Kto w ciebie kamieniem

Transkrypt

Kto w ciebie kamieniem
Czesław
Magnowski
KTO
W
CIEBIE
KAMIENIEM…
Na
peronie
stoi
pociąg
oblepiony
transparentami
o
przyjaźni
polsko‐radzieckiej.
Obok
kręcą
się
młodzi
i
trochę
starsi
pasażerowie,
wszyscy
ubrani
w
dżins.
Nawet
buty
mają
dżinsowe.
Na
peron
wchodzi
młody
chłopak,
a
za
nim
bagażowi
pchający
wózek
z
paczkami.
Chłopak,
też
ubrany
w
dżins,
wita
się
hałaśliwie
z
pozostałymi
dżinsowcami
i
zaczyna
dziarsko
pomagać
bagażowym w załadowaniu paczek do
wagonu. Płaci
i przy dźwiękach
„Podmoskiewskich
wieczorów”
wsiada
z
pozostałymi
do
wagonu.
Rozsiadają
się
w
przedziale.
Obok
naszego
bohatera
siedzi
Wiesiek,
Jarek
i
Kryśka.
‐
Coś
ty,
Kaziu,
takiego
nabrał
w
tych
paczkach?
–
spytał
Wiesiek.
‐
Kapy.
‐
Kapy?
–
wykrzyknął
Wiesiek.
–
Czyś
ty
oszalał?
Tylko
po
dwie
kapy
puszczają,
jeden
komplet
dżinsowy,
jeden
na
zmianę
i
jeden
na
sobie!
‐
Jakoś
to
będzie
–
spokojnie
odpowiedział
zapytany
i
wyjął
torbę,
a
z
niej
flaszkę.
‐
No
to
na
początek
–
zaprosił
kolegów.
Wyraźnie podpita trójka śpiewała czastuszki. Fundator spojrzał na zegarek i zaczął
rozpakowywać
jedną
z
paczek.
W
paczce
były
wzorzyste
narzuty.
Wyjął
jedną,
złożył
fachowo
i zaścielił w nogach górnego łóżka, wyjął drugą i zaścielił drugie łóżko. Trójka przyjaciół
zastygła.
‐
Aleś
ty
,
kurwa,
Kaziu
cwaniak
–
wystękał
Jarek.
‐
Pomożecie
mi?
–
spytał
Kazio.
‐
Coś
ty
się
z
chuja
urwał?
–
odpowiedział
Wiesio.
–
Za
darmo?
‐
A
gorzał?
‐
zdziwił
się
Kazio.
‐
Gorzał
to
ci
oddamy,
a
w
kryminał
sam
się
pakuj.
Kazio
bez
słowa
wyszedł
i
chodząc
od
przedziału
do
przedziału
ścielił
łóżka.
Na
korytarzu
wyraźnie
rozluźnieni
dżinsowcy
pili,
palili,
śmiali
się,
zadowoleni,
że
już
są
w
Rosji,
a
Kazio
zdejmował
narzuty
z
łóżek
i
pakował
w
zgrabne
paczki,
wiążąc
je
sznurkiem.
W
pokoju
hotelowym
siedział
Kazio
i
liczył
ruble.
W
kącie
leżała
jeszcze
mała
sterta
kap.
Otworzyły
się
drzwi.
Do
środka
weszła
para
młodych
ludzi.
‐
Priwiet!
Priwiet!
–
przywitali
się.
‐
Zachaditie
–
powitał
Kazio.
‐
Skolko
stoit
adna?
–
spytała
kobieta,
wskazując
na
narzutę.
‐
Po
sotci
–
odpowiedział
Kazio.
‐
Bieriem
diesjat.
Kazio
odliczył
dziesięć
kap.
Mężczyzna
wyjął
pieniądze
i
podał
Kaziowi.
Kazio
wyciągnął
rękę
po
pieniądze
i
na
jego
ręce
zatrzasnęły
się
kajdanki.
W
izbie
przesłuchań
siedział
na
zydlu,
ze
skutymi
do
tyłu
rękami,
przed
nim
stał
duży
groźny
facet
w
mundurze
i
darł
się‐
Nu,
atwieczaj!
‐
To
nieprawda…
ja…
‐
stękał
Kazio.
‐
Na
ruskom
jazykie
gawari.
W
turmie
padochniesz!
–
darł
się
olbrzym.
–
Astawaj
i
dumaj!
–
walnął
pięścią
w
stół
i
wyszedł.
Po
chwili
do
pokoju
wszedł
młody
cywil.
‐ A to dureń
– odezwał się po polsku
z wyraźnym rosyjskim akcentem – kuć człowieka.
Mówiąc
to
zdjął
kajdanki
Kaziowi.
–
Aleś
się
namęczył
biedaku
–
ciągnął
współczująco.
Kazio
rozcierał
nadgarstki.
Cywil
usiadł
za
stołem,
chwilę
czytał
papiery.
‐
Z
kim
ja
muszę
pracować.
‐
Z
niesmakiem
podarł
papiery
i
wrzucił
do
kosza.
–
Dobrze,
żeś
się
nie przyznał do tych bzdur – pochwalił Kazia. – Aha, nie przedstawiłem się. Major
Miereżkowski.
‐
Bo
ja
naprawdę
tego
nie
zrobiłem…
–
wtrącił
się
Kazio.
‐
To
jest
oczywiste
–
zgodził
się
major.
–
My
mamy
gospodarkę
planową
i
za
modą
nie
zawsze
nadążamy,
a
wy
przywozicie
takie
rzeczy,
które
nam
umykają
w
globalnym
planowaniu
i
w
zasadzie
uszczelniacie
nam
rynek,
a
nie
jakaś
dywersja
ideologiczna,
jak
chciał
ten
dureń,
co
cię
przesłuchiwał.
‐
O
Boże!
‐
jęknął
Kazio
i
przetarł
twarz
rękami.
Spojrzał
z
przerażeniem
na
majora.
Mereżkowski
chwilę
milczał.
‐
Ty
wiesz
co,
Kazio,
ty
napisz
takie
krótkie,
na
parę
stron
opowiadanie
albo
reportaż
z
tej
wycieczki do nas, przecież drukowałeś w pismach studenckich, a my zapomnimy o całej
sprawie,
zgoda?
Kazio
zastanawiał
się.
‐
Ja
nie
znam
tak
dobrze
rosyjskiego,
żeby
pisać
literaturę.
‐
Ależ
nie
trzeba
po
rosyjsku,
wystarczy
po
polsku,
i
żebyś
nie
myślał
o
czymś
złym,
ty
pisz
bez
imion
i
nazwisk.
O,
tu
masz
papier,
tu
długopis
i
pisz.
Zjadłbyś
co?
Wypił
kawę
czy
herbatę?
Jakieś
trzy
godziny
ci
starczy.
‐
Chciałbym
do
ubikacji
–
nieśmiało
poprosił
Kazio.
‐
Ależ
oczywiście
–
zgodził
się
major.
Po
chwili
wszedł
strażnik
W
ubornuju
–
rozkazał
major.
Strażnik
wyjął
kajdanki.
–
Bez
kandałow!
Strażnik
schował
kajdanki
i
wyprowadził
Kazia.
Kazio
wrócił
ze
strażnikiem
do
pokoju.
Pokój
był
pusty,
a
na
stole
stała
woda
mineralna,
parujący
kubek
i
kanapki
na
talerzu.
Kazio
podszedł
do
stołu,
chciał
przysunąć
zydel,
ale
zydel
okazał
się
przyśrubowany
do
podłogi,
podszedł
więc
do
krzesła,
na
którym
siedział
major,
usiadł,
upił
kawy.
Zamyślił
się
i
zaczął
pisać.
Jadł,
pił
i
pisał.
Parę
razy
podchodził
do
drzwi,
pukał
i
wychodził
ze
strażnikiem
do
ubikacji.
Wreszcie
skończył.
Wyciągnął
się
na
krześle,
a
wtedy
jak
diabeł
wyskoczył
major
z
szerokim
uśmiechem.
‐
Chwat,
istny
stachanowiec!
Dawaj,
poczytamy.
Kazio
wstał
ze
swego
miejsca
i
usiadł
na
zydlu.
Major
czytał.
‐
Masz
talent
–
pochwalił.
‐
Nie
tylko
szybko,
ale
i
ładnie
napisane,
tak
literacko.
No,
to
pracę
trzeba
nagrodzić.
Pogrzebał
w
biurku,
wyjął
jakieś
papiery,
poprzekładał
kalkami
i
chwilę
je
wypełniał.
‐
No
podpisz,
to
umowa
na
opowiadanie.
Aha,
tytuł
jakiś
byś
dał.
‐
Może
„Pociąg
przyjaźni”?
–
bąknął
Kazio.
‐
A
może
krótko
„Put’”
–
zaproponował
major.
‐
Niech
będzie
„Put’”
–
zgodził
się
Kazio.
‐
No
to
podpisz
–
podsunął
papiery
major.
‐
A,
co
mi
tam
–
machnął
ręką
Kazio
i
podpisał.
Major
podał
mu
egzemplarz.
–
To
twoje.
Chodźmy
do
kasy,
dwie
stówki.
Tyle
u
nas
w
miesiąc
nie
zarabiają.
A
tu
masz
paszport.
Wyszli.
W
skromnym
pokoju
siedzi
Kazio
z
równolatkiem.
Wchodzi
ładna
dziewczyna
z
tacą.
