Jesteś gentlemanem czy macho? Jestem przeciwnikiem zero

Transkrypt

Jesteś gentlemanem czy macho? Jestem przeciwnikiem zero
Jesteś gentlemanem czy macho?
Jestem przeciwnikiem zero-jedynkowych kategoryzacji, bo jest dużo rzeczy pomiędzy. Nie
chciałbym się opisywać przez żadną szufladkową kategorię. Ani macho, ani gentelmana, ani
na przykład przez to, że jestem wysoki.
Trudno jednak znaleźć wywiad z Tobą, w którym cię nie zapytano o to, dlaczego
jesteś tak wysoki, jak się z tym czujesz i jak ludzie w związku z tym na Ciebie reagują.
Odpowiadam, że tak mnie tata zrobił i nie mam na to wpływu. Nie zajmuję się jakoś
szczególnie tym parametrem. Kiedy patrzę w lustro, to hasło „jestem wysoki” nie jest
pierwszą myślą, jaka mi przychodzi do głowy.
Zastanawiałam się ostatnio, czy zdarzyło ci się kiedykolwiek zapomnieć języka w
gębie, mowiąc elegancko, czy odebrało Ci kiedykolwiek mowę i nie wiedziałeś, co
masz powiedzieć i jak się zachować?
Mam przygotowany zestaw automatycznych odpowiedzi na momenty zafrapowania tak
wielkiego, że nie wiedziałbym, jak się zachować. Odpalam wtedy zestaw instynktownych
procedur awaryjnych, a jednocześnie zastanawiam się nad tym, jak zareagować w drugim
odruchu.
Procedura awaryjna. Zawsze się to sprawdza?
Rzeczywistość wydaje mi się, niestety, dość przewidywalna. W związku z tym jestem w
stanie zaplanować sporo scenariuszy działania na automatyczym pilocie.
Czyli, załóżmy, jeśli ktoś chce Cię poznać, to może odbić się od automatycznego pilota,
więc może od razu lepiej sobie darować…?
Nikogo nie zniechęcam do kontaktu ze mną, bo jestem miłym, sympatycznym, dość
towarzyskim i dobrze wychowanym człowiekiem. Natomiast nie mam też potrzeby
budowania poważnych relacji z wielką ilością osób. Wolę pogłębiać te, które już mam.
To efekt zmęczenia materiału?
Raczej świadomości, że moja energia i czas są skończoną sumą, której większość rezerwuję
dla ludzi naprawdę dla mnie ważnych. A reszta, która pozostaje, jest wydatkowana w
sposób precyzyjny. Nie mam niestety serca wielkiego jak zajezdnia pociągów w Kutnie, w
której wszyscy się zmieszczą.
Moim zdaniem masz coś na wzór prywatnej elektrowni. Pracujesz bez wytchnienia.
Długo śpisz? Całe dwie godziny dziennie?
Bywają takie momenty, natomiast potem zdarza mi się odsypiać po 14-15 godzin, także nie
jestem Napoleonem niestety…
Ponoć nie można już nigdy odespać raz zarwanej nocy.
W tym powiedzeniu również widzę głębszą mądrość. Im jesteś starszy tym częściej
zaczynasz dostrzegać sprawy, których już nie zrobisz, które już straciłeś, które cię ominęły,
które już nie są do doścignięcia.
Też tak masz?
Od 16-tego roku życia. Gdy niektórzy zastanawiają się, co zrobią, jak dopadnie ich kryzys
wieku średniego, to ja myślę z ulgą, że jestem już dawno po. Jako nastolatek czułem się jak
czterdziestoletni facet. Pamiętam, jak siedziałem na jakimś molo nad jeziorem z rodzicami
podczas wakacji i patrząc na trzynasto- czternastolatków, którzy beztrosko hasali i bawili
się w gry, które już mnie nie dotyczyły, bo były już zbyt dziecinne, myślałem sobie „to
wszystko już poza mną”. Zabawne, ale wtedy pachniało prawdziwym egzystencjalnym
dramatem.
Stary-maleńki?
Zawsze byłem starą duszą. Nigdy nie umiałem korzystać z beztroski.
Ty jesteś starą duszą? No, akurat to mi się z Tobą kompletnie nie kojarzy...
Nie starą dupą, starą duszą.
(Śmiech) Mimo tego, że jestem starsza i może już nie dosłyszę, to nie mylę jeszcze tych
wyrazów... Stara dusza działa spontanicznie, intuicyjnie, a nie za pomocą tej twojej
procedury awaryjnej.
W tym wszystkim chodzi wyłącznie o przetestowanie sytuacji przed podjęciem decyzji, czy
chcę w nią głębiej wchodzić. Jestem ostrożny w zawieraniu znajomości. Poza tym często
miły, sympatyczny, otwarty sposób bycia bywa interpretowany jako zachęta do czegoś
więcej. Ja nie chciałbym takich sygnałów wysyłać. Staram się gasić sytuacje niejasne, żebym
potem nie musiał się z nich wydostawać i kogoś rozczarowywać.
