Kto w ciebie kamieniem
Transkrypt
Kto w ciebie kamieniem
Czesław Magnowski KTO W CIEBIE KAMIENIEM… Na peronie stoi pociąg oblepiony transparentami o przyjaźni polsko‐radzieckiej. Obok kręcą się młodzi i trochę starsi pasażerowie, wszyscy ubrani w dżins. Nawet buty mają dżinsowe. Na peron wchodzi młody chłopak, a za nim bagażowi pchający wózek z paczkami. Chłopak, też ubrany w dżins, wita się hałaśliwie z pozostałymi dżinsowcami i zaczyna dziarsko pomagać bagażowym w załadowaniu paczek do wagonu. Płaci i przy dźwiękach „Podmoskiewskich wieczorów” wsiada z pozostałymi do wagonu. Rozsiadają się w przedziale. Obok naszego bohatera siedzi Wiesiek, Jarek i Kryśka. ‐ Coś ty, Kaziu, takiego nabrał w tych paczkach? – spytał Wiesiek. ‐ Kapy. ‐ Kapy? – wykrzyknął Wiesiek. – Czyś ty oszalał? Tylko po dwie kapy puszczają, jeden komplet dżinsowy, jeden na zmianę i jeden na sobie! ‐ Jakoś to będzie – spokojnie odpowiedział zapytany i wyjął torbę, a z niej flaszkę. ‐ No to na początek – zaprosił kolegów. Wyraźnie podpita trójka śpiewała czastuszki. Fundator spojrzał na zegarek i zaczął rozpakowywać jedną z paczek. W paczce były wzorzyste narzuty. Wyjął jedną, złożył fachowo i zaścielił w nogach górnego łóżka, wyjął drugą i zaścielił drugie łóżko. Trójka przyjaciół zastygła. ‐ Aleś ty , kurwa, Kaziu cwaniak – wystękał Jarek. ‐ Pomożecie mi? – spytał Kazio. ‐ Coś ty się z chuja urwał? – odpowiedział Wiesio. – Za darmo? ‐ A gorzał? ‐ zdziwił się Kazio. ‐ Gorzał to ci oddamy, a w kryminał sam się pakuj. Kazio bez słowa wyszedł i chodząc od przedziału do przedziału ścielił łóżka. Na korytarzu wyraźnie rozluźnieni dżinsowcy pili, palili, śmiali się, zadowoleni, że już są w Rosji, a Kazio zdejmował narzuty z łóżek i pakował w zgrabne paczki, wiążąc je sznurkiem. W pokoju hotelowym siedział Kazio i liczył ruble. W kącie leżała jeszcze mała sterta kap. Otworzyły się drzwi. Do środka weszła para młodych ludzi. ‐ Priwiet! Priwiet! – przywitali się. ‐ Zachaditie – powitał Kazio. ‐ Skolko stoit adna? – spytała kobieta, wskazując na narzutę. ‐ Po sotci – odpowiedział Kazio. ‐ Bieriem diesjat. Kazio odliczył dziesięć kap. Mężczyzna wyjął pieniądze i podał Kaziowi. Kazio wyciągnął rękę po pieniądze i na jego ręce zatrzasnęły się kajdanki. W izbie przesłuchań siedział na zydlu, ze skutymi do tyłu rękami, przed nim stał duży groźny facet w mundurze i darł się‐ Nu, atwieczaj! ‐ To nieprawda… ja… ‐ stękał Kazio. ‐ Na ruskom jazykie gawari. W turmie padochniesz! – darł się olbrzym. – Astawaj i dumaj! – walnął pięścią w stół i wyszedł. Po chwili do pokoju wszedł młody cywil. ‐ A to dureń – odezwał się po polsku z wyraźnym rosyjskim akcentem – kuć człowieka. Mówiąc to zdjął kajdanki Kaziowi. – Aleś się namęczył biedaku – ciągnął współczująco. Kazio rozcierał nadgarstki. Cywil usiadł za stołem, chwilę czytał papiery. ‐ Z kim ja muszę pracować. ‐ Z niesmakiem podarł papiery i wrzucił do kosza. – Dobrze, żeś się nie przyznał do tych bzdur – pochwalił Kazia. – Aha, nie przedstawiłem się. Major Miereżkowski. ‐ Bo ja naprawdę tego nie zrobiłem… – wtrącił się Kazio. ‐ To jest oczywiste – zgodził się major. – My mamy gospodarkę planową i za modą nie zawsze nadążamy, a wy przywozicie takie rzeczy, które nam umykają w globalnym planowaniu i w zasadzie uszczelniacie nam rynek, a nie jakaś dywersja ideologiczna, jak chciał ten dureń, co cię przesłuchiwał. ‐ O Boże! ‐ jęknął Kazio i przetarł twarz rękami. Spojrzał z przerażeniem na majora. Mereżkowski chwilę milczał. ‐ Ty wiesz co, Kazio, ty napisz takie krótkie, na parę stron opowiadanie albo reportaż z tej wycieczki do nas, przecież drukowałeś w pismach studenckich, a my zapomnimy o całej sprawie, zgoda? Kazio zastanawiał się. ‐ Ja nie znam tak dobrze rosyjskiego, żeby pisać literaturę. ‐ Ależ nie trzeba po rosyjsku, wystarczy po polsku, i żebyś nie myślał o czymś złym, ty pisz bez imion i nazwisk. O, tu masz papier, tu długopis i pisz. Zjadłbyś co? Wypił kawę czy herbatę? Jakieś trzy godziny ci starczy. ‐ Chciałbym do ubikacji – nieśmiało poprosił Kazio. ‐ Ależ oczywiście – zgodził się major. Po chwili wszedł strażnik W ubornuju – rozkazał major. Strażnik wyjął kajdanki. – Bez kandałow! Strażnik schował kajdanki i wyprowadził Kazia. Kazio wrócił ze strażnikiem do pokoju. Pokój był pusty, a na stole stała woda mineralna, parujący kubek i kanapki na talerzu. Kazio podszedł do stołu, chciał przysunąć zydel, ale zydel okazał się przyśrubowany do podłogi, podszedł więc do krzesła, na którym siedział major, usiadł, upił kawy. Zamyślił się i zaczął pisać. Jadł, pił i pisał. Parę razy podchodził do drzwi, pukał i wychodził ze strażnikiem do ubikacji. Wreszcie skończył. Wyciągnął się na krześle, a wtedy jak diabeł wyskoczył major z szerokim uśmiechem. ‐ Chwat, istny stachanowiec! Dawaj, poczytamy. Kazio wstał ze swego miejsca i usiadł na zydlu. Major czytał. ‐ Masz talent – pochwalił. ‐ Nie tylko szybko, ale i ładnie napisane, tak literacko. No, to pracę trzeba nagrodzić. Pogrzebał w biurku, wyjął jakieś papiery, poprzekładał kalkami i chwilę je wypełniał. ‐ No podpisz, to umowa na opowiadanie. Aha, tytuł jakiś byś dał. ‐ Może „Pociąg przyjaźni”? – bąknął Kazio. ‐ A może krótko „Put’” – zaproponował major. ‐ Niech będzie „Put’” – zgodził się Kazio. ‐ No to podpisz – podsunął papiery major. ‐ A, co mi tam – machnął ręką Kazio i podpisał. Major podał mu egzemplarz. – To twoje. Chodźmy do kasy, dwie stówki. Tyle u nas w miesiąc nie zarabiają. A tu masz paszport. Wyszli. W skromnym pokoju siedzi Kazio z równolatkiem. Wchodzi ładna