Na
tacy
kawa
i
ciasteczka.
‐
Moją
żonę
już
znasz?
Zosia
–
przedstawił
Kazio
koledze
dziewczynę.
‐ Wszyscy znajomi już zdążyli ci pozazdrościć – odpowiedział kolega i ucałował rękę
dziewczyny.
Dziewczyna
podaje
kawę
i
siada.
‐
No
to
co
uradziliście?
–zapytała.
Kazio
wskazuje
na
kolegę.
‐
Waldek
mówi,
że
w
najbliższym
czasie
nie
kroi
się
żaden
pociąg
przyjaźni.
To
potwierdza
to,
co
ja
mówiłem,
ale
żyć
jakoś
trzeba.
Nie
wiadomo,
ile
ten
stan
wojenny
potrwa.
Ja
myślę,
że
dobrze byłoby zaczepić się na uczelni, zacząć pisać pracę doktorską? Co sądzisz o tym,
Waldziu?
Waldek
zaczyna
cedzić
z
wolna.
‐
To
dobry
pomysł,
ale
jak
wiecie,
trzeba
mieć
poparcie
czynników.
Kazio,
o
ile
wiem,
jeździł
pociągami
z
SZSP,
to
niech
tam
szuka
poparcia.
‐
Waldek,
coś
ty.
On
jeździł
też
z
wami,
zielonymi,
przypomnij
sobie
–
odezwała
się
żona.
Waldek
poprawił
się
godnie
w
fotelu
i
dalej
cedził.
‐
No,
mogło
i
tak
być,
ale
teraz
trzeba
się
określić:
albo
PZPR,
albo
ZSL.
Jak
chodzi
o
ZSL,
to
ja
zarekomenduję
i
poprę
przyjęcie
na
studia
doktoranckie.
‐
No
to
załatwione.
Kazio
zapisuje
się
do
ZSL
–
zawyrokowała
żona.
–
A
teraz
na
zmianę
nastroju.
Podeszła
do
barku
i
wyjęła
z
barku
butelkę
rosyjskiego
koniaku.
W
kuchni
Kazio
z
żoną
zmywali
naczynia.
‐
No
to
mnie
wrobiłaś
w
partię
–
zrzędził
Kazio.
–
No,
chociaż
oni
powołują
się
na
Witosa,
a
nie
na
Pawła
Findera.
‐ Musisz należeć, bo inaczej wylądujesz gdzieś pod Słupskiem w jakimś w zdychającym
pegeerze.
Mechanizator
rolnictwa
i
komputeryzacja
zarządzania.
Też
mi
specjalista
–
zadrwiła
żona.
‐
A
tu
ani
maszyn,
a
komputer
jeden
na
uczelni,
i
to
Odra.
‐
No
niby
tak,
kurważ
mać
życia
naszego
–
warknął
Kazio.
Podszedł
do
lodówki,
otworzył,
wyjął
butelkę
czystej.
‐Chcesz?
–
spytał
żony.
‐ Nie, a ty się napij – odpowiedziała żona. – Ten Waldek to z wyglądu kretynek, a tak
naprawdę
to
cwana
gapa.
Ty
się
go
trzymaj,
on
zawsze
wie,
skąd
wiatr
wieje.
Na
płaskim
błotnistym
polu
grupa
ludzi
na
kolanach
grzebie
w
ziemi
i
wyjmuje
jakieś
bulwy,
które składa w skrzynkach, a te z kolei odnoszą inni robotnicy. Podchodzi mężczyzna w
czystym ubraniu. Ludzie z trudem wstają z klęczek, prostują się, krzywią. Jednym z
robotników
jest
Kazio.
‐
Dziś
wypłata
–
oznajmia
brygadzista.
–
Teraz
umyć
się,
przebrać
i
do
mnie
do
kantoru.
Ty
przyjdź
na
końcu
–
wskazał
na
Kazia
i
odszedł.
Grupa
robotników
z
Kaziem
idzie
błotnistym
polem.
‐
No
to
cię
wypierdolił
–
zwraca
się
jeden
z
robotników
do
Kazia.
‐
Może
nie
–
wtrąciła
się
niemłoda
robotnica.
–
Przyjmuje
i
wypierdala
Duńczyk,
a
nie
on.
‐ Ee tam Duńczyk – powątpiewa pierwszy robotnik. – Duńczyk od takich spraw właśnie
trzyma
tego
buca.
Polaczka
pierdolonego.
Do
pustego
pokoju
biurowego
wchodzi
Kazio.
Za
biurkiem
siedzi
brygadzista.
Podaje
Kaziowi
kopertę. Ten otwiera kopertę, wyjmuje wydruk komputerowy i pieniądze. Czyta, liczy
pieniądze.
Kończy
liczyć,
chowa
do
kieszeni.
‐
Dziękuję.
Do
widzenia.
‐
Nie
dziękuj
za
wypłatę,
to
ci
się
należy,
i
nie
do
widzenia.
Chcę
z
tobą
pogadać.
Kazio
nastroszył
się.
‐
Ja
jestem
hetero
–
oznajmił
ostro.
Brygadzista
roześmiał
się.
‐ Nie o to chodzi. Ja ciebie obserwuję i widzę, żeś ty nienawykły do fizycznej pracy.
Porozmawiać chciałem z rodakiem, bo z tą resztą prymitywów nie ma o czym. Siadaj –
zaprosił
brygadzista.
Kazio
usiadł.
‐
Bronek
jestem
–
przedstawił
się.
–
Coś
skończył?
–
spytał.
‐
Komputeryzację
rolnictwa
–
odpowiedział
Kazio.
‐
Jak
dostałeś
paszport?
–
dopytywał
się
brygadzista.
‐
A
to
proste.
Jestem
na
studiach
doktoranckich
i
dostałem
na
zbieranie
danych.
‐
To
czemu
nie
zbierasz?
‐ Bo już zebrałem – odpowiedział Kazio – a że mam jeszcze dwa miesiące czasu, to
postanowiłem
dorobić.
Ja
tu
za
dwa
tygodnie
biorę
tyle,
ile
na
uczelni
zarobię
za
pół
roku.
‐
Prawdę
mówisz
–
stwierdził
brygadzista.
–
Ty
wiesz
co?
Chodźmy
do
mnie.
Ja
tu
mam
takie
mieszkanko.
Bronek
otworzył
drzwi
i
weszli
na
korytarz.
Bronek
mówił
dalej.
‐
Mam
tu
taką
fuchę
ni
to
rządcy,
ni
brygadzisty
u
bardzo
ludzkiego
człowieka,
który
lubi
pomagać.
To
jest
pan
Edzio,
który
siedzi
w
Danii
od
wojny
i
prowadzi
różne
interesy.
To
duża
firma.
Otworzył
boczne
drzwi
i
weszli
do
obszernego
pokoju
z
częścią
kuchenną.
Kazio
zdjął
buty.
‐
Nie
trzeba,
ale
jak
już
zdjąłeś,
to
siadaj.
Głodnyś?
–
zapytał
Bronek.
‐
No
tak
‐
stwierdził
Kazio.
‐
To
zjemy
sobie
duńskiego
śledzia
po
pokucku
na
początek
–
oznajmił
Bronek
i
zaczął
krzątać
się
w
kuchni.
–
Wiesz,
gdzie
jest
Pokucie?
–
spytał.
‐
No
pewnie
–
ucieszył
się
Kazio.
–
Moi
dziadkowie
byli
spod
Stanisławowa.
‐
No
to
dobra
nasza.
Popatrz.
Bierzesz
słonego
śledzia,
oczywiście
fileta,
przeciskasz
na
niego
surową
cebulę
–
opisywał
kolejne
czynności
Bronek
–
potem
przeciskasz
czosnek,
skrapiasz
cytryną,
posypujesz
pieprzem,
zielem
angielskim,
dodajesz
oliwy
i
oczywiście
nie
solisz.
Roześmiali
się
i
zanieśli
danie
do
stołu.
‐ Do tego wódeczka, naturalnie czysta. – Bronek postawił kieliszki i butelkę. Ukroili po
kawałku
śledzia,
wypili,
zakąsili.
‐
Dobre
–
pochwalił
Kazio
–
nawet
tej
soli
tak
nie
czuć.
‐ No to na drugą nogę – zaproponował Bronek. Wypili, zjedli. – No to w Trojcy Boh
probywajet
–
i
wypili
po
raz
trzeci.
‐
Tu
masz
gazety,
tu
pilota
telewizora,
a
ja
pójdę
do
kuchni
nastawić
danie
główne.
Kazio
rozsiadł
się
w
fotelu,
włączył
telewizor
i
zaczął
skakać
po
kanałach.
‐
Zjemy
sobie
teraz
bigosiku
z
kartofelkami
–
z
kuchni
Bronek
głośno
komentował
co
robi.
–
Ja
tu
mam
taką,
dochodzącą,
która
gotuje
mi
bigos,
pierogi,
gołąbki…
A
może
nie
chcesz
bigosu?
Może
co
innego?
Kaziu,
słyszysz
mnie?
Kazio
nie
odpowiadał.
Bronek
wyjrzał
z
kącika
kuchennego
i
zobaczył
śpiącego
Kazia
z
pilotem
w
ręku.
Wyjął
z
szafy
ściennej
koc,
okrył
Kazia,
a
sam
odkręcił
pióro
i
usiadł
w
drugim
fotelu
z
pilotem
w
ręce.
