54. Kaliskie Spotkania Teatralne – czyli historia, seks i pożegnania
Transkrypt
54. Kaliskie Spotkania Teatralne – czyli historia, seks i pożegnania
Maciej Michalski 54. Kaliskie Spotkania Teatralne – czyli historia, seks i pożegnania Zgodnie z przewidywaniami 54. KST okazały się skromniejsze od wcześniejszych. Przede wszystkim w repertuarze znalazło się niewiele przedstawień konkursowych, bo tylko siedem (w tym dwa kaliskie). Jurorów również było mniej w porównaniu z ubiegłymi latami, zaledwie troje: prof. Dobrochna Ratajczak z UAM, prof. Jan Ciechowicz z Uniwersytetu Gdańskiego oraz reżyser Janusz Łagodziński. Ów minimalizm nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że był to pożegnalny w grodzie nad Prosną tydzień dla Igora Michalskiego, który od paru miesięcy zasiada przy dyrektorskim biurku w Teatrze Muzycznym w Gdyni i o Kaliszu myśli już w czasie przeszłym; poza tym fundusze na przygotowanie tak kosztownej imprezy są z każdym rokiem coraz mniejsze. W efekcie trwający od 10 do 16 maja br. konkurs wypadł skromnie. Liczy się jednak jakość. Trzeba przyznać, że wachlarz repertuarowy 54. KST mimo ograniczeń prezentował się interesująco: od klasyki, czyli dzieł Shakespeare’a i Czechowa, po współczesne nam utwory Kazimierza Kutza czy Doroty Masłowskiej, ponadto poza gospodarzami pojawili się przed kaliską publicznością aktorzy z Trójmiasta, Krakowa, Warszawy, Katowic oraz z wysoko notowanej ostatnio sceny kieleckiej. Na inaugurację festiwalu Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego wystawił Kupca weneckiego wg Williama Shakespeare’a i od razu wzbudził tą premierą spore kontrowersje. Jakub Roszkowski, który pospołu z reżyserem Adamem Nalepą opracował tę sztukę od strony dramaturgicznej, napisał w Programie do przedstawienia: „Shakespeare osadził swój tekst na weneckim Rialto – tamtejszym centrum handlu i konsumpcji. Dzisiaj gwar targowiska zamienił się raczej w zimny świat akcji i giełdowych inwestycji. (…) Tu liczy się już nie znajomość handlu, ale wiedza o tym, co jest na topie.” Od chwili podniesienia kurtyny dało się zauważyć, że taka interpretacja Szekspirowskiego dzieła zdominuje cały spektakl. Bohaterowie chwalili się kosztownymi gadżetami i zaliczaniem atrakcyjnych miejsc, w których zostawienie sporej gotówki przysparza blasku, zwłaszcza w środowisku bogaczy. Bywali w ekskluzywnych klubach, sklepach, salonach odnowy biologicznej, a wszystko wokół nich nieprzyzwoicie drogie i efekciarskie. Ponadto przez cały czas atmosfera utrzymana była w wyraźnie rozrywkowym tonie, zgodne zresztą z intencją reżysera, który na przedpremierowej konferencji prasowej wspomniał, że nie zależy mu na tradycyjnym odczytaniu dramatu. Nie chciał pokazywać ani problemu antysemityzmu, ani tragedii oszukanego Żyda, tylko zabawę zmanierowanych ludzi. Słowa dotrzymał, co nie przysporzyło mu chwały u wszystkich obserwatorów oczekujących bardziej ambitnego odczytania Szekspirowskiego dzieła – tak jak bywało to we wcześniejszych inscenizacjach. Na przykład w 1958 roku wyreżyserował w Kaliszu Kupca weneckiego Tadeusz Kublaski i skupił się na krzywdzie wyrządzonej Shylockowi, zamożnemu Żydowi, który zażądał od wenecjanina Antonia funta ciała za niespłacenie długu. W inscenizacji Nalepy dominował na scenie seks, golizna (dla wielu była to największa wartość spektaklu), taniec i