dziewczyna z tacą. Na tacy kawa i ciasteczka. ‐ Moją żonę już znasz? Zosia – przedstawił Kazio koledze dziewczynę. ‐ Wszyscy znajomi już zdążyli ci pozazdrościć – odpowiedział kolega i ucałował rękę dziewczyny. Dziewczyna podaje kawę i siada. ‐ No to co uradziliście? –zapytała. Kazio wskazuje na kolegę. ‐ Waldek mówi, że w najbliższym czasie nie kroi się żaden pociąg przyjaźni. To potwierdza to, co ja mówiłem, ale żyć jakoś trzeba. Nie wiadomo, ile ten stan wojenny potrwa. Ja myślę, że dobrze byłoby zaczepić się na uczelni, zacząć pisać pracę doktorską? Co sądzisz o tym, Waldziu? Waldek zaczyna cedzić z wolna. ‐ To dobry pomysł, ale jak wiecie, trzeba mieć poparcie czynników. Kazio, o ile wiem, jeździł pociągami z SZSP, to niech tam szuka poparcia. ‐ Waldek, coś ty. On jeździł też z wami, zielonymi, przypomnij sobie – odezwała się żona. Waldek poprawił się godnie w fotelu i dalej cedził. ‐ No, mogło i tak być, ale teraz trzeba się określić: albo PZPR, albo ZSL. Jak chodzi o ZSL, to ja zarekomenduję i poprę przyjęcie na studia doktoranckie. ‐ No to załatwione. Kazio zapisuje się do ZSL – zawyrokowała żona. – A teraz na zmianę nastroju. Podeszła do barku i wyjęła z barku butelkę rosyjskiego koniaku. W kuchni Kazio z żoną zmywali naczynia. ‐ No to mnie wrobiłaś w partię – zrzędził Kazio. – No, chociaż oni powołują się na Witosa, a nie na Pawła Findera. ‐ Musisz należeć, bo inaczej wylądujesz gdzieś pod Słupskiem w jakimś w zdychającym pegeerze. Mechanizator rolnictwa i komputeryzacja zarządzania. Też mi specjalista – zadrwiła żona. ‐ A tu ani maszyn, a komputer jeden na uczelni, i to Odra. ‐ No niby tak, kurważ mać życia naszego – warknął Kazio. Podszedł do lodówki, otworzył, wyjął butelkę czystej. ‐Chcesz? – spytał żony. ‐ Nie, a ty się napij – odpowiedziała żona. – Ten Waldek to z wyglądu kretynek, a tak naprawdę to cwana gapa. Ty się go trzymaj, on zawsze wie, skąd wiatr wieje. Na płaskim błotnistym polu grupa ludzi na kolanach grzebie w ziemi i wyjmuje jakieś bulwy, które składa w skrzynkach, a te z kolei odnoszą inni robotnicy. Podchodzi mężczyzna w czystym ubraniu. Ludzie z trudem wstają z klęczek, prostują się, krzywią. Jednym z robotników jest Kazio. ‐ Dziś wypłata – oznajmia brygadzista. – Teraz umyć się, przebrać i do mnie do kantoru. Ty przyjdź na końcu – wskazał na Kazia i odszedł. Grupa robotników z Kaziem idzie błotnistym polem. ‐ No to cię wypierdolił – zwraca się jeden z robotników do Kazia. ‐ Może nie – wtrąciła się niemłoda robotnica. – Przyjmuje i wypierdala Duńczyk, a nie on. ‐ Ee tam Duńczyk – powątpiewa pierwszy robotnik. – Duńczyk od takich spraw właśnie trzyma tego buca. Polaczka pierdolonego. Do pustego pokoju biurowego wchodzi Kazio. Za biurkiem siedzi brygadzista. Podaje Kaziowi kopertę. Ten otwiera kopertę, wyjmuje wydruk komputerowy i pieniądze. Czyta, liczy pieniądze. Kończy liczyć, chowa do kieszeni. ‐ Dziękuję. Do widzenia. ‐ Nie dziękuj za wypłatę, to ci się należy, i nie do widzenia. Chcę z tobą pogadać. Kazio nastroszył się. ‐ Ja jestem hetero – oznajmił ostro. Brygadzista roześmiał się. ‐ Nie o to chodzi. Ja ciebie obserwuję i widzę, żeś ty nienawykły do fizycznej pracy. Porozmawiać chciałem z rodakiem, bo z tą resztą prymitywów nie ma o czym. Siadaj – zaprosił brygadzista. Kazio usiadł. ‐ Bronek jestem – przedstawił się. – Coś skończył? – spytał. ‐ Komputeryzację rolnictwa – odpowiedział Kazio. ‐ Jak dostałeś paszport? – dopytywał się brygadzista. ‐ A to proste. Jestem na studiach doktoranckich i dostałem na zbieranie danych. ‐ To czemu nie zbierasz? ‐ Bo już zebrałem – odpowiedział Kazio – a że mam jeszcze dwa miesiące czasu, to postanowiłem dorobić. Ja tu za dwa tygodnie biorę tyle, ile na uczelni zarobię za pół roku. ‐ Prawdę mówisz – stwierdził brygadzista. – Ty wiesz co? Chodźmy do mnie. Ja tu mam takie mieszkanko. Bronek otworzył drzwi i weszli na korytarz. Bronek mówił dalej. ‐ Mam tu taką fuchę ni to rządcy, ni brygadzisty u bardzo ludzkiego człowieka, który lubi pomagać. To jest pan Edzio, który siedzi w Danii od wojny i prowadzi różne interesy. To duża firma. Otworzył boczne drzwi i weszli do obszernego pokoju z częścią kuchenną. Kazio zdjął buty. ‐ Nie trzeba, ale jak już zdjąłeś, to siadaj. Głodnyś? – zapytał Bronek. ‐ No tak ‐ stwierdził Kazio. ‐ To zjemy sobie duńskiego śledzia po pokucku na początek – oznajmił Bronek i zaczął krzątać się w kuchni. – Wiesz, gdzie jest Pokucie? – spytał. ‐ No pewnie – ucieszył się Kazio. – Moi dziadkowie byli spod Stanisławowa. ‐ No to dobra nasza. Popatrz. Bierzesz słonego śledzia, oczywiście fileta, przeciskasz na niego surową cebulę – opisywał kolejne czynności Bronek – potem przeciskasz czosnek, skrapiasz cytryną, posypujesz pieprzem, zielem angielskim, dodajesz oliwy i oczywiście nie solisz. Roześmiali się i zanieśli danie do stołu. ‐ Do tego wódeczka, naturalnie czysta. – Bronek postawił kieliszki i butelkę. Ukroili po kawałku śledzia, wypili, zakąsili. ‐ Dobre – pochwalił Kazio – nawet tej soli tak nie czuć. ‐ No to na drugą nogę – zaproponował Bronek. Wypili, zjedli. – No to w Trojcy Boh probywajet – i wypili po raz trzeci. ‐ Tu masz gazety, tu pilota telewizora, a ja pójdę do kuchni nastawić danie główne. Kazio rozsiadł się w fotelu, włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach. ‐ Zjemy sobie teraz bigosiku z kartofelkami – z kuchni Bronek głośno komentował co robi. – Ja tu mam taką, dochodzącą, która gotuje mi bigos, pierogi, gołąbki… A może nie chcesz bigosu? Może co innego? Kaziu, słyszysz mnie? Kazio nie odpowiadał. Bronek