W
eleganckim
gabinecie,
za
ogromnym
gustownym
biurkiem,
siedział
starszy
mężczyzna
z
modną
lekko
szpakowatą
bródką.
Przed
nim
siedzieli
Kazio
i
Bronek.
‐
Reasumując,
panie
Kaziu. Jedzie
pan
do Warszawy
i otwiera
pan
jak najszybciej spółkę
polonijną. Pomoże panu mecenas Ziebeker, ja go wprowadzę. Spółka ma zajmować się
handlem
i
montażem
telewizorów,
sprzętu
AGD
i
oczywiście
komputerów.
Oczywiście
spółką
kieruje
pan,
ale
sprawy
wątpliwe
załatwia
pan
z
panem
Bronkiem
i
mecenasem
Ziebekerem.
Księgową,
o
ile
pan
nie
ma
takiej
na
oku,
znajdzie
mecenas.
Chciałbym,
by
każda
umowa
przechodziła
przez
ręce
pana
mecenasa
i
Bronka.
Zresztą
kontaktować
się
lepiej
z
Bronkiem.
Ja
mam
tyle
zajęć,
że
wybaczy
pan,
ale
niezbyt
często
będę
mógł
służyć
panu
swą
osobą.
No
to
życzę
powodzenia.
Pan
Edzio
wstał.
Obaj
młodzi
ludzie
z
szacunkiem
uścisnęli
dłoń
pana
Edzia,
skłonili
się
i
wyszli.
Na
dużym
parkingu
podeszli
do
dużego
czarnego
BMW.
‐
Otwieraj!
–
Bronek
podał
kluczyki
Kaziowi.
–
Siadaj,
to
twoje.
‐
Oszalałeś?
–
zdziwił
się
Kazio.
‐
Nie oszalałem.
Zawieź
mnie do
biura,
tam załatwimy papiery. A
to pudło
to
nie żaden
prezent,
ale
kupiłeś
je
na
raty,
a
poświadczył
i
otworzył
ci
konto
z
kredytem
pan
Edzio,
nasz
wspólnik
nowej
firmy
polonijnej.
W
łóżku
Kazio
leży
obok
żony
i
ciężko
dyszy.
Za
chwilę
sięga
po
papierosa
i
z
lubością
się
zaciąga.
Żona
leniwie
zauważyła.
‐
Ty
musisz
bardzo
uważać.
‐
Uważałem
przecież
–
odpowiedział
Kazio.
‐
Ja
nie
o
tym
–
trzeźwym
głosem
odpowiedziała
żona.
‐
Ta
spółka,
ten
kredyt,
samochód,
mecenas,
coś
tu
nie
tak.
‐
Mnie
też
to
dziwi,
że
on
więcej
wiedział
o
spółkach
polonijnych
niż
ja
–
zgodził
się
Kazio
–
ale
powiem
ci,
że
mamunia
moja
mówiła
mi,
iż
urodziłem
się
w
czepku
–
zbagatelizował.
‐
Byle
ten
czepek
nie
był
dziurawy,
bo
może
okazać
się
jarmułką
więzienną
–
powątpiewała
żona.
‐
A
co
mamy
robić?
Wegetować
nie
chcę!
–
wrzasnął
Kazio
i
wyskoczył
z
łóżka.
Na podwórku z TIR‐a na zagranicznych numerach paru robotników wyładowywało
znormalizowane paczki. Pracą kierował Kazio. Na ścianie małego budyneczku pysznił się
szyld:
„Goodevening
Poland
Wielobranżowa
Spółka
z
Kapitałem
Zagranicznym
Spółka
z
o.o.”
Ta
sama
scena,
tylko
jest
coraz
więcej
TIR‐ów,
coraz
większe
magazyny,
coraz
większe
biuro
i
coraz
okazalszy
szyld.
W
obszernej
kuchni,
przy
śniadaniu,
siedzi
Kazio
z
żoną.
‐
No
to
ty
do
harówy,
a
ja
dziś
sprzątnę
trochę.
‐
Wzięłabyś
kogoś
do
pomocy.
‐
A
po
co?
Ileż
można
czytać?
–
prychnęła
żona.
–
A
poza
tym
nie
lubię,
jak
obcy
kręcą
się
po
domu.
‐
Należy
ci
się
nagroda
za
oszczędność.
Michaś wyszedł z kuchni i po chwili wrócił z jubilerskim pudełeczkiem w dłoni. Podał
pudełeczko
żonie.
Żona
otworzyła
i
wyjęła
bogatą
bransoletę.
Oglądała
uważnie.
Kamienie
skrzyły
się
w
porannym
słońcu.
‐
Ależ
to
piękne
–
wyszeptała
żona
i
wyszła.
Po
chwili
wróciła
z
pokaźną
kasetką
w
ręce.
‐
Dziękuję
ci.
–
Ucałowała
męża
i
schowała
bransoletę
do
kasetki,
w
której
było
już
sporo
klejnotów.
‐
Mam
dla
ciebie
zajęcie
na
najbliższe
dni.
Cieszysz
się?
–
spytał
Kazio.
‐
No
jakie?
–
z
zaciekawieniem
spytała
zaciekawiona
żona.
‐
Idź,
załatw
sejf
na
te
błyskotki
i
na
parę
innych
rzeczy.
‐
O,
to
dobry
pomysł
–
pochwaliła
żona.
–
Aha,
zapomniałam.
Dzwonił
Waldek
i
koniecznie
chciał,
byś
był
na
zebraniu
partyjnym
dziś
o
osiemnastej.
‐
A
to
pech,
dziś
przyjeżdża
Bronek.
Chodzą
słuchy,
że
pan
Edzio
wycofuje
się
i
zostawia
wszystko
synowi.
‐
Faktycznie
pech
–
zgodziła
się
zona
–
ale
musisz
tak
zrobić,
by
być
na
tym
zebraniu.
Waldek
coraz
mocniej
stoi.
‐
Masz
rację.
Muszę
to
jakoś
pogodzić.
Bronek
z
Kaziem
spacerują
po
Rybniku.
‐
Ten
Rybnik
to
ładne
miasto,
dobrze
kombinujesz.
Tu
jest
o
wiele
taniej
niż
gdzie
indziej.
Skąd
ci
przyszedł
do
głowy
ten
pomysł?
–
spytał
Bronek.
‐
Ja
się
tu
urodziłem,
tu
maturę
zdawałem
i
Waldek
mi
zasugerował‐
odpowiedział
Kazio.
‐
Ty
się
tego
Waldka
trzymaj,
to
dobra
inwestycja,
i
myślę,
że
synuś
się
zgodzi.
‐
Bronek
powiedz,
jaki
jest
ten
synuś?
–
spytał
Kazio.
‐
Dla
ciebie
i
dla
mnie
to
on
jest
bardzo
ważny
gość.
–
poważnie
odpowiedział
Bronek
–
A
tak
naprawdę
to
jest
człowiek
firma.
On
nie
ma
przyjaciół ani
wrogów,
on
ma
partnerów
w
biznesie,
i
tylko
tyle,
i
aż
tyle.
‐
No
bo
widzisz
–
spłoszył
się
Kazio
–
że
inaczej
się
nazywa
niż
pan
Edzio.
‐
Ciebie
to
gówno
obchodzi.
On
jest
synem
pana
Edzia,
zrozumiałeś?
‐
Tak
–
cicho
odpowiedział
Kazio.
Szli
chwilę
w
milczeniu.
‐
No,
rozchmurz
się
–
wesoło
przerwał
ciszę
Bronek
–
i
jedźmy
oglądać
te
majątki.
W eleganckim biurze, przy komputerze, siedzi Kazio. Podnosi słuchawkę stojącego obok
telefonu.
‐
Natychmiast
Wiesia
do
mnie
–
rozkazał
i
dalej
przeglądał
dane
na
komputerze.
Po
chwili
rozległo
się
pukanie.
‐
Wejść!
–
krzyknął.
Do
pokoju
wszedł
postarzały,
ale
ten
sam
Wiesiek
z
pociągu
przyjaźni.
‐
Chodź
tu
–
rozkazał
Kazio.
Wiesiek
podszedł
do
siedzącego
Kazia
i
stanął
za
nim.
‐
Tyś
zamawiał
tę
partie
komputerów?
–
spytał
Kazio.
‐
Nie
pamiętam,
poszukaj
w
zamówieniach
–
odpowiedział
Wiesio.
‐
Szukałem,
nie
ma
śladu
–
warknął
Kazio.
‐
Czekaj,
czekaj.
Te
symbole
już
do
nas
przychodziły
bez
zamówienia.
‐
I
co
z
nimi,
przecież
to
drogie.
To
jest
HiTech.
‐
Poszły
z
dobrym
przebiciem
–
z
godnością
odpowiedział
Wiesio.
‐
Wypierdalaj!
–
warknął
Kazio.
Wiesia
wywiało.
Kazio
podniósł
słuchawkę.
‐
Połącz
mnie
z
mecenasem
Ziebekerem
–
rozkazał.
Przy
stoliku
w
kawiarni
siedział
mecenas
z
Kaziem.
‐
Mecenasie,
rany
Boskie,
ratuj!
Te
komputery
objęte
są
embargiem
na
demoludy!
‐ Nie denerwuj się, prezesie, zrobi się odpowiedni audyt u tego Wiesia. Radzę go, tak
nawiasem,
awansować,
by
nie
darł
mordy.