śpiew w rytmie głośnej muzyki oraz manieryczny sposób wygłaszania tekstów. Nie zabrakło jednak autora Hamleta, a stało się tak nie za sprawą dialogów i monologów w przekładzie Stanisława Barańczaka, tylko Marcina Trzęsowskiego grającego postać dopisaną do sztuki przez twórców widowiska. Miał to być sam Shakespeare, zrazu zaskoczony, a później mocno poirytowany z powodu licznych przeróbek w tekście i nazbyt nowoczesnej realizacji jego dzieła. Wypadł jednak groteskowo i bardziej przypominał miotającego się abderytę niż wybitnego dramaturga. W końcu dwóch osiłków zniosło go ze sceny i zabawa trwała dalej. Niektórzy z widzów uznali to za metaforę wskazującą na upadek wartości u współczesnych ludzi, zainteresowanych tylko tanią rozrywką i konsumpcją dóbr materialnych, nie zaś obcowaniem z kulturą wyższych lotów. Wniosek: nawet Shakespeare’a można wyrzucić ze sceny, bo sztuka sięgnęła dna. Dodajmy ironicznie, że takie przeświadczenie mogli mieć na końcu spektaklu wszyscy widzowie w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego. 1 Na zdjęciu od lewej: Izabela Beń, Szymon Mysłakowski i Michał Grzybowski w Kupcu weneckim Williama Shakespeare’a. Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu. Reżyseria: Adam Nalepa. Premiera: 10.05.2014. Fot.: Piotr St. Walendowski Jurorzy nie nagrodzili nikogo z kaliskich aktorów występujących w Kupcu weneckim, choć – moim zdaniem – na uwagę zasłużyli Bożena Remelska jako Solania oraz Szymon Mysłakowski w roli Bassania, zwłaszcza jego monolog w finale zabrzmiał przejmująco. Pozostali aktorzy, łącznie z Michałem Grzybowskim (Antonio) oraz Michałem Wierzbickim (Shylock), wypadli blado, co również obniżyło poziom inscenizacji. Kolejny spektakl konkursowy, wystawiony 11 maja na Dużej Scenie, to Płatonow Antoniego Czechowa w realizacji Grzegorza Wiśniewskiego w gdańskim Teatrze Wybrzeże. Reżyser ten chętnie jak dotąd sięgał po dzieła rosyjskiego dramaturga; przypomnijmy, że w Kaliszu wyreżyserował przed laty Mewę, przedstawienie, które zainaugurowało dyrekcję Igora Michalskiego. Pomimo że Płatonow powstał w młodzieńczym okresie Czechowa, to jest sztuką z wielością niezwykle ciekawych osobowości scenicznych i wątków z nimi związanych. Można odnieść wrażenie, że utwór wyszedł spod pióra nie tylko utalentowanego, lecz również bardzo dojrzałego autora. Dlatego reżyserzy wybierają ten tekst, mimo że jego odegranie musi być poparte doskonałym aktorstwem. W przeciwnym razie obnaża wszelkie słabości zespołu artystycznego. Według wielu widzów i krytyków teatralnych, w gdańskiej inscenizacji zabrakło dobrego wykonawcy głównej roli. Innego zdania byli jurorzy, gdyż przyznali wyróżnienie Michałowi Jarosowi, kreującemu tytułową postać, czyli wiejskiego, zakompleksionego nauczyciela, skutecznie jednak uwodzącego kobiety. Niewątpliwie decyzja szacownego jury jest dość kontrowersyjna, choć – jak się okazało – jednomyślna, o czym poinformowała mnie prof. Ratajczakowa podczas bankietu na zakończenie festiwalu. Nagrodę aktorską otrzymała też Katarzyna Dałek za rolę Soni, urodziwej mężatki zdecydowanej dla Płatonowa porzucić rodzinę. Również pozostałe postaci żeńskie: wyemancypowana Maria (Katarzyna Z. Michalska), powabna Anna (Magdalena Boć), Sasza, tolerancyjna żona Płatonowa (Monika Chomicka-Szymaniak), zostały bardzo dobrze odegrane. Na ich tle role