przez nikogo może poza
rudym czupiradłem, które zignorowało ich, w panice poszukując swojej ławki. Mańka miała
nawet chwilę by przystanąć, unieść głowę i zobaczyć jak z lasu wypadają jednolicie
umundurowane oddziały Szklanej Góry - Luty i Kwiecień, oba wiedzione przez wóz
opancerzony, z którego wciąż osypywała się ziemia i kępy trawy. Rozległy się pierwsze strzały.
Huk granatów dymnych. Ktoś zawył przeszywająco, bardziej jak zwierze niż człowiek. Rosomak
splunął ogniem kładąc pokotem co najmniej tuzin wiedźm. Gromada zakotłowała się, część
sabatników rzuciła do szaleńczej ucieczki. Jeśli nic nie wzięło w łeb, oddział przysłanych
Chłopów powinien teraz wbiegać do bazyliki zachodnim wejściem. Choć „jeśli” było tu słowem
kluczowym. Wolała się nad tym nie zastanawiać. Bo właśnie skończyła się jej chwila na złapanie
oddechu.
W pełnym pędzie przeskoczyła sypiące iskrami ognisko, usłyszała jak ktoś za nią
puszcza w przestrzeń krótką serię strzałów i bluzgów. Rozpoznała głos Rzędziana. Przynajmniej
miała pewność, że nie zostawił jej samej. Nieduża grupa Chłopów wyprzedziła ich, starła się z
piątką, może szóstka sabatników. W ruch poszły noże i wiatrówki, na które nie trzeba
zezwolenia. Jeden z Chłopów padł od razu, rażony piorunem kulistym wystrzelonym w czyjejś
dłoni. Ubrania na dwóch najbliższych zajęły się błękitnym płomieniem. Rzucili się na ziemię,
bezskutecznie próbując je ugasić i odpychając od siebie walczących. Mańka i Rzędzian wpadli w
tłum, zbliżając się ku Jadze, która chyba dopiero przed chwilą zorientowała się co się dzieje.
Zatoczyła ręką półokrąg jak iluzjonista, pokazujący publiczności efekt ostatniej sztuczki.
Uderzenie niewidzialnej dłoni odrzuciło Marię kilka metrów w tył, wycisnęło powietrze z płuc.
Posypał się grad drobnych kamieni. Przysłoniła głowę rękoma, odczekała kilka uderzeń serca,
przetoczyła się po ziemi i rzuciła przed siebie, na oślep. Sieć odwinęła jej się z ramienia.
Smagnęła nią najbliższe wiedźmy. Jedną z nich widziała wcześniej, rudowłosą o zaciętej, złej
twarzy. Policzek miała rozorany śrutem, ale zdawała się nie zwracać na to uwagi. Kobiety
zasyczały jak rozsierdzone kobry, na ułamek sekundy zamarły w bezruchu. Maria nie wahała się.
Wyrwała z olstera na udzie wysłużonego Walthera P99 i oddała trzy strzały. Dwa bezbłędnie
celne, jeden zadowalający jak na obecną sytuację. Jaga krzyknęła coś, jej głos zniknął w ogólnym
chaosie, ale Marii wystarczyło usłyszeć chór męskich wizgów i szlochów, by wyobrazić sobie
kilka różnych scenariuszy.
Od trójcy Wiedźm dzieliło ją zaledwie kilka kroków, może jeden dłuższy desperacki skok.
Wystarczyło tylko zacisnąć zęby i cisnąć siecią. Ćwiczyła to przez ostatnie trzy miesiące, nie
miała więc najmniejszego problemu.
A potem kilka rzeczy wydarzyło się naraz. Rzucona sieć zawisła w powietrzu.
Pojawiwszy się znikąd, Rzędzian strzelił. Maria wyraźnie widziała jak rozbłyska i gaśnie ogień
wylotowy broni. Horpyna rzuciła się, iście tygrysio, by własną piersią osłonić najstarszą z
Wiedźm, a najstarsza z Wiedźm najzwyczajniej w świecie znikła. Przez oczko rozciągniętej sieci
Warsa przeleciała tylko smoliście czarna wrona. Ptak zakrakał przeciągle, jakby rozbawiony, i
gdy tylko zlał się z nocnym niebem, czas odzyskał właściwy sobie bieg. Sieć spadła, kula sięgnęła
celu. Trafiona Horpyna spojrzała na wykwitającą na jej piersi czerwoną plamę, potem wprost w
oczy Rzędziana.
Minęła wieczność nim padła.
*
Ranek nadszedł szybko, szybciej niż ktokolwiek się spodziewał, ale przyniósł ze sobą
widok, którego w jakiś przewrotny sposób spodziewali się wszyscy.
Pobojowisko ciągnęło się od linii drzew do samych niemal drzwi kościoła. W
dogorywaniu wszyscy byli równi. Posągowo piękny, skrzydlaty młodzieniec i snajper Góry,
któremu coś urwało nogę, dziewczyna o sarniej aparycji i poparzony Chłop w sportowej bluzie.
Szklana Góra dobijała tych rannych, których nie potrafiła zidentyfikować. A nie potrafiła
zidentyfikować wyłącznie Legend. Maria, mimo lat doświadczenia, nie potrafiła wykonać tego
rozkazu. Próbowała. Pochyliła się nad jedną z wiedźm i zobaczyła w jej oczach odbicie swoich. A
potem widziała je w kolejnych, i kolejnych, i kolejnych. W oczach wiedźmy, dusiołka i
dziwożony, której nie przepędziły stąd setki wycieczek. Nogi same niosły ją do kościoła.
W nocy, zaraz po ucieczce Jagi, Chłopi dostali się do środka i rozpoczęli mszę pod
przewodnictwem jakiegoś krakowskiego księdza. Prosta, szczera wiara w Pana osłabiła
Legendy, a wtedy Szklana Góra wystrzelała je jak kaczki. Teraz było tu pusto. Przerażająco pusto.
Przy jednym z bocznych wejść wisiał obraz świętego Józefa pędzla Franciszka
Smuglewicza. Umierającego świętego żegnała Maryja i jej Syn. Drobna twarz Maryi była smutna i
porażająco łagodna. Spod przymkniętych powiek spływały ledwo widoczne łzy. Maria miała
nieodparte wrażenie, że widziała tę twarz, tam, za drzwiami bazyliki, ale musiało tylko jej się
wydawać. Była wycieńczona. Rozluźniła dłoń i pozwoliła by broń upadła jej na posadzkę.
Przeżegnała się, ale nawet nie wiedziała jak się modlić. Ostatnimi czasy modliła się wyłącznie na
prośbę babki Amelii i wcale nie była w tym dobra.
- Już się bałem, że znajdę cię w czarnym worku… Wracamy do sztabu, Mańka.
Zawisza miał zaskakującą dla kogoś jego postury zdolność poruszania się bezszelestnie i
lubił wykorzystywać ją w takich, zupełnie nie odpowiednich, momentach. Maria odwróciła się
powoli. I milczała długo.
- Tyle mówisz o walce z diabłem, Zawisza - powiedziała zupełnie nieswoim głosem. - O walce z
Lucyferem i Borutą. O realnym zagrożeniu… Dla tej sprawy pójdę za tobą chociażby, wybacz żart,
do piekła, bo widziałam co zrobili, bo wiem, że Jaga nie jest jedyną postacią na tej scenie, ale
teraz…
Urwała, spojrzała w oczy Matki Boskiej. Westchnęła ciężko. Była naprawdę zmęczona.
Wszystkim.
- Ale teraz coś zniszczyliśmy.

Podobne dokumenty