Wyczyści
się
papiery
i
spoko.
‐
Aleś
pan
młodzieżowiec
–
zadrwił
Kazio.
‐
Trzeba
z
duchem
czasu
iść
–
uśmiechnął
się
mecenas
i
sięgnął
po
bondówkę.
Pogrzebał
przy
szyfrowym
zamku
i
wyjął
ogromną
komórkę.
‐
Gdzie
chce
pan
zadzwonić,
prezesie?
‐
spytał.
W ciemnym pokoju rozległ się natarczywy dzwonek telefonu. Dzwoni chwilę, nim budzi
śpiącego
Kazia.
Zaspany
Kazio
podnosi
słuchawkę.
Słucha
chwilę:
Dobrze,
już
wstaję.
Odkłada
słuchawkę.
‐
Co
się
stało?
–
podnosi
głowę
żona.
‐
Pierdolony
Bronek
Brol
wzywa
mnie
do
hotelu.
Ma
dla
mnie
jakąś
niespodziankę.
W
apartamencie
hotelowym
zastał
rozchełstanego
Bronka
i
zastawiony
stół.
‐
Cześć,
aleś
mnie
zaskoczył…
‐
Czekaj,
czekaj
–
przerwał
mu
Bronek
‐
teraz
niespodzianka.
Wyłaź!
–
krzyknął.
Do
pokoju
wszedł
prawie
niepostarzały
Miereżkowski.
Michasia
zamurowało.
‐
Major
Miereżkowski
–
wystękał.
‐
Ten sam!
–
krzyknął
rozbawiony
Miereżkowski
i wziął Kazia
w uściski.
– Nie major,
ale
podpułkownik,
a
i
nie
podpułkownik,
ale
cywil,
grażdanin
Miereżkowski.
Ależ
go
zamurowało.
‐
Nie
obywatel,
a
pan
Miereżkowski
–
wtrącił
się
Bronek
–
doradca
do
spraw
handlu
z
ZSRR
nowej
prężnej
firmy
polonijnej
z
Gdańska.
No
to
za
spotkanie
–
ciągnął
i
nalał
do
szklanek.
‐
Za
spotkanie!
–
Miereżkowski
wzniósł
toast.
Stuknęli
się,
wypili.
–
No
to
daj
pyska,
Kaziu
–
zaproponował.
‐
A
dajże,
dajże
–
odezwał
się
Bronek
–
bo
on
cię
wybawi
z
tych
komputerów.
Oni
kupią
od
ciebie.
Kazio
ucałował
się
z
Miereżkowskim.
‐
Co
się
stało,
że
tak
nagle?
–
plątał
się
Kazio.
‐
A
wiesz,
co
ma
na
głowie
nasz
łysy
wódz,
ten
Gorbaczow?
‐
No
plamę
–
odpowiedział
Kazio.
‐ A gówno, a nie plamę. On ma mapę ZSRR, jaką zostawi po swych rządach. On u nas
wszystko
rozpierdoli
i
dlatego
wypieprzyłem
ze
służby,
kiedy
tylko
mogłem.
No
to
na
drugą
nogę
–
i
nalał
do
szklanek.
Wypili,
zakąsili.
W
jasnej,
czyściutkiej
i
dużej
kuchni
dwoje
dzieci,
ślicznych
jak
cherubinki,
jadło
śniadanie.
Przystojna
matka
krzątała
się
przy
kanapkach.
Wszedł
ojciec,
typ
przystojniaka
w
średnim
wieku.
‐
Uszanowanie
–
przywitał
rodzinę.
–
Śliczniutki
dzień,
w
sam
raz
do
nauki
‐
Be
–
wybrzydzała
dziewczynka,
tak
na
oko
jedenaście
lat.
–
Dzień
akurat
nadaje
się
na
wycieczkę.
‐
Tak,
tak,
w
góry
by
się
poszło
–
poparł
siostrę
chłopak.
‐
A
ja
mam
dla
was
niespodziankę
–
oznajmił
ojciec.
‐
Jaką,
jaką?
–
dopytywały
się
dzieci.
Ojciec
wyjął
zza
pleców
zabawkę.
Był
to
wielbłąd
przy
studni.
‐
Poczekajcie!
Ojciec
podszedł
do
zlewu,
nalał
do
wodopoju
wody.
Postawił
zabawkę
na
stole
i
przycisnął
mały guzik. Wielbłąd pochylił się i zaczął pić wodę. Skończył, wyprostował się, beknął i
przemówił
w
jakimś
nieznanym
języku.
Roześmiali
się
wszyscy.
‐
Po
jakiemu
on
mówi?
–
spytała
żona.
‐
To
po
arabsku.
On
mówi,
że
dziękuje
Allachowi
za
wodę
i
nawołuje
ludzi
do
pokoju.
To
są
teksty
z
Koranu.
‐
Skąd
to
masz?
–
spytała
żona.
‐
Od
Waśki
Miereżkowskiego.
Majora.
‐
Tatusiu,
czy
mogę
go
wziąć
do
szkoły?
–
spytał
chłopiec.
‐
Nie,
bo
to
jest
próbka,
muszę
ją
mieć,
ale
niedługo
będzie
tego
mnóstwo,
bo
mamy
te
zabawki
produkować.
No,
na
was
czas.
Idźcie
z
Bogiem,
wracajcie
z
pieniędzmi.
‐
Z
jakimi
pieniędzmi?
–
prychnęła
córka.
–
Na
razie
to
płacimy
my.
‐
A
powinni
wam.
Społeczeństwo
powinno
wam
płacić,
bo
nauka
jest
pracą,
jak
każda
inna
praca
umysłowa,
a
za
pracę
należą
się
pieniądze.
Społeczeństwo
powinno
wam
płacić,
bo
wy
potem
wiedzę
oddacie
społeczeństwu.
‐
Bomba!
–
wykrzyknął
syn.
–
To
daj
stówę!
‐
Nie,
ja
nie
dam,
to
społeczeństwo
wam
powinno
dać.
‐
Idźcie,
idźcie
do
szkoły,
bo
tatuś
was
otumani
utopijnymi
mrzonkami
i
zarobicie
spóźnienie.
‐
Jak
zwykle
kant
starszych
–
skwitowała
córka
i
dzieci
wyszły.
Ojciec
podszedł
do
okna.
‐
Ale
para,
jak
z
żurnala.
I
odwozić
nie
trzeba,
gonić
do
nauki,
w
głowie
się
nie
przewróciło.
Twoja
zasługa
–
pochwalił
żonę.
Przemówił
wielbłąd.
‐
Wyłącz
go
–
rozkazała
żona.
–
Co
to
za
pomysł
z
tą
zabawką?
‐
A,
to
wymyślił
Waśka.
Chce,
byśmy
to
produkowali
i
wysyłali
w
darach
na
Bliski
Wschód
‐
A
co
ty
masz
z
Arabami?
‐
Na
razie
nic,
ale
będzie
się
odbudowywać
Irak,
to
może
coś
skubniemy
na
tym.
Dlatego
Waśka
chce
wyprodukować
u
nas
te
zabawki
i
zacząć
od
tego,
by
je
darmo
wysłać
dla
dzieci
irackich,
do
szpitali,
przedszkoli
itd.,
a
potem...
‐
A
potem
to
się
strzeż
darów
greckich
–
wtrąciła
żona.
‐
A
co
ja
mam
z
Grekami?
‐
Z
Grekami
to
nie
masz
nic,
ale
jak
Grecy
ofiarowali
konia
drewnianego
Trojanom,
to
Troję
zniszczyli,
a
poza
tym
to
nie
może
ten
Waśka
sam
te
wielbłądy
sprzedawać?
‐ A widzisz, nie może, bo ten ich Łukaszenka potępił Amerykanów i dlatego może mieć
kontakt
tylko
przez
naszych
użytecznych
idiotów,
to
znaczy
dobroczyńców
i
dlatego...
‐
Dlatego
wykorzystuje
ciebie
–
wtrąciła
żona
wyraźnie
zła.
‐
Coś
ty
taka
uprzedzona
do
tego
Waśki?
Europejczyk,
znający
języki,
dowcipny,
uczciwy
w
biznesie...
‐
Tylko
taki
Putinopodobny
–
nie
dawała
za
wygraną
żona
–
czuć
w
nim
zimnego
mordercę.
To
tajniak
albo
gangster
–
zawyrokowała.
–
A
może
i
jedno,
i
drugie.
Bo
czym
się
różnią
służby
od
gangsterów.
Nazwą,
bo
metody
te
same.
‐
Przewrażliwiona
jesteś.
Jakby
nie
handel
z
nimi,
to
byśmy
cienko
przędli.
A
poza
ty
mam
go
w
ręce.
On
jest
na
trzydzieści
procent,
Krysia
z
Jarkiem
mają
po
piętnaście,
ja
czterdzieści,
to
co
on
nam
może
zrobić?
Mam
go
w
ręce.
‐
Popatrz
na
to
–
przerwała
żona
i
włączyła
magnetowid.
Na
ekranie
pojawiły
się
dwa
tygrysy
syberyjskie
i
oddały
się
zalotom.
‐
Widzisz,
handel
z
nimi
to
tak,
jak
zaloty
tygrysie.
I
śmiesznie
i
strasznie...
Załatw
w
końcu
ten
rozdział
majątkowy.
‐
Co,
masz
narzeczonego?
–
próbował
żartować
mąż.