męskie okazały się jakby 2 stłumione i gdyby nie kobiety, prezentujące na scenie oprócz talentu także swoje wdzięki (nagości było sporo), to można by uznać gdańską inscenizację za pomyłkę. Na szczęście mężczyźni nie byli w tej sztuce najważniejsi, tylko bohaterki – naiwne ofiary egoistycznego, szalonego, a nawet dekadenckiego nauczyciela. Interesująca była scenografia tego przedstawienia. Po bokach usytuowano czarny fortepian i – po przeciwnej stronie – olbrzymi, ale uszkodzony dzwon; w środku były dwie czerwone sofy (w pierwszej części spektaklu) i długie spróchniałe belki (w drugiej). Na zdjęciu od lewej: Katarzyna Dałek (Sonia), Michał Jaros (Płatonow) i Piotr Biedroń (Mikołaj) w Płatonowie Antoniego Czechowa. Teatr Wybrzeże w Gdańsku. Reżyseria: Grzegorz Wiśniewski. Premiera: 26.10.2013. Fot.: Dominik Werner Od wielu lat nie zabrakło na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych artystów krakowskich. W tym roku Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej zaprezentował 13 maja sztukę Pawła Demirskiego – Bitwa Warszawska 1920 w reżyserii Moniki Strzępki. „To nie historyczny fresk analizujący przyczyny, przebieg i następstwa tak zwanego cudu nad Wisłą, dzięki któremu Polacy powstrzymali Armię Czerwoną. To raczej próba szukania odpowiedzi na pytanie: co właściwie oznacza niepodległość, o co toczyła/toczy się gra, co nasz dziadek/pradziadek miał z tego, że w owym czasie bolszewicy nie weszli w głąb Europy?” – napisano na stronach internetowych teatru przy okazji premiery tej sztuki. Postaci sceniczne to przede wszystkim osoby znane z historii: Piłsudski (Michał Majnicz), Witos, Weygand i Ksiądz Skorupka (we wszystkich rolach Krzysztof Globisz), Róża Luksemburg (Marta Ojrzyńska) i Feliks Dzierżyński (Marcin Czarnik). Znalazł się też w tym wojskowo-politycznym towarzystwie Władysław Broniewski (Juliusz Chrząstowski), poeta i uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. Jednak nie tylko znane nazwiska dało się słyszeć ze sceny, byli na niej również przedstawiciele zwykłych, 3 szarych obywateli, dla których uczestnictwo w ważnych wydarzeniach historycznych wcale życia im nie ułatwiało: Chłop (Grzegorz Grabowski), Poznaniak i jego żona (Rafał Jędrzejczyk oraz Anna RadwanGancarczyk), a także kobieta szczególnie obarczona ciężarem zmiennych losów naszego narodu – Polska Mama (Dorota Pomykała). „Uświęcone” tematy z przeszłości były w tym przedstawieniu odbrązowione, choć momentami ironicznie przerysowane, co miało wskazywać na zdystansowanie się twórców wobec minionych dni klęski i chwały. Zdecydowała o tym teraźniejszość, dziś już bowiem nie traktujemy przeszłości z nabożną czcią. Nawet owiany legendą ksiądz Skorupka nie był tu postacią charyzmatyczną, z kolei naczelnik Piłsudski wydawał się nierzadko zagubiony, a zdrajcę Dzierżyńskiego nachodziły refleksje, że nie wszytko potoczyło się w jego życiu tak, jak powinno. Scenograf, Michał Korchowiec, podzielił przestrzeń na dwie części. Bliżej rampy toczyły się ostre dyskusje, żeby nie powiedzieć kłótnie Polaków o losach ojczyzny, tu krojono przy stole plany bitewne, tu Polska Mama wylała z wiadra najpierw wodę, a później „krew” na twarz Dzierżyńskiego. Tylna część sceny to symboliczna graciarnia składająca się głównie z mocno sfatygowanych mebli i instrumentów muzycznych pokrytych gęsto rozrzuconą słomą. Jurorzy przyznali nagrody i wyróżnienia aż czworgu krakowskim artystom, co publiczność przyjęła z aplauzem. Otrzymali je: Krzysztof Globisz (główna nagroda aktorska), Juliusz Chrząstowski (nagroda aktorska), Dorota Pomykała (nagroda specjalna, ufundowana przez Angelikę i Piotra Mazek) oraz Anna Radwan-Gancarczyk (wyróżnienie). Na zdjęciu scena zbiorowa w Bitwie warszawskiej 1920 Pawła Demirskiego. Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Reżyseria: Monika Strzępka. Premiera: 22.06.2013. Fot.: Magda Hueckel 4 Następnego dnia, 14 maja, kaliszanie mogli obejrzeć aż dwa spektakle konkursowe. Najpierw na Dużej Scenie zaprezentował się Teatr im. Stefana Żeromskiego z Kielc, wystawiając Carycę Katarzynę Jolanty Janiczak w reżyserii Piotra Rubina. Przedstawienie to od samej premiery zbiera doskonałe oceny zarówno krytyków, jak i szerokiej publiczności, poza tym tandemowi Janiczek – Rubin przyznano w styczniu br. Paszport Polityki w kategorii teatr za „brawurowe spektakle, które, odsłaniając mechanizmy konstruowania oficjalnych biografii, równie wiele mówią o historii, jak i o współczesności”. Janiczak, ceniona na rodzimym gruncie dramatopisarka, ma dość wyraziste poglądy o przeszłości wielkich i znanych tego świata, a także o przebiegu zdarzeń, które na długo trafiły na karty podręczników historii. Zapewne jej zdanie nie do końca jest akceptowane przez naukowców, ale to tylko nadaje dodatkowego smaczku sztukom przez nią napisanych. W Programie do kieleckiego przedstawienia zamieszczony jest wywiad z autorką, w którym stwierdziła: „Mając do czynienia z postacią historyczną, nigdy nie mamy do czynienia z żadną postacią, tylko z tekstem na jej temat i ja po prostu piszę kolejny tekst. Nikt nie wie, jaką naprawdę była Caryca, Napoleon itp. Historia to jedna wielka literatura, plotka.” Do dziś krąży wiele legend na temat życia i śmierci Niemki, Imperatorowej Wszechrusi – Katarzyny II. Ciągle wzbudza skrajne emocje, dla jednych jest wzorem (np. kanclerz Angela Merkel kazała zawiesić w swoim gabinecie portret carycy), dla innych intrygantką i rozpustnicą. Mając na uwadze poglądy Janiczek o historii, zrozumiałe, że musiała popełnić tekst na temat rosyjskiej władczyni; oczywiste też, że skupiła się na co bardziej pikantnych o niej wspomnieniach. Polityki było więc sporo, także erotyzmu, którego wykorzystanie okazało się w przypadku tytułowej bohaterki najskuteczniejszym narzędziem do zdobycia władzy. Dla wielu ludzi Katarzyna II kojarzy się bowiem bardziej z seksualnymi orgiami niż z rozbiorami Polski albo przyłączeniem Krymu do Rosji. Scenografia Carycy Katarzyny, opracowana przez Mirka Kaczmarka, wprowadzała widzów z jednej strony w klimat dworskich komnat, z drugiej zaś we współczesną nam tandetę (szpitalno-biurowe fotele, taborety, szafki itp.) na tle przezroczystych folii. Nad tą przestrzenią przez cały czas wisiały osiemnastowieczne kostiumy: kosztowne suknie - rogówki z ogromnymi stelażami ukrytymi pod materiałem, a pośród nich ozdobne szustokory, żakiety połączone z eleganckimi kamizelkami i spodniami. Słowem, u góry bogactwo wyrażone francuską modą, ale pustą, bez „zawartości”, na dole właściciele tych strojów, stojący w bieliźnie lub nago. Marta Ścisłowicz, kreująca tytułową postać w kieleckim przedstawieniu, otrzymała główną nagrodę aktorską tegorocznego festiwalu. Tę