Ty się cały czas kontrolujesz.
Myślę, że znasz to uczucie. (śmiech) Tak, ale to nie wynika z potrzeby powstrzymywania
jakiejś szaleńczej namiętności, tylko z mojej analitycznej natury. Niedawno zauważyłem, że
moja córka zachowuje się bardzo podobnie. Pamiętam sytuację, gdy moje dziecko siedziało
nad basenem. Zosia generalnie lubi pływać i nie boi się wody. Tymczasem przez pół godziny
siedziała nad brzegiem nieruchomo, w ciemnych okularach, czytając jakieś swoje dziecięce
pisemko. Jednak patrząc na nią z boku widziałem, że jej oczy – ukryte za okularami – nie
patrzą na gazetę, tylko obserwują otoczenie. Analizowała, jak bawią się inne dzieci, gdzie
jest płytka woda, gdzie są dorośli, gdzie można być pochlapanym. Po pół godzinie odłożyła
lekturę, zdjęła okulary i pewnym ruchem wskoczyła do wody. A wcześniej wielokrotnie
mówiliśmy jej „Zosiu, już wejdź, no coś ty, nie wstydź się, nie bój się”. Przypisywaliśmy jej
emocje, które były jej obce, bo ani się nie wstydziła, ani nie bała. Tylko po prostu chciała
znać układ wektorów w nowej sytuacji.
Zastanawiam się, czy Ty masz wielu partnerów do rozmowy. Biorąc pod uwagę to, co i
jak myślisz, bo już trochę o tobie wiem, pytam, czy Ty masz z kim zwyczajnie
pogadać? I wyłączmy z tego Szymona Hołownię, ok?
Dlaczego? (śmiech)
Tak będzie Ci trudniej. (śmiech)
Wygoniliśmy go z łóżka, ojej… Wiesz co, poza pracą nie mam jakiejś szaleńczej potrzeby
dzielenia czasu z ludźmi. Lubię być sam. Może to jakaś forma odreagowania bycia w
mediach?
Z kim jesteś blisko?
Wyróżniam kilka rodzajów bliskości: bliskość emocjonalną, bliskość seksualną, bliskość
intelektualną i one niekoniecznie muszą się wszystkie skupiać w jednej osobie. Więc jeżeli
pytasz konkretnie o partnera do rozmów, to może być zupełnie obca osoba, którą spotykam
raz w życiu, na przykład na lotnisku. Miałem kiedyś taką sytuację na hotelowym parkingu w
Szwajcari – pakując o 7 rano walizki do bagażnika, spotkałem 70-latka z Kanady. Zagadnął
mnie w dziwny sposób, bo zwrócił uwagę na mój sweter, chciał wiedzieć, gdzie go kupiłem.
Zaczęliśmy rozmawiać, od swetra, poprzez politykę, chorobę jego żony, po książki. Okazało
się, że spędziliśmy przy tych samochodach dwie godziny. Złapaliśmy wspólne fale. Potem
wymieniliśmy się adresami, wtedy jeszcze nie mailowymi, tylko korespondencyjnymi i
kilka tygodni później Harry, bo tak miał na imię gentelman, przesłał mi w prezencie...
sweter z Kanady.
Ludzie wciąż Cię ciekawią? Jesteś ciekaw innych?
Tak. Ale często jest to ciekawość człowieka, który przechadza się po wystawie i przygląda
poszczególnym eksponatom. Rzadko zatrzymuję się przy którymś na dłużej.
Czy Ciebie jeszcze coś potrafi zaskoczyć?
Prywatnie, czy w pracy?
Ciebie, bez względu na okoliczności.
Zaskakują mnie przebłyski bezinteresownego dobra. Bo żyję w przekonaniu, że świat nie
jest przestrzenią kultywowania dobra, tylko odpychania zła. Przeciwstawiania się
obojętności wszechświata. W związku z tym okruchy bezinteresownego dobra są
przebłyskiem jakieś nieludzkiej, być może boskiej cząstki w nas. Mimo, że jako agnostyk nie
wierzę w osobowego boga, to nie wykluczam, że istnieje coś poza zasięgiem naszego
poznania. Co manifestuje się właśnie w takich momentach, kiedy człowiek przełamuje
swoją ludzką naturę, pokonuje ją.
A ty masz w sobie ten pierwiastek? Potrafisz być bezinteresownie dobrym?
Staram się wierzyć, że tak, ale...
Nie wychodzi?
Myślę, że to nie jest coś, co można w sobie sztucznie wzbudzić. Bo wtedy staje się to
interesowne. Jeżeli chciałbym w ten sposób udowodnić sobie, że jestem dobrym
człowiekiem, to już nie jest bezinteresowne.