‐
Głupiś.
Mamy
dzieci,
o
nich
trzeba
myśleć.
‐ Masz rację, pogonię Jarka. Ale jeszcze dla pewności, razem z Jarkiem i Krysią mamy
siedemdziesiąt
procent,
nic
nam
nie
może
zrobić.
‐
Ale
bez
Krysi
i
Jarka
masz
czterdzieści
–
upierała
się
żona.
‐
No,
przecież
komuś
trzeba
wierzyć.
Oni
razem
ze
mną
zaczynali.
Przeszliśmy
bidę
i
dobrobyt,
mam
w
nich
przyjaciół.
Ja
ci
powiem.
Ja
mam
takie
jakieś
szczęście
do
ludzi,
że
jeszcze
mnie
nie
wykantowali.
Jak
by
mnie
wykantowali,
to
świat
by
mi
się
zawalił.
A
swoją
drogą
rozdział
zrobię
jak
najszybciej...Te
tygrysy
to
naprawdę
i
śmiesznie,
i
strasznie.
Przy
trzech
stolikach
grają
brydżyści.
W
kącie
barman
wydaje
napoje,
przekąski.
Kończy
się
gra.
Jednym
z
grających
jest
Kazio.
Kazio
z
kompanami
liczy
punkty.
Ogłasza
wyniki.
‐
A
teraz
proszę
na
zebranie
zarządu
–
zaprasza.
Gracze
przechodzą
do
kameralnej
sali
konferencyjnej
,w
której
już
czeka
obsługa
biurowa.
Zaczyna
się
narada
zarządu.
Po
skończonej
naradzie
Kazio
żegna
członków
zarządu.
Jeden
z
członków,
żegnając
się,
mówi
do
Kazia:
‐
No
to
do
następnej
środy,
jesteśmy
umówieni.
‐
Tak
‐
potwierdza
Kazio,
żegnając
wylewnie
gościa.
W
salce
został
Kazio
i
sekretarka.
‐
Co
ten
Szymański
mówił
o
jakiejś
naradzie?
Jestem
z
nim
umówiony?
‐
spytał
sekretarki.
Ta
zdziwiona
odpowiada:
‐
Przecież
w
środę
jest
narada
Inter
Flux
LTD,
a
on
tam
jest
wiceprezesem.
‐
A
prawda.
Oni
mi
się
już
mylą
w
tych
spółkach
‐
lekko
zawstydzony
tłumaczy
się
Kazio.
‐
Gem
set
mecz!
–
triumfalnie
wykrzyknął
kudłaty
trzydziestolatek
i
podbiegł
do
siatki.
‐
Pogratulować
–
wysapał
Kazio.
–
Ale
musisz
przyznać,
że
nie
oddałem
meczu
łatwo.
‐
Kaziu,
z
tobą
to
trzeba
się
naharować
na
zwycięstwo
–
pochwalił
młodzian.
–
No
to
chodźmy
na
piwko.
Usiedli
przy
stoliku
na
werandzie.
‐
Kudłaty,
mam
do
ciebie
prośbę.
‐
Dla
ciebie
wszystko.
‐
Zbadaj
mi
wnętrze
takiej
zabaweczki
–
Kazio
sięgnął
do
torby
i
wyjął
wielbłąda.
Kudłaty
oglądnął
zabawkę.
‐
Będę
musiał
ją
zniszczyć,
bo
ona
jest
w
całości
zalana.
‐
To
zniszcz.
‐
Dobrze.
Na
kiedy
chcesz
mieć
odpowiedź?
‐
Jak
najszybciej
potrzebna
–
odpowiedział
Kazio
i
wstał.
–
No
to
do
zobaczenia.
Teraz
prysznic
i
do
harówy.
Pożegnali
się.
W
eleganckim
gabinecie
siedział
Kazio
z
Krysią
i
Jarkiem.
‐
No
to
by
było
na
tyle
–
podsumował
Kazio.
–
Bilans
jest
świetny.
‐
Kaziu,
Waśka
naciska
w
sprawie
wielbłądów,
denerwuje
się
–
powiedziała
Krysia.
‐
Krysiu,
poczekajmy
z
decyzją
–
uspokajał
Kazio.
‐
Na
co?
–
wtrącił
się
Jarek
–
oni
wszystko
zajmą
w
tym
Iraku.
‐
Nie
zajmą,
kraj
ogromny.
Zadzwonił
telefon.
‐
Słucham
–
przyjął
Kazio.
–
O
to
ciekawe...
Dobrze,
za
godzinę
u
ciebie
będę.
Odłożył
słuchawkę.
‐
Jarek,
popędź
sprawy
tych
rozdziałów
majątkowych,
to
trwa
i
trwa,
a
w
domu
naciski.
‐
Kazieńku,
prawo
nierychliwe…
–
odpowiedział
prawnik
‐
No
to
tyle.
Ja
muszę
wybyć.
Wrócę
przed
czwartą.
Kazio
wyszedł.
W
pracowni
komputerowej
siedział
naukowiec,
Kudłaty,
z
Kaziem.
Przed
nimi
leżał
na
biurku
rozbebeszony
wielbłąd.
‐ Kaziu, ten mechanizm jest prosty, ale nie wiedzieć czemu, ma podzespoły z techniki
kosmicznej.
O,
ta
ociupinka
to
rzecz,
której
w
życiu
nie
widziałem.
Taka
zabawka
powinna
kosztować
krocie.
Zamilkli.
‐
A
do
czego
te
części
się
mogą
przydać?
–
spytał
po
chwili
Kazio.
‐
Do
wszystkiego
–
odpowiedział
naukowiec.
–
Od
zabawki
po
rakietę.
Zawarczała
komórka.
Kazio
przyłożył
telefon
do
ucha.
Chwilę
słuchał.
‐
Nie,
nie
będziemy
produkować
tych
zabawek...
A
niech
się
wścieka...
Chwilę
słuchał.
–
Nie,
definitywnie nie. Przecież mamy razem siedemdziesiąt procent udziałów... Tak, tak.
Zawiadom
go,
że
nie,
a
tak
a
propos
nie
będzie
mnie
do
poniedziałku.
Wyjeżdżam.
Na
werandzie przed
domkiem
całym w
kwiatach,
przy
bogato
zastawionym
stole
siedział
Kazio
z
drugim
mężczyzną
poważnej
postury.
‐
No
to
jak
ci
idzie
Bogusiu?
–
spytał
Kazio.
‐
A
idzie,
bo
iść
musi,
ale
jakby
nie
ty,
to
by
było
cienko,
a
tak
jest
gdzie
mieszkać
i
jakoś
idzie.
‐
Co,
ziemia
nie
rodzi?
‐
Rodzi,
rodzi.
Tu
w
tych
lasach
i
jeziorach
to
od
wojen
napoleońskich
zostało
żelastwo
w
ziemi,
tylko
kłopot
z
policją
i
konkurencją.
Policja
czepia
się
niewybuchów,
a
konkurencja
łazi
za
tobą jak
cień.
Przydałby
mi się nowy
wykrywacz
metali,
bo
ten
co
mam,
to sięga
na
sześćdziesiąt
centymetrów,
a
są
takie,
co
mają
zasięg
półtora
metra.
‐
Drogie
to?
‐
Drogie
cholerstwo.
‐
Ile?
‐
Trzy
dychy.
‐
To
ja
ci
dam.
‐
Z
nieba
mi
spadłeś.
‐
A
masz
co
nowego?
‐
Chodź.
Pokażę.
Wstali
i
poszli
do
szopy.
Bogdan
rozrzucił
chrust.
W
kącie
stał
moździerz.
‐
Ta
armata
nowa?
–
spytał
Kazio.
‐
Prawie
nowa
i
nie
armata,
a
moździerz
120
milimetrów.
‐
Komu
to
sprzedasz?
‐
To
nie
na
sprzedaż
–
oburzył
się
Bogdan
–
to
moja
broń.
–
Wyprostował
się.
–
Starszy
ogniomistrz
Michalak
Bogdan,
jedenastokrotny
mistrz
armii
w
strzelaniu
z
moździerza
120
milimetrów.
Kaziu,
ja
o
zakład
w
pudełko
zapałek
trafiałem
za
pierwszym
razem.
Znali
mnie
od
Berlina
po
Władywostok.
Ja
byłem
absolutnym
mistrzem,
i
do
czego
przyszło?
Przyszedł
czas
i
na
emeryturę.
Wszyscy
wiedzą,
że
moździerz
jest
niezbyt
celny,
a
mnie,
mówię
ci
Kaziu,
jak
Boga
kocham,
pociski
słuchały.
Leciały,
gdzie
chciałem.
‐ Uspokój się, już dobrze. Masz zajęcie i jakoś tę bidę popchamy – uspokajał Kazio. –
Chodźmy,
bo
gorzał
stygnie.
Bogdan
pieczołowicie
przykrył
moździerz.
Usiedli
przy
stole,
zakąsili,
wypili.
Zawarczała
komórka.
‐
A
serwus,
Waśka!
Kazio
słuchał
chwilę.
‐
Nie,
nie
mogę
być
na
jutro,
bo
teraz
jest
wpół
do
jedenastej,
a
ja
piję...
Nie
mogę
jechać
po
pijaku...
Nie,
nie
pojadę...
Co,
awizo
mi
przysyłasz?
No
to
przysyłaj.
Kazio
wyłączył
komórkę
i
nalał
do
kieliszków.