wyjrzał z kącika kuchennego i zobaczył śpiącego Kazia z pilotem w ręku. Wyjął z szafy ściennej koc, okrył Kazia, a sam odkręcił pióro i usiadł w drugim fotelu z pilotem w ręce. W eleganckim gabinecie, za ogromnym gustownym biurkiem, siedział starszy mężczyzna z modną lekko szpakowatą bródką. Przed nim siedzieli Kazio i Bronek. ‐ Reasumując, panie Kaziu. Jedzie pan do Warszawy i otwiera pan jak najszybciej spółkę polonijną. Pomoże panu mecenas Ziebeker, ja go wprowadzę. Spółka ma zajmować się handlem i montażem telewizorów, sprzętu AGD i oczywiście komputerów. Oczywiście spółką kieruje pan, ale sprawy wątpliwe załatwia pan z panem Bronkiem i mecenasem Ziebekerem. Księgową, o ile pan nie ma takiej na oku, znajdzie mecenas. Chciałbym, by każda umowa przechodziła przez ręce pana mecenasa i Bronka. Zresztą kontaktować się lepiej z Bronkiem. Ja mam tyle zajęć, że wybaczy pan, ale niezbyt często będę mógł służyć panu swą osobą. No to życzę powodzenia. Pan Edzio wstał. Obaj młodzi ludzie z szacunkiem uścisnęli dłoń pana Edzia, skłonili się i wyszli. Na dużym parkingu podeszli do dużego czarnego BMW. ‐ Otwieraj! – Bronek podał kluczyki Kaziowi. – Siadaj, to twoje. ‐ Oszalałeś? – zdziwił się Kazio. ‐ Nie oszalałem. Zawieź mnie do biura, tam załatwimy papiery. A to pudło to nie żaden prezent, ale kupiłeś je na raty, a poświadczył i otworzył ci konto z kredytem pan Edzio, nasz wspólnik nowej firmy polonijnej. W łóżku Kazio leży obok żony i ciężko dyszy. Za chwilę sięga po papierosa i z lubością się zaciąga. Żona leniwie zauważyła. ‐ Ty musisz bardzo uważać. ‐ Uważałem przecież – odpowiedział Kazio. ‐ Ja nie o tym – trzeźwym głosem odpowiedziała żona. ‐ Ta spółka, ten kredyt, samochód, mecenas, coś tu nie tak. ‐ Mnie też to dziwi, że on więcej wiedział o spółkach polonijnych niż ja – zgodził się Kazio – ale powiem ci, że mamunia moja mówiła mi, iż urodziłem się w czepku – zbagatelizował. ‐ Byle ten czepek nie był dziurawy, bo może okazać się jarmułką więzienną – powątpiewała żona. ‐ A co mamy robić? Wegetować nie chcę! – wrzasnął Kazio i wyskoczył z łóżka. Na podwórku z TIR‐a na zagranicznych numerach paru robotników wyładowywało znormalizowane paczki. Pracą kierował Kazio. Na ścianie małego budyneczku pysznił się szyld: „Goodevening Poland Wielobranżowa Spółka z Kapitałem Zagranicznym Spółka z o.o.” Ta sama scena, tylko jest coraz więcej TIR‐ów, coraz większe magazyny, coraz większe biuro i coraz okazalszy szyld. W obszernej kuchni, przy śniadaniu, siedzi Kazio z żoną. ‐ No to ty do harówy, a ja dziś sprzątnę trochę. ‐ Wzięłabyś kogoś do pomocy. ‐ A po co? Ileż można czytać? – prychnęła żona. – A poza tym nie lubię, jak obcy kręcą się po domu. ‐ Należy ci się nagroda za oszczędność. Michaś wyszedł z kuchni i po chwili wrócił z jubilerskim pudełeczkiem w dłoni. Podał pudełeczko żonie. Żona otworzyła i wyjęła bogatą bransoletę. Oglądała uważnie. Kamienie skrzyły się w porannym słońcu. ‐ Ależ to piękne – wyszeptała żona i wyszła. Po chwili wróciła z pokaźną kasetką w ręce. ‐ Dziękuję ci. – Ucałowała męża i schowała bransoletę do kasetki, w której było już sporo klejnotów. ‐ Mam dla ciebie zajęcie na najbliższe dni. Cieszysz się? – spytał Kazio. ‐ No jakie? – z zaciekawieniem spytała zaciekawiona żona. ‐ Idź, załatw sejf na te błyskotki i na parę innych rzeczy. ‐ O, to dobry pomysł – pochwaliła żona. – Aha, zapomniałam. Dzwonił Waldek i koniecznie chciał, byś był na zebraniu partyjnym dziś o osiemnastej. ‐ A to pech, dziś przyjeżdża Bronek. Chodzą słuchy, że pan Edzio wycofuje się i zostawia wszystko synowi. ‐ Faktycznie pech – zgodziła się zona – ale musisz tak zrobić, by być na tym zebraniu. Waldek coraz mocniej stoi. ‐ Masz rację. Muszę to jakoś pogodzić. Bronek z Kaziem spacerują po Rybniku. ‐ Ten Rybnik to ładne miasto, dobrze kombinujesz. Tu jest o wiele taniej niż gdzie indziej. Skąd ci przyszedł do głowy ten pomysł? – spytał Bronek. ‐ Ja się tu urodziłem, tu maturę zdawałem i Waldek mi zasugerował‐ odpowiedział Kazio. ‐ Ty się tego Waldka trzymaj, to dobra inwestycja, i myślę, że synuś się zgodzi. ‐ Bronek powiedz, jaki jest ten synuś? – spytał Kazio. ‐ Dla ciebie i dla mnie to on jest bardzo ważny gość. – poważnie odpowiedział Bronek – A tak naprawdę to jest człowiek firma. On nie ma przyjaciół ani wrogów, on ma partnerów w biznesie, i tylko tyle, i aż tyle. ‐ No bo widzisz – spłoszył się Kazio – że inaczej się nazywa niż pan Edzio. ‐ Ciebie to gówno obchodzi. On jest synem pana Edzia, zrozumiałeś? ‐ Tak – cicho odpowiedział Kazio. Szli chwilę w milczeniu. ‐ No, rozchmurz się – wesoło przerwał ciszę Bronek – i jedźmy oglądać te majątki. W eleganckim biurze, przy komputerze, siedzi Kazio. Podnosi słuchawkę stojącego obok telefonu. ‐ Natychmiast Wiesia do mnie – rozkazał i dalej przeglądał dane na komputerze. Po chwili rozległo się pukanie. ‐ Wejść! – krzyknął. Do pokoju wszedł postarzały, ale ten sam Wiesiek z pociągu przyjaźni. ‐ Chodź tu – rozkazał Kazio. Wiesiek podszedł do siedzącego Kazia i stanął za nim. ‐ Tyś zamawiał tę partie komputerów? – spytał Kazio. ‐ Nie pamiętam, poszukaj w zamówieniach – odpowiedział Wiesio. ‐ Szukałem, nie ma śladu – warknął Kazio. ‐ Czekaj, czekaj. Te symbole już do nas przychodziły bez zamówienia. ‐ I co z nimi, przecież to drogie. To jest HiTech. ‐ Poszły z dobrym przebiciem – z godnością odpowiedział Wiesio. ‐ Wypierdalaj! – warknął Kazio. Wiesia wywiało. Kazio podniósł słuchawkę. ‐ Połącz mnie z mecenasem Ziebekerem – rozkazał. Przy stoliku w kawiarni siedział mecenas z Kaziem. ‐ Mecenasie, rany Boskie, ratuj! Te komputery objęte są embargiem na demoludy! ‐ Nie denerwuj się, prezesie, zrobi się odpowiedni audyt u tego Wiesia. Radzę go, tak nawiasem, awansować, by nie darł mordy. Wyczyści się papiery i spoko. ‐ Aleś pan młodzieżowiec – zadrwił Kazio. ‐ Trzeba z duchem czasu iść – uśmiechnął się mecenas i sięgnął po bondówkę. Pogrzebał przy szyfrowym zamku i wyjął ogromną komórkę. ‐ Gdzie chce pan zadzwonić, prezesie? ‐ spytał. W ciemnym pokoju rozległ się natarczywy dzwonek telefonu. Dzwoni chwilę, nim budzi śpiącego Kazia. Zaspany Kazio podnosi słuchawkę. Słucha chwilę: Dobrze, już wstaję. Odkłada słuchawkę. ‐ Co się stało? – podnosi głowę żona. ‐ Pierdolony Bronek Brol wzywa mnie do hotelu. Ma dla mnie jakąś niespodziankę. W apartamencie hotelowym zastał rozchełstanego Bronka i zastawiony stół. ‐ Cześć, aleś mnie zaskoczył… ‐ Czekaj, czekaj – przerwał mu Bronek ‐ teraz niespodzianka. Wyłaź! – krzyknął. Do pokoju wszedł prawie niepostarzały Miereżkowski. Michasia zamurowało. ‐ Major Miereżkowski – wystękał. ‐ Ten sam! – krzyknął rozbawiony Miereżkowski i wziął Kazia w uściski. – Nie major, ale podpułkownik, a i nie podpułkownik, ale cywil, grażdanin Miereżkowski. Ależ go zamurowało. ‐ Nie obywatel, a pan Miereżkowski – wtrącił się Bronek – doradca do spraw handlu z ZSRR nowej prężnej firmy polonijnej z Gdańska. No to za spotkanie – ciągnął i nalał do szklanek. ‐ Za spotkanie! – Miereżkowski wzniósł toast. Stuknęli się, wypili. – No to daj pyska, Kaziu – zaproponował. ‐ A dajże, dajże – odezwał się Bronek – bo on cię wybawi z tych komputerów. Oni kupią od ciebie. Kazio ucałował się z Miereżkowskim. ‐ Co się stało, że tak nagle? – plątał się Kazio. ‐ A wiesz, co ma na głowie nasz łysy wódz, ten Gorbaczow? ‐ No plamę – odpowiedział Kazio. ‐ A gówno, a nie plamę. On ma mapę ZSRR, jaką zostawi po swych rządach. On u nas wszystko rozpierdoli i dlatego wypieprzyłem ze służby, kiedy tylko mogłem. No to na drugą nogę – i nalał do szklanek. Wypili, zakąsili. W jasnej, czyściutkiej i dużej kuchni dwoje dzieci, ślicznych jak cherubinki, jadło śniadanie. Przystojna matka krzątała się przy kanapkach. Wszedł ojciec, typ przystojniaka w średnim wieku. ‐ Uszanowanie – przywitał rodzinę. – Śliczniutki dzień, w sam raz do nauki ‐ Be – wybrzydzała dziewczynka, tak na oko jedenaście lat. – Dzień akurat nadaje się na wycieczkę. ‐ Tak, tak, w góry by się poszło – poparł siostrę chłopak. ‐ A ja mam dla was niespodziankę – oznajmił ojciec. ‐ Jaką, jaką? – dopytywały się dzieci. Ojciec wyjął zza pleców zabawkę. Był to wielbłąd przy studni. ‐ Poczekajcie! Ojciec podszedł do zlewu, nalał do wodopoju wody. Postawił zabawkę na stole i przycisnął mały guzik. Wielbłąd pochylił się i zaczął pić wodę. Skończył, wyprostował się, beknął i przemówił w jakimś nieznanym języku. Roześmiali się wszyscy. ‐ Po jakiemu on mówi? – spytała żona. ‐ To po arabsku. On mówi, że dziękuje Allachowi za wodę i nawołuje ludzi do pokoju. To są teksty z Koranu. ‐ Skąd to masz? – spytała żona. ‐ Od Waśki Miereżkowskiego. Majora. ‐ Tatusiu, czy mogę go wziąć do szkoły? – spytał chłopiec. ‐ Nie, bo to jest próbka, muszę ją mieć, ale niedługo będzie tego mnóstwo, bo mamy te zabawki produkować. No, na was czas. Idźcie z Bogiem, wracajcie z pieniędzmi. ‐ Z jakimi pieniędzmi? – prychnęła córka. – Na razie to płacimy my. ‐ A powinni wam. Społeczeństwo powinno wam płacić, bo nauka jest pracą, jak każda inna praca umysłowa, a za pracę należą się pieniądze. Społeczeństwo powinno wam płacić, bo wy potem wiedzę oddacie społeczeństwu. ‐ Bomba! – wykrzyknął syn. – To daj stówę! ‐ Nie, ja nie dam, to społeczeństwo wam powinno dać. ‐ Idźcie, idźcie do szkoły, bo tatuś was otumani utopijnymi mrzonkami i zarobicie spóźnienie. ‐ Jak zwykle kant starszych – skwitowała córka i dzieci wyszły. Ojciec podszedł do okna. ‐ Ale para, jak z żurnala. I odwozić nie trzeba, gonić do nauki, w głowie się nie przewróciło. Twoja zasługa – pochwalił żonę. Przemówił wielbłąd. ‐ Wyłącz go – rozkazała żona. – Co to za pomysł z tą zabawką? ‐ A, to wymyślił Waśka. Chce, byśmy to produkowali i wysyłali w darach na Bliski Wschód ‐ A co ty masz z Arabami? ‐ Na razie nic, ale będzie się odbudowywać Irak, to może coś skubniemy na tym. Dlatego Waśka chce wyprodukować u nas te zabawki i zacząć od tego, by je darmo wysłać dla dzieci irackich, do szpitali, przedszkoli itd., a potem... ‐ A potem to się strzeż darów greckich – wtrąciła żona. ‐ A co ja mam z Grekami? ‐ Z Grekami to nie masz nic, ale jak Grecy ofiarowali konia drewnianego Trojanom, to Troję zniszczyli, a poza tym to nie może ten Waśka sam te wielbłądy sprzedawać? ‐ A widzisz, nie może, bo ten ich Łukaszenka potępił Amerykanów i dlatego może mieć kontakt tylko przez naszych użytecznych idiotów, to znaczy dobroczyńców i dlatego... ‐ Dlatego wykorzystuje ciebie – wtrąciła żona wyraźnie zła. ‐ Coś ty taka uprzedzona do tego Waśki? Europejczyk, znający języki, dowcipny, uczciwy w biznesie... ‐ Tylko taki Putinopodobny – nie dawała za wygraną żona – czuć w nim zimnego mordercę. To tajniak albo gangster – zawyrokowała. – A może i jedno, i drugie. Bo czym się różnią służby od gangsterów. Nazwą, bo metody te same. ‐ Przewrażliwiona jesteś. Jakby nie handel z nimi, to byśmy cienko przędli. A poza ty mam go w ręce. On jest na trzydzieści procent, Krysia z Jarkiem mają po piętnaście, ja czterdzieści, to co on nam może zrobić? Mam go w ręce. ‐ Popatrz na to – przerwała żona i włączyła magnetowid. Na ekranie pojawiły się dwa tygrysy syberyjskie i oddały się