Masz na koncie dwie książki z Szymonem Hołownią. Po co wydajesz książkę?
Dla zabawy. Żeby rozruszać mózg.
Nie dla pieniędzy?
Z tej książki akurat wielkich pieniędzy mieć nie będziemy.
Słabo się sprzedaje?
Całkiem nieźle, ale była droga w produkcji. Inwestycja w twarda okładkę, drogi papier i
kolorowe zdjęcia długo się zwraca. Poza tym pieniądze, które zarabia się na książkach nie
mają nic wspólnego z opowieściami Michała Witkowskiego, który jakoby dostaje pół bańki
zaliczki.
Jesteś bardziej kuglarzem, czy dziennikarzem?
Wielobranżowym przedsiębiorstwem rozrywkowym.
Z wszelkimi zasadami działania korporacji?
Raczej rzemieślniczego zakładu, świadczącego usługi dla ludności. Część z nich to usługi
dziennikarskie, ale nie nazwałbym siebie dziennikarzem sensu stricto. To zbyt poważne
zobowiązanie, wymagające zachowania pełnego obiektywizmu, niezależności,
suwerenności, trzymania się z dala od komercyjnych pokus, typu udział w reklamie. Na
rynku jest zaledwie kilka osób, spełniających te standardy.
Marcin Prokop, nie-dziennikarz, zadaje sobie czasem pytanie, po co żyje?
Kiedyś, jak każdy, zadręczałem się nim regularnie. Dziś coraz bliższa jest mi figura podróży
między punktem A, a punktem B, której celu nie znamy, ale naszym obowiązkiem jest
zachować się w przedziale przyzwoicie, miło zająć sobie czas i podzielić drugim śniadaniem
ze współpasażerami. Wiesz, o co chodzi?
Nie bardzo. Moim zdaniem zadawać sobie pytanie „po co?” to znaczy żyć. Owszem,
można się rozpasać i sobie hulać, i pięknie się uśmiechać i nie pytać po co. Ale chyba
do czasu…
Przyjąłem postawę pokornego owada, który wie, że jest częścią gigantycznego terrarium,
więc fakt zadawania sobie pytania, po co ono w ogóle stoi, niczego nie zmienia, bo
większość spraw i tak rozgrywa się poza nim.
A ja myślę, że będąc ludźmi, mamy jednak świadomość, że nie siedzimy w terrarium.
Tak nam wmówiono, ale to nie do końca prawda.
Co powiesz, jeśli zaryzykuję tezę, że wszystko, co do tej pory mi powiedziałeś, to poza,
a pod maską tego Marcina, którego znamy i którego mi tu teraz przedstawiłeś, kryje
się jednak chłopak, który jest wrażliwy, przestraszony, niepewny swego i dlatego
chowa głęboko swój prawdziwy świat?
Powiem, że starasz się być zaczepna i prowokacyjna, próbując wbić igiełkę pod mój
paznokieć, żeby sprowokować mnie do dyskusji. Obawiam się jednak, że cię rozczaruję. Nie
mam potrzeby, by kłaść się na kozetce i grzebiąc sobie paluchem w bebechach sprawdzać,
czy nie jestem przypadkiem kimś innym niż ten, za którego się uważam. Tak zwane
„poznawanie siebie” w ten sposób jest przereklamowane.
Zdarzyło ci się stracić głowę dla obcej kobiety? Mimo swoich osobistych zobowiązań?
Jak widzisz, głowa wciąż na swoim miejscu.
W tym temacie też wdrażasz procedurę?
Za często widzę do jakich zniszczeń prowadzi brak samokontroli. Ludzie, którzy ulegają
presji rozporka, myląc to z głosem serca, często działają jak małpa z brzytwą w tramwaju robią dużo szkód i ranią innych dla egoistycznej, chwilowej przyjemności, ubierając to
potem w rozmaite, przekonująco brzmiące uzasadnienia. Szczęście rozumiane jako
zaspokajanie swoich namiętności, chwilowych pragnień, instynktów, to pogoń za iluzją,
która nigdy ci szczęścia nie da.
A czym jest szczęście dla Ciebie?
Brakiem cierpienia.
Czyli cierpienie nie uszlachetnia?
To jedna z większych bzdur, jakie wymyśliła ludzkość. Cierpienie jest brakiem dobra, a więc
złem. Nie widzę żadnego sensu w złu. Jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to znaczy, że ma
skłonności psychopatyczne.
A Ty boisz się czasem swoich myśli?
Boję się myśli, że mógłbym utracić zdolność panowania nad swoim ciałem i umysłem – z
niedołężności, starości, choroby. Ale najbardziej boję się bezsilności, zwłaszcza wobec
bliskich mi osób. Sytuacji, w której nie mógłbym pomóc na przykład swojemu dziecku. Poza
tym niespecjalnie lękam się czegokolwiek.