‐
No
to
–
trącił
kieliszek,
kiedy
trzasnęła
lampa
nad
stołem
i
posypało
się
szkło.
‐
Co
za
cholera?
–
warknął
Boguś.
Wszedł
do
domu,
wrócił
z
latarką
i
wkręcił
żarówkę.
Zaczęli
zbierać
szkło
ze
stołu.
‐
Żeby
abażur
i
żarówka
pękła?
–
mruczał
Boguś.
Podszedł
do
ściany,
wyjął
scyzoryk,
pogrzebał
w
tynku.
‐Jest!
–
pokazał
Kaziowi
mały
kawałek
metalu.
–
Kaliber
pięć
sześć.
To
z
SWD.
‐
Co
to
jest
SWD?
–
spytał
Kazio.
‐
Strzelca
wyborowego
diegtariew,
celny
do
ośmiuset
metrów,
z
tłumikiem.
‐
No,
to
dostałem
awizo
–
mruknął
Kazio.
–
Nie
masz
tu
jakiego
szofera,
żeby
mnie
zawiózł
moim
autem
do
domu?
‐
Ciężko
będzie
znaleźć
trzeźwego,
ale
poszukam.
‐
Boguś,
za
to
cię
lubię.
Ciebie
nic
nie
dziwi,
o
nic
nie
pytasz.
‐
Kaziu,
jak
będzie
ci
co
potrzeba,
to
ja
z
tobą.
W sekretariacie Kazia dwóch superprzystojnych młodzieńców piło kawę z sekretarką. Na
widok
Kazia
wstali
z
uszanowaniem.
‐
Dzień
dobry,
panie
prezesie
–
powitała
sekretarka.
–
W
gabinecie
czeka
na
pana
pan
Wasia,
a
to
są
jego
współpracownicy.
Przywitali
się.
‐
Proszę
do
mnie
zawołać
pana
Jarka
i
panią
Krysię.
‐
Właśnie,
panie
prezesie,
wyszli
przed
chwilą
i
zawiadomili,
że
dziś
są
nieosiągalni.
‐
Kurwa
żesz
mać
–
mruknął
pod
nosem
Kazio
i
wszedł
do
gabinetu.
Przy bocznym stoliku siedział nienagannie ubrany dżentelmen, który rozpromienił się
dobrotliwym
uśmiechem.
‐
Uszanowanie,
powitać
prezesa!
–
powiedział
całkowicie
bez
akcentu
i
powstał
na
powitanie.
–
Jak
droga?
Przywitali
się.
‐ Droga szczęśliwie, tylko na początku szofer nie mógł przyzwyczaić się do braku
skrzyni
biegów
–
odpowiedział
Kazio.
–
A
ty
co
tak
na
sucho?
‐
Wiesz,
ja
z
gruntu
abstynent,
ale
dla
ciebie
coś
mam.
Wasia
sięgnął
za
siebie
i
wyjął
pokaźną
paczkę.
Kazio
rozwinął
pakunek.
Prezent
okazał
się
nietypową
potężną
butelką.
‐
To
u
nas
robione,
czysta
wódka
według
przepisu
sprzed
dwustu
lat.
‐
Aż
szkoda
pić
–
krzywo
uśmiechnął
się
Kazio.
‐
Podniósł
słuchawkę.
–
Proszę
jakąś
przekąskę
pod
czystą.
‐
Drogi
Kazimierzu,
ja
tu
coś
jeszcze
dla
ciebie
mam.
Wasia
wyjął
drugą
paczkę.
Kazio
otworzył
i
wyjął
kryształową
lampę.
‐
Poczekaj
–
poprosił
Kazia.
Podszedł
do
kontaktu
i
włączył
ją.
Błysnęło
światło.
Lampa
była
piękna.
‐
To
kaukaski
kryształ
i
srebro.
Muszę
się
pochwalić,
choć
to
nieładnie
–
uśmiechnął
się
Wasia.
‐
Przecież
ceny
nie
podałeś
–
odpowiedział,
też
z
uśmiechem,
Kazio.
‐
Czyżby?
–
z
powątpiewaniem
powiedział
Wasia.
Weszła sekretarka, pchając przed sobą kelnerski wózeczek, zakrzątnęła się przy
nakryciu
stołu.
Po
chwili
wyszła.
‐
Uu,
aleś
zaszalał
–
z
uznaniem
powiedział
Kazio,
patrząc
na
zastawiony
stolik.
–
Śniadanie
na
Kremlu
–
powiedział
z
podziwem,
patrząc
na
kawior,
łososie,
marynaty.
‐
Nie
na
Kremlu,
a
w
Carskim
Siole,
w
sztabie.
Generałowie
lepiej
jedli
niż
carowie,
ale
czego
się
nie
robi
dla
przyjaciół
i
wspólników.
Zasiedli
do
jedzenia
i
picia.
‐
Wasia,
tyś
po
prostu
car
Rosji.
Nie
tylko
jesz
i
pijesz
jak
król,
ale
sekretarzy
masz
jak
z
żurnala
dla
kobiet.
Oni
lepiej
wyglądają
jak
z
Hollywood.
‐
O,
widzę
komputer.
Oczywiście
internet
masz,
to
ci
pokażę,
że
oni
są
nie
tylko
aktorami,
ale
jeszcze
producentami
filmowymi
–
mówiąc
to
Wasia
podszedł
do
drzwi,
otworzył
je,
wyszedł
i
po
chwili
wrócił
ze
swymi
sekretarzami.
Mężczyźni
podeszli
do
komputera,
manipulowali
chwilę
przy
klawiaturze.
‐
Już
–
oznajmił
jeden.
Na
gest
Wasi
wyszli.
‐
Chodź,
popatrz!
Kazio podszedł do komputera. Na ekranie sekretarze w mundurach polowych prowadzili
związanego
człowieka.
Kazio
patrzył
z
uwagą
w
ekran,
a
Wasia
spokojne
jadł
kawior.
‐
O
Boże,
oni
odcięli
głowę
temu
jeńcowi!
–
wrzasnął
Kazio
i
dopadł
oszalały
do
Waśki.
–
To
mordercy!
–
wrzeszczał
i
złapał
gościa
za
gardło.
Waśka
precyzyjnie
uwolnił
się
z
uchwytu
i
walnął
Kaziem
o
podłogę,
zakładając
duszenie.
Kazio znieruchomiał. Waśka
fachowo
doprowadził go
do
fotela i ocucił.
Przerażony
Kazio
nieruchomo
patrzył
jak
Waśka
nalewa
kieliszek.
‐
Na,
pij!
–
podał
Kaziowi.
Kazio
wypił.
‐
Oni
są
artystami
–
łagodnie
przemówił
Waśka.
–
Kręcą
te
filmy.
Kręcą
zabijanie,
kręcą
gwałty
na
kobietach,
dzieciach
i
na
kim
chcesz.
Jest
popyt,
to
oni
uzupełniają
rynek
–
tłumaczył
spokojnie.
–
Gdzie
jest
wielbłąd?
–
spytał
słodko.
Kazio wstał z
fotela,
podszedł do biurka
i wyjął z
szuflady
rozbebeszoną
zabawkę.
Wasia
obejrzał
ją
uważnie.
‐
Kto
ci
ją
badał?
–
spytał.
‐
A
taki
jeden
–
odburknął
Kazio.
‐
Widzisz,
Kaziu,
na
tym
naszym
handelku
to
możemy
żyć,
owszem,
dobrze,
a
jak
królowie
to
żyć
nie
będziemy.
Ja
ciebie
dobrze
oceniałem.
Podejrzewałem,
że
będziesz
chciał
wiedzieć,
co
w
tych
wielbłądach
się
mieści
i
wpadłem.
Błąd
w
kadrach.
Jakaś
głupia
baba
zapakowała
nie
tego
wielbłąda,
a
ty
przez
przypadek
właśnie
tego
zbadałeś
i
jest
klops.
Wiesz,
o
co
chodzi,
dlatego
masz
piękny
udział
w
tej
zabawie.
‐
Ale
dlaczego
ja?
–
ponuro
spytał
Kazio.
‐
Bo
ty
masz
znajomości,
chody,
jesteś
znaną
postacią
i
ty
właśnie
musisz
zaofiarować
tę
pomoc
humanitarną.
‐
Waśka,
znamy
się
tyle
lat,
lubimy.
Nie,
ja
się,
Wasia,
boję.
Ja
nie
chcę
ryzykować.
Mnie
starczy
to,
co
mam.
‐
Kaziu,
ale
ty
masz
jeszcze
rodzinę,
ty
musisz.
Przez
bezdroża,
na
koniach
niosących
juki,
w
siodłach
jechali
Boguś
i
Michaś.
‐
Tu
były
kiedyś
bagna
przez
które
szła
grobla
i
na
tej
grobli
zaskoczyli
Niemcy
tabor
barona.
Jak
Ruscy
zobaczyli,
że
nie
ma
odwrotu,
to
baron
kazał
topić
wozy
w
bagnie
–
opowiadał
Michaś.
‐
A
co
z
tym
bagnem?
‐
spytał
Kazio.
‐
Przecież
tu
sucho.
‐
A
to
co
z
Polesiem?
Komuniści
osuszyli.
Na
szczęście
u
nas
zaczęli
później
i
dzięki
Bogu
jakoś
to
wygląda.
A
na
Białorusi
niestety
pustynia.