zalotom. ‐ Widzisz, handel z nimi to tak, jak zaloty tygrysie. I śmiesznie i strasznie... Załatw w końcu ten rozdział majątkowy. ‐ Co, masz narzeczonego? – próbował żartować mąż. ‐ Głupiś. Mamy dzieci, o nich trzeba myśleć. ‐ Masz rację, pogonię Jarka. Ale jeszcze dla pewności, razem z Jarkiem i Krysią mamy siedemdziesiąt procent, nic nam nie może zrobić. ‐ Ale bez Krysi i Jarka masz czterdzieści – upierała się żona. ‐ No, przecież komuś trzeba wierzyć. Oni razem ze mną zaczynali. Przeszliśmy bidę i dobrobyt, mam w nich przyjaciół. Ja ci powiem. Ja mam takie jakieś szczęście do ludzi, że jeszcze mnie nie wykantowali. Jak by mnie wykantowali, to świat by mi się zawalił. A swoją drogą rozdział zrobię jak najszybciej...Te tygrysy to naprawdę i śmiesznie, i strasznie. Przy trzech stolikach grają brydżyści. W kącie barman wydaje napoje, przekąski. Kończy się gra. Jednym z grających jest Kazio. Kazio z kompanami liczy punkty. Ogłasza wyniki. ‐ A teraz proszę na zebranie zarządu – zaprasza. Gracze przechodzą do kameralnej sali konferencyjnej ,w której już czeka obsługa biurowa. Zaczyna się narada zarządu. Po skończonej naradzie Kazio żegna członków zarządu. Jeden z członków, żegnając się, mówi do Kazia: ‐ No to do następnej środy, jesteśmy umówieni. ‐ Tak ‐ potwierdza Kazio, żegnając wylewnie gościa. W salce został Kazio i sekretarka. ‐ Co ten Szymański mówił o jakiejś naradzie? Jestem z nim umówiony? ‐ spytał sekretarki. Ta zdziwiona odpowiada: ‐ Przecież w środę jest narada Inter Flux LTD, a on tam jest wiceprezesem. ‐ A prawda. Oni mi się już mylą w tych spółkach ‐ lekko zawstydzony tłumaczy się Kazio. ‐ Gem set mecz! – triumfalnie wykrzyknął kudłaty trzydziestolatek i podbiegł do siatki. ‐ Pogratulować – wysapał Kazio. – Ale musisz przyznać, że nie oddałem meczu łatwo. ‐ Kaziu, z tobą to trzeba się naharować na zwycięstwo – pochwalił młodzian. – No to chodźmy na piwko. Usiedli przy stoliku na werandzie. ‐ Kudłaty, mam do ciebie prośbę. ‐ Dla ciebie wszystko. ‐ Zbadaj mi wnętrze takiej zabaweczki – Kazio sięgnął do torby i wyjął wielbłąda. Kudłaty oglądnął zabawkę. ‐ Będę musiał ją zniszczyć, bo ona jest w całości zalana. ‐ To zniszcz. ‐ Dobrze. Na kiedy chcesz mieć odpowiedź? ‐ Jak najszybciej potrzebna – odpowiedział Kazio i wstał. – No to do zobaczenia. Teraz prysznic i do harówy. Pożegnali się. W eleganckim gabinecie siedział Kazio z Krysią i Jarkiem. ‐ No to by było na tyle – podsumował Kazio. – Bilans jest świetny. ‐ Kaziu, Waśka naciska w sprawie wielbłądów, denerwuje się – powiedziała Krysia. ‐ Krysiu, poczekajmy z decyzją – uspokajał Kazio. ‐ Na co? – wtrącił się Jarek – oni wszystko zajmą w tym Iraku. ‐ Nie zajmą, kraj ogromny. Zadzwonił telefon. ‐ Słucham – przyjął Kazio. – O to ciekawe... Dobrze, za godzinę u ciebie będę. Odłożył słuchawkę. ‐ Jarek, popędź sprawy tych rozdziałów majątkowych, to trwa i trwa, a w domu naciski. ‐ Kazieńku, prawo nierychliwe… – odpowiedział prawnik ‐ No to tyle. Ja muszę wybyć. Wrócę przed czwartą. Kazio wyszedł. W pracowni komputerowej siedział naukowiec, Kudłaty, z Kaziem. Przed nimi leżał na biurku rozbebeszony wielbłąd. ‐ Kaziu, ten mechanizm jest prosty, ale nie wiedzieć czemu, ma podzespoły z techniki kosmicznej. O, ta ociupinka to rzecz, której w życiu nie widziałem. Taka zabawka powinna kosztować krocie. Zamilkli. ‐ A do czego te części się mogą przydać? – spytał po chwili Kazio. ‐ Do wszystkiego – odpowiedział naukowiec. – Od zabawki po rakietę. Zawarczała komórka. Kazio przyłożył telefon do ucha. Chwilę słuchał. ‐ Nie, nie będziemy produkować tych zabawek... A niech się wścieka... Chwilę słuchał. – Nie, definitywnie nie. Przecież mamy razem siedemdziesiąt procent udziałów... Tak, tak. Zawiadom go, że nie, a tak a propos nie będzie mnie do poniedziałku. Wyjeżdżam. Na werandzie przed domkiem całym w kwiatach, przy bogato zastawionym stole siedział Kazio z drugim mężczyzną poważnej postury. ‐ No to jak ci idzie Bogusiu? – spytał Kazio. ‐ A idzie, bo iść musi, ale jakby nie ty, to by było cienko, a tak jest gdzie mieszkać i jakoś idzie. ‐ Co, ziemia nie rodzi? ‐ Rodzi, rodzi. Tu w tych lasach i jeziorach to od wojen napoleońskich zostało żelastwo w ziemi, tylko kłopot z policją i konkurencją. Policja czepia się niewybuchów, a konkurencja łazi za tobą jak cień. Przydałby mi się nowy wykrywacz metali, bo ten co mam, to sięga na sześćdziesiąt centymetrów, a są takie, co mają zasięg półtora metra. ‐ Drogie to? ‐ Drogie cholerstwo. ‐ Ile? ‐ Trzy dychy. ‐ To ja ci dam. ‐ Z nieba mi spadłeś. ‐ A masz co nowego? ‐ Chodź. Pokażę. Wstali i poszli do szopy. Bogdan rozrzucił chrust. W kącie stał moździerz. ‐ Ta armata nowa? – spytał Kazio. ‐ Prawie nowa i nie armata, a moździerz 120 milimetrów. ‐ Komu to sprzedasz? ‐ To nie na sprzedaż – oburzył się Bogdan – to moja broń. – Wyprostował się. – Starszy ogniomistrz Michalak Bogdan, jedenastokrotny mistrz armii w strzelaniu z moździerza 120 milimetrów. Kaziu, ja o zakład w pudełko zapałek trafiałem za pierwszym razem. Znali mnie od Berlina po Władywostok. Ja byłem absolutnym mistrzem, i do czego przyszło? Przyszedł czas i na emeryturę. Wszyscy wiedzą, że moździerz jest niezbyt celny, a mnie, mówię ci Kaziu, jak Boga kocham, pociski słuchały. Leciały, gdzie chciałem. ‐ Uspokój się, już dobrze. Masz zajęcie i jakoś tę bidę popchamy – uspokajał Kazio. – Chodźmy, bo gorzał stygnie. Bogdan pieczołowicie przykrył moździerz. Usiedli przy stole, zakąsili, wypili. Zawarczała komórka. ‐ A serwus, Waśka! Kazio słuchał chwilę. ‐ Nie, nie mogę być na jutro, bo