informację publiczność przyjęła brawami. Aktorce udało się pokazać kobietę zarówno despotyczną, jak i wrażliwą, zrazu zagubioną, nie całkiem zepsutą i złą Znalazła się w obcym środowisku dworskim, została niejako sprzedana na żonę, kochankę i matkę, co w konsekwencji – za sprawą potęgi seksu oraz zbiegiem nie do końca przypadkowych, choć zmiennych losów historii – wyniosło ją na tron. Dodajmy, że aktorka sporo czasu chodziła w spektaklu całkowicie rozebrana, ale nagość nie była tu najważniejsza, gdyż erotyzm wypływał bardziej z kreowanej przez nią osobowości, jej temperamentu niż z odkrytych wdzięków. W pewnym momencie zeszła ze sceny i krążyła między rzędami wśród publiczności. Tak Caryca spełniała swoje marzenia – powiększała imperium. Wspaniała rola Ścisłowicz. Pozostali aktorzy grali w tym przedstawieniu bez zarzutu, choć poziom odtwórczyni Katarzyny II pozostał dla nich niedościgniony. Wyróżniłbym z tego zespołu Joannę Kasperek jako zmanierowaną, kapryśną i coraz bardziej usychającą Elżbietę Romanową oraz Tomasza Nosińskiego w roli Stanisława Poniatowskiego, tu sympatycznego, w białej peruczce i niebieskiej podomce bawidamka. Koniecznie należy poświęcić kilka słów finałowi tego przedstawienia, bo nie zawsze i wszędzie był taki sam. Postaci, które kończyły swój ziemski żywot, pracownicy techniczni wpychali do olbrzymich toreb (w podobnych Rosjanie przywozili towar na nasze targowiska) i wynosili ze sceny. Pod koniec spektaklu wszystkie paki spadły z hukiem z góry. Na środku stał Paweł I (Andrzej Plata), syn Katarzyny II z nieprawego łoża, który przejął po niej majątek i władzę, ubrany był – co ważne – w czerwoną suknię oraz czarną chustę owiniętą wokół pasa i tańczył w rytm znanej piosenki Kate Bush Wichrowe 5 wzgórza. Przypomnijmy, że brytyjska wokalistka była identycznie ubrana w nagranym przed laty teledysku tej piosenki. Śpiewała w niej o tęsknocie Katarzyny Earnshaw powracającej po śmierci jako duch do ukochanego Heathcliffie’a, znajdy, który przejął majątek po jej ojcu i bracie. Aktor podczas tańca pokazywał pantomimicznie, że chce przyciągnąć do siebie (podobnie jak Kate Heathcliffie’a) postać stojącą z boku sceny. A był to Kanclerz (Dawid Żłobiński) ubrany w elegancką damską bluzkę i kalesony – ni to kobieta, ni to mężczyzna. Na zdjęciu: Tomasz Nosiński (Stanisław August Poniatowski), Marta Ścisłowicz (Katarzyna II) w Carycy Katarzynie Jolanty Janiczak. Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Reżyseria: Wiktor Rubin. Premiera: 13.04.2013. Fot.: Michał Walczak Na końcu, po owacjach i ukłonach aktorzy zeszli ze sceny, ale Kanclerz na niej pozostał. Kiedy publiczność wstała z foteli i kierowała się ku drzwiom, zaczął mówić o walorach jednoczących się społeczeństw. Wielu go słuchało. W taki przedziwny sposób sztuka trwała dalej. Tego samego wieczoru kaliszanie zobaczyli kolejny bardzo dobry spektakl – Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku Doroty Masłowskiej w reżyserii Agnieszki Glińskiej, przywieziony do Kalisza przez stołeczny Teatr Studio. Na początku wydawało się, że jest to komedia, ale z każdą chwilą atmosfera zagęszczała się i poważniała. Dwoje młodych ludzi, Dżina (Agnieszka Pawełkiewicz) i Parcha (Marcin Januszkiewicz) wybrało się w pełną radosnego uniesienia podróż po Polsce. Dodajmy, że ów wesoły nastrój często podnoszony