O,
tu
staniemy
‐
rozkazał
Boguś.
Zeskoczyli
z
koni.
Boguś
sięgnął
w
juki:
‐
Pomóż
‐
mi
poprosił
‐
Z
przyjemnością
‐
zgodził
się
Kazio.
Zaczęli
coś
majstrować
i
po
chwili
Boguś
trzymał
w
rękach
skomplikowane
urządzenie.
‐
Do
półtora
metra
prześwietla
ziemię
i
pokazuje
obraz
na
monitorze
‐
pochwalił
się
Boguś.
‐
Cwana
maszyna
‐
potwierdził
Kazio
‐
Droga
być
musi.
‐
Tania
nie
jest.
Ale
dzięki
twojej
pomocy…
Szukali
chwilę.
‐
O
tu.
Idź
po
łopaty!
Boguś
wysłał
Kazia
do
koni,
które
uwiązane
pasły
się
pod
drzewem.
Po
chwili
kopali
zgodnie.
‐
Jest
coś!
‐
krzyknął
Kazio.
Boguś
pogrzebał
łopatą
i
rękami
odsłonił
metalową
pokrywę.
‐
No
tośmy
tuż
tuż.
To
kufer.
Dalej
łopatami
odsłonili
pokaźny
kufer,
próbowali
unieść.
‐
Ciężki
‐
wystękał
Kazio
‐
nie
damy
rady.
‐
Poczekaj!
‐
zarządził
Boguś
i
wylazł
z
jamy.
Po
chwili
wrócił
niosąc
skórzane
sakwy
i
nożyce
do
cięcia
metalu.
‐
Po
co
nam
to
żelastwo?
my
chcemy
środka
‐
uśmiechnął
się
chytrze
i
wskoczył
do
dołu.
‐
A
nie
zaminowane?
‐
spłoszył
się
Kazio.
‐
Po
co
i
jak?
‐
prychnął
Boguś
i
zgrabnie
przeciął
kłódki.
‐
No,
to
teraz
‐
i
szarpnął
za
uchwyt.
Wieko
nie
dawało
się
otworzyć.
‐
Pomóż!
‐
rozkazał
Kaziowi
i
razem
złapali
za
uchwyt.
O
Boże,
jest!
‐
wrzasnął
Kazio.
W
środku
kufra
błyszczało
złoto
w
monetach.
Boguś
bez
słowa
z
impetem
wbił
rozczapierzone
palce
w
złoto.
‐
O
kurwa!
‐
jęknął
i
zatrzepotał
rękami
z
bólu.
Kazio
ostrożnie
wsadził
ręce
w
monety.
Po
chwili
odgarnął
cienką
warstwę
monet
i
pod
nimi
ukazało
się
drewno.
‐ A to niespodzianka, kurwa żesz mać! – powiedział Boguś i zaczął zgarniać monety do
kieszeni.
Pod
warstwą
złotych
monet
zobaczyli
warstwę
drewna.
Boguś
wyjął
ogromny
nóż
i
pogrzebał
w
skrzyni,
szarpnęli
i
wyjęli
deski.
W
skrzyni
były
zwykłe
polne
kamienie.
‐
Baron
zapierdolił
carowi
dywizyjne
złoto
!‐
ryknął
śmiechem
Boguś.
Wyleźli
z
dołu.
‐
Trzeba
to
zasypać
–
powiedział
Boguś
i
wziął
się
do
zasypywania
dołu.
Kazio
też
wziął
łopatę
do
ręki
i
zaczął
pracować.
‐
Juki
masz
pokaźne,
masywne,
skórzane
‐
zrzędził
Kazio.
‐
No
pewno,
coś
trzeba
mieć,
ale
w
kieszeni
to
też
parę
złotych
i
to
coś
znaczy
‐
klepnął
się
po
kieszeni
Boguś.
‐
Boguś
powiedz
mi,
skąd
wiesz,
że
to
jakiś
baron
ukradł
pieniądze
carowi?
‐
A
widzisz,
to
jest
opowieść
‐
zaczął
Boguś.
‐
Tu
obok
jest
duży
poligon,
jeszcze
poniemiecki,
i
ja tu bywałem na ćwiczeniach. Przypadek chciał, że trafiłem na papiery w archiwum
niemieckim,
na
opis
bitwy
z
pierwszej
wojny
światowej,
w
której
Niemcy,
tu,
w
Prusach,
dali
w
dupę
Ruskim
‐
jak
się
chwalili,
wzięli
odwet
za
Grunwald
‐
i
wynikało
z
tych
akt,
że
dowódcą
taborów
w
jednej
z
ruskich
dywizji
był
Ryszard
Hubert
baron
Rhaden
kawalergard.
Zacząłem
drążyć:
baron, pułkownik
i dowódca
taborów? Myślę
sobie
i
wyszło,
że
albo
dureń,
albo
złodziej.
‐
Boguś,
starszym
kuzynem
moim
jesteś
i
zadziwiasz
mnie.
Znasz
języki,
jesteś
oczytany,
a
w
armii
byłeś
sierżantem.
Boguś
aż
sapnął
z
oburzenia,
wbił
ze
złością
łopatę
w
ziemię
i
zaczął:
‐ Po pierwsze nie sierżantem, a starszym ogniomistrzem, a po drugie awansować nie
chciałem.
Kręgosłupem
armii
jest
podoficer
zawodowy,
to
zapamiętaj
do
końca
życia.
Nie
oficer,
a
podoficer.
On
szkoli,
żywi,
dba
o
odpoczynek
armii,
a
w
razie
czego
dowodzi
swoim
pododdziałem
w
boju.
Oficer
liczy
się
tylko
od
szczebla
dywizji,
a
i
to
nie
bardzo.
A
my,
podoficerowie,
wiemy
o
wojsku
i
żołnierzach
wszystko.
To
rozumieli
wszyscy
już
od
Juliusza
Cezara.
Dokończ
zasypywać!
‐
rozkazał
Boguś.
‐
Ja
idę
do
koni.
Wziął
sakwy
i
odszedł.
Kazio
bez
słowa
zabrał
się
do
pracy.
Skończył.
Wziął
łopatę
i
poszedł
też
do
koni.
Przy
koniach
stał
uśmiechnięty
Boguś.
Kaziu
stroczył
łopatę
i
zaczął
oglądać
ręce.
‐
Będą
bąble
‐
stęknął.
‐ No to zasłużony odpoczynek. ‐ Boguś wyjął manierkę, chleb i boczek. ‐ Po małym
‐zaproponował
i
podał
manierkę
Kaziowi.
Kazio
upił
ukroił
kawałek
boczku
i
chleba
i
zaczął
żuć.
Boguś
też
się
poczęstował.
‐
Ciekaw
jestem
co
stało
się
z
baronem,
jak
myślisz?
‐
spytał
Kazio.
‐
A
to,
to
wiem
‐
odpowiedział
Boguś.
‐
Jako
jedyny
z
dywizji
przedostał
się
w
przebraniu
do
swoich
i
dostał
nawet
order
‐
odpowiedział
obojętnie
Boguś
i
zaczął
liczyć
monety.
‐
Wyobrażam
sobie
spotkanie
barona
z
carem.
Car
w
mundurze…
‐
zaczął
snuć
Kazio.
‐
W
podomce
przy
śniadaniu.
Oni
razem
służyli
w
kawalergardach
w
jednym
szwadronie
‐
wtrącił
się
Boguś.
‐
Wyobraź
sobie
carskie
śniadanie,
owsiankę
–
ciągnął
dalej
Kazio.
‐
Car
w
podomce
przed
nim
stoi…
‐
car
z
twarzą
pana
Edzia,
przed
nim
baron
z
twarzą
Kazia.
‐
No
co
u
ciebie?
‐
pyta
car
‐dużo
masz
długów?
Baron
niemo
wznosi
oczy
w
sufit.
‐
Aha,
a
gdzie
moje
złoto?
‐
pyta
dalej
car.
‐Utonęło
w
bagnie
wasza
wysokość.
‐A
tyś
uciekł?
‐
Tak
jest,
w
chłopskim
przebraniu.
Wszystko
straciłem.
Konie,
bagaże‐
jęczał
baron
Raden.
‐
To
zrobimy
tak.
Weźmiesz
z
mojej
kasy
pięć
tysięcy
tytułem
strat,
za
męstwo
order
i
jedź
odpoczywać
na
Krym.
‐
Dziękuję
waszej
wysokości
‐
baron
trzasnął
obcasami,
zrobił
zwrot
i
odmaszerował.
Boguś
jakby
widział
tą
scenę
‐
Tak
mogło
być
‐
dodał
‐
tylko
brakuje
jednego.
Obok
siedzi
osobisty
sekretarz
car
z
twarzą…
Waśki
Miereżkowskiego.
Car
obcina
jajko
na
miękko
i
mówi
do
sekretarza
‐
Puścić
za
nim
kogoś bystrego. Sekretarz: ‐ Rozumiem. Obserwować czy nie żyje rozrzutnie, długów nie
oddaje
na
przykład.
Miki
‐
przerwał
car
‐
zastanów
się
co
mówisz.
To
że
on
baron
dziwkarz,
karciarz
i
pijak
to
prawda,
ale
żeby
głupi
był,
to
nie.
Kto
oddaje
długi
w
czasie
wojny,
Miki
kochany?
Ale
obserwować
mus.
‐
Boguś,
inwigilacja
za
cara?