teraz jest wpół do jedenastej, a ja piję... Nie mogę jechać po pijaku... Nie, nie pojadę... Co, awizo mi przysyłasz? No to przysyłaj. Kazio wyłączył komórkę i nalał do kieliszków. ‐ No to – trącił kieliszek, kiedy trzasnęła lampa nad stołem i posypało się szkło. ‐ Co za cholera? – warknął Boguś. Wszedł do domu, wrócił z latarką i wkręcił żarówkę. Zaczęli zbierać szkło ze stołu. ‐ Żeby abażur i żarówka pękła? – mruczał Boguś. Podszedł do ściany, wyjął scyzoryk, pogrzebał w tynku. ‐Jest! – pokazał Kaziowi mały kawałek metalu. – Kaliber pięć sześć. To z SWD. ‐ Co to jest SWD? – spytał Kazio. ‐ Strzelca wyborowego diegtariew, celny do ośmiuset metrów, z tłumikiem. ‐ No, to dostałem awizo – mruknął Kazio. – Nie masz tu jakiego szofera, żeby mnie zawiózł moim autem do domu? ‐ Ciężko będzie znaleźć trzeźwego, ale poszukam. ‐ Boguś, za to cię lubię. Ciebie nic nie dziwi, o nic nie pytasz. ‐ Kaziu, jak będzie ci co potrzeba, to ja z tobą. W sekretariacie Kazia dwóch superprzystojnych młodzieńców piło kawę z sekretarką. Na widok Kazia wstali z uszanowaniem. ‐ Dzień dobry, panie prezesie – powitała sekretarka. – W gabinecie czeka na pana pan Wasia, a to są jego współpracownicy. Przywitali się. ‐ Proszę do mnie zawołać pana Jarka i panią Krysię. ‐ Właśnie, panie prezesie, wyszli przed chwilą i zawiadomili, że dziś są nieosiągalni. ‐ Kurwa żesz mać – mruknął pod nosem Kazio i wszedł do gabinetu. Przy bocznym stoliku siedział nienagannie ubrany dżentelmen, który rozpromienił się dobrotliwym uśmiechem. ‐ Uszanowanie, powitać prezesa! – powiedział całkowicie bez akcentu i powstał na powitanie. – Jak droga? Przywitali się. ‐ Droga szczęśliwie, tylko na początku szofer nie mógł przyzwyczaić się do braku skrzyni biegów – odpowiedział Kazio. – A ty co tak na sucho? ‐ Wiesz, ja z gruntu abstynent, ale dla ciebie coś mam. Wasia sięgnął za siebie i wyjął pokaźną paczkę. Kazio rozwinął pakunek. Prezent okazał się nietypową potężną butelką. ‐ To u nas robione, czysta wódka według przepisu sprzed dwustu lat. ‐ Aż szkoda pić – krzywo uśmiechnął się Kazio. ‐ Podniósł słuchawkę. – Proszę jakąś przekąskę pod czystą. ‐ Drogi Kazimierzu, ja tu coś jeszcze dla ciebie mam. Wasia wyjął drugą paczkę. Kazio otworzył i wyjął kryształową lampę. ‐ Poczekaj – poprosił Kazia. Podszedł do kontaktu i włączył ją. Błysnęło światło. Lampa była piękna. ‐ To kaukaski kryształ i srebro. Muszę się pochwalić, choć to nieładnie – uśmiechnął się Wasia. ‐ Przecież ceny nie podałeś – odpowiedział, też z uśmiechem, Kazio. ‐ Czyżby? – z powątpiewaniem powiedział Wasia. Weszła sekretarka, pchając przed sobą kelnerski wózeczek, zakrzątnęła się przy nakryciu stołu. Po chwili wyszła. ‐ Uu, aleś zaszalał – z uznaniem powiedział Kazio, patrząc na zastawiony stolik. – Śniadanie na Kremlu – powiedział z podziwem, patrząc na kawior, łososie, marynaty. ‐ Nie na Kremlu, a w Carskim Siole, w sztabie. Generałowie lepiej jedli niż carowie, ale czego się nie robi dla przyjaciół i wspólników. Zasiedli do jedzenia i picia. ‐ Wasia, tyś po prostu car Rosji. Nie tylko jesz i pijesz jak król, ale sekretarzy masz jak z żurnala dla kobiet. Oni lepiej wyglądają jak z Hollywood. ‐ O, widzę komputer. Oczywiście internet masz, to ci pokażę, że oni są nie tylko aktorami, ale jeszcze producentami filmowymi – mówiąc to Wasia podszedł do drzwi, otworzył je, wyszedł i po chwili wrócił ze swymi sekretarzami. Mężczyźni podeszli do komputera, manipulowali chwilę przy klawiaturze. ‐ Już – oznajmił jeden. Na gest Wasi wyszli. ‐ Chodź, popatrz! Kazio podszedł do komputera. Na ekranie sekretarze w mundurach polowych prowadzili związanego człowieka. Kazio patrzył z uwagą w ekran, a Wasia spokojne jadł kawior. ‐ O Boże, oni odcięli głowę temu jeńcowi! – wrzasnął Kazio i dopadł oszalały do Waśki. – To mordercy! – wrzeszczał i złapał gościa za gardło. Waśka precyzyjnie uwolnił się z uchwytu i walnął Kaziem o podłogę, zakładając duszenie. Kazio znieruchomiał. Waśka fachowo doprowadził go do fotela i ocucił. Przerażony Kazio nieruchomo patrzył jak Waśka nalewa kieliszek. ‐ Na, pij! – podał Kaziowi. Kazio wypił. ‐ Oni są artystami – łagodnie przemówił Waśka. – Kręcą te filmy. Kręcą zabijanie, kręcą gwałty na kobietach, dzieciach i na kim chcesz. Jest popyt, to oni uzupełniają rynek – tłumaczył spokojnie. – Gdzie jest wielbłąd? – spytał słodko. Kazio wstał z fotela, podszedł do biurka i wyjął z szuflady rozbebeszoną zabawkę. Wasia obejrzał ją uważnie. ‐ Kto ci ją badał? – spytał. ‐ A taki jeden – odburknął Kazio. ‐ Widzisz, Kaziu, na tym naszym handelku to możemy żyć, owszem, dobrze, a jak królowie to żyć nie będziemy. Ja ciebie dobrze oceniałem. Podejrzewałem, że będziesz chciał wiedzieć, co w tych wielbłądach się mieści i wpadłem. Błąd w kadrach. Jakaś głupia baba zapakowała nie tego wielbłąda, a ty przez przypadek właśnie tego zbadałeś i jest klops. Wiesz, o co chodzi, dlatego masz piękny udział w tej zabawie. ‐ Ale dlaczego ja? – ponuro spytał Kazio. ‐ Bo ty masz znajomości, chody, jesteś znaną postacią i ty właśnie musisz zaofiarować tę pomoc humanitarną. ‐ Waśka, znamy się tyle lat, lubimy. Nie, ja się, Wasia, boję. Ja nie chcę ryzykować. Mnie starczy to, co mam. ‐ Kaziu, ale ty masz jeszcze rodzinę, ty musisz. Przez bezdroża, na koniach niosących juki, w siodłach jechali Boguś i Michaś. ‐ Tu były kiedyś bagna przez które szła grobla i na tej grobli zaskoczyli Niemcy tabor barona. Jak Ruscy zobaczyli, że nie ma odwrotu, to baron kazał topić wozy w bagnie – opowiadał Michaś. ‐ A co z tym bagnem? ‐ spytał Kazio. ‐ Przecież