był nie do końca legalnymi prochami. Wpychali się kierowcom do samochodów, wmawiając im, że są biednymi Rumunami, i tak jechali coraz dalej i dalej. Gdy euforia minęła, zrozumieli, że znaleźli się na nieznanym terenie gdzieś w Polsce. Zabawa się skończyła, za to zaczęły problemy. Oprócz kłopotów wynikających z miejsca, w którym byli, pojawiły się u nich refleksje nad pustką, która otaczała ich nie tylko na zewnątrz, ale również była w nich samych. Aż chciałoby się rozwinąć słowa z Koheleta: „Marność nad marnościami i wszystko marność”. 6 Warszawscy aktorzy otrzymali Grand Prix 54. Kaliskich Spotkań Teatralnych, co nie było zaskoczeniem, ponieważ zobaczyliśmy w tym spektaklu fantastyczny pokaz gry aktorskiej, może nie tyle zespołowej, ale każdego artysty z osobna. Niektórzy tworzyli kilka postaci całkiem różniących się od siebie wyglądem, osobowością oraz płcią (mężczyźni grali kobiety i na odwrót). Ale nie kostium i charakteryzacja były tu najważniejsze, tylko doskonała technika i praca, nie pomijając oczywiście talentu. Oprócz Pawełkiewicz i Januszkiewicza wystąpili na scenie Monika Krzywkowska, Dorota Landowska i Modest Ruciński. Na zdjęciu od lewej: Agnieszka Pawełkewicz (Dżina), Monika Krzywkowska (Kierowca), Marcin Januszkiewicz (Parcha) w Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku Doroty Masłowskiej. Teatr Studio w Warszawie. Reżyseria: Agnieszka Glińska. Premiera: 16.09.2013. Fot.: Krzysztof Bieliński Scenografia do tego przedstawienia niczym szczególnym się nie wyróżniała; najbardziej rzucała się w oczy tylna ściana i sufit z boazerii drewnianej z dużymi oknami. Przypominało to pomieszczenie na poddaszu z lat osiemdziesiątych minionego wieku. 15 maja na Dużej Scenie wystąpił Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Goście pokazali znakomity spektakl oparty na debiutanckiej powieści Kazimierza Kutza Piąta strona świata. Owa strona dla autora to Szopienice (dziś w granicach Katowic), gdzie mieszkali obok siebie Polacy, także ci chętniej nazywający się Ślązakami, Niemcy i Żydzi. Jest to niezwykła podróż do przeszłości Bohatera (doskonały Dariusz Chojnacki, nagrodzony przez jury), który z nostalgią w głosie mówił o latach młodości, dorastania, latach, które mogą powrócić dziś już tylko we wspomnieniach: „Są pytania, na które nie ma odpowiedzi, ale które można stawiać zawsze” – tymi słowami rozpoczął swą barwną opowieść. Fabułę napisało samo życie, bliskie autorowi. Bohaterowie podejmowali różne decyzje życiowe, wybierali lepiej lub gorzej, ale zawsze z nadzieją, że los się poprawi. „Wszystko można było kupić na raty albo na bórg (kredyt). Na szczęście mój ojciec nie zaznoł smaku elwra (bezrobotnego) i dlatego mogliśmy sobie pozwolić na skarb” – wspominał Kutz, to jego słowa, które przelał na papier, a reżyser Robert Talarczyk (też Ślązak) przeniósł na scenę. Powstała opowieść o trudnej, ale pięknej tożsamości hanysa. Oprócz szopienickich tradycji wspominane były także powstania śląskie, strajki górnicze, trudny czas okupacji i lata PRL-u. I choć nie wszystko było dobre, to 7 – według autora – nie wolno tego pominąć, bo: „… w szkole uczono nas, że umiejętność pisania polega na tym, aby wszystko co ciśnie się człowiekowi do głowy opisać po kolei, w ścisłym porządku, choć nie da się go przewidzieć, pora wejść w tę skibę, trzeba próbować położyć łeb pod własny topór”. Udało się realizatorom połączyć w spektaklu postać narratora, tu Bohatera, z odgrywaniem zdarzeń przez pozostałych aktorów. Tekst był jakby uzupełniany przez pokazywane sceny. Dodajmy, że występujący mówili dialektem śląskim i brzmiało to wspaniale. Scenografia autorstwa Ewy Sataleckiej była nadzwyczaj prosta: pusta scena, tylko na tylnej ścianie pokazywano przezrocza. Na zdjęciu scena zbiorowa w przedstawieniu Piąta strona świata Kazimierza Kutza. Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Reżyseria: Robert Talarczyk. Premiera: 16.02.2013. Fot.: Krzysztof Lisiak Tak jak pierwszego, tak i ostatniego dnia festiwalu, czyli 16 maja, w konkursie wystąpili gospodarze. Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego pokazał na Scenie Kameralnej Versusa wg Rodrigo Garcíi w reżyserii Szymona Kaczmarka. Na temat tego przedstawienia sporo słów zostało już napisanych na łamach Kalisii Nowej przy okazji premiery tej sztuki, dlatego odnotujmy tylko, że jury przyznało Nagrodę im. Jacka Woszczerowicza, ufundowaną przez ZASP, Piotrowi Domalewskiemu za rolę Teda Bundy’ego i Janowi Jurkowskiemu za rolę Leszka Pękalskiego. I można byłoby pogratulować kaliskiemu teatrowi sukcesu, gdyby obaj aktorzy nie grali na naszej scenie gościnnie. Tradycyjnie festiwalowi towarzyszyły liczne imprezy kulturalne, w tym spektakle poza konkursem. Trzeba tu jednak powiedzieć o blamażu, mianowicie o występie absolwentów Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu krakowskiej PWST, którzy 12 maja pokazali na Scenie Kameralnej Meblościankę Pauliny Daneckiej i Tomasza Jękoty w reżyserii Błażeja Peszka. Usłyszeliśmy bełkot. Jeśli młodzi ludzie radzili sobie nieźle z ruchem scenicznym i tańcem, to ich gra aktorska przypominała występ amatorów z płonnymi nadziejami, że może ktoś uzna ich za zawodowców. Było to żenujące! Problemy nie ominęły także drugiego zespołu – i to o wiele liczniejszego – z Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Pomorscy artyści wstawili na Dużej Scenie Skrzypka na dachu Jerry’ego Bocka i Josepha Steina w reżyserii Jerzego Gruzy i ich występ, który odbył się wkrótce po ogłoszeniu werdyktu jury, został mocno przeorganizowany ze względu na ograniczoną przestrzeń 8 sceniczną. Orkiestrę schowano w kulisach, a aktorzy bacznie uważali w trakcie gry, aby się nie zderzyć, bo chwilami było ich na scenie kilkudziesięciu, a trzeba było jeszcze tańczyć! Główną rolę kreował Bernard Szyc. W jego wykonaniu Tewje, czyli ubogi mleczarz mieszkający z żoną i córkami w Anatewce, był wzruszający i obdarzony dużym poczuciem humoru, słowem – tradycyjny. Zresztą podobnie jak cały spektakl. Na pewno nie mieliśmy do czynienia z nowatorską prezentacją słynnego dzieła. I w zasadzie można by zakończyć komentarz na ten temat, gdyby nie przedziwny układ towarzyszący temu występowi. Otóż Igor Michalski, dyrektor festiwalu, zaprosił do Kalisza gdyński Teatr Muzyczny, którym zarządza tenże sam Igor Michalski. Zadajmy ironicznie pytania, jak długo panowie dyrektorzy spierali się ze sobą o wysokość honorariów? Który z nich stracił, a który zyskał na tym? Na zdjęciu scena zbiorowa w Skrzypku na dachu Jerry’ego Bocka i Josepha Steina. Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Reżyseria: Jerzy Gruza. Premiera: 8.11.2008. Fot.: Piotr Manasterski Warto też wspomnieć o trzech wystawach. W Sali Bogusławskiego można było zobaczyć zdjęcia, plakaty i afisze z wszystkich dramatów Shakespeare’a, które wystawiono na deskach teatru nad Prosną. Było ich osiemnaście, nie licząc premiery tegorocznej. Miłośnicy Melpomeny z nostalgią za dawnymi i świetnymi zespołami aktorskimi patrzyli na fotografie: Tadeusza Kubalskiego i jego żony, Kai Starzyckiej - Kubalskiej, Elżbiety Starosteckiej, Haliny Kowalskiej czy Henryka Talara. Kolejną wystawę przygotowano w Malarni, zawieszono tam plakaty teatralne Tomasza Wolffa, wybitnego plastyka, którego oryginalne projekty cenione są nie tylko w Kaliszu, ale też w Warszawie, Łodzi, Zielonej Górze i innych jeszcze miastach. Z kolei w holu Centrum Kultury i Sztuki zaprezentowano grafiki autorstwa Małgorzaty Stachurskiej, która zebrała za nie liczne nagrody i wyróżnienia. Jej prace podziwiano jak dotąd w galeriach Włoch, Francji, Kanady, USA czy Japonii. Wśród imprez towarzyszących 54. KST znalazł się także przedpremierowy pokaz filmu pt. Hitler w operze w reżyserii Michała Grzybowskiego, kaliskiego aktora. Zadania operatorskie pełnił za kamerą Robert Mleczko, którego kunszt należy ocenić bardzo wysoko. Na końcu pokazu realizatorzy zebrali spore, kilkuminutowe brawa, a piszący niniejszą recenzję był w tenże akt pochwalny mocno 9 zaangażowany. Nie spodziewałem się, że zobaczę doskonały film fabularny, choć krótkometrażowy. Powstał z funduszów Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i Miasta Kalisza. Warto na takie produkcje łożyć pieniądze, a Michał Grzybowski powinien koniecznie skupić się na pracy reżyserskiej, bo na tym polu czekają go sukcesy. I nie jest to opinia odosobniona. Jak już wspomniano, 54. Kaliskie Spotkania Teatralne były pożegnalnym festiwalem dla dyrektora Michalskiego. Właściwie poza jubileuszowym, pięćdziesiątym konkursem, pozostałe z każdym rokiem traciły swój blask. Nie było nawet klubu festiwalowego, gdzie można by pogawędzić przy kawie lub piwie o wydarzeniach artystycznych. W ogóle w grodzie nad Prosną panowała cisza, nie jak drzewiej bywało, kiedy Spotkania były świętem teatru, a kaliszanie dyskutowali o przyjezdnych zespołach i znanych twarzach z ekranu, które przemierzały ulice naszego miasta. Miejmy nadzieję, że Magda Grudzińska, która od czerwca br. przejmie schedę po Michalskim, odmieni kaliską Melpomenę i majowemu festiwalowi przywróci dawny rozmach i renomę. Pisząc o pożegnaniach, trzeba koniecznie wspomnieć o jeszcze jednej osobie, a mianowicie o prof. Małgorzacie Leyko, która przez lata kończącej się właśnie dyrekcji pełniła funkcję kierownika literackiego. Oprócz fachowych rad, a także tekstów w programach do przedstawień nawiązała współpracę ze szkołami. W teatrze odbywały się konferencje dla nauczycieli oraz organizowano warsztaty i liczne konkursy dla dzieci i młodzieży. Pod jej redakcją ukazała się również książka poświęcona Jerzemu Grotowskiemu i Ryszardowi Cieślakowi, których kaliskie ślady badała pospołu z autorem niniejszej recenzji. To wszystko działo się z jej inicjatywy i za to należą się Pani Profesor ogromne podziękowania. 54. Kaliskie Spotkania Teatralne przeszły do historii. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku zobaczymy więcej teatrów, a o ważnych wydarzeniach festiwalowych będą donosić nie tylko lokalne media, ale również ogólnopolskie. 10