‐
zwątpił
Kazio.
‐
Żebym
ci
nie
odpowiedział
jak
car
Mikiemu.
To
carowie
stworzyli
ochranę,
a
tę
żywcem
zerżnęli
i
twórczo
rozwinęli
komuniści,
a
teraz
nowe
służby
starej
Rosji.
Podjechali
do
niedużego
zadbanego
obejścia
Bogusia.
Przed
domem
stało
terenowe
auto.
‐
O
mała
przyjechała
‐
ucieszył
się
ogniomistrz.
Wjechali
na
podwórko.
Z
domu
wyszła
nieduża,
niestara,
ładna
kobieta.
Zeskoczyli
z
koni.
‐
To
moje
ostatnie
chyba
szczęście,
a
to
mój
kuzyn,
o
którym
ci
opowiadałem
‐
przedstawił
Boguś.
‐
Misia‐
kobieta
wyciągnęła
rękę,
którą
z
uszanowaniem
ucałował
Kazio.
‐
Trafiłeś
barona?
‐spytała
Misia.
‐ I tak i nie ‐ tajemniczo odpowiedział ogniomistrz. ‐ Idź zrób jakieś jedzenie, a my
rozsiodłamy
konie.
Mówiąc
to
poszli
z
końmi
za
stodołę,
minęli
wiatę
z
dwoma
quadami.
‐
Quady
masz,
a
tłuczemy
dupy
na
koniach?
‐
z
wyrzutem
zwrócił
się
do
Bogusia
Kazio.
‐
A
przez
krzale,
chaszcze
i
wodę
na
quadach
przejedziesz?
‐
odpowiedział
zapytany.
‐
To
są
hucuły.
Ich
utrzymanie
prawie
mnie
nie
kosztuje,
a
konie
mądre
i
silne,
dla
mnie
w
sam
raz.
A
poza
tym
za
quadami
pojadą
inne
quady,
a
za
końmi
jeszcze
mnie
konkurencja
nie
wytropi.
Rozsiodłali konie, wzięli sprzęt, zanieśli do izby. W kącie leżały wiązki szabel, części
uzbrojenia,
przerdzewiałe
karabiny.
‐
Boguś,
ty
masz
tu
niezłą
zbrojownię
‐
zdziwił
się
Kazio.
‐
Dużo
to
warte?
‐
I
dużo
i
niedużo.
Jakbym
to
rzucił
na
rynek,
to
by
cena
spadła,
a
tak
Misia
zawozi
po
parę
sztuk
co
jakiś
czas
i
jakoś
się
kręci.
Właśnie
wróciła
z
objazdu.
‐
Coś
mi
tu
nie
gra,
Kaziu.
Z
tego,
go
co
mi
opowiedziałeś,
wynika,
że
owszem
mają
cię
w
ręku,
ale
nie
aż
tak.
‐Masz
rację.
Chodź
do
domu,
coś
ci
pokażę.
Weszli
do
pokoju
z
telewizorem.
Kazi
wyjął
płytkę
DVD
i
uruchomił
telewizor.
Na
ekranie
ukazała
się
przepiękna
dziewczyna,
czołgająca
się
u
stóp
Kazia;
oboje
byli
nadzy.
‐
Aleś
ty
rozrywkowy
‐
gwizdnął
Boguś.
Kazio
wyłączył
obraz.
To
było
tak
ona
pracowała
w
firmie
w
Omsku,
piękna
jak
widzisz…
‐i
mówiła,
że
zakochała
się
we
mnie
bez
pamięci
‐
i
do
hoteli
nie
chciała
iść
‐
wtrącił
się
Boguś.
Skąd
wiesz?
‐
zdziwił
się
Kazio.
‐
To
ich
stary
numer.
Niby
boją
się
podsłuchów,
a
tak
masz
cały
piękny
filmik
z
toba
w
roli
głównej.
‐
Masz
rację,
to
jest
kurwa
cały
kłopot.
Ona
tu
mówi,
żem
ją
maltretował,
głodził,
a
sama
prosiła,
że
ma
w
sobie
chęć
poniżania,
że
widzi
we
mnie
pana,
cara,
kurwa
żesz
mać,
że
inaczej
nie
może.
‐
No
to
jest
kłopot
prawdziwy
‐
zgodził
się
Boguś.
‐
A
co
z
nią?
‐
A
to
ciekawe.
Ja,
wstyd
się
przyznać,
zakochałem
się,
myślałem
o
rozwodzie,
szukałem,
ale
przepadła.
‐
No
tak,
dostała
inny
rozkaż
‐
sucho
stwierdził
Boguś.
Przed
domem
Kazio
żegnał
się
z
Misią
i
Bogusiem.
‐
Tu
masz
wypłatę
‐
Boguś
wyjął
z
kieszeni
parę
carskich
rubli
i
sypnął
na
dłoń
Kazia.
‐
Boguś,
coś
ty,
za
co?
‐
zdziwił
się
Kazio.
‐
Na
nie
zabudź
i
za
pracę
fizyczną
przy
kopaniu.
Pożegnali
się
wylewnie,
Kazio
odjechał.
Kazio
stał
przy
oknie
i
patrzył,
jak
żona
i
dzieci
wsiadają
do
samochodu.
Pomachali
do
siebie
na
pożegnanie.
W
tym
momencie
zadzwonił
telefon.
Kazio
nie
odbierał
i
na
głośno
usłyszał.
‐ Cześć, Kaziu, nie odbierasz, ale chcę, żebyś wiedział, że profesor zginął w zamachu
bombowym.
Po
prostu
bomba
w
aucie.
W
pale
się
nie
mieści.
Oddzwoń.
‐
Kazio
usiadł.
Telefon
gadał,
komórki
dzwoniły.
Kazio
zerwał
się
i
uciekł
do
łazienki.
Tępo
patrzył
w
lustro.
‐
Spokój,
spokój!
–
powtarzał
przez
zaciśnięte
zęby.
Wyszedł
z
łazienki,
podszedł
do
telefonu.
‐ Jarek, zacznij działać w sprawie tych wielbłądów, mnie spotkało nieszczęście. Przyjaciel
zginął.
Wziął
komórkę.
‐
Serwus,
Wasia.
Nie
pojechałeś
jeszcze?...
A,
to
dobrze,
bo
chciałem
ci
pokazać
miejsce
na
produkcję
tych
zabawek...
Tak,
spotkajmy
się
o
piętnastej,
bo
mnie
spotkało
nieszczęście.
Kolega
zginął...
Nie,
nie,
o
piętnastej.
Kazio
usiadł
w
fotelu
i
popadł
w
zadumę.
W
końcu
twarz
skrzywiła
mu
się
w
uśmiechu.
‐
Tylko
Samson.
Będę
Samsonem.
W zagajniku starszy ogniomistrz Michalak Bogusław wkręcał zapalniki do pocisków
moździerzowych,
obok
stał
w
pozycji
bojowej
moździerz.
Przy
pulpicie,
do
którego
prowadziła
plątanina
kabli,
siedziało
trzech
facetów
w
czapeczkach
z
napisem
Eksplozja
sp.
z
o.o.
‐
No
to
tylko
czekamy
na
znak.
Wszystko
gotowe
–
powiedział
najstarszy.
‐
Prócz
kasy
–
wtrącił
się
młodszy.
W
salonie
przy
kominku
siedział
w
głębokim
fotelu
Waśka
i
patrzył
z
fascynacją
w
ogień.
Obok
ze
szklanką
w
dłoni
stał
Kazio,
w
głębi
siedzieli
sekretarze
Waśki
z
Jarkiem
i
Krysią.
‐
No
i
co,
Kaziu,
nie
bolało
–
zwrócił
się
Waśka
do
Kazia.
–
Fabryka
ruszyła,
szmal
rzygnął...
‐
Waśka,
co
ja
bym
zrobił
dla
ciebie,
to
nawet
sobie
nie
wyobrażasz.
Kazio
spojrzał
na
zegarek.
Wyjął
mały
nadajnik
radiowy
i
rozkazał.
–
Teraz!
Proszę
państwa,
właśnie
w
tej
minucie
nasz
przyjaciel
Wasilij
skończył
pięćdziesiąt
osiem
lat.
Na
niebie
zakwitły
pióropusze
kolorowego
ognia.
Podeszli
do
ogromnych
drzwi
wiodących
na
taras.
Waśka,
wyraźnie
rozczulony,
wziął
w
objęcia
Kazia.
‐Kaziu,
spasiba
tiebja.
Menja
agoń
eta
cjeła
żyzn.
Ja
w
agoń
wljubljon.
I
wtedy
runął
na
nich
ogień
ze
stropu
i
okien.
Starszy ogniomistrz wrzucił ostatni nabój w moździerz i po wystrzale pobiegł na skraj
zagajnika,
położył
się
i
spojrzał
przez
lornetkę.
Stojąca
w
oddali
samotna
willa
była
w
gruzach
i
zaczęła
płonąć.
Uderzył
ostatni
wybuch.
‐Wszystkie
w
celu
–
mruknął
Boguś.
Zdjął
lornetkę,
odłożył
na
ziemię.
Zdjął
kurtkę
roboczą,
spodnie.
Pod
spodem
miał
przyzwoite
ubranie.
Cicho
gwiżdżąc
ruszył
przed
siebie
w
noc,
a
nad
nim
dalej
wybuchały
sztuczne
ognie.

Podobne dokumenty