tu sucho. ‐ A to co z Polesiem? Komuniści osuszyli. Na szczęście u nas zaczęli później i dzięki Bogu jakoś to wygląda. A na Białorusi niestety pustynia. O, tu staniemy ‐ rozkazał Boguś. Zeskoczyli z koni. Boguś sięgnął w juki: ‐ Pomóż ‐ mi poprosił ‐ Z przyjemnością ‐ zgodził się Kazio. Zaczęli coś majstrować i po chwili Boguś trzymał w rękach skomplikowane urządzenie. ‐ Do półtora metra prześwietla ziemię i pokazuje obraz na monitorze ‐ pochwalił się Boguś. ‐ Cwana maszyna ‐ potwierdził Kazio ‐ Droga być musi. ‐ Tania nie jest. Ale dzięki twojej pomocy… Szukali chwilę. ‐ O tu. Idź po łopaty! Boguś wysłał Kazia do koni, które uwiązane pasły się pod drzewem. Po chwili kopali zgodnie. ‐ Jest coś! ‐ krzyknął Kazio. Boguś pogrzebał łopatą i rękami odsłonił metalową pokrywę. ‐ No tośmy tuż tuż. To kufer. Dalej łopatami odsłonili pokaźny kufer, próbowali unieść. ‐ Ciężki ‐ wystękał Kazio ‐ nie damy rady. ‐ Poczekaj! ‐ zarządził Boguś i wylazł z jamy. Po chwili wrócił niosąc skórzane sakwy i nożyce do cięcia metalu. ‐ Po co nam to żelastwo? my chcemy środka ‐ uśmiechnął się chytrze i wskoczył do dołu. ‐ A nie zaminowane? ‐ spłoszył się Kazio. ‐ Po co i jak? ‐ prychnął Boguś i zgrabnie przeciął kłódki. ‐ No, to teraz ‐ i szarpnął za uchwyt. Wieko nie dawało się otworzyć. ‐ Pomóż! ‐ rozkazał Kaziowi i razem złapali za uchwyt. O Boże, jest! ‐ wrzasnął Kazio. W środku kufra błyszczało złoto w monetach. Boguś bez słowa z impetem wbił rozczapierzone palce w złoto. ‐ O kurwa! ‐ jęknął i zatrzepotał rękami z bólu. Kazio ostrożnie wsadził ręce w monety. Po chwili odgarnął cienką warstwę monet i pod nimi ukazało się drewno. ‐ A to niespodzianka, kurwa żesz mać! – powiedział Boguś i zaczął zgarniać monety do kieszeni. Pod warstwą złotych monet zobaczyli warstwę drewna. Boguś wyjął ogromny nóż i pogrzebał w skrzyni, szarpnęli i wyjęli deski. W skrzyni były zwykłe polne kamienie. ‐ Baron zapierdolił carowi dywizyjne złoto !‐ ryknął śmiechem Boguś. Wyleźli z dołu. ‐ Trzeba to zasypać – powiedział Boguś i wziął się do zasypywania dołu. Kazio też wziął łopatę do ręki i zaczął pracować. ‐ Juki masz pokaźne, masywne, skórzane ‐ zrzędził Kazio. ‐ No pewno, coś trzeba mieć, ale w kieszeni to też parę złotych i to coś znaczy ‐ klepnął się po kieszeni Boguś. ‐ Boguś powiedz mi, skąd wiesz, że to jakiś baron ukradł pieniądze carowi? ‐ A widzisz, to jest opowieść ‐ zaczął Boguś. ‐ Tu obok jest duży poligon, jeszcze poniemiecki, i ja tu bywałem na ćwiczeniach. Przypadek chciał, że trafiłem na papiery w archiwum niemieckim, na opis bitwy z pierwszej wojny światowej, w której Niemcy, tu, w Prusach, dali w dupę Ruskim ‐ jak się chwalili, wzięli odwet za Grunwald ‐ i wynikało z tych akt, że dowódcą taborów w jednej z ruskich dywizji był Ryszard Hubert baron Rhaden kawalergard. Zacząłem drążyć: baron, pułkownik i dowódca taborów? Myślę sobie i wyszło, że albo dureń, albo złodziej. ‐ Boguś, starszym kuzynem moim jesteś i zadziwiasz mnie. Znasz języki, jesteś oczytany, a w armii byłeś sierżantem. Boguś aż sapnął z oburzenia, wbił ze złością łopatę w ziemię i zaczął: ‐ Po pierwsze nie sierżantem, a starszym ogniomistrzem, a po drugie awansować nie chciałem. Kręgosłupem armii jest podoficer zawodowy, to zapamiętaj do końca życia. Nie oficer, a podoficer. On szkoli, żywi, dba o odpoczynek armii, a w razie czego dowodzi swoim pododdziałem w boju. Oficer liczy się tylko od szczebla dywizji, a i to nie bardzo. A my, podoficerowie, wiemy o wojsku i żołnierzach wszystko. To rozumieli wszyscy już od Juliusza Cezara. Dokończ zasypywać! ‐ rozkazał Boguś. ‐ Ja idę do koni. Wziął sakwy i odszedł. Kazio bez słowa zabrał się do pracy. Skończył. Wziął łopatę i poszedł też do koni. Przy koniach stał uśmiechnięty Boguś. Kaziu stroczył łopatę i zaczął oglądać ręce. ‐ Będą bąble ‐ stęknął. ‐ No to zasłużony odpoczynek. ‐ Boguś wyjął manierkę, chleb i boczek. ‐ Po małym ‐zaproponował i podał manierkę Kaziowi. Kazio upił ukroił kawałek boczku i chleba i zaczął żuć. Boguś też się poczęstował. ‐ Ciekaw jestem co stało się z baronem, jak myślisz? ‐ spytał Kazio. ‐ A to, to wiem ‐ odpowiedział Boguś. ‐ Jako jedyny z dywizji przedostał się w przebraniu do swoich i dostał nawet order ‐ odpowiedział obojętnie Boguś i zaczął liczyć monety. ‐ Wyobrażam sobie spotkanie barona z carem. Car w mundurze… ‐ zaczął snuć Kazio. ‐ W podomce przy śniadaniu. Oni razem służyli w kawalergardach w jednym szwadronie ‐ wtrącił się Boguś. ‐ Wyobraź sobie carskie śniadanie, owsiankę – ciągnął dalej Kazio. ‐ Car w podomce przed nim stoi… ‐ car z twarzą pana Edzia, przed nim baron z twarzą Kazia. ‐ No co u ciebie? ‐ pyta car ‐dużo masz długów? Baron niemo wznosi oczy w sufit. ‐ Aha, a gdzie moje złoto? ‐ pyta dalej car. ‐Utonęło w bagnie wasza wysokość. ‐A tyś uciekł? ‐ Tak jest, w chłopskim przebraniu. Wszystko straciłem. Konie, bagaże‐ jęczał baron Raden. ‐ To zrobimy tak. Weźmiesz z mojej kasy pięć tysięcy tytułem strat, za męstwo order i jedź odpoczywać na Krym. ‐ Dziękuję waszej wysokości ‐ baron trzasnął obcasami, zrobił zwrot i odmaszerował. Boguś jakby widział tą scenę ‐ Tak mogło być ‐ dodał ‐ tylko brakuje jednego. Obok siedzi osobisty sekretarz car z twarzą… Waśki Miereżkowskiego. Car obcina jajko na miękko i mówi do sekretarza ‐ Puścić za nim kogoś bystrego. Sekretarz: ‐ Rozumiem. Obserwować czy nie żyje rozrzutnie, długów nie oddaje na przykład. Miki ‐ przerwał car ‐ zastanów się co mówisz. To że on baron dziwkarz, karciarz i pijak to prawda, ale żeby głupi był, to nie. Kto oddaje długi w czasie