Konkurencji też nie? Tego, że w tym twoim kuglarskim przedsiębiorstwie pojawi się
ktoś lepszy, młodszy, ciekawszy?
Chętnie go poznam. Ten tort jest całkiem duży, wszyscy się pożywimy. Poza tym
konkurencja działa na mnie motywująco. Lubię otaczać się lepszymi od siebie, bo wtedy
zawsze jest jakaś poprzeczka, do której można doskoczyć. Ciepełko samozadowolenia
szybko zamienia się w nudę.
Co byś mógł jeszcze takiego w sobie zmienić, uwypuklić, żeby nuda Cię nie dopadła?
Na przykład całkowicie zmienić branżę, zresetować się zawodowo i zacząć wszystko od
początku w innej roli. Jak Adam Małysz, który z nart przesiadł się do rajdówki. Na
afrykańskiej pustyni nie ma znaczenia, ile metrów potrafisz skoczyć z ośnieżonej górki.
Ty byłbyś w stanie rzucić telewizor?
Gdybym znalazł wystarczająco mocną motywację i wyzwanie gdzie indziej.
A gdzie byś sobie tak poradził, jak w telewizji?
Człowiek, który jest inteligentny, to znaczy potrafi wyciągać właściwe wnioski z
popełnionych błędów, a przy tym ma wystarczająco dużo determinacji, żeby się nimi nie
zniechęcać, jest w stanie stosunkowo szybko stać się ponadprzeciętnie dobry w dowolnej
dziedzinie. Gdyby mi bardzo zależało, to jestem przekonany, że mógłbym odnaleźć się jako
niezły finansista. Mógłbym też zostać sprzedawcą kebabu, bo lubię.
Fizykiem kwantowym również, chirurgiem szczękowym też?
A w czym jesteśmy gorsi od tych, którzy się tego nauczyli? Sukces to 40% determinacji, 40%
pracy i 20% predyspozycji, zwanych mylnie talentem. Da się więc odnieść sukces w niemal
każdej dziedzinie na 80%, a to chyba całkiem nieźle.
Drogi Panie Doktorze Szczycie, drżyjcie! Prokop nadchodzi! (Śmiech)
A czemu chcesz, żebym akurat został chirurgiem plastycznym?
Ponieważ uważam, że Ty lubisz być dobrze zaopatrzonym w finanse. A biorąc pod
uwagę zapotrzebowanie rynku…
Aha, że można zarobić? Może to nie jest głupi pomysł. Czyli jednakowoż, doktorze Szczycie,
drżyjcie!
Jakiś czas temu zaintrygowało mnie jeszcze jedno w twoim telewizyjnym wizerunku:
zmiana stylu. Zacząłeś się ubierać jak fircyk w zalotach, kolorowe skarpetki,
ekstrawaganckie dodatki, spodnie w kolorze wściekłej zieleni. Co się stało, chciałeś
zwrócić na siebie jeszcze większa uwagę?
Podoba mi się stylizacja na wielkomiejskiego dandysa. Lubię prowokować ludzi, którzy w
ten sposób budują sobie jakieś wyobrażenie na mój temat. Takiego właśnie pasikonika w
zalotach – kolorowe spodenki, kolorowe sznurówki, odrobinę ekstrawagancki sposób
bycia. Może to rodzaj zasłony dymnej? A może chodzi o nadawanie mojemu awatarowi cech,
których w prywatnym życiu trochę mi brakuje? Nie chce mi się bawić w psychologa.
Czyli my nie oglądamy prawdziwego Marcina, to nie jesteś ty, to zawsze jest ktoś
wymyślony?
Jestem projektorem, a telewizja ekranem, na który rzucam swój obraz, mogąc nakładać po
drodze różne filtry. Uzyskany w ten sposób film jest odzwierciedleniem jakiejś prawdy o
mnie, ale nie jest w stu procentach mną.
Co masz w sobie pięknego?
Staram się być uczciwym człowiekiem.
„Staram się” być? To znaczy, że bywa, że nie jesteś uczciwy?
Popełniam błędy, ale próbuję trzymać właściwy azymut. Bo to się zwyczajnie opłaca. Każde
kłamstwo, każda nieuczciwość wobec siebie i świata generuje jakieś zakrzywienia
rzeczywistości, dokłada cegiełkę do labiryntu, w którym potem sam zaczynasz się gubić.
Zatem ku mojej własnej wygodzie buduję proste korytarze. Stawiam na proste relacje
oparte na prostych zasadach wbrew całemu pokomplikowaniu rzeczywistości, w której
żyjemy. Staram się ją prostować. To jest wartość, którą chciałbym w sobie pielęgnować.