wojny, Miki kochany? Ale obserwować mus. ‐ Boguś, inwigilacja za cara? ‐ zwątpił Kazio. ‐ Żebym ci nie odpowiedział jak car Mikiemu. To carowie stworzyli ochranę, a tę żywcem zerżnęli i twórczo rozwinęli komuniści, a teraz nowe służby starej Rosji. Podjechali do niedużego zadbanego obejścia Bogusia. Przed domem stało terenowe auto. ‐ O mała przyjechała ‐ ucieszył się ogniomistrz. Wjechali na podwórko. Z domu wyszła nieduża, niestara, ładna kobieta. Zeskoczyli z koni. ‐ To moje ostatnie chyba szczęście, a to mój kuzyn, o którym ci opowiadałem ‐ przedstawił Boguś. ‐ Misia‐ kobieta wyciągnęła rękę, którą z uszanowaniem ucałował Kazio. ‐ Trafiłeś barona? ‐spytała Misia. ‐ I tak i nie ‐ tajemniczo odpowiedział ogniomistrz. ‐ Idź zrób jakieś jedzenie, a my rozsiodłamy konie. Mówiąc to poszli z końmi za stodołę, minęli wiatę z dwoma quadami. ‐ Quady masz, a tłuczemy dupy na koniach? ‐ z wyrzutem zwrócił się do Bogusia Kazio. ‐ A przez krzale, chaszcze i wodę na quadach przejedziesz? ‐ odpowiedział zapytany. ‐ To są hucuły. Ich utrzymanie prawie mnie nie kosztuje, a konie mądre i silne, dla mnie w sam raz. A poza tym za quadami pojadą inne quady, a za końmi jeszcze mnie konkurencja nie wytropi. Rozsiodłali konie, wzięli sprzęt, zanieśli do izby. W kącie leżały wiązki szabel, części uzbrojenia, przerdzewiałe karabiny. ‐ Boguś, ty masz tu niezłą zbrojownię ‐ zdziwił się Kazio. ‐ Dużo to warte? ‐ I dużo i niedużo. Jakbym to rzucił na rynek, to by cena spadła, a tak Misia zawozi po parę sztuk co jakiś czas i jakoś się kręci. Właśnie wróciła z objazdu. ‐ Coś mi tu nie gra, Kaziu. Z tego, go co mi opowiedziałeś, wynika, że owszem mają cię w ręku, ale nie aż tak. ‐Masz rację. Chodź do domu, coś ci pokażę. Weszli do pokoju z telewizorem. Kazi wyjął płytkę DVD i uruchomił telewizor. Na ekranie ukazała się przepiękna dziewczyna, czołgająca się u stóp Kazia; oboje byli nadzy. ‐ Aleś ty rozrywkowy ‐ gwizdnął Boguś. Kazio wyłączył obraz. To było tak ona pracowała w firmie w Omsku, piękna jak widzisz… ‐i mówiła, że zakochała się we mnie bez pamięci ‐ i do hoteli nie chciała iść ‐ wtrącił się Boguś. Skąd wiesz? ‐ zdziwił się Kazio. ‐ To ich stary numer. Niby boją się podsłuchów, a tak masz cały piękny filmik z toba w roli głównej. ‐ Masz rację, to jest kurwa cały kłopot. Ona tu mówi, żem ją maltretował, głodził, a sama prosiła, że ma w sobie chęć poniżania, że widzi we mnie pana, cara, kurwa żesz mać, że inaczej nie może. ‐ No to jest kłopot prawdziwy ‐ zgodził się Boguś. ‐ A co z nią? ‐ A to ciekawe. Ja, wstyd się przyznać, zakochałem się, myślałem o rozwodzie, szukałem, ale przepadła. ‐ No tak, dostała inny rozkaż ‐ sucho stwierdził Boguś. Przed domem Kazio żegnał się z Misią i Bogusiem. ‐ Tu masz wypłatę ‐ Boguś wyjął z kieszeni parę carskich rubli i sypnął na dłoń Kazia. ‐ Boguś, coś ty, za co? ‐ zdziwił się Kazio. ‐ Na nie zabudź i za pracę fizyczną przy kopaniu. Pożegnali się wylewnie, Kazio odjechał. Kazio stał przy oknie i patrzył, jak żona i dzieci wsiadają do samochodu. Pomachali do siebie na pożegnanie. W tym momencie zadzwonił telefon. Kazio nie odbierał i na głośno usłyszał. ‐ Cześć, Kaziu, nie odbierasz, ale chcę, żebyś wiedział, że profesor zginął w zamachu bombowym. Po prostu bomba w aucie. W pale się nie mieści. Oddzwoń. ‐ Kazio usiadł. Telefon gadał, komórki dzwoniły. Kazio zerwał się i uciekł do łazienki. Tępo patrzył w lustro. ‐ Spokój, spokój! – powtarzał przez zaciśnięte zęby. Wyszedł z łazienki, podszedł do telefonu. ‐ Jarek, zacznij działać w sprawie tych wielbłądów, mnie spotkało nieszczęście. Przyjaciel zginął. Wziął komórkę. ‐ Serwus, Wasia. Nie pojechałeś jeszcze?... A, to dobrze, bo chciałem ci pokazać miejsce na produkcję tych zabawek... Tak, spotkajmy się o piętnastej, bo mnie spotkało nieszczęście. Kolega zginął... Nie, nie, o piętnastej. Kazio usiadł w fotelu i popadł w zadumę. W końcu twarz skrzywiła mu się w uśmiechu. ‐ Tylko Samson. Będę Samsonem. W zagajniku starszy ogniomistrz Michalak Bogusław wkręcał zapalniki do pocisków moździerzowych, obok stał w pozycji bojowej moździerz. Przy pulpicie, do którego prowadziła plątanina kabli, siedziało trzech facetów w czapeczkach z napisem Eksplozja sp. z o.o. ‐ No to tylko czekamy na znak. Wszystko gotowe – powiedział najstarszy. ‐ Prócz kasy – wtrącił się młodszy. W salonie przy kominku siedział w głębokim fotelu Waśka i patrzył z fascynacją w ogień. Obok ze szklanką w dłoni stał Kazio, w głębi siedzieli sekretarze Waśki z Jarkiem i Krysią. ‐ No i co, Kaziu, nie bolało – zwrócił się Waśka do Kazia. – Fabryka ruszyła, szmal rzygnął... ‐ Waśka, co ja bym zrobił dla ciebie, to nawet sobie nie wyobrażasz. Kazio spojrzał na zegarek. Wyjął mały nadajnik radiowy i rozkazał. – Teraz! Proszę państwa, właśnie w tej minucie nasz przyjaciel Wasilij skończył pięćdziesiąt osiem lat. Na niebie zakwitły pióropusze kolorowego ognia. Podeszli do ogromnych drzwi wiodących na taras. Waśka, wyraźnie rozczulony, wziął w objęcia Kazia. ‐Kaziu, spasiba tiebja. Menja agoń eta cjeła żyzn. Ja w agoń wljubljon. I wtedy runął na nich ogień ze stropu i okien. Starszy ogniomistrz wrzucił ostatni nabój w moździerz i po wystrzale pobiegł na skraj zagajnika, położył się i spojrzał przez lornetkę. Stojąca w oddali samotna willa była w gruzach i zaczęła płonąć. Uderzył ostatni wybuch. ‐Wszystkie w celu – mruknął Boguś. Zdjął lornetkę, odłożył na ziemię. Zdjął kurtkę roboczą, spodnie. Pod spodem miał przyzwoite ubranie. Cicho gwiżdżąc ruszył przed siebie w noc, a nad nim dalej wybuchały sztuczne ognie.